— Nie, mamo.
Gladys wzięła ją pod brodę.
— Cheryl?
— Nic nie wiem, mamo. Byłam w kuchni. CzySciłam piekarnikprzygotowałam lemoniadę. Powiedziałaś, że jest za słodka. Pamiętasz?
Na twarzy Gladys pojawił się wyraz rezygnacji.
— Tak, pamiętam.
— Cholera, cholera — powiedziała Pam. — Jesteś pewna, że nie mzapasowych kluczy?
— Tak, proszę pani.
— Pewnie zapomniał Jak zwykle.
— Dał je Benowi — odezwała się Cheryl. — Widziałam je. Takiebłyszczące.
— To rzeczywiście pociecha — powiedziała Pam. — Dobrze, wracamdo insektarium i spróbuję tam wejść przez okno.
— Okna są wysoko — powiedziała Jo. — Będziesz potrzebowała drabiny
— Gladys? — odezwała się Pam. Miała tak ściśnięte gardło, że zabrzmiałoto jak skrzek.
— Jest w garażu, proszę pani. Przyniosę ją.
— Pójdę z tobą — powiedziała Jo.
— Jesteś chora — przypomniałem jej. — Ja pójdę.Zamknęła drzwi do swego pokoju i stanęła między Pam i mną.
— Nic mi nie jest. To była tylko chwilowa niedyspozycja.
— Ale...
— Nie ma sprawy — powiedziała stanowczo. — Wy chyba nie maciepeleryn, prawda? A ja mam. Chodźmy, nie traćmy czasu.
Jo i Pam zbiegły po schodach, zabierając ze sobą Gladys. Cheryl została przy drzwiach sama. Znowu zaczęła podrygiwać. Jej rozbiegane oczy spoglądały dookoła, omijając nas. A potem nagle spojrzała prosto na mnie.
— O co chodzi, Cheryl?
— Czy... czy mogę przynieść coś do picia? Może lemoniadę? Nie, jestza słodka... Kawę?
— Nie, dziękujemy.
Skinęła głową, jakby czekając na coś więcej. Nie przestawała kiwać gto**-
— Cheryl, coś się stało? — zapytała Robin.Cheryl drgnęła i zamarła bez ruchu.Robin zeszła do niej po schodach.
— O co chodzi, kochanie?
Cheryl nie spuszczała ze mnie oczu. ^
— To bardzo niebezpieczne — powiedziałem. — Gdzie może W*doktor Bili?
Zaczęła sobie rozcierać uda. Zszedłem na dół.
— Co się stało, Cheryl? — powtórzyła Robin.
222
Cheryl spojrzała na nią z miną winowajcy. A potem na mnie. Jedną ręką
-erała nogę. Drugą poklepała się P° kieszeni. * ^ potrzebuję pana — powiedziała ze łzami w oczach.
Spojrzałem na Robin. Przeszła do drugiego pokoju. Deszcz bębnił ^nicznie o zalane wodą szyby.
Cheryl mocniej pocierała nogę. Jej twarz skurczyła się w grymasie
niepokój";
Zaczęła S'C pocić.
Walczyła z sobą.
Nagle przypomniało mi się, że Moreland posłużył się nią, przysyłając wiadomość od Mila.
— Czy doktor Bili dał ci coś dla mnie, Cheryl?
1 rozbieganymi oczami sięgnęła do kieszeni i podała mi złożoną kartkę papieru. Z zagiętymi rogami. Zacząłem ją rozkładać.
— Nie! Powiedział, że to tajemnica!
— Dobrze. Przeczytam to w tajemnicy. — Ukryłem kartkę w dłoni.Cheryl skierowała się do kuchni, ale ją zatrzymałem.
— Kiedy doktor Bili dał ci to?
— Dziś rano.
— Żebyś mi dała wieczorem?
— Jeżeli nie przyjdzie do kuchni.
— Jeżeli nie przyjdzie do kuchni o której godzinie?Spojrzała na mnie zakłopotana.
— Po co miał przyjść do kuchni, Cheryl?
— Na podwieczorek. O stałej porze.
— Przygotowujesz dla niego podwieczorek? Co wieczór, o stałej porze?
— Nie! — Znów chciała odejść. Patrzyła na moją kieszeń, jakby sięspodziewała dostrzec kartkę. — Muszę już iść!
— Sekundka. Powtórz, co ci powiedział.
— Żebym to panu oddała.
— Jeżeli nie przyjdzie na podwieczorek.Skinęła głową.
— Kiedy zazwyczaj przygotowujesz mu podwieczorek?
— Tak, jak mi każe.
Zaczęła podrygiwać. Spojrzałem na swą dłoń na ramieniu Cheryl. Dobrze. Dzięki, Cheryl. Nie uciekła.
- Nie powie pan mamie? — spytała, nie ruszając się z miejsca. Zaufany posłaniec Morelanda. Sądził, że niedorozwinięta Cheryl nie k mieć dylematów moralnych. Pomylił się. "•" Nie powiem. "~~ Mama byłaby wściekła.
223
a
zbychuk2