Anderson_Caroline_Pokonac_czas.pdf

(566 KB) Pobierz
Anderson_Caroline_Pokonac_czas
CAROLINE ANDERSON
Pokonać czas
Harlequin®
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia • Sydney
Sztokholm • Tokio • Warszawa
106915848.001.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W tym roku pogoda spłatała wszystkim nieprzy­
jemny primaaprilisowy żart.
Lizzi wyjrzała rano przez okno i zobaczyła, że
wszystko pokryte było grubą warstwą śniegu.
Jadąc do pracy, uprzytomniła sobie, że czeka ją
ciężki tydzień. Te pogodowe anomalie na pewno
spowodują wiele wypadków samochodowych
i w szpitalu będzie mnóstwo pracy. Najbardziej będą
przeciążone oddziały ortopedyczne, ale i u nich na
chirurgii z pewnością będzie co robić. Zastanawiała
się właśnie, gdzie znajdą miejsce dla wszystkich
nowo przyjętych pacjentów, kiedy nagle poczuła, że
traci panowanie nad kierownicą. Jej mały samochód
zupełnie wymknął się spod kontroli, skręcił gwałtow­
nie w bok i wjechał na zaparkowany obok pojazd.
Przez moment patrzyła przed siebie, a potem
wysiadła, żeby zobaczyć co się stało.
- Do diabła! - zaklęła pod nosem.
Zderzak i jeden reflektor nadawały się do wymia­
ny, ale w tej chwili nie było to największe zmartwie­
nie. Z przerażeniem popatrzyła na ciemnozielonego
daimlera, na którym właśnie przed chwilą się za­
trzymała. Obeszła go dookoła i zajrzała do środka.
Na skórzanych siedzeniach było pełno śmieci i Lizzi
pomyślała, że ktokolwiek jest właścicielem tego pięk­
nego auta, zupełnie nie zasługuje na nie. Jej własne
metro, choć kupione w sierpniu, cały czas wyglądało
jak nowe. No, powiedzmy, że wyglądało tak jeszcze
kilka minut temu!
6
POKONAĆ CZAS
Z ciężkim westchnieniem usiadła za kierownicą,
ostrożnie cofnęła samochód i zatrzymała się przy
krawężniku. Potem sięgnęła po notes i zapisała na
kartce numer swojego telefonu. Ponieważ nie do­
strzegła za przednią szybą daimlera przepustki dla
personelu, napisała kilka słów o skutkach, jakie
niesie za sobą parkowanie pojazdów w niedozwolo­
nych miejscach.
Włożyła kartkę za wycieraczkę i skierowała się
w stronę wejścia do szpitala.
Było już zbyt późno, żeby napić się kawy w świet­
licy, więc poszła prosto na oddział.
Już przy wejściu zauważyła sporo nowych twarzy.
Dostrzegła też, że wielu pacjentów przeniesiono na
inne sale. Z niezadowoleniem zmarszczyła brwi.
Wolała, żeby jej podopieczni możliwie długo pozo­
stawali w jednym pokoju, gdyż znacznie skracało to
okres rekonwalescencji. Zbyt częste zmiany wprowa­
dzały niepotrzebny zamęt i opóźniały proces po­
wrotu do zdrowia.
Weszła do szatni. Zdjęła płaszcz i podwinęła
rękawy fartucha. Przelotnie spojrzała w lustro
i z niezadowoleniem dostrzegła, że jej jasne włosy
były zupełnie mokre. Kilka niesfornych kosmyków
wysunęło się z koka, miękko okalając szyję. Zdecy­
dowanym ruchem poprawiła je i włożyła czepek.
Ciągle myśląc o zmianach, jakie poczyniono przez
weekend na oddziale, otworzyła drzwi oddziałowej
kuchni.
To, co zobaczyła, sprawiło, że natychmiast zapo­
mniała o nurtujących ją problemach. W pokoju było
dwóch mężczyzn. Jeden z nich uśmiechnął się do niej
i uniósł dzbanek, który trzymał w ręku.
- Cześć. Napijesz się kawy, Lizzi?
- Poproszę. Co się stało, Óliver? Wyglądasz, jak­
by przejechała cię ciężarówka!
POKONAĆ CZAS
7
- Ty to wiesz, co powiedzieć mężczyźnie, żeby
poprawić mu samopoczucie!
- Nie jestem tu po to, żeby poprawiać panu
samopoczucie, doktorze Henderson. Od tego jest
żona.
- Muszę jej o tym przypomnieć. Zastanawiam się
tylko, kiedy znajdę na to czas.
O1iver nalał kawę do filiżanek.
- Ross?
Spojrzała na nieznajomego. Był wysoki, wyższy
nawet od 01ivera, i bardzo ładnie zbudowany. Miał
silne dłonie, szczupłe palce i pokryte ciemnymi wło­
sami ręce. Był ubrany w zielony strój z bloku
operacyjnego i antystatyczne buty.
Choć wyglądał na zmęczonego, promieniowała
z niego jakaś siła, energia, dzięki której sprawiał
wrażenie młodszego, niż był w rzeczywistości. Tym,
co najbardziej rzucało się w oczy w jego wyglądzie
była bujna czupryna gęstych, szpakowatych włosów.
Sprawiały wrażenie, jakby przed chwilą wzburzyła
je kobieca dłoń.
Chyba czytał w jej myślach, bo nagle przeczesał
je palcami i podniósł na nią wzrok. Ciepłe, szaro­
zielone oczy zdawały się przeszywać ją spojrzeniem
na wylot. Nagle poczuła się jak mała, bezbronna
dziewczynka.
- Ach, przepraszam! Jeszcze chyba nie mieliście
okazji się poznać. Lizzi, to jest Ross Hamilton,
chirurg, który od dziś będzie z nami pracować. A to
Lizzi Lovejoy, nasz oddziałowy tytan pracy.
- Bardzo mi miło, siostro.
Ujęła wyciągniętą w jej stronę dłoń.
- Witamy w naszym domu wariatów, panie Ha­
milton.
Uśmiechnął się lekko i Lizzi zdała sobie sprawę,
że był znacznie młodszy, niż na początku sądziła.
8
POKONAĆ CZAS
Postarzały go siwe włosy i malujące się na twarzy
zmęczenie.
Miał cienie pod oczami, a głębokie bruzdy wokół
ust świadczyły, że przez ostatnie lata pracował
ponad siły.
Podziękowała za kawę i ruszyła w stronę drzwi.
- Muszę zobaczyć kilku pacjentów na sali poope­
racyjnej.
- OK. Spotkamy się na lunchu - odparł 01iver.
Doktor Hamilton podszedł do niej i stanął tak
blisko, że musiała unieść głowę, żeby na niego
popatrzeć.
- Przepraszam, że muszę teraz wyjść, ale całą
noc spędziłem na bloku operacyjnym. Spotkamy
się później.
Poczuła zakłopotanie. Dlaczego miałby się z nią
spotykać? Wzrok Lizzi spoczął na jego kilkudnio­
wym zaroście i ogarnął ją dziwny niepokój. Za­
czerwieniła się i bezwiednie zwilżyła wargi końcem
języka.
Doktor Hamilton z trudnością oderwał wzrok od
ust Lizzi i spojrzał jej prosto w oczy.
- Tak, później - zdołała z siebie wykrztusić.
- W porządku.
Ciągle stał obok niej, jakby jeszcze na coś czekał.
- Przepraszam - powiedział, a jego twarz rozjaś­
nił ciepły uśmiech. Ujął ją za ramiona, delikatnie
przesunął i przeszedł obok.
Lizzi zdała sobie sprawę, że stała jak słup soli
blokując mu wyjście. Popatrzyła za nim, jak wol­
nym, ale pewnym krokiem przemierzał szpitalny
korytarz.
- Jeszcze kawy? - zapytał O1iver, przyglądając się
jej z uwagą.
- Nie, dziękuję - odparła wracając do rzeczywis­
tości. - Mieliście ciężką noc, prawda?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin