Juliusz Verne - W płomieniach indyjskiego buntu [pl].pdf

(1672 KB) Pobierz
La maison a vapeur Dom parowy
J ULIUSZ V ERNE
W PŁOMIENIACH
INDYJSKIEGO BUNTU
SPIS TREŚCI
1
2
Tom I
Rozdział I
CENA ZA GŁOWĘ.
Dwa tysiące funtów szterlingów nagrody otrzyma, kto dostawi żywego lub umarłego
jednego z poprzednich przywódców bundu Sipajów, który znajduje się obecnie w okręgu
bombajskim, mianowicie naboba Dandu-Pant, znanego pod imieniem…”
Tak brzmiało urzędowe obwieszczenie, które dnia 6. marca 1876 zostało w Aurungabad
wieczorem publicznie ogłoszone.
Ostatniego słowa, osławionego nazwiska, które jedni tak bardzo przeklinali, jak je inni
potajemnie podziwiali, brakowało na afiszu, przylepionym niedawno na murze zapadłego
bungalowu przy brzegu rzeki Doudha.
Nazwiska tego jednak brakowało poprostu dlatego, że jakiś fakir, którego nikt przy
brzegu nie zauważył, oddarł dolną część afiszu, na której tłustemi czcionkami było
wydrukowane to imię. Równocześnie znikło nazwisko generalnego guwernera prezydentury
Bombaju, kontrasygnatura podpisu wicekróla Indyj.
Co mogło powodować tym fakirem? Czyby się spodziewał, że z podarciem
obwieszczenia powstaniec z r. 1857 ujdzie sądowej pogoni i grożącego mu zasądzenia?
Czyżby mógł wierzyć, że osobistości tak sławnej razem z rozrzuconemi szczątkami papieru
nie będzie już można znaleść?
Byłoby to niemądre.
Na ścianach domów, pałaców, świątyń i hoteli w Aurungabad znajdowały się takie same
afisze w olbrzymiej ilości. Prócz tego publiczny wywoływacz przechodził przez ulice miasta i
głośno odczytywał obwieszczenie guwernera. Mieszkańcy i najmniejszej dziupli na prowincji
już wiedzieli, że przyrzeczono prawdziwy majątek za ujęcie i dostawienie Dandu-Panta.
Przed upływem dwunastu godzin musiałoby jego napróżno wydarte nazwisko w całej
prowincji być w ustach wszystkich. Jeśli wiadomości były prawdziwe, jeśli nabob szukał
rzeczywiście w tej części Hindostanu schronienia, to musiał przecież bez wątpienia, prędzej
czy później wpaść w czyjeś ręce, bo przecież leżało jego ujęcie w interesie wszystkich.
Jakiem więc uczuciem był. powodowany ów fakir, jeżeli podarł jeden egzemplarz
tysiąckrotnie już rozpowszechnionego obwieszczenia?
3
Najprawdopodobniej uczuciem gniewu, może wewnętrznej pogardy, bo poruszył przytem
łopatkami i udał się potem bez oznaki troski do najludniejszej, a przytem najbiedniejszej
części miasta.
„Dekkan” nazywają większą, część wschodniego półwyspu indyjskiego pomiędzy
zachodniemi a wschodniemi górami Ghats. Zazwyczaj oznacza się tą nazwą także całą
południową część Indyj, po tej części Gangesu. Dekkan, którego imię w sanskrycie oznacza
południe, składa się z wielu prowincyj, prezydentur Madras i Bombaj. Jedną z
najważniejszych pomiędzy niemi jest Aurungabad, której stolica kiedyś uchodziła za stolicę
całego Dekkanu.
W XVII. stuleciu ustanowił słynny cesarz mongolski Aurung-Zeb swój dwór według
porządku tego miasta, które już w najdawniejszych dziejach Hindostanu jest znane pod
nazwiskiem Kirkhi. Liczyło ono wtedy sto tysięcy mieszkańców, około pięćdziesiąt tysięcy
pod władzą angielską, którzy zarządzają nią zamiast „nizama” z Hajderabadu. Jest ono jednak
jedną z najbardziej zdrowotnych miejscowości półwyspu, a straszna cholera azjatycka i febra,
która zdziesiątkowała ludność w Indjach, oszczędziły ją.
Aurungabad przechowało wspaniałe szczątki dawnej świetności. Pałac Wielkiego Moguła
wzniesiony na prawym brzegu Doudmy, pomnik sułtanki-oblubienicy Schah-Jahan, ojca
Aurung-Zeb, meczet naśladowany podług Padja-d’Agra, który wznosi swoje cztery minarety
na około kopuły kształtnie zaokrąglonej, inne pomniki artystycznie zbudowane i bogato
ozdobione świadczą o wielkości i potędze jednego z najznakomitszych zdobywców
Hindostanu, który wzniósł to królestwo, przyłączywszy do niego Kabul i Assam, do
niezrównanej potęgi i dobrobytu. Chociaż ludność od owego czasu w Aurungabad znacznie
się zmniejszyła, jak mówiliśmy wyżej, to jednakowoż jeden człowiek mógł łatwo ukryć się
pośród tych typów tak różnorodnych, z których się składało to miasto.
Żebrak ten prawdziwy, czy udany zmięszany z pospólstwem, nie odróżniał się od niego
niczem. Podobnych jemu w Indjach jest obfitość wielka. Tworzą oni z tak zwanymi „Sayed”
zakon religijnych żebraków, którzy proszą o jałmużnę przechodniów pieszo czy konno, a
jeżeli nie uzyskają jej dobrowolnie, to umieją ją wymóc podstępem. Nie wzgardzą oni rolą
męczenników z własnej woli i doznają wielkiego poważania u klas niższych ludu indyjskiego.
Fakir, o którym mowa, byłto człowiek wzrostu wysokiego, a jeżeli przeszedł
czterdziestkę, to nie o więcej jak o rok lub dwa. Twarz jego przypominała piękny typ
maharattów, szczególnie blaskiem czarnych jego oczu zawsze ożywionych, ale pięknych
rysów jego rasy trudno byłoby dopatrzyć się pod śladami ospy, która poryła mu twarz.
Człowiek ten jeszcze w sile wieku, był gibki a silny. Znak szczególniejszy: brakowało mu
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin