Juliusz Verne - Dziesięć godzin polowania [pl].pdf

(553 KB) Pobierz
Juliusz Verne
J ULIUSZ V ERNE
D ZIESIĘĆ GODZIN
POLOWANIA
Wstęp
(pochodzi z wydania broszurowego)
Oddajemy dzisiaj do rąk czytelników opowiadanie, które powstało w oparciu o
rzeczywiste zdarzenie jakie przeżył Juliusz Verne, ale oczywiście upiększone nieco przez
pisarza. Ponieważ nie dotarliśmy do tej pory do bardziej szczegółowego opisu, możemy tylko
powiedzieć [na podstawie niezbyt pewnych źródeł], że była to odpowiedź na czyjeś
wystąpienie i Verne wygłosił je na posiedzeniu Akademii w Amiens.
Jeżeli dotrzemy do szerszych informacji, natychmiast zamieścimy je w “Nautilusie”.
We Francji ukazało się po raz pierwszy 19-20 XII 1881 w Journal d’Amiens, Moniteur de
la Somme [Przegląd Amiens. Monitor departamentu Somme] , na stronach 2-3 pod tytułem
Dix heures en chasse. Simple boutade [Dziesięć godzin polowania. Zwykły dowcip] .
Wydanie książkowe ukazało się w pół roku później, razem z powieścią Zielony promień ,
z jedną ilustracją Gédéona Barila.
Pierwsze, i do tej pory jedyne wydanie polskie ukazało się nakładem i drukiem Jana
Czaińskiego w Gródku, w roku 1887, pod tytułem Dziesięć godzin polowania: skromna
facecja , z niewielkimi pominięciami i skrótami.
1
I
Bywają ludzie, którzy zupełnie nie lubią myśliwych i, być może, właściwie mają rację.
Czyżby dlatego, że każdy dżentelmen czuje wstręt do zabijania własnymi rękami
zwierzyny przed jej zjedzeniem?
Czy też nie będzie to raczej dlatego, że tak zwani myśliwi z wielką przyjemnością przy
lada okazji, a także bez powodu, opowiadają o swych czynach bohaterskich?
Skłaniam się ku temu ostatniemu argumentowi.
Otóż przed dwudziestu laty ja sam stałem się winny pierwszego z tych występków.
Polowałem! Tak, polowałem!… Dlatego, aby się ukarać, zamierzam stać się winnym
drugiego, opowiadając szczegółowo moje przygody na polowaniu.
Gdyby przynajmniej ta szczera i zgodna z prawdą opowieść mogła wzbudzić na zawsze
wstręt w moich bliźnich do biegania po polach w towarzystwie psa, z torbą na plecach, z
ładownicą u pasa i z fuzją na ramieniu! Lecz muszę przyznać, że na wiele nie liczę. Mimo to,
na los szczęścia, zaczynam.
2
II
Jakiś filozof oryginał powiedział kiedyś: “Nie miejcie nigdy ni domu na wsi, ni powozu,
ni koni ani też terenów łowieckich! Zawsze znajdą się przyjaciele, którzy się tym wam
przysłużą.”
Wskutek wprowadzenia tej tezy w życie i ja zostałem nakłoniony do uczynienia
pierwszych kroków jako myśliwy na terenach należących do departamentu Somme, mimo że
nie byłem ich posiadaczem.
Jeśli się nie mylę, działo się to w końcu sierpnia 1859 roku. Rozporządzenie prefektury
właśnie na następny dzień naznaczało początek otwarcia sezonu łowieckiego.
W naszym miasteczku Amiens nie było nawet najuboższego sklepikarza, ani
najnędzniejszego rzemieślnika, który by nie posiadał jakiejkolwiek flinty i nie rozbijał się z
nią po przedmieściach. Nic więc dziwnego, że co najmniej od sześciu tygodni z
niecierpliwością oczekiwano tego oznaczonego dnia.
Rutyniarze, ci, którzy twierdzili, że kiedyś nadejdzie ta chwila, jak również strzelcy
trzecio- i czwartorzędni, biegli w tej sztuce, którzy to zabijają nie mierząc, i niezgrabiasze,
którzy znowu mierzą a nigdy nie zabijają, wreszcie partacze, nie mniej diligent s1 niż myśliwi
di primo cartello ,2 przygotowywali się do rozpoczęcia sezonu, wyposażali, czynili zapasy,
wprawiali się: jak marzyli, to tylko o przepiórkach, jak rozprawiali, to tylko o zającach, jak
śnili, to tylko o kuropatwach! Żona, dzieci, rodzina, przyjaciele – wszyscy poszli w
niepamięć! Polityka, sztuka, literatura, rolnictwo, handel – wszystko ustąpiło wobec zajęć
związanych z owym wielkim dniem, w którym miał nastąpić pokaz tych fanaberii, które
nieśmiertelny Joseph Prudhomm e3 zwykł nazywać “barbarzyńską rozrywką”.
Otóż zdarzyło się, że wśród moich przyjaciół z Amiens, znalazł się jeden zapalony
myśliwy, przystojny chłopak, chociaż urzędnik. Udało mu się też dziwnym zbiegiem
okoliczności uzyskać, pod pretekstem reumatyzmu, ośmiodniowy urlop w chwili rozpoczęcia
się pory polowania.
Przyjaciel ten nazywał się Brétignot.
Na kilka dni przed pamiętną datą Brétignot przyszedł mnie odwiedzić, mnie, który nigdy
nie myślałem o złych rzeczach.
– Nigdy nie polowałeś? – zapytał tonem wyższości, obejmującym dwie części
życzliwości przeciw ośmiu częściom lekceważenia.
– Nigdy, Brétignot – odpowiedziałem – i nie myślę wcale by…
3
– Bardzo dobrze, więc wybierz się ze mną na otwarcie polowania – rzekł Brétignot. – W
gminie Hérissart mamy do dyspozycji dwieście hektarów, gdzie roi się od zwierzyny! Mam
prawo przyprowadzić ze sobą jednego gościa. A więc zapraszam cię i zabieram ze sobą!
– Ale… – zacząłem niepewnie.
– Nie posiadasz fuzji?
– Nie, Brétignot, i nigdy żadnej nie miałem.
– To nic wielkiego! Wypożyczę ci jedną strzelbę – co prawda z bagnetem – ale możesz z
osiemdziesięciu kroków położyć każdego zająca.
– Pod warunkiem że go trafię – zauważyłem.
– Oczywiście! Będzie w sam raz dla ciebie!
– Zbytek uprzejmości, Brétignot!
– Zapewne też nie będziesz miał psa?!
– Och, nie będzie potrzebny, gdy będę miał strzelbę! Miałbym dodatkowe zajęcie!
Przyjaciel Brétignot spojrzał na mnie wzrokiem na poły słodkim, na poły kwaśnym. Nie
lubił bowiem ludzi, którzy żartują sobie ze spraw związanych z polowaniem. To rzecz święta!
Jednakże wkrótce rozchmurzył się.
– A więc pojedziesz? – spytał.
– Jeżeli ci na tym zależy… – odpowiedziałem bez entuzjazmu.
– Ależ tak! Oczywiście! Trzeba przynajmniej raz w życiu to zobaczyć. Wyruszymy w
sobotę wieczorem. Liczę na ciebie…
Otóż w taki sposób zostałem wplątany w ową awanturę, której fatalne wspomnienie
ciągle mnie prześladuje.
Przyznaję, że przygotowania wcale nie wzbudziły we mnie niepokoju. Spałem
wyśmienicie. Jednakże, jeśli mam powiedzieć prawdę, zżerał mnie trochę demon ciekawości.
Czy istotnie otwarcie sezonu łowieckiego jest tak interesujące? W każdym razie przyrzekam
sobie jeżeli nie działać tak jak oni, to przynajmniej obserwować z zainteresowaniem
myśliwych i polowanie. Jeżeli zgodziłem się wziąć strzelbę do ręki, potrafię zachować twarz
wobec Nemrodów ,4 do których grona zaprosił mnie przyjaciel Brétignot.
Jednakże muszę powiedzieć, że jakkolwiek Brétignot pożyczył mi strzelbę, rożek na
proc h5 i woreczek na śrut, pozostawała sprawa torby myśliwskiej. Należało zatem dokupić tę
rzecz, bez której myśliwy nic nie znaczy. Szukałem okazji. Nadaremnie! Na torby był
niesamowity popyt. Wszystkie rozchwytano. Zmuszony byłem kupić zupełnie nową, ale
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin