JOHN JAKES
Tytani
Dla mojej córki Victorii
„Nie możemy się rozpaść. Nie wolno odłączyć od siebie obu, jakże nam bliskich części naszego kraju..."
Słowa Abrahama Lincolna usłyszy rodzina Kentów... Młody Louis Kent - dziedzic dynastii - i jego żona Julia pochłonięci są budowaniem swej przyszłości; Jephtha Kent, pracujący obecnie jako reporter w „Unii", rodzinnej gazecie wydawanej na Północy, wkrótce ujrzy swych trzech synów zwróconych przeciwko sobie i zaangażowanych po stronie Południa. Kentowie, podobnie jak cały naród, zostaną wciągnięci w bratobójczą walkę...
Gideon, żołnierz, żyjący w głębokiej rozterce duchowej, wywołanej gorącym pragnieniem służenia nowej Konfederacji a jednocześnie miłością do kobiety, która modlić się będzie o pok\ój... Jephtha, którego była żona poślubiła sfanatyzowanego Południowca, wpoiła synom wrogość do własnego ojca i zrobi wszystko, żeby zniszczyć Jephthę... Louis, którego nie obchodzi kwestia zniesienia bądź utrzymania niewolnictwa, przetrwanie Unii bądź jej rozpad; dla niego wojna jest jedynie okazją powiększenia rodzinnego majątku choćby kosztem obu konających stron... Michael Boyle, przyjaciel rodziny, on znajdzie się w samym środku wojny toczonej przez zantagonizowane stany, pomiędzy walczącymi ze sobą członkami rodziny Kentów... I wreszcie heroiczne a zarazem tragiczne postaci Lincolna, Lee i Davisa, dominujące nad wszystkimi zdarzeniami, uwikłane w walkę, która miała zadecydować o dalszych losach narodu.
Spis treści
Prolog
Noc Drwala
Księga pierwsza Czarny kwiecień
Rozdział pierwszy Przysięga zapisana w niebiosach / 41
Rozdział drugi Pułkownik Lee / 64
Rozdział trzeci Nadzieje Molly / 90
Rozdział czwarty Obawy Fan / 104
Rozdział piąty Zamieszki / 127
Rozdział szósty Detektywi / 146
Rozdział siódmy Absalomie! / 161
Rozdział ósmy Przynęta / 181
Rozdział dziewiąty Krwawe Baltimore / 199
Rozdział dziesiąty Oskarżenie / 215
Rozdział jedenasty Zobaczyć ciemność / 233
Interludium Dziewczyna, którą opuściłem / 249
Księga druga
Czerwony lipiec
Rozdział pierwszy Miasto na krawędzi wojny / 289
Rozdział drugi Kawalerzysta amator / 311
Rozdział trzeci Tygrysy / 326
Rozdział czwarty Utracona miłość / 341
Rozdział piąty Pod dowództwem Jeba Stuarta / 358
Rozdział szósty Bal się rozpoczął / 384
Rozdział siódmy Wyprawa po chwałę / 400
Rozdział ósmy Rzeki nienawiści / 418
Rozdział dziewiąty Ranni / 435
Rozdział dziesiąty Morderca / 454
Rozdział jedenasty „... Jeżeli rodzinę rozdziera niezgoda..." / 481
Rozdział dwunasty Lepsze anioły / 497
Epilog Kapitan Kent z Armii Skonfederowanych Stanów / 508
Noc Drwala i
O godzinie dziewiątej trzydzieści wieczorem w dniu wyborów w roku 1860 Michael Boyle wyszedł z tawerny „Pod Głową Byka" na rogu Czterdziestej Czwartej Ulicy i Lexington Avenue w Nowym Jorku. Powóz już na niego czekał. Woźnica Joel rozmawiał właśnie z ulicznym sprzedawcą, właścicielem małego żelaznego piecyka na kółkach, z którego unosił się zapach pieczonych ziemniaków. Żarzące się węgle rzucały pomarańczowe refleksy na czarną skórę Joela.
Michael ściągnął pasem swój obszerny wełniany płaszcz. Jak na listopad, było wyjątkowo ciepło i można było nawet obejść się bez płaszcza. Nocny wiatr niósł ze sobą najrozmaitsze odgłosy: stukot dwukołek handlarzy piwa, dzwonek przejeżdżającego Trzecią Ulicą tramwaju konnego, porykiwanie bydła w zagrodzie tuż za hotelem.
„Pod Głową Byka" można było zjeść najlepsze w mieście befsztyki i napić się najlepszego niemieckiego piwa. Michael uwielbiał specyficzną atmosferę zatłoczonej knajpy, w której poganiacze bydła i rzeźnicy w poplamionych krwią fartuchach pili ostatnią kolejkę przed pójściem do domu. Tutaj czuł się o wiele lepiej aniżeli w eleganckich restauracjach, w których mężczyźnie z jego pozycją bardziej wypadało bywać. Tego wieczoru pojechał „Pod Głowę Byka", bo liczył, że uda mu się tam uwolnić od przepełniającego go zmęczenia, poczucia klęski i złych przeczuć.
Nie znalazł jednak ukojenia.
Joel ruszył do przodu.
- Można jechać, panie Michaelu? - Jego pracodawca skinął głową. - Jedziemy do redakcji zobaczyć kto zwyciężył?
- Jedziemy, choć nie- spodziewam się, aby wynik nas zaskoczył.Joel umilkł. Najwyraźniej Michaelowi nie dopisywał humor.Michael Boyle miał trzydzieści jeden lat. Był wysokim, przystojnym mężczyzną o jasnych włosach. Czoło przecinała mu podłużna
8 TYTANI
blizna, która, zdaniem wielu kobiet, dodawała mu uroku. Ale tego wieczoru jego przystojną twarz szpeciły głębokie cienie pod złoto-brązowymi oczami. W głowie kołatała mu się wciąż jedna myśl: Trzy i pół godziny. Przeklęte trzy i pół godziny. I przegrałem.
W chwili gdy stawiał nogę na stopniu powozu, sprzedawca słodkich ziemniaków złapał go za ramię.
- O co chodzi?
- Przed chwilą, panie Boyle, jacyś dwaj obwiesie obserwowali pana powóz. Rzadko kiedy pojawiają się tu takie typy.
- Dokąd poszli?
- Nie zauważyłem. Joel również nie wie. Niech pan lepiej uważa na siebie, póki nie wyjedzie pan z tej okolicy.
- Dziękuję za ostrzeżenie. Będziemy uważać. - Michael podał mu złotą monetę i wsiadł do powozu. Natychmiast też zapomniał o ostrzeżeniu, toteż napad całkowicie go zaskoczył.
n
Kiedy pojazd zbliżył się do rogu Czterdziestej Trzeciej Ulicy, w ciemnościach rozległ się gwizd. Michael był jednak zbyt pochłonięty myślami, aby zwrócić na to uwagę.
Joel skręcił na zachód. Przejeżdżali teraz koło stajni i smród zwierzęcego nawozu wpadał przez otwarte okno. Drzemiący na siedzeniu Michael nawet nie zauważył, że powóz zwolnił, dopóki nie usłyszał, że ktoś wrzeszczy:
- Stać! Tam leży ranny człowiek. Michael walnął pięścią w dach powozu.
- Joel, nie zatrzymuj się!
Było już za późno. Woźnica ściągnął lejce i nacisnął nożny hamulec. Powóz przechylił się i zatrzymał na ulicy pełnej wybojów i kolein.
- Ktoś leży na drodze, panie Michaelu! - zawołał Joel. - Wygląda jakby...
- Zamknij się i ręce do góry!
Był to głos tego samego człowieka, którego krzyk usłyszeli przed chwilą. Zza powozu wyłonił się mężczyzna ubrany w wełnianą czapkę i zniszczony płaszcz. Kiedy Michael zaczął otwierać drzwi, nieznajomy przystawił mu do twarzy rewolwer.
Michael był wściekły na siebie, że po posiedzeniu rady nie wrócił na Madison Sąuare po broń. Dobrze wiedział, że podróżowanie bez broni w tej dzielnicy, po zachodzie słońca, nie było bezpieczne. A Joel
PROLOG
9
ze względów religijnych nie uznawał posługiwania się bronią i odmawiał jej noszenia.
- Wyłaź! - rozkazał człowiek stojący za oknem. Kiedy trochę sięcofnął, jego twarz ledwie majaczyła w ciemności. - Wolno i ostrożnie,chłopaczku...
Michael podniósł się z siedzenia uważając, by nie uderzyć głową we framugę drzwi. Położył nogę na stopniu i kiedy drzwi się otwarły, popatrzył w prawo. Ujrzał drugiego mężczyznę podnoszącego się z ziemi przed powozem - najwidoczniej był to ten rzezimieszek, który udawał rannego.
- Mają broń, panie Michaelu - odezwał się ze swego miejsca Joel.
- Gdybyśmy nie byli tak cholernie cnotliwymi chrześcijanami, też byśmy ją mieli.
- Stul pysk i wysiadaj, chłoptysiu.
Michelowi wydało się, że słyszy znajomy akcent w tych słowach. Spróbował to wykorzystać:
- Czy tak właśnie Irlandczyk powinien traktować swych rodaków?
- Irlandczyk, cholera - wybuchnął bandyta. - Nie jesteś porządnym Irlandczykiem, skoro wziąłeś sobie czarnucha za woźnicę. Jesteś po prostu czarnym republikaninem. Z tym większą przyjemnością opróżnię ci kieszenie.
Michaela poraziła nienawiść, jaką przepojony był głos tego człowieka, ale rozumiał to. Kiedyś sam żywił podobne uczucia.
Wtedy gdy obejmował posadę u Amandy Kent, także nie lubił Murzynów; nie lubił chociażby z tego tylko powodu, że chcieli mieć takie same prawa jak biali ludzie. Jego uprzedzenia miały konkretne, społeczne podłoże. Napływającym do Nowego Jorku Irlandczykom niełatwo było znaleźć pracę. Tymczasem tysiące wyzwolonych Murzynów, również poszukujących pracy, stanowiło dla nich poważną konkurencję.
Amanda prowadziła z nim długie rozmowy na ten temat, usiłując go przekonać, że jeśli wolność, o którą walczył jej pradziadek Filip, ma w ogóle cokolwiek znaczyć, to musi ona przysługiwać wszystkim Amerykanom. W końcu zrozumiał, że miała rację i zaczął myśleć tak jak ona. Tak, jak Kentowie...
A Kentowie nigdy nie tolerowali naruszania cudzych praw. Nie tolerowali zwłaszcza rozboju.
- Zanosi się na sympatyczną robótkę, Paddy - odezwał się mężczyzna ukryty za powozem. - Sześć razy głosowałem na demokratów.A teraz jeszcze, coby to uczcić, nieźle się obłowimy... »i , t
10 TYTANI
- Zamknij tę cholerną jadaczkę. - Złodziej stojący obok powozu wyciągnął rękę. Michael poczuł lufę rewolweru na swoim brzuchu. Ręce go świerzbiły. Tak, stoi dostatecznie blisko...
- Ej, ty, złaź z tego stopnia.
- Już schodzę.
Michael stanął obydwiema nogami na stopniu i pchnął tak mocno, że drzwi powozu uderzyły w lufę rewolweru i wytrąciły go złodziejowi z ręki.
Konie stanęły dęba i zarżały, kiedy kula odłupała drzazgi z przedniego lewego koła. Michael zeskoczył.
- Jezu Chryste! - wystraszył się wierzgających koni drugi złodziej. Usiłował celować z rewolweru, ale napierające nań zwierzętauniemożliwiały mu to. Michael rzucił się na mężczyznę stojącego obokpowozu. Usłyszał świst bata Joela, a następnie krzyk drugiego ban-dyty.
Wylądował na plecach człowieka w czapce. Zaczęli się szamotać, a bandyta, wyrykując przekleństwa, usiłował strzelić doń. Michael gwałtownym ruchem schwycił rękę trzymającą rewolwer; nagle lufa znalazła się niebezpiecznie blisko jego twarzy.
Odepchnął ją, ale bandyta był bardzo silny. Uwolnił rękę z uścisku i uderzył lufą w czoło Michaela. Michael poczuł ogłuszający ból i krew ściekającą mu po twarzy...
Podczas walki zbir zgubił czapkę. Michael wciąż przygniatał go do ziemi i dusił się w tumanie kurzu, unoszącego się wokół nich. Usłyszał kolejny świst Jodowego bata, a z oddali krzyki ludzi wybiegających z knajpy „Pod Głową Byka". Bydło ryczało coraz głośniej, tłukąc się o ogrodzenie.
Bandyta podniósł kolano, usiłując kopnąć przeciwnika w pachwinę. Michael był szybszy - prawą ręką schwycił złodzieja za gardło, a lewą złapał za rękojeść rewolweru i zacisnął palce niczym szpony. Bandyta zaczął się dusić i podrygiwać.
- Joel! - wrzasnął resztką sił Michael.
- Tak wybatożyłem tego drugiego, panie Michaelu, że uciekł, gdzie pieprz rośnie.
Usłyszał odgłos nadbiegających kroków. Czy to Joel śpieszy mu na pomoc? Michael odwrócił głowę i popełnił błąd. Bandyta wyswobodził rękę i wycelował broń prosto w policzek Michaela. Jedynie dzięki błyskawicznemu refleksowi, który pozwolił mu na odskok i szybki obrót, Michael uniknął trafienia prosto w głowę.
Następny strzał jeszcze bardziej wystraszył konie, które zaczęły gwałtownie szarpać się i wierzgać.
11
- Rzuć mi bat i trzymaj lejce! - wykrzyknął Michael, gramoląc sięz ziemi. Bandyta podniósł się na kolana. W ciemnościach nie widaćbyło jego broni. Ale Michael był pewny, że jest ona wycelowanaprosto w niego.
Stylisko bata uderzyło go w ramię. Usiłował je złapać, lecz mu się nie udało i bat upadł na ziemię. Michael schylił się i w tym samym momencie rewolwer bandyty wypalił po raz trzeci.
Michael usłyszał świst kuli tuż koło swego ucha. Znalazł bat, zamachnął się i uderzył biczyskiem z całej siły w twarz bandyty.
Ten zawył z bólu, usiłując wyrwać bat z ręki Michaela. Michael szarpnął styliskiem i rzemień zacisnął się wokół bandyty. Pochyliwszy się, aby łatwiej trafić w cel, Michael rzucił się do przodu. W ostatniej chwili wyprostował się i wymierzył bandycie kopniaka między nogi. Potem chwycił prawą rękę napastnika i uderzył nią o swoje uniesione kolano. Chrupnęła kość.
Bandyta wypuścił broń z ręki i zgiął się wpół. Michael walnął go z całej siły w brzuch. Rozległ się trzask łamanych żeber. Napastnik zwymiotował, stanął chwiejnie na nogach i powlókł się w stronę zarośli porastających pustkowia po południowej stronie Czterdziestej Trzeciej Ulicy.
Kompletnie wyczerpany Michael znalazł broń. Cisnął ją z całej siły w ślad za złodziejem. Usłyszał, jak upadła w zarośla, w których zniknął bandyta.
- ...
nazirus2411