Lovekraft H.P. - Grobowiec.pdf

(453 KB) Pobierz
9552227 UNPDF
Howard Philips Lovecraft
GROBOWIEC
Z uwagi na okoliczności, które doprowadziły do mego uwięzienia w tym przybytku dla
obłąkanych, świadom jestem, że moja obecna pozycja może wytworzyć pewne wątpliwości co
do prawdziwości tej opowieści. Tak to niestety jest, że większość ludzi ma zbyt ograniczony
umysł, by cierpliwie i roztropnie rozważać owe szczególne fenomeny, postrzegane i
wyczuwane jedynie przez garstkę posiadającą szczególną mentalną wrażliwość, a leżące poza
zasięgiem powszechnie dostępnych doświadczeń. Ludzie o większym intelekcie wiedzą, że nie
ma ostrego rozgraniczenia pomiędzy rzeczywistością i nierzeczywistością, że wszystkie rzeczy
jawią się takie, jakie są, jedynie dzięki przymiotom wrażliwych, indywidualnych mediów
psychofizycznych, i to dzięki nim zdolni jesteśmy je postrzegać, jednakowoż prozaiczny
materializm większości określa pogardliwie mianem szaleństwa przebłyski nadpostrzegania,
które przenikają pospolity woal jawnego empiryzmu.
Nazywam się Jervas Dudley i od wczesnego dzieciństwa byłem marzycielem i wizjonerem.
Posiadając bogactwo wystarczające, by z nawiązką pokryć potrzeby dostatniego życia, i będąc
obdarzony temperamentem, który nie pozwalał mi poświęcić się studiom i innego typu
zainteresowaniom typowym dla mych rówieśników, zamieszkiwałem zwykle w krainach
odległych od znanego nam widzialnego świata. Dzieciństwo i lata młodzieńcze spędziłem na
lekturze prastarych i mało znanych ksiąg, przemierzając pola i zagajniki rozciągające się w
pobliżu domu moich przodków. Nie sądzę, aby to, o czym czytałem w owych woluminach lub
widziałem na polach czy w zagajnikach, było tym samym, o czym czytali lub co postrzegali inni
chłopcy, na ten temat jednak wolałbym dużo nie mówić, gdyż dłuższa i dokładniejsza
wypowiedź potwierdziłaby jedynie odrażające kalumnie na temat stanu mego zdrowia
psychicznego, o którym szeptem rozmawiają niekiedy pielęgniarze, co niejednokrotnie udało
mi się podsłuchać. Wystarczy, że przedstawię minione wydarzenia bez bliższego analizowania
przyczyn.
Wspomniałem już, że mieszkałem z dala od widzialnego świata, niemniej nie rzekłem, iż
mieszkałem samotnie. Nie jest do tego zdolna żadna żywa istota. Brak towarzystwa żyjących
nieuchronnie sprowadza obecność istot, które nie są już lub nigdy nie były żyjącymi. Blisko
mego domu znajduje się szczególna, porośnięta lasem kotlina, w której mrocznych ostępach
spędzałem większość czasu, czytając, rozmyślając i śniąc. Tam właśnie, jeszcze jako dziecko,
przywiodły mnie pierwsze kroki, bym przemierzał omszałe zbocza kotliny, a wśród groteskowo
zdeformowanych dębów powstała osnowa mych pierwszych, dziecięcych fantazji. Poznałem
driady zamieszkujące wśród owych drzew i niejednokrotnie widziałem ich dzikie tańce w blasku
gasnącego księżyca - o tym jednak nie wolno mi teraz mówić. Opowiem wam jedynie o
samotnym grobowcu, położonym w najmroczniejszym zakątku kotlinnej gęstwiny;
opuszczonym grobowcu Hyde'ów, starej, egzaltowanej rodziny, której ostatni potomek złożony
został w jego posępnych murach na wiele dekad przed mymi narodzinami.
Grobowiec, o którym mówię, wykonany jest ze starego granitu. zmurszały i odbarwiony
przez mgły i wilgoć naruszające go od pokoleń. Wpuszczona w ścianę kotliny budowla z
wyjątkiem wejścia jest prawie niewidoczna. Drzwi, ogromna, odrażająca płyta z kamienia wisi
uchylona na zardzewiałych zawiasach, a zamknięcie jej stanowią złowieszcze, z wyglądu
ciężkie, żelazne łańcuchy i kłódki, typowe atrybuty przybytków cmentarnych sprzed pół wieku.
Rezydencja rodu, którego potomkowie znaleźli spoczynek w tym grobowcu, a którego
własnością była owa kotlina, padła ofiarą pożaru powstałego od uderzenia pioruna. O nocnej
burzy, która zniszczyła do szczętu posępną posesję, starsi mieszkańcy tej okolicy mówią
zazwyczaj pełnym niepokoju szeptem, powtarzając zgodnie opinię o "bożym gniewie" w taki
sposób, że w miarę upływu czasu poczęła narastać we mnie fascynacja owym mrocznym,
leśnym grobowcem.
W pożarze zginął jeden człowiek.
Kiedy ostatni z Hyde'ów został pochowany w tym miejscu cienia i spokoju, smętna urna z
1
9552227.005.png 9552227.006.png
THE RUINS OF TYRHHIA
GROBOWIEC
popiołami przybyła z odległego kraju, dokąd wyemigrowała rodzina po pożarze rezydencji. Nie
pozostał nikt, by złożyć kwiaty przed granitowym portalem, i mało kto odważał się wniknąć
pomiędzy ponure cienie, które zdawały się zalegać wśród zawilgłych murów.
Nigdy nie zapomnę popołudnia, kiedy po raz pierwszy natknąłem się na tę wpół ukrytą
siedzibę śmierci. Było to w środku lata, w czasie przesilenia, kiedy alchemia natury przemienia
leśny krajobraz w żyjącą i niemal homogeniczną masę zieloności; kiedy zmysły nieomal dławią
się od przenikającej powietrze wilgoci i różnorodności niemożliwych do rozpoznania zapachów
ziemi i roślinności. W takim otoczeniu umysł zatraca perspektywę; czas i przestrzeń stają się
trywialne i nierzeczywiste, echa prehistorycznej przeszłości nieodparcie atakują mocno
skołowaciałą świadomość.
Przez cały dzień krążyłem pośród mistycznego zagajnika porastającego wnętrze kotliny.
Rozmyślałem na tematy, których nie chcę tu obecnie poruszać, i rozmawiałem z istotami,
których imion i nazw również nie wymienię. Mając dziesięć lat, słyszałem dużo więcej i
widziałem dużo cudowniejsze rzeczy, aniżeli większość ludzi jest sobie w stanie wyobrazić.
Należy również dodać, że pod wieloma względami byłem wyjątkowo dojrzały.
Kiedy przedzierając się pomiędzy dwiema pokaźnymi kępami jeżyn, natknąłem się na
wejście do grobowca, nie miałem pojęcia, co właściwie odkryłem. Ciemne bloki granitu, drzwi
tak osobliwie uchylone i nagrobne reliefy nad łukowatym wejściem nie wzbudziły we mnie
odczuć w rodzaju żalu, współczucia czy zgrozy. Sporo wiedziałem i rozmyślałem na temat
grobów i grobowców, niemniej chyba z uwagi na mój niezwykły temperament trzymałem się
dotąd z dala od cmentarzy i kościołów. Osobliwy, kamienny dom na zboczu kotliny był dla
mnie jedynie źródłem zainteresowania i przeróżnych spekulacji. Jego zimne i wilgotne wnętrze
zaś, do którego na próżno usiłowałem zajrzeć przez pozostawioną kusząco, lecz zbyt wąską
szparę, nie kojarzyło mi się ani trochę ze śmiercią czy rozkładem. Wraz z zaciekawieniem
zrodziło się we mnie szaleńcze i zgoła nieroztropne pragnienie, które doprowadziło do mego
uwięzienia w tym piekielnym zakładzie. Idąc za głosem, który musiał pochodzić wprost z samej
upiornej duszy kniei, postanowiłem wejść w zapraszającą ciemność, pomimo grubych
łańcuchów, które zagradzały mi drogę. W gasnącym świetle dnia, na przemian grzechotałem
zardzewiałymi okowami, usiłując otworzyć na oścież kamienne odrzwia, i próbowałem
przecisnąć me szczupłe ciało przez już istniejącą szczelinę - niemniej bez powodzenia.
Zaciekawienie wzrosło tymczasem do rozmiarów obsesji. Kiedy o zmierzchu powróciłem do
domu, poprzysiągłem na setkę bóstw zagajnika, że za wszelką cenę dostanę się pewnego dnia
do owego czarnego, chłodnego wnętrza, które najwyraźniej mnie przyzywało. Siwobrody
lekarz, który każdego dnia przychodzi do mego pokoju, powiedział raz gościowi: "Decyzja owa
była zaczątkiem żałosnej, ponurej monomanii", ja wszakże pozostawiam wydanie ostatecznego
osądu mym czytelnikom, kiedy już dowiedzą się wszystkiego.
Kolejne miesiące po moim odkryciu poświęciłem na próżne usiłowania sforsowania
skomplikowanej kłódki, broniącej dostępu w głąb lekko otwartego wejścia do grobowca, i
ostrożne śledztwo, mające na celu poznanie natury i historii owej budowli. Jako mały chłopiec
o czujnym słuchu, w krótkim czasie sporo się dowiedziałem, aczkolwiek wrodzone zamiłowanie
do sekretności i tajemniczości sprawiło, że nie podzieliłem się z nikim informacjami o moim
odkryciu ani przyczynach, dla których gromadziłem tę konkretną wiedzę. Być może warto
nadmienić, że nie byłem ani trochę zdumiony czy przerażony, kiedy poznałem prawdziwą
naturę grobowca. Moje raczej oryginalne przekonania dotyczące życia i śmierci sprawiły, ze
kojarzyłem zimną glinę z oddychającym ciałem w dość mglisty i niejasny sposób. Zdałem sobie
sprawę, że wielki i złowrogi ród zamieszkujący ongiś w spalonej rezydencji musiał być w jakiś
sposób obecny w kamiennej budowli, do której pragnąłem się dostać.
Plotki na temat osobliwych rytuałów i bezbożnych orgii, jakie przed laty odbywały się w
starej posesji, wzbudziły we mnie całkiem nowe, nie znane dotąd zaciekawienie grobowcem,
przed którego drzwiami przesiadywałem, co dnia całymi godzinami. Raz wrzuciłem do środka
zapaloną świecę, ale nie zobaczyłem nic, z wyjątkiem prowadzących w dół, kamiennych
schodów. Odór tego miejsca, pomimo że odrażający, oczarowywał mnie. Miałem wrażenie, że
2
9552227.007.png
THE RUINS OF TYRHHIA
GROBOWIEC
już go kiedyś czułem, w jakiejś odległej, kompletnie zapomnianej przeszłości, kiedy nie
nosiłem jeszcze mej cielesnej powłoki.
Wiele lat po odkryciu przeze mnie grobowca, wśród licznych książek na poddaszu mego
domu, natknąłem się na nadżarty przez robactwo egzemplarz tłumaczenia Żywotów Plutarcha.
Przeczytałem o życiu Tezeusza i wielkie wrażenie wywarł na mnie fragment o gigantycznym
kamieniu, pod którym młodziutki bohater miał odnaleźć swoje symbole przeznaczenia, kiedy
tylko będzie dostatecznie silny, by podźwignąć ogromny ciężar. Legenda ukoiła me
zniecierpliwienie i pragnienie wejścia do grobowca. zrozumiałem bowiem, że nie nadeszła
jeszcze właściwa pora. Później rzekłem sobie, że gdy dojrzeję i nabiorę sił, wybije godzina,
kiedy będę w stanie uporać się z łatwością z odrzwiami zablokowanymi łańcuchem. Wtedy
także łatwiej mi będzie dostosować się do tego, co wydawało się wolą losu.
Jednocześnie me czuwania przy zawilgłym portalu stały się mniej natarczywe i wiele czasu
poświęcałem na inne, choć równie niezwykłe poszukiwania. Czasami budziłem się w środku
nocy. by wybrać się na przechadzkę na tereny przykościelne i cmentarne, od których rodzice
usiłowali trzymać mnie z dala. Nie mogę powiedzieć, co tam robiłem, nie jestem bowiem
pewny realności niektórych rzeczy; wiem jednak, że następnego dnia po każdej takiej nocnej
wędrówce umysł mój przepełniała zdumiewająca wręcz wiedza związana z rzeczami
zapomnianymi od wielu pokoleń. Po jednej z takich nocy zaszokowałem swe otoczenie
nietypowym, zarozumiałym stwierdzeniem na temat pogrzebu bogatego i szacownego
dziedzica Brewstera, twórcy lokalnej historii, który zmarł w 1711 roku, a którego łupkowa
płyta nagrobna z wizerunkiem czaszki i skrzyżowanych piszczeli z wolna obracała się w pył. W
przypływie dziecięcej imaginacji gotów byłem przysiąc, że nie tylko przedsiębiorca
pogrzebowy, Goodman Simpson, skradł przed pochówkiem buty o srebrnych sprzączkach.
jedwabne pończochy i satynową bieliznę zmarłego, ale że sam dziedzic - niezupełnie, jak się
wydawało, bez życia - w dzień po pogrzebie dwakroć obrócił się w swojej trumnie.
Nigdy wszakże nie opuściły mnie myśli o wdarciu się do wnętrza grobowca. Pragnienie to
narosło we mnie jeszcze bardziej, gdy niespodziewanie odkryłem, że po kądzieli jestem
poniekąd spokrewniony z wymarłym rodem Hyde' ów. Ostatni z mego rodu, po mieczu, byłem
zarazem ostatnim członkiem tej dużo starszej i niezwykłej linii rodowej. Zacząłem czuć, że
grobowiec był mój, i z niepokojem oczekiwać dnia, kiedy uda mi się sforsować kamienne
odrzwia i zejść po omszałych kamiennych stopniach w mrok. Obecnie wyrobiłem w sobie
nawyk bacznego nasłuchiwania przy z lekka uchylonych drzwiach grobowca, prowadząc owe
przedziwne czuwania pośród nocnej ciszy.
Zanim osiągnąłem dorosłość, wydeptałem w gąszczu wokół starego, wpuszczonego w ścianę
kotliny grobowca niewielką polankę, pozwalając, by bujna roślinność utworzyła wokół i ponad
nią jakby ściany i dach, niczym w leśnej altance.
Ta altanka była moją świątynią, zamknięte drzwi moim relikwiarzem i tu właśnie kładłem się
na mchu, rozciągnięty wygodnie, by przemyśliwać rozmaite osobliwe sprawy i śnić jeszcze
bardziej osobliwe sny.
Noc pierwszego objawienia była duszna i parna. Zmęczony, musiałem zasnąć, gdyż
obudziłem się, jak mi się zdało, na dźwięk odległych głosów. Waham się mówić o ich tonach i
akcentach, nie wspomnę tu również o ich wyrazistości, niemniej mogę rzec, iż wyczuwało się
wyraźną różnicę w ich słownictwie, wymowie i sposobie artykulacji. Każdy cień
nowoangielskiego dialektu, począwszy od nieokreślonych sylab purytańskich kolonistów po
precyzyjną retorykę sprzed półwiecza, zdawał się mieć swój odpowiednik wśród owych
cienistych, mrocznych oratorów, aczkolwiek z faktu tego zdałem sobie sprawę dopiero
poniewczasie. W tym momencie bowiem uwagę mą odwrócił zupełnie inny fenomen, tak
ulotny, że nie mogę przysiąc, iż wydarzył się naprawdę.
Ledwie zdałem sobie sprawę, że nie śpię, kiedy wewnątrz posępnego grobowca wygasło
drobniutkie światełko. Nie sądzę, abym był zaskoczony ani tym bardziej ogarnięty paniką,
wiem jednak, że tej nocy uległem olbrzymiej, całkowitej przemianie. Po powrocie do domu
skierowałem się na poddasze, gdzie wewnątrz gnijącego kufra znalazłem klucz, za pomocą
3
9552227.008.png 9552227.001.png
THE RUINS OF TYRHHIA
GROBOWIEC
którego z łatwością sforsowałem barierę, którą do tej pory tak zaciekle i próżno
szturmowałem.
W delikatnym świetle późnego popołudnia po raz pierwszy wkroczyłem do grobowca na
zboczu opuszczonej kotliny. Byłem oczarowany, a moje serce szalało ze szczęścia, którego nie
sposób opisać słowami. Gdy zamknąłem za sobą drzwi i zszedłem po ociekających wodą,
zawilgłych schodach, przyświecając sobie jedyną świecą, zdawało się, że znam doskonale
drogę. I choć świeca o mało nie zgasła, sycąc się zatęchłym powietrzem, w tym cuchnącym
śmiercią i zgnilizną pomieszczeniu czułem się jak w domu. Rozglądając się wokoło, ujrzałem
liczne marmurowe płyty z trumnami lub tym, co z nich pozostało. Niektóre z nich były
zamknięte i nienaruszone, ale inne nieomal całkiem sczezły. Pozostały po nich jedynie srebrne
klamki i płytki otoczone kopczykami białawego kurzu. Na jednej z płytek odczytałem imię sir
Geoffreya Hyde'a, który przybył z Sussex w 1640 roku i zmarł tutaj w kilka lat później. W
znamienitej niszy stała jedna doskonale zachowana i pusta trumna, ozdobiona imieniem, na
widok którego uśmiechnąłem się mimowolnie i zadygotałem. Dziwny impuls nakazał mi wspiąć
się na kamienną płytę, zgasić świecę i ułożyć się w pustej trumnie.
W szarym świetle świtu wyczołgałem się z grobowca i zamknąłem za sobą drzwi na łańcuch.
Nie byłem już młodzieńcem, mimo zaledwie dwudziestu jeden zim, które zmroziły mą cielesną
powłokę. Wstający z kurami wieśniacy, którzy mnie widzieli, patrzyli teraz na mnie dziwnym
wzrokiem i zastanawiali się, cóż mogło przydarzyć się temu, którego dotąd uważali za
spokojnego odludka, a który najwyraźniej wracał do domu po całonocnych hulankach i
swawolach. Rodzicom pokazałem się dopiero po długim, dającym odświeżenie śnie.
Od tej pory odwiedzałem grobowiec każdej nocy; widziałem, słyszałem i czyniłem rzeczy, o
których nie chcę tu nawet wspominać. Najpierw zmienił się mój sposób wysławiania, zawsze
podatny na wpływy otoczenia. Wkrótce zaczęta również zwracać uwagę nabyta nie wiadomo
kiedy archaizacja dykcji. Później w moim zachowaniu pojawiły się pierwsze oznaki zuchwałości
braku rozwagi, aż koniec końców pomimo samotniczego życia stałem się prawdziwym
światowcem. Język, dotąd sztywny i częstokroć milczący, nabrał łatwości wysławiania i gracji
Chesterfiella oraz bezbożnego cynizmu Rochestera. Zmieniłem się w wyjątkowego erudytę, a
stronice mych ksiąg pokryły tworzone niejako na marginesie epigramy przywodzące na myśl
Gaya, Priora, a także najbardziej wesołe augustiańskie żarty oraz rymy. Któregoś ranka przy
śniadaniu nieomal doprowadziłem do katastrofy, deklamując z wyraźnymi, płynnymi,
osiemnastowiecznymi akcentami nieco swawolny utwór biesiadny, którego treść nigdy nie
została zapisana, a który brzmiał mniej więcej tak:
Pójdźcie tu, przyjaciele, wytoczcie beczkę piwa
Za dzień dzisiejszy pijmy, niech każdy poużywa
Niech na półmiskach waszych mięsiwa wzrośnie stos
A jadło i napitek rozchmurzą smętny los
Po brzegi kufle napełniemy
Bo ważne to jest, ze żyjemy
Gdy przyjdzie śmierć, ni króla już, ni dziewki zdrowia nie wzniesiemy!
Mówią, te Anakreon stary nos jak pomidor miał czerwony
Lecz cóż to znaczy, jeśli humor masz stale dobry; wręcz szalony
Boże, duszę mą weź, wolę czerwonym być
Niźli jak lilia białym i w ziemi smętnie gnić!
Betty, pójdź do mnie tu
Całuj, aż zabraknie tchu
Drugiej takiej nie znajdziesz nawet w Piekle, ech, tfu!
Młody Harry się chwieje, jak trzaśnięty w łeb wół
Wkrótce zgubi peruka i się zwali pod stół
4
9552227.002.png
THE RUINS OF TYRHHIA
GROBOWIEC
Dalej lejcie, bo w kuflach chyba dno widać już
Lepiej leżeć pod stołem, niźli w trumnie, no cóż
Bawmy się tedy i radujmy
Spragnione gardła wnet napójmy
Życia używać, nim w ziemi zlec przyjdzie, się nie bójmy
Do czarta tam, już plączą mi się nogi
Język mi kołkiem stawa, kark sztywny mam i błogi
Dozwól no gospodarzu, niech Betty się przysiadzie
Duszy bratniej mi brak, a żony wszak ze mną tu dziś nie będzie
Racz mi rękę swa dać
Chciałbym spróbować wstać
Póki tchu w piersi stanie, życie garścią chcę brać!
W tym czasie również ogarnął mnie trwający do dziś lęk przed burzami i ogniem. Wcześniej
były mi one obojętne, teraz wszelako napełniają mnie niewypowiedzianą zgrozą. Kiedy tylko
niebo zasnuwały burzowe chmury, chowałem się w możliwie najdalszym, najniżej położonym
zakątku domu. Za dnia mą ulubioną enklawą byty ruiny spalonej posesji, i fantazjując,
częstokroć wyobrażałem sobie, jak musiała wyglądać w okresie swojej świetności. Pewnego
razu wystraszyłem jednego z wieśniaków, prowadząc go potajemnie do niewielkiego
piwnicznego pomieszczenia, o którego istnieniu wiedziałem, choć od wielu pokoleń było ono
zapomniane i nie odwiedzane.
Wreszcie stało się to, czego się od dawna obawiałem. Moi rodzice, zaniepokojeni
zmienionym zachowaniem i wyglądem ich jedynego syna. postanowili śledzić me poczynania,
co doprowadziło do katastrofy. Nie opowiedziałem nikomu o swoich wizytach w grobowcu,
strzegąc mego sekretnego celu od dzieciństwa z iście religijną żarliwością. Teraz jednak
zmuszony byłem zachować wyjątkową ostrożność przy wędrówkach pośród labiryntu zalesionej
kotliny, aby nie doprowadzić do swego sanktuarium potencjalnego prześladowcy. Klucz do
grobowca nosiłem zawieszony na rzemyku na szyi, o jego istnieniu zaś nie wiedział nikt oprócz
mnie. Nigdy nie wyniosłem z grobowca żadnej rzeczy, na jaką natknąłem się w jego wnętrzu.
Pewnego ranka, gdy wyszedłem z wilgotnego grobowca i drżącą dłonią założyłem łańcuch
na odrzwia, ujrzałem wśród pobliskich krzewów przerażone oblicze śledzącego mnie
mężczyzny. Niewątpliwie koniec był bliski; moja altana została odkryta, a cel nocnych wypraw
zdemaskowany. Mężczyzna mnie nie zaczepił, toteż pospieszyłem do domu, by podsłuchać, o
czym doniesie memu stroskanemu ojcu. Czy świat dowie się o mym pobycie za drzwiami
starego grobowca? Wyobraźcie sobie moje rozkoszne zdumienie, kiedy usłyszałem, jak szpieg
teatralnym szeptem mówił moim rodzicom, że spędziłem noc w altance przed grobowcem;
moje zasnute snem oczy padły na szczelinę w uchylonych, zablokowanych łańcuchem
odrzwiach! Jakim cudem obserwator został tak zwiedziony? Byłem teraz przekonany, że
chroniła mnie jakaś nadludzka moc. Rozzuchwalony takim obrotem spraw, zdecydowałem się
nie ukrywać swych dalszych wizyt w grobowcu i niezwłocznie podjąłem je na nowo. Przez cały
tydzień raczyłem się posępnymi przyjemnościami, o których nie zamierzam tu wspominać,
kiedy t o się wydarzyło i zostałem wtrącony do tego przeklętego przybytku smutku i
monotonii.
Nie powinienem był wyruszać tej nocy, chmury zdawały się zwiastować burzę, a z
cuchnących moczarów na dnie kotliny podniosła się piekielna fosforescencja. Zew umarłych
również był nieco inny. Miast grobowca w kotlinie, była to naruszona ogniem piwnica na
szczycie zbocza, gdzie rezydujący demon przywoływał mnie, kiwając niewidocznymi palcami.
Kiedy wyłoniłem się z zagajnika, na równinie pod ruinami ujrzałem w nieco rozmytym przez
mgłę blasku księżyca coś, czego zawsze w głębi serca oczekiwałem. Rezydencja, nie istniejąca
od stu lat, ukazała się mym oczom w całej swej okazałości. Każde z okien roztaczało blask
płonących wewnątrz komnat dziesiątków świec.
5
9552227.003.png 9552227.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin