Mortman Doris - Dziewczyna znikąd.pdf

(1982 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Doris Mortman
Dziewczyna znikąd
111780733.002.png
PROLOG.
Miami, 1978.
Lśniąca, biała crown victoria wytoczyła się statecznie, mijając
tłum zgromadzony wokół budynku sądu ostatniego dnia procesu. Dwa
fordy eskorty, pierwszy przed nią, drugi z tyłu, także zwolniły.
Miejscowi policjanci utworzyli wokół budynku szczelny kordon.
Rozmieszczeni na dachach pobliskich budynków, wyposażeni w
wysokiej klasy broń automatyczną funkcjonariusze z oddziału do
zadań specjalnych - paramilitarnej komórki biura szeryfa federalnego
- pełnili straż. Wykonany na zamówienie sedan i eskortujące go auto
stanęły. W górze unosił się rządowy helikopter.
Pięciu inspektorów, przydzielonych do ochrony, których oczy
zakrywały przeciwsłoneczne „lustrzanki", z wymierzoną w tłum
bronią automatyczną, by zniechęcić każdego, komu przyszłoby do
głowy podbiec do konwojowanego samochodu, zajęło ustalone
miejsca. Otwarto tylne drzwiczki wozu i ukazał się w nich szeryf
Samuel Bates, który powiódł wzrokiem po ludziach stojących
najbliżej i pochylił się, by pomóc wysiąść kobiecie będącej obiektem
powszechnego zainteresowania.
Cynthia Stanton zadrżała, gdy jej stopy dotknęły chodnika,
zdołała się jednak opanować i nikt poza szeryfem Batesem niczego
nie zauważył. Powitały ją przychylne okrzyki: „Dobierz się im do
tyłka!". Tłum zdawał się wołać jednym głosem, wyrażając to samo
przekonanie: „Jesteśmy z tobą!" i „Zuch kobieta!". W napięciu
oczekiwano na jakiś jej gest, uśmiech, choćby skinienie głową, ale do
Cynthii jak gdyby nic nie dochodziło. Wpatrywała się chwilę w
szerokie kamienne schody przed sobą, i tylko raz nogi pod nią
zadrżały, gdy z okrzyków wybił się samotny pojedynczy głos:
„Pozdrów Kena!".
Cynthia zesztywniała i pobladła, lecz twardo ruszyła w górę.
- Wszystko w porządku? - zaniepokoił się Bates. Patrzył przed
siebie, starając się, by ów ziejący nienawiścią drań nie dostrzegł, jakie
wrażenie wywarły jego słowa.
- Nie, nic nie jest w porządku - szepnęła Cynthia niepewnym
głosem, z trudem opanowując gniew, żal i strach - zbyt długo jednak
czekałam i zbyt wiele poświęciłam, by przejmować się byle śmieciem.
Zależy mi tylko na usłyszeniu wyroku. - Jej oczy zwilgotniały,
111780733.003.png
patrzyła jednak dumnie przed siebie. - Chcę sprawiedliwości -
powiedziała cicho - dla Kena.
Ken, starszy brat Cynthii, wyższy rangą oficer DEA pracujący
jako tajny agent, został zabity przed kilkoma miesiącami, krótko po
tym, jak Cynthia zgodziła się wystąpić w charakterze głównego
świadka oskarżenia w procesie grupy podejrzanej o pranie brudnych
pieniędzy dla kolumbijskich gangów handlu kokainą. Jej nazwiska nie
podała żadna gazeta ani stacja telewizyjna; nie zostało, nawet
przypadkiem, ujawnione przez żadną z zaangażowanych w sprawę
instytucji - a jednak skądś dowiedziano się, kim jest. Zabójstwo Kena
miała odczytać jako ostrzeżenie.
Morderstwo spowodowało skutek odwrotny od zamierzonego -
zamiast zastraszyć Cynthię, wywołało w niej furię. Wielu ludzi,
zwłaszcza rodzina, gorąco ją namawiało, by nie zeznawała i pozwoliła
władzom radzić sobie bez jej udziału. Gdy dwóch kolejnych agentów
DEA - jeden działający w wytwórni kokainy w Cali, w Kolumbii, i
drugi, rozpracowujący od wewnątrz siatkę dystrybutorów w Nowym
Jorku, znaleziono martwych, naciski, żeby zrezygnowała, jeszcze się
wzmogły, ale równocześnie wzrosło oburzenie Cynthii.
Pod koniec lat siedemdziesiątych południowa Floryda była
centrum, rozwijającego się dopiero w Ameryce, handlu narkotykami,
a Miami stanowiło punkt przerzutowy dla towaru z Kolumbii. Władze
USA skupiły swe wysiłki na walce z narkotykami w hrabstwie Dade.
Grupa do zadań specjalnych, w której działał Ken, brała udział w
zakrojonej na wielką skalę operacji prowadzonej przez Ministerstwo
Skarbu, DEA i Biuro Prokuratora Federalnego. Działania te
kosztowały wiele istnień ludzkich i niejednemu zrujnowały życie
niejednej rodziny.
Jak to bywa w wypadku gangsterskich historii, prasa
maksymalnie eksploatowała temat. Operacja „Dzień Prania"
zdominowała wiadomości na wiele miesięcy, a Cynthia Stanton stała
się bohaterką narodową i... głównym celem ataku przestępców.
Małżeństwo Cynthii i Lionela Bairdów powszechnie uważano za
idealne - oboje przystojni i inteligentni, z dyplomami renomowanego
uniwersytetu w Ivy, pewnie kroczyli drogą do sukcesu. Ale ich
związek nie okazał się szczęśliwy. Po narodzinach córki Eriki
wzajemna namiętność nieco ostygła i ukazały się dzielące partnerów
różnice. Cynthia pragnęła pogodzić życie rodzinne z pracą, dla
111780733.004.png
Lionela kariera i ambicje zawodowe stale walczyły o pierwsze miejsce
z małżeństwem i rodziną. Praca zawsze brała górę. Gdy pani Baird
odkryła, że mąż spędza wolny czas z córką szefa, wystąpiła o rozwód
i całkowitą opiekę nad czteroletnią córką. Opuściła Nathanson &
Spelling i objęła wysokie stanowisko w Hudson National Bank, a gdy
jej matka zachorowała, Cynthia wystąpiła do sądu o zgodę na zabranie
córeczki do Miami, by móc zamieszkać bliżej rodziców. Lionel zdążył
ożenić się już z Nan Nathanson i nie protestował przeciw orzeczeniu
sędziego, że Erice będzie lepiej na Florydzie z matką. Nowa żona nie
okazywała zainteresowania jego dzieckiem. Sąd przyznał ojcu prawo
do częstych odwiedzin i Lionel z początku korzystał z niego z
nabożnym wręcz przejęciem. Ale praca zawodowa i działalność Nan
Nathanson na niwie towarzyskiej zajmowały mu mnóstwo czasu,
odwiedzał więc małą coraz rzadziej. Wprawdzie rozmawiał z córką
niemal codziennie, jednak często zdarzało się, że odwoływał wspólny
weekend. Musiał przecież brać udział w przyjęciach, kolacjach z
klientami, tańcach w klubie, a nieobecność na polu golfowym była nie
do pomyślenia. „Rozumiesz mnie, kochanie, prawda?" - stało się jego
mantrą. Stanowisko wicedyrektora działu kredytów w filii Hudson
National Bank w Miami pozwoliło Cynthii na kupno niewielkiego
wprawdzie, lecz pięknie położonego domu w nowym osiedlu w
północnej części miasta, niecałą godzinę jazdy od miejsca pracy i
dziesięć minut od luksusowego apartamentu starszych państwa
Stantonów. Matka Cynthii doszła już do siebie po walce z
nowotworem - i w chwili obecnej ona i jej mąż, ojciec Cynthii,
cieszyli się dobrym zdrowiem. Erica uczęszczała do dobrej szkoły i
miała wielu przyjaciół. W pobliżu domu znajdował się park, gdzie
mogła biegać ze swoim psem, Checkersem, i olbrzymia plaża, świetne
miejsce do zabaw. Dziadków widywała niemal codziennie, wujek Ken
często przyjeżdżał w odwiedziny.
Latem babcia i dziadek zabierali ją do muzeów albo na koncerty
w Miami i Palm Beech lub na plażę, gdzie szukała muszelek, i na
obiady do restauracji „Stone Crabs u Joego". Wujek Ken chodził z
dziewczynką do kina, a raz, gdy poprosiła, by pokazał jej miejsce, w
którym pracuje, zaprowadził Ericę do zawsze tętniącego
gorączkowym życiem posterunku policji w Miami Metro, uważając,
że dla siostrzenicy wizyta ta będzie bardziej ekscytująca niż
odwiedziny w spokojniejszym biurze agencji antynarkotykowej.
111780733.005.png
Atmosfera posterunku spodobała się Erice tak bardzo, że dziewczynka
zadeklarowała chęć pójścia w ślady wuja i wstąpienia, gdy dorośnie,
do policji.
Przez trzy lata życie Cynthii płynęło wygodnie, spokojnym
rytmem, w dużej mierze dzięki obecności Kena. Choć siostra i brat
nieraz żartowali sobie z ich obecnego kawalerskiego stanu, cieszyli się
z odzyskanej zażyłości. W dzieciństwie byli sobie bardzo bliscy, teraz
owo uczucie wróciło. Stan ducha Cynthii oscylował między strachem
spowodowanym niebezpieczną pracą brata a fascynacją; prosiła go, by
opowiadał jak najwięcej o swej działalności w DEA. Ken był tak
samo ciekawy sytuacji w banku.
Tu sprawy miały się nieźle; do Hudson National nieprzerwanym
strumieniem płynęły spore sumy; zresztą dotyczyło to niemal każdego
banku południowej Florydy. Choć gwałtowny przyrost aktywów
powinien cieszyć bankowców, Cynthia wyczuwała wśród
pracowników dziwną do wytłumaczenia atmosferę jakiejś podskórnej
nerwowości. Z początku przypisywała ów stan zakorzenionemu w
tym środowisku przeświadczeniu, że po każdym wzlocie następuje
okres dekoniunktury, potem wszakże odezwał się w jej głowie
dzwonek alarmowy. Podczas jednej z rutynowych kontroli odkryła, że
olbrzymie sumy regularnie pojawiają się na tych samych kontach i
szybko z nich wypływają. Gotówkę, którą wpłacano do oddziału w
Miami mnóstwem banknotów o małych nominałach, po kilku dniach
przekazywano telegraficznie do banków w Panamie lub Szwajcarii, a
dalsza kontrola ujawniła, że owe konta założono na fikcyjne
nazwiska. Być może zadziałał tu wpływ Kena, który uczulił siostrę na
narastający w Miami handel narkotykami. Cynthia szybko skojarzyła
zjawisko finansowego boomu w banku z narkotykami i na własną rękę
rozpoczęła metodyczne śledztwo. Zaczęła od sprawdzania, czy
operacje prowadzone na tych nadzwyczaj „ruchliwych" kontach są
zgodne z ustawą bankową o zachowaniu tajności. Aby umożliwić
wytropienie przypadków prania brudnych pieniędzy, wprowadzono
obowiązek zgłaszania wszelkich transakcji gotówkowych na sumy
większe niż dziesięć tysięcy dolarów, przeprowadzonych przez tę
samą osobę tego samego dnia. Wyniki kontroli zaszokowały Cynthię:
wiele z transakcji dokonanych na badanych kontach umknęło
ewidencji, ponieważ wysokość depozytów ograniczono do dziewięciu
tysięcy, by nie przekroczyć kwoty podlegającej rejestracji; na niektóre
111780733.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin