David Eddings - Kopuly ognia.doc

(2135 KB) Pobierz
David Eddings

David Eddings

 

 

 

Kopuły ognia

Księga pierwsza Tamuli



PROLOG

Wyjątek z rozdziału drugiego Sporu Cyrgańskiego: spojrzenia na niedawny kryzys; opracowanego przez Wydział Historii Najnowszej Uniwersytetu Matheriońskiego.

 

W tym momencie Rada Imperialna wiedziała już, iż Imperium ma do czynienia z groźbą najwyższej wagi - groźbą, której rząd jego cesarskiej wysokości nie potrafił stawić czoła. Potęga Imperium od dawna opierała się na armiach Atanów, które zawsze występowały w obronie interesów państwa podczas okresowych niepokojów społecznych, stanowiących całkiem naturalne zjawisko w zróżnicowanej populacji pozostającej pod kontrolą silnej władzy centralnej. Tym razem jednak rząd jego wysokości stanął wobec sytuacji, która najwyraźniej wykraczała poza spontaniczne demonstracje grupki niezadowolonych zapaleńców, wychodzących na ulice. Nie chodziło tylko o zwykłe marsze studenckie, organizowane w czasie tradycyjnych wakacji po zakończeniu sesji egzaminacyjnej. Tego typu demonstracje dają się stłumić bez większych trudności i zazwyczaj towarzyszy temu minimalny rozlew krwi.

Rząd jednak wkrótce pojął, że tym razem sprawy przedstawiają się inaczej. Po pierwsze, demonstranci nie wywodzili się i radykalnych kręgów studenckich i wznowienie zajęć nie zaowocowało automatycznym powrotem spokoju. Mimo wszystko władze zdołałyby zapewne przywrócić porządek, gdyby zamieszki stanowiły jedynie objaw narastającej gorączki rewolucyjnej. Sama obecność wojowników atańskich w normalnych okolicznościach potrafi ochłodzić zapał nawet największych entuzjastów, jednakże tym razem akty wandalizmu towarzyszące zazwyczaj demonstracjom były niewątpliwie wywołane przez siły paranormalne. Rząd imperialny postanowił przyjrzeć się bliżej Styrikom w Sarsos, jednak śledztwo przeprowadzone przez sty- -rickich członków Rady Imperialnej, których lojalność wobec tronu była niepodważalna, wykazało, iż Styricum nie ma nic wspólnego z zamieszkami. Zjawiska paranormalne najwyraźniej miały inne, na razie nieokreślone źródło. Ich zasięg był tak szeroki, że nie można było przypisać ich jedynie działalności grupki styrickich renegatów. Sami Styricy także nie potrafili zidentyfikować źródła owych wydarzeń i nawet legendarny Za-lasta, najsłynniejszy mag całego Styricum, przyznał ze smutkiem, że jest bezradny.

Niemniej to właśnie Zalasta zaproponował rozwiązanie, przyjęte w końcu przez rząd jego wysokości. Poradził bowiem, by Imperium zwróciło się o pomoc do mieszkańców Eosii, kierując uwagę rządu na człowieka imieniem Sparhawk.

Wszyscy przedstawiciele Imperium na kontynencie eosiań-skim natychmiast otrzymali polecenie, aby porzucili inne zajęcia i skupili się na owym człowieku. Rząd musiał zdobyć jak najwięcej informacji. W miarę napływania raportów z Eosii Rada Imperialna otrzymywała coraz bardziej złożony portret Sparhawka, na który składał się jego wygląd, osobowość i dzieje.

Jak się dowiedziano, pan Sparhawk jest członkiem jednego z quasi-religijnych zakonów kościoła eleńskiego. Ten szczególny zakon nosi nazwę „Rycerze Pandionu”. Sam Sparhawk to wysoki, szczupły mężczyzna w średnim wieku, o ogorzałej twarzy, bystry, inteligentny, gwałtowny, czasem szorstki w obyciu. Rycerze kościoła eleńskiego słyną ze swego kunsztu wojennego, pan Sparhawk zaś jest wśród nich najpierwszym. W czasach kiedy ustanowiono cztery zakony rycerskie, sytuacja w Eosii była tak dramatyczna, że Elenowie odrzucili swe odwieczne uprzedzenia i zezwolili zakonom rycerskim na pobieranie nauk u Styrików. To właśnie biegłość rycerzy kościoła w sztuce magii pozwoliła im zwyciężyć w pierwszej wojnie zemoskiej ponad pięć wieków temu.

Pan Sparhawk dzierżył stanowisko nie mające odpowiednika w naszym Imperium. Był „Dziedzicznym Obrońcą” królewskiego rodu Elenii. Zachodni Elenowie stworzyli u siebie rycerską kulturę, pełną anachronizmów. „Wyzwanie” (stanowiące w istocie propozycję podjęcia walki sam na sam) stanowi zwyczajową reakcję przedstawicieli szlachty, którzy uważają, że w jakiś sposób uchybiono ich honorowi. Zdumiewające, ale nawet zasiadający na tronie władcy nie są zwolnieni od obowiązku podjęcia wyzwania. Aby uniknąć niedogodności związanych z odpowiadaniem na impertynenckie zaczepki rozlicznych zapaleńców, władcy Eosii zazwyczaj wyznaczają swym zastępcą jakiegoś słynnego ze swych umiejętności (i najczęściej budzącego głęboki lęk) wojownika. Charakter i reputacja pana Sparhawka sprawiają, iż nawet najbardziej krewcy szlachcice z królestwa Elenii po starannym rozważeniu sprawy uznają, że tak naprawdę nie zostali obrażeni. Fakt, iż pan Sparhawk rzadko bywał zmuszony zabić kogoś w pojedynku, przynosi zaszczyt jego umiejętnościom i osądowi, warto bowiem dodać, że wedle starodawnego zwyczaju ranny bądź niezdolny do dalszej walki rycerz może ocalić życie, poddając się i wycofując wezwanie.

Po śmierci swego ojca pan Sparhawk stawił się przed obliczem króla Aldreasa, ojca obecnej królowej, aby przejąć obowiązki Obrońcy. Jednakże król Aldreas był słabym władcą, zdominowanym przez własną siostrę Arissę i Anniasa, prymasa Cimmury, sekretnego kochanka Arissy i ojca jej nieślubnego syna, Lyche-asa. Prymas Cimmury, faktyczny władca Elenii, miał ambicje zasiąść na tronie arcyprałata kościoła Elenii w Świętym Mieście Chyrellos i obecność na dworze surowego, purytańskiego rycerza kościoła przeszkadzała mu. Stało się zatem, iż przekonał króla Aldreasa, aby ten wysłał pana Sparhawka na zesłanie do królestwa Rendoru.

Z czasem król Aldreas także stał się zawadą i prymas Annias z księżniczką otruli go; wówczas na tronie zasiadła córka Aldreasa, księżniczka Ehlana. Choć była jeszcze bardzo młoda, okazała się znacznie silniejszą monarchinią niż wcześniej jej ojciec. Wkrótce prymas odkrył, że stanowi dla niego więcej niż zwykłą przeszkodę. Ją także otruł, jednakże towarzysze pana Sparhawka z zakonu Pandionu przy pomocy ich nauczycielki w sztukach magii, Styriczki imieniem Sephrenia, rzucili na królową czar, który zamknął ją w krysztale i utrzymał przy życiu.

Tak miały się sprawy, kiedy pan Sparhawk powrócił z wygnania. Ponieważ zakony rycerskie nie życzyły sobie, by prymas Cimmury zasiadł na tronie arcyprałata, pozostałe trzy zgromadzenia posłały swych najlepszych rycerzy, aby wspomogli pana Sparhawka w poszukiwaniach leku mogącego przywrócić zdrowie królowej Ehlanie. W przeszłości królowa odmówiła Annia-sowi dostępu do swego skarbca, toteż rycerze kościoła uznali, że jeśli Ehlana znów obejmie władzę, raz jeszcze odbierze An-niasowi fundusze niezbędne do popierania jego kandydatury.

Annias sprzymierzył się z byłym pandionitą, renegatem Martelem, który podobnie jak jego bracia zakonni znał się na sty-rickiej magii. Używając zarówno siły, jak i czarów, starał się przeszkodzić Sparhawkowi w jego misji, lecz pan Sparhawk i jego towarzysze zdołali wkrótce odkryć, że królowa Ehlana może zostać uleczona przez magiczny przedmiot, znany jako „Bhelliom”.

Zachodni Eleni to dziwny lud. Z jednej strony osiągnęli w kwestiach światowych poziom wyrafinowania często przerastający nasz własny, z drugiej - żywią niemal dziecinną wiarę w co barwniejsze formy magii. Ów „Bhelliom”, jak nam mówiono, to wielki szafir, któremu wiele wieków temu nadano misterny kształt róży. Eleni upierają się, iż rzemieślnik, który tego dokonał, był trollem. Nie będziemy się tu rozwodzić nad absurdalnością tego stwierdzenia.

W każdym razie pan Sparhawk i jego przyjaciele pokonali liczne przeszkody i w końcu zdołali zdobyć ów szczególny talizman, dzięki któremu (jak twierdzą) udało im się pokonać chorobę królowej Ehlany, choć można podejrzewać, że w istocie dokonała tego ich nauczycielka Sephrenia, a użycie Bhelliomu stanowiło jedynie podstęp, który miał ochronić ją przed zgubnymi skutkami bigoterii zachodnich Elenów.

Po śmierci arcyprałata Cluvonusa hierarchowie kościoła Elenii zgromadzili się w Chyrellos, aby uczestniczyć w „wyborze” jego następcy. (Wybory to dziwny obyczaj, związany z wyrażaniem indywidualnych preferencji. Kandydat, który zyska poparcie większości, zostaje wyniesiony na stanowisko. Niewątpliwie procedura ta sprzeciwia się naturalnemu porządkowi rzeczy, ponieważ jednak kler eleński obowiązany jest zachować celibat, w żaden sposób nie da się wprowadzić dziedziczenia tronu arcyprałata). Prymas Cimmury przekupił sporą liczbę najwyższych dostojników kościoła, przekonując ich, aby głosowali na niego podczas obrad hierarchii, jednak nie udało mu się zyskać niezbędnej większości. Wtedy właśnie jego podwładny, wspomniany już Martel, poprowadził atak na Święte Miasto w nadziei, że przerażeni hierarchowie wybiorą prymasa Anniasa. Rycerze kościoła, wśród nich pan Sparhawk, zdołali utrzymać Martela z dala od Bazyliki, w której odbywały się obrady. Niemniej większa część miasta Chyrellos została zniszczona bądź poważnie uszkodzona. Kryzys nabrzmiewał, lecz w ostatniej chwili oblężeni obrońcy miasta otrzymali pomoc w postaci armii zachodnich królestw Elenów (można zauważyć, że polityka eleńska jest dość nieokrzesana). Na jaw wyszły związki łączące prymasa Cimmury i renegata Martela, okazało się też, że obydwaj zawarli tajne porozumienie z Otną z Zemochu. Oburzeni perfidią prymasa hierarchowie odrzucili jego kandydaturę, zamiast tego wybierając niejakiego Dolmanta, patriarchę Demos. Ów Dolmant sprawia wrażenie kompetentnego, choć jest jeszcze za wcześnie, by stwierdzić to z całą pewnością.

Królowa Elenii, Ehlana, była w owym czasie zaledwie podlotkiem, okazała się jednak osobą silną i zdecydowaną. Od dawna darzyła skrywanym uczuciem pana Sparhawka, mimo że był od niej o ponad dwadzieścia lat starszy, i wkrótce po jej wyzdrowieniu ogłoszono ich zaręczyny. Tuż po wyborze Dolmanta na stolec arcyprałata odbyt się ślub. O dziwo, królowa zachowała swą władzę, choć można podejrzewać, iż pan Sparhawk wywiera znaczący wpływ na jej decyzje, zarówno w sprawach państwowych, jak i rodzinnych.

Zaangażowanie cesarza Zemochu w wewnętrzne sprawy kościoła Elenii stanowiło, rzecz jasna, casus belli, toteż armie zachodniej Eosii, prowadzone przez rycerzy kościoła, pomaszerowały na wschód, poprzez Lamorkandię, aby spotkać się z hordami Zemochów, przyczajonymi wzdłuż granicy. W ten sposób rozpoczęła się druga wojna zemoska, której wybuchu lękano się od stuleci.

Pan Sparhawk i jego towarzysze pojechali na północ, unikając zgiełku pól bitewnych. Następnie skręcili na wschód, przekroczyli góry północnego Zemochu i ukradkiem dotarli do miasta Zemoch, stolicy Othy, bez wątpienia ścigając Anniasa i Martela.

Mimo usilnych starań działających na Zachodzie agentów Imperium nie znamy szczegółów tego, co wydarzyło się w Zemochu. Niewątpliwie Annias, Martel i nawet Otha stracili wówczas życie, lecz ich losy nie liczą się w ogólnej panoramie dziejów. Znacznie istotniejszy jest niezaprzeczalny fakt, że Azash, Starszy Bóg Styricum, kierujący Othą i jego Zemochami, także zginął, i to niewątpliwie z ręki pana Sparhawka. Musimy zgodzić się, że poziom mocy magicznych uwolnionych w Zemochu przekracza nasze zdolności pojmowania i że pan Sparhawk ma do swej dyspozycji potęgę, jaką nie dysponuje żaden inny śmiertelnik. Aby udowodnić, jak wielkie siły starły się wówczas w Zemochu, wystarczy tylko wskazać na fakt, iż całe miasto zostało całkowicie zniszczone podczas owej dysputy.

Najwyraźniej Styrik Zalasta miał rację. Pan Sparhawk, książę małżonek królowej Ehlany, był jedynym człowiekiem na całym świecie zdolnym do zażegnania kryzysu w Tamuli. Na nieszczęście, pan Sparhawk nie był obywatelem Imperium Tamul, toteż cesarz nie mógł go wezwać do swej stolicy w Matherionie. Rząd wysokości zabrnął w ślepy zaułek. Cesarz nie miał żadnej władzy nad owym Sparhawkiem, a konieczność zwrócenia się do człowieka, który w istocie pozostawał zwykłym obywatelem, stanowiłaby niewiarygodne poniżenie.

Sytuacja pogarszała się z dnia na dzień, z każdą chwilą rosła też potrzeba interwencji pana Sparhawka. Jednakże konieczność zachowania godności Imperium była równie paląca. W końcu najzdolniejszy dyplomata Ministerstwa Spraw Zagranicznych, pierwszy sekretarz Oscagne, wpadł na rozwiązanie owego dylematu. W następnym rozdziale omówimy szerzej błyskotliwy pomysł jego ekscelencji.


CZĘŚĆ PIERWSZA

EOSIA

 

 


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Była wczesna wiosna i deszcz wciąż jeszcze niósł ze sobą ślady zimowego chłodu. Miękka srebrzysta mżawka opadała z nocnego nieba, otulając mglistym obłokiem masywne wieże strażnicze Cimmury, Drobne kropelki z sykiem parowały w płomieniach pochodni po obu stronach szerokiej bramy i obmywały kamienie prowadzącej do niej drogi, nadając im czysty czarny połysk. Do miasta zbliżał się samotny jeździec, otulony grubym podróżnym płaszczem. Dosiadał ciężkiego, rosłego srokacza o długim pysku i zimnych, złośliwych oczach. Sam podróżny był potężnym mężczyzną, rosłym i szerokim w barach. Jego zmierzwione wiosy miały barwę czerni, złamany w przeszłości nos na zawsze pozostał krzywy. Mężczyzna jechał swobodnie, lecz z ową szczególną czujnością wyszkolonego wojownika.

Zbliżywszy się do wschodniej bramy, wielki srokacz otrząsnął się odruchowo, rozsiewając wokół siebie dodatkowy deszcz kropel, po czym przystanął w czerwonym kręgu światła tuż przy murze.

Z wartowni wychylił się nie ogolony strażnik w nakrapianym plamkami rdzy hełmie i napierśniku. Zielony płaszcz zwisał niedbale z jego ramienia. Strażnik spojrzał pytająco na podróżnego, lekko kołysząc się na nogach.

- Spokojnie, ziomku - powiedział cicho wysoki mężczyzna, odrzucając kaptur płaszcza.

- Och - odparł strażnik - to pan, książę Sparhawku. Nie rozpoznałem pana. Witamy w domu.

- Dziękuję - odrzekł Sparhawk. Nawet z tej odległości wyczuwał w oddechu mężczyzny woń taniego wina.

- Czy mam posłać kogoś do pałacu z wieścią o pańskim przybyciu, wasza wysokość?

- Nie zawracaj im głowy. Sam potrafię rozsiodłać konia. W głębi ducha Sparhawk nie znosił wszelkich ceremonii - szczególnie późną nocą. Nachylił się i podał strażnikowi drobną monetę.

- Wracaj do środka, ziomku. Przeziębisz się, stojąc tak na deszczu. - Szturchnął kolanem konia i przejechał przez bramę. Dzielnica przylegająca do muru była biedna. Nędzne, zrujnowane domy stały w ciasnych szeregach, ich wyższe piętra chyliły się nad mokrymi, wąskimi, zaśmieconymi ulicami. Powolny stukot stalowych podków srokacza po bruku odbijał się echem od ścian budynków. Zerwał się lekki wiatr i nędzne szyldy zamkniętych sklepów i karczem rozkołysały się ze zgrzytem na zardzewiałych hakach.

Zbłąkany, znudzony pies wybiegł ku nim z alejki i zawarczał z poczuciem bezrozumnej wyższości. Koń Sparhawka lekko odwrócił głowę, posyłając zmokłemu kundlowi wymowne spojrzenie, pełne śmiertelnej groźby. Szczekanie urwało się jak nożem uciął i pies wycofał się, podwijając podobny do szczurzego ogon. Koń z rozmysłem ruszył w jego stronę. Pies zaskowyczał, pisnął, odwrócił się i uciekł. Wierzchowiec Sparhawka prychnął z pogardą.

- Poprawiło ci to humor, Faranie? - spytał Sparhawk. Faran zastrzygł uszami.

- Może więc pojedziemy dalej?

Na pobliskim skrzyżowaniu płonęła kolejna latarnia. W migotliwym kręgu światła stała młoda dziewczyna o bujnych kształtach, ubrana w tanią suknię, mokrą i zniszczoną. Ciemne włosy oblepiały głowę, róż na policzkach spływał smugami. Na jej twarzy malowała się rezygnacja.

- Co tu robisz na deszczu, Naween? - spytał Sparhawk, ściągając wodze.

- Czekałam na ciebie, Sparhawku - odparła wyniośle. Jej oczy błysnęły kpiąco.

- Albo na kogokolwiek innego?

- Oczywiście. Jestem w końcu profesjonalistką, Sparhawku. Wciąż masz u mnie dług, pamiętasz? Może któregoś dnia załatwimy w końcu tę sprawę?

Puścił tę uwagę mimo uszu.

- Co robisz na ulicy?

- Pokłóciłyśmy się z Shandą - wzruszyła ramionami. - Postanowiłam sama zarabiać na siebie.

- Nie jesteś dość twarda na to, by pracować na ulicy, Naween. - Sparhawk sięgnął do wiszącej u boku sakiewki, wyłowił kilka monet i dał jej je. - Weź to - polecił. - Znajdź sobie pokój

w jakiejś gospodzie i przez kilka dni nie wychodź na ulicę. Pogadam z Platimem i może coś ci załatwimy. Spojrzała na niego, mrużąc oczy.

- Nie musisz tego robić, Sparhawku. Sama potrafię o siebie zadbać.

- Oczywiście, że tak. Dlatego stoisz tu na deszczu. Po prostu zrób tak, Naween. Jest zbyt późno i mokro na długie dyskusje.

- Znowu jestem twoją dłużniczką, Sparhawku. Czy na pewno... - nie dokończyła.

- Na pewno, siostrzyczko. Jestem teraz żonaty, pamiętasz?

- I co z tego?

- Nieważne. Schowaj się gdzieś.

Sparhawk ruszył dalej, potrząsając głową. Lubił Naween, lecz dziewczyna kompletnie nie potrafiła zadbać o własne interesy.

Przejechał cichy plac, pełen zamkniętych o tej porze sklepów i kramów. Nocą niewielu ludzi kręciło się po mieście i niewiele miejsc pozostało otwartych.

Sparhawk powrócił myślami do ostatnich tygodni. Nikt w La-morkandii nie chciał z nim rozmawiać. Arcyprałat Dolmant był mądrym człowiekiem, znawcą doktryny i polityki kościelnej, lecz całkowitym ignorantem, jeśli chodzi o zwykłych ludzi. Sparhawk cierpliwie próbował mu wyjaśnić, że rycerze kościoła nie nadają się do zbierania informacji i że podobna misja stanowi jedynie stratę czasu, jednakże Dolmant nalegał, a śluby Sparhaw-ka nakazywały mu posłuszeństwo. I tak zmarnował sześć tygodni w paskudnych miastach północnej Lamorkandii, gdzie żaden mieszkaniec nie chciał dyskutować z nim o niczym poważniejszym niż pogoda. Co gorsza, Dolmant najwyraźniej obwiniał go za własne błędy.

Przejeżdżając ciemną boczną uliczką, gdzie woda skapywała monotonnie na bruk z okapów domów, Sparhawk poczuł, jak napinają się mięśnie Farana.

- Przepraszam - powiedział cicho. - Myślałem o czymś innym.

Ktoś go obserwował i rycerz wyczuwał wrogość, która zaniepokoiła konia. Faran był rumakiem bojowym, instynktownie reagującym na obecność nieprzyjaciela. Sparhawk wymamrotał szybkie zaklęcie w języku Styrików, osłaniając płaszczem ręce, aby zamaskować towarzyszące mu gesty. Powoli uwolnił zaklęcie, żeby nie wzbudzić niepokoju tajemniczego obserwatora.

To nie był Elen. Sparhawk wyczuł to natychmiast. Ponownie spróbował i zmarszczył brwi. Cała grupa; nie byli też Styrikami. Z powrotem przywołał myśli, czekając biernie na jakąkolwiek wskazówkę dotyczącą ich tożsamości.

Nagłe zrozumienie poraziło go, mrożąc krew w żyłach. Śledzące go istoty nie były ludźmi. Sparhawk lekko poruszył się w siodle, sięgając dłonią w stronę rękojeści miecza.

Wrażenie, że ktoś go obserwuje, zniknęło i Faran zadygotał z ulgi. Odwrócił swój brzydki pysk, rzucając swemu panu podejrzliwe spojrzenie.

- Mnie nie pytaj, Faranie - mruknął Sparhawk. - Też nic nie wiem. - Nie było to jednak całkiem zgodne z prawdą. Dotknięcie umysłów w ciemności wydało mu się znajome i fakt ten zrodził wiele pytań. Pytań, na które Sparhawk wolał nie odpowiadać.

 

* * *

 

Na chwilę przystanął przed bramą pałacu, stanowczo rozkazując żołnierzom, aby nie budzili całego dworu. Następnie wjechał na dziedziniec i zsiadł z konia.

Młody mężczyzna wymknął się ze stajni na zlany deszczem podwórzec.

- Czemu nie zawiadomiłeś nas, że przyjeżdżasz, Sparhaw-ku? - spytał bardzo cicho.

- Ponieważ nie przepadam za szalonymi uroczystościami w środku nocy - odpowiedział Sparhawk swemu giermkowi, zsuwając kaptur płaszcza. - A ty czemu jeszcze nie śpisz? Przyrzekłem waszym matkom, że będziecie odpoczywać. Przez ciebie wpadnę w kłopoty, Khaladzie.

- To miał być dowcip? - gruby głos Khalada zabrzmiał nadspodziewanie szorstko. Giermek ujął wodze Farana. - Wejdź do środka, Sparhawku. Zardzewiejesz, jeśli będziesz tu stał na deszczu.

- Jesteś równie okropny jak twój ojciec.

- To cecha rodzinna.

Khalad wprowadził księcia małżonka i jego złośliwego rumaka bojowego do pachnącej sianem stajni, oświetlonej złotym blaskiem latarni. Giermek Sparhawka był krzepkim młodzieńcem o zjeżonych czarnych włosach i krótko przystrzyżonej brodzie. Miał na sobie obcisłe skórzane nogawice, wysokie buty i pozbawiony rękawów skórzany kubrak, odsłaniający ramiona. U pasa wisiał mu ciężki sztylet, stalowe bransolety opasywały przeguby. Swym wyglądem i zachowaniem tak bardzo przypominał ojca, że Sparhawka ponownie ogarnęła bolesna tęsknota.

- Myślałem, że Talen wróci z tobą - rzucił Khalad, zdejmując siodło z Farana.

- Przeziębił się. Jego matka - i twoja - zdecydowały, że nie powinien wyjeżdżać w taką pogodę, a ja nie zamierzałem się z nimi spierać.

- Mądra decyzja - mruknął Khalad, odruchowo klepiąc Farana w nos, gdy wielki srokacz usiłował go ugryźć. - Co u nich słychać?

- Waszych matek? Wszystko w porządku. Aslade wciąż usiłuje podtuczyć Elys, ale na razie nie idzie jej najlepiej. Skąd wiedziałeś, że jestem w mieście?

- Jeden z rzezimieszków Platima zobaczył cię przy bramie. Zawiadomił nas.

- Powinienem był się domyślić. Zgaduję, że nie obudziłeś mojej żony?

- Pamiętaj, że Mirtai pilnuje jej drzwi. Podaj mi ten mokry płaszcz, dostojny panie. Powieszę go w kuchni, żeby wysechł. Sparhawk mruknął coś i zdjął przemoczone okrycie.

- Kolczugę także, Sparhawku - dodał Khalad. - Zanim do reszty przerdzewieje.

Rycerz skinął głową, odpiął pas miecza i zaczął siłować się ze swoją kolczugą.

- Jak tam twoje szkolenie? Khalad burknął coś niegrzecznie.

- Nie nauczyłem się niczego, czego bym już nie umiał. Mój ojciec był znacznie lepszym nauczycielem niż ci w domu zakonnym. Twój pomysł nie sprawdza się najlepiej, Sparhawku. Pozostali nowicjusze to arystokraci i kiedy moi bracia czy ja sam pokonujemy ich podczas ćwiczeń, są oburzeni. Z każdym dniem robimy sobie coraz więcej wrogów. - Uniósł siodło z grzbietu Farana i powiesił je na poręczy w sąsiedniej przegrodzie. Przesunął dłonią po grzbiecie srokacza, nachylił się po garść słomy i zaczął go wycierać.

- Obudź jakiegoś stajennego i każ mu to zrobić - polecił mu Sparhawk. - Czy w kuchni jest jeszcze ktokolwiek?

- Myślę, że piekarze już wstali.

- Idź do nich i załatw mi coś do jedzenia. Od śniadania minęło mnóstwo czasu.

- Dobrze. Czemu tak długo siedziałeś w Chyrellos?

- Musiałem nieco zboczyć z drogi. Złożyłem wizytę w La-morkandii. Nikt już nie panuje nad tamtejszą wojną domową i arcyprałat życzył sobie, abym trochę powęszył.

- Powinieneś był przesłać słówko żonie. Miała właśnie zamiar wyprawić Mirtai na poszukiwania. - Khalad uśmiechnął się szeroko. - Podejrzewam, że znowu zostaniesz skarcony, Sparhawku.

- To nic nowego. Czy Kalten jest w pałacu? Khalad skinął głową.

- Dostaje tu lepsze jedzenie i nikt nie wymaga od niego, aby modlił się trzy razy dziennie. Poza tym mam wrażenie, że wpadła mu w oko jedna z pokojówek.

- To by mnie nie zdziwiło. Stragen też tu jest?

- Nie. Coś mu wypadło i musiał wracać do Emsatu.

- Sprowadź zatem Kaltena. Niech dołączy do nas w kuchni. Chcę z nim pomówić. Niedługo przyjdę, ale najpierw muszę zajrzeć do łaźni.

- Woda nie będzie już ciepła. Na noc wygaszają ogień.

- Jesteśmy żołnierzami Boga, Khaladzie. Powinniśmy odznaczać się nadludzkim hartem.

- Spróbuję to zapamiętać, dostojny panie.

Woda w łaźni była zdecydowanie chłodna, toteż Sparhawk nie zabawił tam długo. Otuliwszy się miękką białą szatą, przeszedł mrocznymi korytarzami pałacu do jasno oświetlonej kuchni, w której czekali Khalad i zaspany Kalten.

- Witaj, szlachetny książę małżonku - powiedział Kalten cierpko. Najwyraźniej nie był zachwycony faktem, że wyciągnięto go z łóżka w środku nocy.

- Witaj, szlachetny towarzyszu zabaw dziecięcych szlachetnego księcia małżonka - odparł Sparhawk.

- To ci dopiero nieporęczny tytuł! - mruknął kwaśno jego przyjaciel. - Co jest tak ważne, że nie może poczekać do rana?

Sparhawk przysiadł przy jednym ze stołów i biało odziany kucharz przyniósł mu talerz pieczonej wołowiny oraz parujący bochenek wprost z pieca.

- Dzięki, ziomku - odprawił go Sparhawk.

- Gdzie się podziewałeś? - spytał Kalten, siadając po przeciwnej stronie stołu. W jednej dłoni trzymał flaszkę wina, w drugiej - metalowy kubek.

- Sarathi wysłał mnie do Lamorkandii - wyjaśnił Sparhawk, odrywając kawałek chleba.

- Twoja żona dawała nam się tu we znaki.

- Miło wiedzieć, że ją to obchodzi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin