Jamison Kelly - Porzucony ojciec.doc

(551 KB) Pobierz

 

 

 

 

Kelly Jamison

 

Porzucony ojciec


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Rachel Tucker zatrzymała się niepewnie na progu restauracji Panorama. Wróciła wreszcie do domu, nie czuła jednak radości, lecz melancholię płynącą z długo tłumionych wspomnień.

Zaledwie przed kilkoma godzinami wahadłowy samolot wylądował na niewielkim lotnisku wciśniętym między pola kukurydzy i Rachel znalazła się w miasteczku Pierce w stanie Illinois. Nazwa miejscowości pochodziła od nazwiska pioniera z początków dziewiętnastego wieku, który przypłynął rzeką Missisipi i już po pierwszym spojrzeniu na żyzną równinę zdecydował, że właśnie tu zbuduje dom dla siebie i swoich potomków.

W tym miasteczku wyrosła Rachel. A teraz wracała do Pierce, by się tu osiedlić na stałe wraz z synem, dzieckiem Johna Davida McClennona.

Przysłaniając oczy, zajrzała przez szybę do wnętrza restauracji. Nieliczni klienci plotkowali, popijając kawę. Zadrżała od chłodu. Deszcz w kwietniu i maju nie był w tej okolicy niczym niezwykłym, ale był już początek czerwca, a ulewy nie ustawały. Padało wszędzie wzdłuż całej rzeki Missisipi. Prawdę mówiąc, to właśnie sprowadziło Rachel do Pierce.

Wody Missisipi przybierały w niesłychanym tempie, niszcząc pola uprawne. Rachel była właścicielką niewielkiego skrawka farmy i choć jej ziemia, leżąca na stromym brzegu, nie była zagrożona, chciała wrócić do domu, by w miarę możliwości pomóc innym farmerom. Wychowała się wśród tych ludzi, chodziła na ich śluby i pogrzeby, to oni wspierali ją po śmierci rodziców.

Oprócz brata tylko jedna osoba wiedziała o jej przyjeździe. Był to George Edwards, miejscowy bankier i przyjaciel rodziny. Właśnie w tej restauracji Rachel miała się z nim spotkać.

Pchnęła drzwi. Na dźwięk dzwonka klienci podnieśli głowy, spodziewając się, że jeszcze jedna osoba przyłączy się do popołudniowej pogawędki o plonach, pogodzie i życiu. Rachel przeszła na drugi koniec sali, przebiegając wzrokiem po twarzach. Nagle obok niej rozległ się znajomy głos.

- Rachel Tucker, czy to naprawdę ty? - zapytał ktoś żartobliwym tonem.

- George, jak się miewasz? - rozpromieniła się, ale uśmiech na jej twarzy przygasł na widok drugiego mężczyzny, który siedział przy tym samym stoliku. Rachel szybko odwróciła od niego wzrok i odpowiedziała na pozdrowienie Roweny, żony George'a, czuła jednak na sobie przenikliwe spojrzenie Johna Davida McClennona. John nie odezwał się do niej, co nie zdziwiło jej w najmniejszym stopniu. Zaskoczyła ją natomiast jego obecność tutaj. Nie mógł wiedzieć o jej przyjeździe.

- Cześć, John - powiedziała, usiłując nadać głosowi zwyczajne brzmienie, choć nie potrafiła patrzeć w jego ciemnoniebieskie oczy bez drżenia. Dobrze wiedziała, co John o niej myśli, a gdyby nawet nie wiedziała, stwardniałe rysy jego twarzy upewniłyby ją o tym teraz. Był przekonany, że przed jedenastu laty porzuciła go dla innego mężczyzny, ona zaś pozwoliła mu w to wierzyć.

- Witaj, Rachel - odezwał się wreszcie nieprzyjaznym głosem. Obydwaj z George'em podnieśli się lekko, czekając, aż Rachel usiądzie.

- Może to nie jest najwłaściwsza chwila na rozmowę - powiedziała z wahaniem.

- Bzdury, kochanie - odrzekł George, Rowena zaś posunęła się, robiąc Rachel miejsce obok siebie. - Usiądź i porozmawiajmy. Właśnie mówiłem Johnowi, że przyjeżdżasz tu, żeby dopilnować swojej ziemi.

Rachel skinęła głową i usiadła, usiłując nie patrzeć na Johna. Włosy miał nadal czarne, ale na skroniach pojawiała się już siwizna. Miał teraz trzydzieści trzy lata. Ubrany był w dżinsy, brudne, jakby pracował na deszczu, i czarną bawełnianą bluzę z obciętymi rękawami. Z całej jego postaci emanowała siła woli i charakteru. Siedział z ramionami skrzyżowanymi na piersiach, wygodnie oparty i rozluźniony, Rachel jednak wiedziała, że to tylko pozory.

- To nie jest jedyny powód mojego przyjazdu - powiedziała, decydując się na szczerość. - Martwię się też o Masona. Dzwonił do mnie tydzień temu i zrobił na mnie dziwne wrażenie.

Mason nie powiedział jej nic konkretnego, Rachel jednak wyczuła w jego głosie skrywany niepokój.

- Mason ma swoje problemy, ale radzi sobie z nimi całkiem dobrze - odrzekł John.

- Jakie problemy? - zapytała Rachel. Zmroził ją chłód widoczny w jego oczach.

- To nie powinno cię obchodzić.

- Oczywiście, że mnie obchodzi. Mason jest moim bratem - odparła, zirytowana jego zachowaniem.

John spojrzał na nią gniewnie.

- Do tej pory radził sobie całkiem nieźle bez twojej pomocy.

Obydwoje wiedzieli, że ta rozmowa już nie dotyczy Masona.

A więc tak to wygląda, pomyślała Rachel z rezygnacją. Wróciła tylko po to, by wystawić się na osąd i gniew Johna. Ale przecież nie miała podstaw, by się spodziewać, że będzie dla niej miły, skoro wkrótce po jej wyjeździe z miasta ożenił się. Rachel uważała, że Meredith Thompson zupełnie nie nadawała się na żonę dla Johna, ale to w końcu była jego sprawa.

George poruszył się niespokojnie.

- Jestem pewien, że wszystko się jakoś ułoży - powiedział łagodząco, przenosząc wzrok z Rachel na Johna. - Mason ucieszy się ze spotkania z tobą.

- Gdzie się zatrzymałaś? - zapytała Rowena, przychodząc mężowi z pomocą.

- Właśnie o tym chciałam z wami porozmawiać - przyznała Rachel, w tej chwili jednak do ich stolika podeszła kelnerka. Rachel i John zamówili tylko kawę, natomiast George i Rowena, którzy lubili dobrze zjeść, zażyczyli sobie cheeseburgerów z frytkami.

Gdy kelnerka odeszła, Rachel zmusiła się, by patrzeć tylko na George'a, ignorując obecność Johna.

- Pomyślałam, że mogłabym zamieszkać w letnim domku taty, w tym, który zostawił tobie. Moja ziemia jest tuż obok, a dom stoi na urwisku nad rzeką i powódź na pewno go nie dosięgnie. Zawsze lubiłam to miejsce. To znaczy, oczywiście, o ile nie masz nic przeciwko temu.

George z roztargnieniem przesunął dłonią po karku.

- Sam nie wiem, Rachel. Będziesz żyć na zupełnym odludziu. Od lat nikt tam nie mieszkał.

- Pokryję wszystkie koszty remontu. I zapłacę ci czynsz, jaki wyznaczysz. Ale jeśli używasz tego domku, to oczywiście nie będę nalegać. Wiem, że od śmierci taty od czasu do czasu tam jeździłeś.

- Nie byłem tam już od kilku lat - powiedział George powoli. - Stare kości nie mają ochoty się ruszać. John pilnował tego miejsca zamiast mnie. Nie wiem, w jakim stanie jest teraz dom, ale nie widzę żadnego powodu, dla którego nie mogłabyś się tam zatrzymać, skoro chcesz.

- Owszem, jest powód - wtrącił John. - Wszyscy jesteśmy teraz zajęci umacnianiem wałów nad rzeką. Nie mam czasu na remonty.

- Nie proponowałam ci przecież, żebyś ty się tym zajmował - odrzekła Rachel szorstko. - Dopóki kogoś nie znajdę, będzie mi musiało wystarczyć to, co jest.

John spojrzał na nią pogardliwie.

- Ten domek to nie apartament w Bostonie, Rachel. Jest w gorszym stanie, niż myślisz.

- Nie przeszkadza mi to - stwierdziła, wojowniczo podnosząc głowę. - Chcę tu zostać. Pokryję wszelkie koszty remontu.

- Jestem pewien, że pieniądze nie są dla ciebie problemem

- rzekł John i znów usłyszała w jego głosie pogardę. - Można za nie kupić prawie wszystko, prawda?

Zrozumiała aluzję, ale zignorowała ją. Była zmęczona i przeziębiona, ale nie miała zamiaru pozwolić, by John McClennon popsuł jej dzień powrotu do domu.

- Co o tym myślisz, George? - zapytała cicho.

- Och, na litość boską, George - włączyła się Rowena.

- Pozwól tej dziewczynie tam zamieszkać. Rachel potrafi o siebie zadbać. A John może jej pomóc w remoncie, gdy będzie miał trochę czasu.

Rachel uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością. George i Rowena byli ludźmi już po siedemdziesiątce. Gdy dorastała, opiekowali się nią jak dziadkowie. To właśnie George namówił Rachel do zajęcia się bankowością, zatrudnił ją u siebie podczas wakacji, a potem napisał pełen komplementów dla swej podopiecznej list rekomendujący do władz stanowego uniwersytetu.

- No dobrze - powiedział teraz, uderzając dłonią w stół. - Domek jest twój. - Sięgnął do kieszeni i wyciągnął kółko, na którym wisiały dziesiątki kluczy najrozmaitszych kształtów i wielkości. - Zobaczmy, co tu mamy. - Oglądał je po kolei, mrucząc pod nosem: - Dom: drzwi frontowe, dom: tylne drzwi, garaż, biuro: drzwi frontowe, biuro...

- Kim ty właściwie jesteś, George, bankierem czy ślusarzem? - zaśmiał się John. - Masz tyle kluczy, że pewnie dobrałbyś odpowiedni do każdego zamka w całym mieście.

- Dobry bankier zawsze jest na wszystko gotowy, prawda, Rachel? - mrugnął porozumiewawczo.

- Dziękuję, George - odrzekła, gdy wreszcie podał jej właściwy klucz.

Podeszła do nich kelnerka z zastawioną tacą, ale w tej samej chwili John wstał od stolika.

- Muszę już iść - mruknął i rzucił na stolik jednodolarowy banknot.

- Dokąd się tak śpieszysz? - zapytał George z uśmiechem.

- Mam parę rzeczy do zrobienia.

Rachel zapomniała już, że John jest taki wysoki. Gdy się wyprostował, musiała podnieść głowę do góry, by spojrzeć mu w twarz. Miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, o. ile dobrze pamiętała. Nadal patrzył na nią pochmurnym wzrokiem, ona jednak postanowiła, że nie pozwoli się onieśmielić.

- Pozdrów ode mnie Meredith - powiedziała uprzejmie.

- Zrobię to na pewno - odrzekł. Zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, odwrócił się na pięcie i zatrzasnął za sobą drzwi.

George i Rowena z dziwnymi minami wpatrywali się w tłuste plamy na obrusie.

- Co się stało? - zapytała niespokojnie Rachel, widząc ich zmieszanie.

- Kochanie, John i Meredith rozwiedli się już prawie pięć lat temu - odrzekła Rowena.

- Och, nie wiedziałam. - Rachel zauważyła przez szybę niebieską furgonetkę Johna, która wyjeżdżała z parkingu, rozpryskując kołami żwir.

George i Rowena znów wymienili spojrzenia.

- Widziałaś się już z bratem? - zapytał George. Potrząsnęła głową.

- Pomyślałam, że wstąpię do niego po drodze. Czy wciąż mieszka w tym samym miejscu?

Tym razem wymiana spojrzeń była jeszcze bardziej niepokojąca.

- Tak. Czy ty w ogóle się z nim nie kontaktujesz? - zdziwiła się Rowena.

- Oczywiście, że tak. Po prostu nie pamiętam jego obecnego adresu - skłamała Rachel. Od czasu jej wyjazdu z miasta Mason nie utrzymywał z nią ścisłych kontaktów. Rzadko miała od niego jakiekolwiek wiadomości i dlatego właśnie ten telefon w zeszłym tygodniu zaniepokoił ją na tyle, że przyśpieszyła swój przyjazd do Pierce.

- Mason nadal mieszka przy Front Street - powiedział George i poklepał ją po dłoni. - Rachel, czy dobrze się czujesz?

- Tak - zapewniła go. - Tylko że od kilku dni wałczę z przeziębieniem i jestem trochę zmęczona. - Wypiła kawę i podniosła się z miejsca. - Pojadę teraz obejrzeć domek. Jestem ci bardzo wdzięczna, że zgodziłeś się go wynająć.

- Nie ma za co, kochanie.

- A jak tam twój syn? - zapytała Rowena.

- David ma się świetnie - odrzekła Rachel głosem pełnym macierzyńskiej dumy. - Teraz jest na obozie piłkarskim. Przyjedzie tu za dwa dni.

Nikt oprócz Masona nie wiedział, że David jest synem Johna, a Rachel wymusiła na bracie obietnicę milczenia.

- Ile on ma lat? - zapytała Rowena. Ona sama nie miała dzieci, ale zawsze traktowała potomstwo bliskich przyjaciół jak własne wnuki.

- Niedługo skończy jedenaście.

- Wpadnij po drodze do Masona - zachęciła ją Rowena. - Na pewno chętnie posłucha o swoim siostrzeńcu.

Rachel skinęła głową i skierowała się do drzwi. Och, Boże, pomyślała, czując przenikający chłód. To wszystko będzie trudniejsze, niż wcześniej mi się wydawało.

Front Street leżała nad rzeką. Większość mieszkań mieściła się na piętrze nad barami i małymi sklepikami pełnymi używanych mebli. Rzeka wystąpiła tu już z brzegów. Wzdłuż chodników leżały rzędy worków z piaskiem. W miejscu gdzie powinien się znajdować park, Rachel zauważyła wystające z wody tyczki. Oznaczało to, że teren piknikowy i fontanna zostały zalane.

Zatrzymała wynajęty samochód przed mieszkaniem Masona i zobaczyła brata o kilka metrów dalej. Szedł właśnie w stronę swojego auta. Rachel zdążyła go zatrzymać, zanim odjechał. Pochyliła się nad oknem od strony kierowcy i żartobliwie zmierzwiła mu włosy.

- Co ty tu robisz? - zapytał Mason ze zdziwieniem. Nie wyglądał dobrze. Był blady, a pod oczami miał sińce.

- Przyjechałam do domu, żeby dopilnować swojej własności. Chcę się zatrzymać w starym domku taty. - Rachel urwała na chwilę. - Mason, co się z tobą działo?

- Nic.

- Musiało coś się stać - nie ustępowała. - Zaniepokoiła mnie nasza ostatnia rozmowa przez telefon.

- Posłuchaj, śpieszę się teraz - oświadczył. - Porozmawiamy później.

Rachel cofnęła się z westchnieniem. To był cały Mason. Zawsze się dokądś śpieszył, ale nigdzie nie docierał. Przypominał jej księcia z bajki, który został zaklęty przez złą czarownicę. Mason był czarujący, uprzejmy i wrażliwy. Może zbyt wrażliwy. W każdym razie wyglądało na to, że prześladował go pech. Dziewczyny odchodziły od niego i tracił jedną pracę za drugą. Jego ostatnim posunięciem było kupno baru na tej ulicy. Rachel zastanawiała się, czy ich rozmowa przez telefon była spowodowana jakimś niepowodzeniem brata w interesach.

Wr...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin