Mein Kampf. Część I.doc

(409 KB) Pobierz
Dygitalizacja J. Bielecki

 

Część I

Obrachunek

 

Słowo wstępne Adolfa Hitlera

 

9 października I924 roku, w cztery lata od jej powstania, Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotnicza została rozwiązana, a jej działalność zakazana w całej Rzeszy.I kwietnia I924 roku wyrokiem Sądu Ludowego w Mona­chium zostałem skazany i osadzony w twierdzy Landsberg nad Lechem.  To dało mi po latach nieprzerwanej pracy możliwość przy­stąpienia do dzieła, którego wielu się domagało, a które ja uważałem za pożyteczne dla ruchu. Tak więc postanowiłem wyjaśnić w tej książce cele naszego ruchu, a także przedstawić obraz jego rozwoju. Z niej będzie się można więcej nauczyć niż z jakiejkolwiek czysto doktrynerskiej rozprawy naukowej. Dało mi to sposobność przedstawienia swojej osobowości na tyle, na ile jest to potrzebne do zrozumienia idei tej książki i rozwiania sfabrykowanej przez żydowską prasę legendy mojej osoby.Tą pracą zwracam się nie do obcych, ale do tych stronników ruchu, którzy należą do niego sercem i pragną jego zrozumienia. Wiem, że ludzi łatwiej można pozyskać słowem mówionym niż pisanym i że każdy wielki ruch na tej ziemi rośnie w siłę dzięki mówcom, a nie wielkim pisarzom.Jednakże w celu stworzenia podstaw jakiejś doktryny i jej ujednolicenia wewnętrzne zasady muszą zostać spisane. Może więc ta książka stanie się kamieniem węgielnym naszego ru­chu, do którego i ja wniosę swój wkład.

 

                   Autor

 

                                                                    Rozdział 1

                                                         W domu rodzinnym

 

Dzisiaj rozumiem, jak dobrze się stało, że los wy­brał na miejsce mojego urodzenia Braunau nad In­nem. To małe graniczne miasteczko leży między dwoma państwami niemieckimi, o których ponowne zjednoczenie należy zabiegać wszelkimi możliwymi środkami.Niemiecka Austria musi powrócić do wielkiej nie­mieckiej ojczyzny i to nie z powodów ekonomicznych. O nie! Nawet gdyby z tego punktu widzenia ponowny związek był rzeczą obojętną - a także wtedy, gdyby aktualnie był szkodliwy - musi on nastąpić. Wspólna krew powinna należeć do wspólnej Rzeszy. Niemcy nie mają prawa zajmować się polityką kolonialną tak dłu­go, jak długo nie będą zdolni do połączenia swoich synów we wspólnym państwie. Dopóki każdy Niemiec nie znajdzie się w granicach Rzeszy i nie będzie w sta­nie wyżywić się, dopóty nie będą mieli Niemcy moral­nego prawa zdobywania obcych terenów, choćby to było korzystne dla poszczególnych obywateli. W ten sposób to małe miasteczko stało się symbolem wiel­kiego przedsięwzięcia.Czy my nie jesteśmy tacy sami jak wszyscy Niemcy? Czy wszyscy nie stanowimy całości?Ten problem zaczął wrzeć w moim dziecięcym umy­śle. W odpowiedzi na swoje nieśmiałe pytania, byłem zmuszony z zazdrością uznać fakt, że Niemcy nie byli nigdy tak szczęśliwi, jak będąc członkami imperium Bismarcka.   W tym austriackim miasteczku nad Innem, mieszkali w końcu lat osiemdziesiątych minionego stulecia moi rodzice: ojciec był urzędnikiem państwowym, matka zajmowała się gospodarstwem domowym. Z tych cza­sów niewiele pozostało w moich wspomnieniach, gdyż wkrótce ojciec musiał opuścić na zawsze to miasteczko i podjąć pracę w Passau, w samych Niemczech.Los austriackiego urzędnika celnego wymagał ciąg­łego podróżowania. Po pewnym czasie ojciec przeniósł się do Linzu i tam doczekał emerytury. Kupił w Markt­fleckens Lambach w Górnej Austrii gospodarstwo rol­ne i tym samym poszedł w ślady naszych przodków. Wolą mego ojca było, abym został urzędnikiem pań­stwowym. Był dumny z tego, co sam osiągnął i tego samego pragnął dla swego dziecka. Nie wyobrażał so­bie odmowy: według niego niedoświadczony chłopiec nie mógł sam o sobie decydować.A jednak miało się stać inaczej. Pierwszy raz w swo­im życiu, mając zaledwie jedenaście lat, musiałem sta­nąć w opozycji do ojca! Tak jak on był zdecydowany przeforsować swoje plany, tak ja byłem nieugięty w odmowie.Nie chciałem zostać urzędnikiem. Żadne rozmowy czy poważne argumenty nie zmieniły mej niechęci. Nie chciałem być urzędnikiem i nie godziłem się zostać nim. Każda próba powoływania się na przykład mego ojca, mająca wzbudzić we mnie zachwyt i zainteresowanie tym zawodem, wywoływała jedynie przeciwny efekt. Nienawidziłem siedzenia w biurze nie pozwalającego być panem swojego własnego czasu; spędzenie całego życia na wypełnianiu formularzy wydawało mi się nudne.Teraz, gdy dokonuję przeglądu tych lat, ujrzałem dwa zdarzenia, które uwidoczniły się w tym okresie najwyraźniej: I) stałem się nacjonalistą, 2) nauczyłem się rozumieć prawdziwy sens historii.Stara Austria była państwem wielonarodowościo­wym.W stosunkowo wczesnej  młodości miałem możliwość wziąć udział w nacjonalistycznej walce w starej Austrii. Mieliśmy szkolną organizację i wyrażaliśmy nasze po­glądy przy pomocy kwiatów chabru i czarno-czerwono­-złotych barw. Pozdrawialiśmy się słowami "Heil", a zamiast pieśni "Kaiserlied", śpiewaliśmy, pomimo ostrzeżeń i kar, "Deutschland über Alles" (Niemcy ponad wszystko - przyp. tłumacza). W ten sposób młodzież kształciła się politycznie, podczas gdy obywa­teli tak zwanego państwa narodowego nie łączyło nic więcej poza wspólnym językiem. Mimo to, oczywiście, nie zaliczałem się do obojętnych i stałem się wkrótce fanatycznym niemieckim nacjonalistą, jednak nie w dzi­siejszym partyjnym rozumieniu tego słowa.Rozwój w tym kierunku następował u mnie bardzo szybko, tak że już w wieku piętnastu lat rozumiałem różnicę między dynastycznym "patriotyzmem", a naro­dowym "nacjonalizmem". To ostatnie rozumiałem o wiele lepiej.Czy my już jako chłopcy nie wiedzieliśmy, że to austriackie państwo nie darzyło nas, Niemców, w ogóle żadną miłością?Nasza wiedza o metodach postępowania Habsbur­gów była potwierdzana każdego dnia przez codzienne doświadczenia. Na północy i na południu trucizna ob­cych ras zżerała ciała naszego narodu i nawet Wiedeń coraz mniej przypominał niemieckie miasto. "Dom Ce­sarski', stawał się czeskim, gdzie tylko to było moż­liwe; wreszcie ręka bogini odwiecznej sprawiedliwości i nieubłaganej zemsty zadała śmierć największemu wro­gowi niemieckości Austrii, arcyksięciu Franciszkowi Ferdynandowi. Zabiła go kula, której sam pomógł. To on był przecież głównym patronem ruchu, którego celem było uczynić z Austrii państwo wielonarodowościowe  .Zarodek przyszłej wojny światowej i w istocie cał­kowita ruina Niemiec leżą w fatalnym połączeniu mło­dej niemieckiej Rzeszy z austriackim niby-państwem. W trakcie pisania tej książki będę musiał zająć się gruntownie tym problemem. Wystarczy tu jedynie stwierdzić, że od najwcześniejszej młodości byłem prze­konany, iż zniszczenie Austrii jest koniecznym warun­kiem bezpieczeństwa niemieckiej rasy, a ponadto, że poczucie narodowości w żaden sposób nie może być identyfikowane z dynastycznym patriotyzmem. Nie­szczęściem niemieckiej rasy był przede wszystkim panu­jący dom Habsburgów. Konsekwencjami tego stanu była gorąca miłość do mojej niemieckiej Austrii i głęboka nienawiść do aust­riackiego państwa.   Decyzja o wyborze zawodu zapadła szybciej, niż mo­głem tego oczekiwać. W trzynastym roku życia straci­łem nagle ojca. Zawał serca pozbawił życia tego jeszcze krzepkiego człowieka. Umarł bezboleśnie pogrążając nas w głębokim bólu. Nie powiodło mu się to, czego najbardziej pragnął - zapewnić swojemu dziecku eg­zystencję i tym samym uchronić go przed goryczą Ży­cia, której sam zaznał. Z początku nic się nie zmieniło. Matka zgodnie z Ży­czeniem ojca czuła się zobowiązana nadal kierować mo­im wychowaniem i kształcić mnie na urzędnika. la jednak, jak nigdy przedtem, byłem zdecydowany, że pod żadnym warunkiem nim nie zostanę. Dlatego już w szkole średniej unikałem niektórych przedmiotów i w ogóle nauki. Z pomocą przyszła mi choroba i w ciągu kilku tygodni zdecydowały się losy mojej przyszłości. Ciężka choroba płuc spowodowała, że lekarz stanowczo odradzał podjęcie pracy w biurze. Musiałem przerwać naukę na jeden rok. To, o czym tak długo marzyłem, stało się rzeczywistością. Pod wpływem mojej choroby matka w końcu uznała, że po przerwie wrócę do szkoły realnej, a później będę mógł uczęszczać do akademii.     Były to najszczęśliwsze dni, jak przepiękny sen. I na­prawdę miał to być tylko sen. Dwa lata później śmierć matki położyła kres tym wszystkim planom. Jej choro­ba od początku nie dawała wielkich nadziei na ulecze­nie, jednak jej śmierć była dla mnie wielkim ciosem. Swojego ojca czciłem, a matkę kochałem. Ubóstwo i twarda rzeczywistość zmuszały mnie do podjęcia szybkiej decyzji. Skromne środki finansowe mojej rodziny prawie zupełnie się wyczerpały wskutek ciężkiej choroby matki. Przyznana mi sieroca renta nie wystarczała nawet na przeżycie, tak więc byłem zmu­szony zarabiać jakoś na swoje utrzymanie. Z walizką pełną ubrań i bielizny oraz determinacją w sercu pojechałem do Wiednia. Miałem nadzieję od­mienić los, tak jak mój ojciec pięćdziesiąt lat wcześniej. Chciałem zostać "kimś", ale w żadnym wypadku nie urzędnikiem.

 

 

       Rozdział II

Wiedeńskie lata nauki i walki

 

Śmierć matki, niczym przeznaczenie, zadecydowała w pewnym sensie o mojej przyszłości.W ostatnich miesiącach jej choroby pojechałem do Wiednia w celu złożenia egzaminów wstępnych do aka­demii. Byłem przekonany, że z dziecinną łatwością zdam. W szkole realnej rysowałem najlepiej w mojej klasie, a od tego czasu moje zdolności rozwinęły się jeszcze bardziej. Liczyłem więc na powodzenie.Nad moim talentem malarskim wzięły jednak górę za­interesowania architekturą. jeszcze w wieku szesnastu lat, gdy po raz pierwszy pojechałem do Wiednia, by studio­wać malarstwo w dworskim muzeum, moje oczy widziały tylko samo muzeum. Biegałem za tymi drzwiami od rana do wieczora, a nawet do późnej nocy, od jednego obiektu do drugiego. Godzinami mogłem tak stać przed operą i podziwiać parlament. Cała ulica Ringstrasse robiła na mnie wrażenie cudu z tysiąca i jednej nocy.Teraz po raz drugi byłem w tym pięknym mieście i czekałem na rezultat egzaminu wstępnego. Byłem tak przekonany o powodzeniu, że zawiadomienie o nie ­przyjęciu spadło na mnie jak grom z jasnego nieba.Jednak rektor wyjaśnił mi, że z rysunków, które ze sobą przyniosłem, jednoznacznie wynika, iż nie mam predyspozycji malarskich, natomiast mam zdolności w dziedzinie architektury.Po raz pierwszy w moim młodym życiu byłem nieza­dowolony z samego siebie. To, czego dowiedziałem się o moich zdolnościach, sprawiło, że postanowiłem zo­stać architektem. Droga do tego była jednak bardzo trudna. Zemściła się teraz moja niechęć do nauki w szkole realnej. Przyjęcie do akademii było uwarun­kowane posiadaniem matury. Nie było możliwe speł­nienie mojego marzenia, aby zostać artystą. Zadziwiające bogactwo i odrażająca nędza przeplata­ły się w Wiedniu ze sobą w ogromnym kontraście. W centralnych częściach miasta można było czuć tętno dwudziestopięciomilionowego imperium, z wszelkimi niebezpiecznymi powabami tego wielonarodowościowe­go państwa. Olśniewający blask dworu przyciągał jak magnes bogactwo i inteligencję pozostałych części im­perium. Do tego dochodziła jeszcze silna centralistycz­na polityka habsburskiej monarchii.Ona umożliwiała utrzymanie razem tej mieszaniny narodów. jej rezultatem była nadzwyczajna koncentra­cja całej władzy w stolicy.Ponadto Wiedeń nie tylko był politycznym i intelek­tualnym centrum naddunajskiej monarchii, ale także centrum administracyjnym. Oprócz rzeszy wysokich rangą urzędników państwowych, oficerów, artystów i uczonych znajdowała się w nim jeszcze większa armia robotników, a przytłaczające ubóstwo występowało tuż obok bogactwa arystokracji i kupców. Tysiące bezro­botnych przewalało się wokół pałaców przy Ringstras­se, a poniżej, via Triumphalis bytowali w brudzie i bag­nie bezdomni.  Wiedeń, jak żadne inne niemieckie miasto, najlepiej się nadawał do studiowania problemów socjalnych. Ale, aby nie zrobić błędu, trzeba się znaleźć w samym środku tych problemów, inaczej nic z tego nie pozos­tanie poza czczym gadaniem i zakłamaną sentymentalnością. Jedno i drugie jest szkodliwe. Pierwsze, bo nie bada sedna zagadnienia, drugie, ponieważ pomija je. Nie wiem, co jest groźniejsze: ignorowanie socjalnych potrzeb, jak czyni większość tych, którym się poszczę­ściło, i tych, którzy podnieśli się dzięki własnym wysił­kom w codziennej pracy, czy lekceważenie ludzi przez pozbawioną taktu, chociaż zawsze uprzejmą, łaskawą i modną część bab w spódnicach lub spodniach, udają­cą sympatię dla ludu. Ci ludzie oczywiście grzeszą bar­dziej z powodu braku instynktu niż próby zrozumienia. Dziwi ich później brak rezultatów mimo gotowości do pracy społecznej i reakcje sprzeciwu. Stawiają to za dowód niewdzięczności ludu.  Te umysły nie rozumieją, że za pracę społeczną nie wolno domagać się wdzięczności, ponieważ nie roz­dzielają jałmużny, ale przywracają w ten sposób prawo. Już wtedy uświadomiłem sobie, że tylko podwójna metoda może przyczynić się do polepszenia warunków bytu, mianowicie: głębokie poczucie socjalnej odpowie­dzialności, w celu stworzenia lepszych podstaw naszego rozwoju, połączone z bezlitosną determinacją zniszcze­nia narośli, którym nie można zaradzić. Tak jak natura nie koncentruje się na utrzymaniu tego, co jest, lecz aby podtrzymać gatunek doskonali go poprzez rozwój, tak i w życiu nie można ulepszać istniejącego zła, które posiadając naturę człowieka w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto nie da się zmienić. Należy więc zapewnić lepsze metody rozwoju od samego początku.  W trakcie walki o egzystencję w Wiedniu zauważy­łem, że zadania socjalne wcale nie muszą składać się z pracy charytatywnej, która jest śmieszna i bezużytecz­na, ale ich sensem powinno być usunięcie głęboko tkwiących błędów w organizacji naszego życia gospo­darczego i kulturalnego, które są powiązane ze sobą, i doprowadzenie do usunięcia pojedynczych przeszkód, bądź przynajmniej ograniczenie ich znaczenia.  Ponieważ austriackie państwo w praktyce ignorowa­ło całkowicie socjalne prawa, jego niezdolność do usu­nięcia złych narośli budziła mój niepokój .Nie wiem, co najbardziej mnie w tym czasie przera­żało: ekonomiczna nędza towarzyszy pracy, ich moralne ubóstwo, czy też niski poziom ich duchowego roz­woju. Jakże często nasza burżuazja unosi się w moralnym oburzeniu, gdy słyszy z ust jakiegoś nieszczęsnego włó­częgi, że jest mu obojętne, czy jest Niemcem, czy nie, byle miał zapewniony byt. Natychmiast głośno protes­tują i są przerażeni takimi poglądami. Ale ilu naprawdę zadało sobie pytanie, dlaczego ich poglądy są lepsze. Ilu jest takich, co pamiętają o wiel­kości ojczyzny, o swoim narodzie we wszystkich dzie­dzinach kulturalnego i artystycznego życia, które daje im prawo do dumy wynikającej z przynależności do tego błogosławionego narodu? Jak wielu z nich ma świadomość, że poczucie dumy z własnej ojczyzny zale­ży od zrozumienia jego wielkości we wszystkich tych dziedzinach?Szybko i gruntownie nauczyłem się rozumieć coś, czego poprzednio byłem nieświadomy. Problem nacjonalizmu ludzi jest pierwszym i głów­nym warunkiem stworzenia zdrowych socjalnych wa­runków jako podstawy wychowania jednostki. Ponie­waż tylko ten, kto poprzez wychowanie i szkołę poznał kulturalną, ekonomiczną, a nade wszystko polityczną wielkość swojej ojczyzny, może uzyskać poczucie du­my, że jest członkiem takiego narodu. Walczyć mogę tylko o coś, co miłuję, miłuję tylko to, co szanuję, a szanuję jedynie to, co rozumiem. Teraz, gdy obudziło się we mnie zainteresowanie zagadnieniami socjalnymi, zacząłem studiować je grun­townie. Przede mną otworzył się nowy i nieznany świat.W latach 1909-19IO moje położenie ekonomiczne zmieniło się w takim stopniu, że nie musiałem pracować na chleb jako robotnik pomocniczy. Pracowałem samodzielnie jako malarz i akwarelista. Psychika szerokich mas nie jest wrażliwa ha pół. Środki i słabości. Podobnie jak kobieta, na której deli­katność uczuć mniejszy wpływ ma abstrakcyjna mąd­rość niż bliżej nieokreślona tęsknota poddania się uczu­ciom, łatwiej ulegnie mocnemu mężczyźnie niż słabe­mu, tak i ludzie bardziej kochają mocnego władcę niż słabego i czują większą satysfakcję z doktryny, która nie toleruje rywali, niż z takiej, która uznaje liberalną wolność - naród na ogół nie wie, jak się nią po­sługiwać i wnet czuje się opuszczony.Jeżeli doktryna słuszniejsza, ale w praktyce bardziej bezlitosna, przeciwstawi się socjaldemokracji, to ta dok­tryna, być może w ciężkiej walce, ale zwycięży. Jeszcze przed dwoma laty nie były znane ani zasady socjaldemokracji, ani instrumenty, którymi się w działa­niu posługiwała. Ponieważ socjaldemokracja najlepiej zna wartość siły z własnego doświadczenia, zwykle atakuje tych, u któ­rych wyczuwa instynktownie brak tego elementu. Z drugiej strony chwali słabość przeciwnika, począt­kowo ostrożnie, później śmielej, stosownie do poznanej lub przewidywanej jego wartości. Mniej obawia się ona bezsilnego geniuszu niż kogoś mocnego, ale miernego pod względem umysłowym. Najbardziej popiera słabych zarówno na ciele, jak i na duchu. Wie, jak wywołać wrażenie, iż potrafi zachować spokój, podczas gdy zdobywa jedną pozycję po drugiej. Stosuje także ciche represje lub jawny rozbój w momentach, gdy uwaga opinii publicznej jest skierowana ku innym sprawom. Niekiedy nie porusza pewnych spraw uważając je za nieistotne, aby celowo pobudzać na nowo niebezpiecznego przeciwnika. Jest to taktyka całkowicie obliczona na ludzką sła­bość, a jej rezultat jest matematycznie pewny, chyba że i druga strona nauczy się, jak walczyć. Słabsze natury muszą wiedzieć, że chodzi tutaj o ich "być albo nie być". Zastraszenie W warsztatach i fab­rykach, na spotkaniach i masowych demonstracjach bę­dzie skuteczne, dopóki nie natrafi na równą sobie siłę.  Nędza, która dopada robotników, wcześniej czy póź­niej kieruje ich do obozu socjaldemokracji. Ponieważ mieszczaństwo niezliczoną ilość razy, nie tylko w najgłupszy, ale także i najbardziej niemoralny sposób występowało przeciwko uzasadnionym Żąda­niom ludu - często bez żadnych korzyści dla sie­bie - dlatego robotnicy, nawet ci najbardziej zdyscy­plinowani, byli zmuszani do porzucania działalności w organizacjach związkowych i do zajmowania się poli­tyką.W wieku dwudziestu lat nauczyłem się odróżniać związki zawodowe będące instrumentem obrony socjal­nych praw pracujących i walki o lepsze warunki życia dla nich od związków pełniących funkcję instrumentu partyjnego w politycznej walce klasowej.  Fakt, że socjaldemokracja zrozumiała ogromne zna­czenie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin