Meissner Janusz - Orleta i Orly.doc

(2249 KB) Pobierz
Janusz Meissner

Janusz Meissner

 

 

ORLĘTA I  ORŁY

 


Część pierwsza

 

 

Szkoła Orląt


1.

 

Grey był zniechęcony. Od kilku lat szukał coraz to nowych emocji i  wrażeń, a  doświadczywszy ich, przekonywał się, że nie są wcale tak nadzwyczajne, jak przypuszczał. Jego słynne rajdy lotnicze, wprawiające w  podziw Europę, obrzydły mu zupełnie: były nudne, po prostu nudne. Zawody sportowe stały się jednostajne przez to, że zajmował w  nich zawsze i  niezmiennie pierwsze miejsce. Akrobacja powietrzna przestała go bawić: zrobił wszystko, co tylko można było wymyślić dla samolotu, wynalazł szereg nowych figur i  nie napotykając więcej trudności, wykonywał swoje podniebne szaleństwa bardziej z  nałogu niż dla przyjemności, którą początkowo odczuwa każdy, kto opanuje samolot.

Porucznik Grey był do niedawna instruktorem szkoły pilotów. Wielka pasja szkolenia trzymała go najdłużej w  swej mocy. Trzymałaby go może nadal, gdyby nie to, że Grey coraz częściej popadał w  kolizje z  przepisami wojskowego systemu nauki pilotażu, a  wreszcie, gdy jego postulatów i  projektów nie uwzględniano, podał się do dymisji po dwunastoletniej służbie w  lotnictwie.

Zaledwie to uczynił, trzy pasażerskie linie komunikacyjne zaproponowały mu pracę. Odrzucił bez wahania te propozycje.

Latać na jednym i  tym samym szlaku tam i  z powrotem i  nic więcej? Mijać co dnia te same miasta i  wsie, te same tory kolejowe i  szosy, te same jeziora i  rzeki; patrzeć na jednostajne kraty pól i  płachty kosmatych lasów? Wozić pocztę i  pasażerów z  szybkością dwustu kilometrów na godzinę? Nie, to nie było zajęcie dla niego.

Odrzucił również propozycję niejakiego Stensona, milionera, który chciał go zatrudnić jako prywatnego pilota.

Nie chcę być szoferem powiedział bez ogródek, choć Stenson pokazał mu prześliczną maszynę, do której roześmiały się oczy pilota, i  wymienił wysoką sumę poborów. Grey z  żalem popatrzył na pyszną linię Fokkera, westchnął i  wypaliwszy cygaro w  gabinecie pana Stensona, odjechał jego samochodem do domu.

Grey był młody i  miał temperament sportowca. Prócz tego miał nieco odłożonej gotówki, którą zdobył w  postaci nagród na zawodach, i  emeryturę wojskową. Był wolny jak ptak, pełen energii, która nie mogąc znaleźć sobie ujścia dusiła go swym nadmiarem.

Chwilowe zniechęcenie spowodowane było właśnie tą niemożnością znalezienia właściwego odpływu dla twórczych sił, którymi rozporządzał. Grey nudził się...

Wczesną wiosną przyszło mu na myśl, aby pojechać do niewielkiego folwarku, który przed rokiem odziedziczył po dalekich krewnych w  powiecie białostockim. Nie był tam jeszcze wcale, bo ziemia nie interesowała go zbytnio.

Myślał o  sprzedaży folwarku nie dającego żadnych dochodów, a  tymczasem wysłał tam administratora, dawnego szefa mechaników Gałeckiego i  otrzymywał od niego regularnie raz w  miesiącu krótkie sprawozdania z  tego, co się w  Siedliskach działo.

Nie przeglądał nawet tych raportów, nie przywiązując do nich większej wagi, i  dopiero teraz, postanowiwszy ostatecznie skończyć z  folwarkiem, odszukał w  szufladzie biurka paczkę listów, aby dowiedzieć się coś niecoś o  swych rodowych dobrach, jak ironicznie nazywał ośmiowłókowe gospodarstwo.

Gałecki zakochany w  swoim byłym dowódcy po uszy, zanim przeszedł do rezerwy razem z  Greyem, miał z  nim przed opuszczeniem szeregów krótką konferencję.

Pan porucznik idzie do cywila? zapytał któregoś dnia, kiedy Grey jak zwykle wszedł do hangaru, aby wydać dyspozycje na loty popołudniowe.

Już pan wie? uśmiechnął się pilot.

Wszyscy wiedzą. A  ja bym też z  panem porucznikiem poszedł.

Pan? I  cóż by pan robił w  cywilu?

Ee! Człowiek nie zginie. Słyszałem, że pan porucznik dostał folwark.

Dostałem. Osiem włók na Białostocczyźnie. A  pan się na tym zna?

Gałecki znał się na wszystkim. Sam pochodził ze wsi; rodzice jego mieli dzierżawę.

Jeżeli pan rzeczywiście chce. zaczął Grey. Potrzeba mi administratora, któremu mógłbym zaufać...

I Gałecki został administratorem.

Pojechał do Siedlisk, załatwił wszystkie formalności i  objął folwark w  niepodzielne władanie. To, że posada była tymczasowa, nie martwiło go wcale: mógł być równie dobrze szoferem, mechanikiem łodzi motorowej czy samolotu, służącym, sekretarzem lub czymkolwiek bądź u  Greya. Wiedział doskonale, że dawny dowódca nie da mu zginąć i  będzie go potrzebował także po sprzedaży folwarku.

Grey zresztą myślał tak samo. Związała go z  werkmistrzem długoletnia wspólna służba w  lotnictwie, służba, w  czasie której pilot z  mechanikiem poznają się równie dobrze, jak pilot i  obserwator, stanowiący w  powietrzu załogę najbardziej zżytą.

Grey i  Gałecki znali się na wylot. Obaj szli do cywila bez żalu, ale i  bez goryczy; przeciwnie: wspomnienia, które z  sobą unosili, były miłe. Te, które pozostawiali po sobie, miały stać się legendą dla przyszłych pokoleń szkoły.

Powodem ich kroku był pęd do nowych wrażeń, do nie znanej, coraz innej życiowej emocji, do czegoś, czego właściwie nie umieliby obaj określić.

Zgadzali się na jedno: wrócą, jeśli będzie wojna.

Ta przyszła wojna była także czynnikiem, który pchnął Greya na drogę szkolenia. Trzeba było przygotować pilotów, którzy pójdą na front.

Grey przygotował ich wielu: ponad czterystu uczniów przeszło przez jego ręce. Tylko że związany programem, nie mógł tak szkolić, jak chciał...

To nie jest to mówił. To nie jest to... Takich samych pilotów mają i  Niemcy, i  Anglicy, i  Czechosłowacy. Trzeba stworzyć innych, lepszych... Najlepszych, jakich stworzyć można.

Pisał projekty, układał nowe programy.

Były niewykonalne. Tak przynajmniej twierdziły władze...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin