Hill Livingston Grace - Bilżej serca 05 - Nieznajoma.pdf

(641 KB) Pobierz
6606473 UNPDF
Hill Livingston
6606473.001.png
Mary Garland siedziała z dziećmi przy śniadaniu, gdy
doręczyciel przyniósł pocztę. Jej mąż, Paul Garland, zmarł trzy
lata temu. Dzieci powoli oswajały się z nieobecnością ojca,
a życie toczyło się jak dawniej. Brakowało im jednak jego
uśmiechu, spojrzenia i troskliwego zainteresowania tym, co
robią. Ojciec był dla nich autorytetem i nawet teraz, po jego
śmierci, gdy podejmowali jakieś decyzje, zawsze zastanawiali
się, co on doradziłby im w danej sytuacji.
Ojciec zmarł nagle. Paul junior był wtedy na pierwszym
roku w college'u. Miał ukończyć studia na wiosnę; drugi syn,
Rex, dwa lata później. Obydwaj studiowali o sto mil od domu,
na tej samej uczelni, którą ukończył ich ojciec. Najstarsza
córka, Sylwia, studiowała na pobliskim uniwersytecie, a Fae
i Stan chodzili jeszcze do szkoły średniej.
Odziedziczony majątek okazał się wystarczający na pokry­
cie wszelkich wydatków i wszystko było tak, jak zaplanował
ojciec. Mieszkali w dużym, ładnym domu i powodziło im się
dobrze.
Fae podskoczyła i odebrała plik przesyłek z rąk służącej.
- O, nie - powiedziała i wykrzywiła swoją młodą, ładną
buzię. - Myślałam, że otrzymam dziś układankę obrazkową.
Zamówiłam ją tydzień temu.
- Ty? - odezwał się Stan. - To ja w sobotę zaniosłem twój
list na pocztę.
- Upłynęło już sporo czasu, odpowiedź powinna nadejść
- odrzekła z przekonaniem młodsza siostra. - Mamo, jest list
5
od Rexa. Chyba zachorował lub coś się stało, bo on nigdy nie
pisze listów.
Umieściła kopertę przy talerzu matki i dalej przeglądała
pocztę.
Sylwia siedziała przy stole i czytała książkę. Przygoto­
wywała się do egzaminów. Szybko spojrzała na list, który
siostra położyła obok niej.
- Zabierz te śmiecie, Fae - zakpił brat - napisał to
niewłaściwy facet. Popatrz na twarz Sylwii.
- To jest tylko zawiadomienie o zebraniu klasowym
- rzuciła Sylwia znad książki.
Nagle matka krzyknęła. Popatrzyli na nią i zauważyli, że
zbladła. Pochyliła głowę nad kartką, a drżenie wstrząsało jej
ramionami.
Sylwia podbiegła do niej.
- Co się stało, mamo? Czy Rex zachorował?
Został już tylko tydzień do świąt Bożego Narodzenia.
Czyżby coś miało zepsuć im te święta?
Sylwia patrzyła na Fae.
- Czy to jest list od Rexa? - wyszeptała.
Mary Garland odpowiedziała twierdząco i w milczeniu po­
dała jej papier.
List był krótki i konkretny.
Kochana Mamo!
Zawiadamiam Cię, że ożeniłem się w zeszłym tygodniu
i chciałbym przywieźć moją żonę do domu na święta. Ona jest
miłą dziewczyną i wiem, że wszyscy ją pokochacie. Nie ma
własnego domu i jestem pewien, że spodoba się jej Wigilia
u nas.
Twój kochający syn Rex
P.S. Nie zawiadomiłem jeszcze o tym Paula. Jest bardzo
zajęty egzaminami. Możecie mu przekazać tę wiadomość.
Stan i Fae podbiegli do siostry i czytali słowa, które tak
bardzo zasmuciły ich matkę. Matka nie płakała od śmierci ojca,
a teraz po jej twarzy spływały łzy, a z ust dobywały się ciche
- Czy ktoś coś z tego rozumie? - zapytał Stan. - Sądziłem,
że Rex ma więcej rozsądku.
- Nie cierpię go - wymamrotała Fae. - On jest wstrętny. Jak
mógł zrobić coś takiego mamie - dziewczynka wybuchnęła
płaczem, rzuciła się na sofę i ukryła twarz w poduszkach.
- Dzieci, uciszcie się - odezwała się Sylwia i mocniej
objęła matkę. - Wstań, Fae, i zrób miejsce mamie.
Na chwilę Mary Garland poddała się swemu smutkowi. Na­
gle jednak wyprostowała zgarbioną postać.
- Kochani, już dobrze - powiedziała lekko drżącym głosem.
- Zaskoczyła mnie ta wiadomość. Czuję się przygnębiona, bo
przecież Rex nie jest jeszcze dorosłym człowiekiem. Miałam
nadzieję, że Paul powstrzyma go od zrobienia czegoś głupiego.
- Napisał, że Paul o niczym nie wie. Może wszystko jest
w porządku - zasugerowała czternastoletnia Fae.
- On jest jeszcze dzieckiem - wtrącił Stan -jest starszy ode
mnie tylko o trzy lata. Dlaczego się ożenił? Nawet ja miałbym
więcej rozsądku. Jego żona też chyba nie jest zbyt rozsądna.
Czy mądra dziewczyna poślubiłaby faceta, który nie skończył
jeszcze nawet college'u?
- Cicho - powiedziała surowo Sylwia. - Czy nie widzicie,
jaki ból sprawia to mamie?
- Sylwio, musimy się zastanowić, co można zrobić w tej
sytuacji.
- To mama zdecyduje. Bądźcie cicho i czekajcie, aż was
poprosi o radę.
- Moje kochane dzieci - powiedziała matka i popatrzyła na
nich z miłością.
- Mamo - odezwała się Fae - to będzie dla nas nauczka.
Jestem pewna, że nikt z nas nie zrobi podobnego głupstwa. Ja
nigdy nie wyjdę za mąż.
Nagle zegar w jadalni zaczął wybijać godzinę: raz, dwa, trzy,
cztery, pięć, sześć, siedem, osiem. Przypomniało im się znajome
nawoływanie ojca. Pamiętali ciągle o radach, których im udzielał.
Zegar był ostatnią rzeczą, którą ojciec przyniósł do domu
przed śmiercią. Gdy po raz pierwszy go nakręcił, stali tu
i słuchali jego łagodnego tykania. Paul Garland powiedział
wtedy coś, co mieli na zawsze zapamiętać:
7
- Gdy usłyszycie bicie tego zegara, musicie na niego spoj­
rzeć i uświadomić sobie, że ma wam o czymś przypomnieć.
Zachęci was do pracy lub zabawy, podpowie wam, że czas
pójść do szkoły.
Te słowa powróciły teraz i przypomniały o poczuciu obo­
wiązku.
- Och! - zadrżała Fae - musimy dzisiaj iść do szkoły!
- A co cię obchodzi szkoła? - zapytał Stan i popatrzył
buntowniczo na matkę. - Ja nie pójdę. Mamy mnóstwo spraw
do załatwienia.
Mary Garland podeszła szybko do zegara. Na jej twarzy
zagościł spokój. Zaczęła myśleć rozsądnie. Odezwała się, a jej
głos, początkowo drżący, stawał się coraz bardziej stanowczy.
- Pójdziecie do szkoły - zadecydowała. - Nic nam nie po­
może, jeżeli będziemy siedzieć i rozmyślać. Nie możemy po­
zostawić obowiązków. Co by na to powiedział wasz ojciec?
Czekają was testy i egzaminy, które musicie dobrze zdać.
Pomoże to wam zapomnieć o tym zdarzeniu, które was tak
martwi.
- Zdarzenie? - zapytała zdziwiona Sylwia. - Przecież to
tragedia!
- Tak - odpowiedziała matka, krzywiąc się z bólu - rzeczy­
wiście można mówić o tym jak o tragedii. Nie możecie jednak
porzucić ważnych spraw, bo potem sami wpędzicie się
w kłopoty. Co będzie, jeśli nie pozdajecie egzaminów?
- Potem... - powtórzyła przygnębiona Sylwia. - Nie sądzę,
żeby było jakieś „potem".
- Zawsze jest jakieś „potem". Kończcie śniadanie i wszys­
cy marsz do szkoły.
- Nie jem śniadania - oświadczyła Sylwia - i nie idę do
szkoły. Nie mogę cię zostawić samej.
- Bzdura - odpowiedziała ostro matka. - Nic mi nie będzie!
- Mamo, będę się o ciebie martwić - argumentowała Syl­
wia.
- Nie wolno ci. Masz myśleć o egzaminach, a ja chcę to
wszystko przemyśleć w spokoju.
- Mamo, co powiemy ludziom? - zapytał z zakłopotaniem
Stan.
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin