Pearson Ridley - Kluczowy dowód.pdf

(542 KB) Pobierz
91606885 UNPDF
Ridley Pearson
Kluczowy Dowód
Powieści Ridleya Pearsona
w Wydawnictwie Amber
Kluczowy dowód
Nie oglądaj się
Twarde lądowanie
Twórca aniołów
Przekład MARTA WOLIŃSKA
Tytuł oryginału PROBABLE CAUSE
Ilustracja na okładce TOMHALLMAN
Redakcja merytoryczna JOANNA ŁUCZYŃSKA
Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta DOBIESŁAW KUBACKI
Copyright © 1990 by Ridley Pearson. Ali rights reserved
For the Polish edition Copyright © 1996 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-7082-524-9
Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Warszawa 1996. Wydanie I Druk: Wojskowa Drukarnia w Łodzi
Są ludzie, którzy tajemniczym zrządzeniem losu pojawiają się w naszym życiu i
pozostawiają po sobie ślad, za który zawsze będziemy im wdzięczni. Ludzie ci,
przelewając na nas swoją wiedzę i doświadczenie, pomagają nam odnaleźć kierunek
naszej życiowej drogi. Taki właśnie człowiek pojawił się w moim życiu pięć lat
temu w osobie mojego agenta literackiego. On to na przemian gnębił mnie i
zachęcał, krytykował i pocieszał. Potem „ wyprawił mnie w dalszą drogę". W
każdej mojej książce jest i będzie jakaś jego cząstka. Zawdzięczam karierę
literacką Franklinowi Hel-lerowi. Współpracy z nim zawsze będzie mi bardzo
brakowało.
Tytuł oryginału PROBABLE CAUSE
Ilustracja na okładce TOM HALLMAN
Redakcja merytoryczna JOANNA ŁUCZYŃSKA
Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta DOBEESŁAW KUBACKI
Copyright © 1990 by Ridley Pearson. Ali rights reserved
For the Polish edition Copyright © 1996 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-7082-524-9
Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Warszawa 1996. Wydanie I Druk: Wojskowa Drukarnia w Łodzi
Są ludzie, którzy tajemniczym zrządzeniem losu pojawiają się w naszym życiu i
pozostawiają po sobie ślad, za który zawsze będziemy im wdzięczni. Ludzie ci,
przelewając na nas swoją wiedzę i doświadczenie, pomagają nam odnaleźć kierunek
naszej życiowej drogi. Taki właśnie człowiek pojawił się w moim życiu pięć lat
temu w osobie mojego agenta literackiego. On to na przemian gnębił mnie i
zachęcał, krytykował i pocieszał. Potem „ wyprawił mnie w dalszą drogę". W
każdej mojej książce jest i będzie jakaś jego cząstka. Zawdzięczam karierę
literacką Franklinowi Hel-lerowi. Współpracy z nim zawsze będzie mi bardzo
brakowało.
Podziękowania
Mam dług wdzięczności wobec detektywa sierżanta „Pete'a" Poitras z komisariatu
policji w Carmel-by-the-Sea za wiele godzin, które poświęcił tej książce;
dziękuję również kapitanowi Rickowi Buvii z komendy policji w Monterey; Rayowi
Johnsonowi z Laboratorium Kryminalistycznego w Salinas; Philowi Soto z
Laboratorium Daktyloskopijnego Departamentu Sprawiedlliwosci Stanu Kalifornia;
doktorowi Christianowi Harrisowi, psychiatrze sądowemu z Seattle, Washington;
doktorowi Donaldowi Reayowi, naczelnemu lekarzowi sądowemu z King County,
Washington; sędziemu Danielowi Albanowi, z Blaine County, Idaho; Terry'emu
Hogue, adwokatowi; Maidzie Spaulding, przygotowującej rękopis; Mary Peterson,
prowadzącej biuro; Ollie Cosmanowi, czytelnikowi; redaktorowi Tomowi
McCormackowi; Peterowi Ginnie, za pomoc edytorską. »
Dziękuję też Clare, Clarence'owi, Briar i Tonie. Oraz, jak zawsze, Colleen za
towarzyszenie mi w mojej pracy.
Prolog
eżcie się furii, z męża cierpliwego szydząc
va żądają, niech zatem Prawo twarz swoją odsłoni.
N DRYDEN, Absalom i Achitofel
James Dewitt skierował się w stronę
rodziny czekającej na niego przy drzwiach sali sądowej. Jego bystre, czujne
spojrzenie zdradzało nieprzeciętną inteligencję. Prosta linia ust i niewielka
bruzda na brodzie przywodziły na myśl twarze farmerów ze środkowego zachodu.
Przerzedzone rudawobrązowe włosy, trochę odstające uszy, twarde rysy, spojrzenie
ujawniające niezależność myślenia i brak poszanowania dla utartych przekonań -
tworzyły wizerunek osoby wyróżniającej się w tłumie, trochę irytującej i
budzącej obawę przed jakąś nieobliczalną reakcją.
Trzeba się było pospieszyć. Zaplanowali na dzisiejszy wieczór wyprawę do kina, a
przedtem obiecali dziewczynkom kolację we włoskiej restauracji. Dlatego
wszystkie czekały na niego tutaj, w gmachu sądu hrabstwa Monterey. Żona Julia i
córki, Emmy i Anna, były bardzo do siebie podobne: trzy błękitnookie blondynki z
włosami opadającymi na ramiona wyglądały prześlicznie, wprost rozbrajająco,
jak... reklama mydła Ivory.
Na widok Julii odzyskiwał siłę. Po piętnastu latach małżeństwa zachowała wygląd
dwudziestolatki: zgrabna sylwetka, kształtne piersi, szczupła talia, twarz o
gładkiej cerze, mająca w swym wyrazie jednocześnie coś z dziecka i z dojrzałej
kobiety. Jego pani! W ciągu tych piętnastu lat nie zdarzyło się jeszcze, żeby
nie czekała na niego po rozprawie, by zapytać jak poszło, wesprzeć go, zrozumieć
i pocieszyć. Nie miał pojęcia, skąd czerpała energię, bo z pewnością to nie on
był jej źródłem, choćby nawet sama tak uważała. Kobieta z żelaza, rzadko
skarżąca się na coś, niestrudzona, a przy
^rozumiała i życzliwa! Będąc jej mężem czul się jak uzurpator. Bo sgóle ktoś na
nią zasługiwał?
a rzadko przyprowadzała dziewczynki do sądu. Przesłuchania e były dla
eksperta sądowego przeważnie bardzo uciążliwe,
0 dzisiejsze okazało się dla Dewitta prawdziwą męką. Pożałował, rosił je do
kina. Tego wieczoru należało mu się kilka koktajli , zmysłowy masaż pleców.
Chciał zapomnieć o doznanym upo-iu.
y zbliżając się do nich przemierzał salę sądową, Julia instynktownie
a jego niezwykłe wzburzenie. Stojąc między córkami, odruchowo
gnęła dziewczynki do siebie. One były dla niej źrenicą oka -
iły centrum jej świata.
!o jest, James?
umbrowski kompletnie mnie zgnoił.
wił wyraźnie, lecz dyskretnie ściszonym głosem. Chociaż sąd za-
już na dzisiaj obrady, główni aktorzy wielogodzinnego spektaklu
aę jeszcze w pobliżu ławy sędziowskiej.
unes! - oburzyła się. Stulonymi dłońmi zasłoniła dziewczynkom
)biecali sobie przecież nie używać wulgarnych słów przy dzie-
^nastoletnia Emmy, starsza z sióstr, była stworzeniem niezależnym wniczym.
Towarzyska, niezwykle dynamiczna, bez zastanowienia la światu swoje opinie i
poglądy. Julia wojowała z nią o zachowanie
1 manier, starając się pohamować potok słów dziewczynki, który opłynąć w
zupełnie niestosownych momentach. Odkąd Emmy w okres dojrzewania, matczyna
opiekuńczość wydawała jej się ibsolutnie nie na miejscu i traktowała ją jak
niezasłużoną karę. i córka nie najlepiej się ostatnio dogadywały.
ny z wypiekami na twarzy odsunęła rękę matki. Sytuacje konflik-
ciągały ją i zaciekawiały. Pięć lat młodsza Anna zdawała się na nic
icać uwagi.
ibrykuje rzekome dowody rzeczowe, których nie mogę przyjąć.
l, w krzyżowym ogniu pytań, kiedy zeznaję pod przysięgą, zarzuca
[opatrzenia w ciągłości zabezpieczenia tych jego „niezbitych"
w.
va. federalne i stanowe wymagały zachowania „ciągłości zabez-
a dowodów rzeczowych". Gromadzono w tym celu obszerną
ntację, potwierdzającą, że żaden dowód nie został spreparowany
omiędzy miejscem zbrodni, laboratorium, miejscem przechowywa-
ą rozpraw.
deprzył całą tę sprawę - mówił Dewitt do żony. - Najwyraźniej
/ał chłopaka na podstawie podejrzenia, stary chwyt policyjny,
i się schlał i zapomniał poprzeć oskarżenia jakąś konkretną
ntacją. A w końcu preparuje dowód, jaki jest mu potrzebny.
A mnie stawia w paskudnym świetle. Mówię ci, ten sukinsyn zrobił mi cholerne
świństwo.
Emmy lubiła mocne słowa. Z trudem stłumiła śmiech.
- James!
- To zwykłe draństwo. Ostrzegłem Saffeletiego zaraz na początku, że nic nie
mieliśmy przeciw temu chłopakowi. I co, powinienem może się cieszyć? Co z tego,
że odroczymy sprawę i wrócimy do niej za kilka tygodni. To tylko strata czasu.
Nie uwierzę, że to g... Ten cyrk nikomu dobrze nie robi. Lumbrowski szaleje z
wściekłości. Wydziera się teraz na chłopaka i straszy go karą śmierci. A tamten
wprost odchodzi od
zmysłów.
Anna, stojąca przed ojcem, spoglądała na salę za jego plecami. Młodsza córka
Dewitta była dzieckiem marzycielskim i ciągle zamyślonym. Spokojnym nie do
uwierzenia. Miała charakter badacza-amatora i dzieliła z ojcem fascynację życiem
morza. Wiecznie była zatopiona w książkach. Zachwycała ją muzyka klasyczna,
zwłaszcza Bach, i najlepiej się czuła przesiadując godzinami ze swymi książkami
i walkmanem - zamknięta we własnym świecie, do którego rzadko dopuszczała
kogokolwiek. Julia niepokoiła się o nią, tymczasem Dewitt był przekonany, że z
Anną jest wszystko w porządku. On był taki sam w jej wieku. I Anna na pewno
wejdzie kiedyś w świat. Potrzebowała po prostu trochę czasu, żeby się właściwie
przygotować.
Zdawało się, że światło zabłysło w źrenicach dziewczynki, gdy na drugim końcu
sali powstało zamieszanie. Drzwi były otwarte. Ekipa filmowa czekała,
przygotowana do zdjęć. Jaskrawa lampa oślepiła Dewitta. Obrócił się i zobaczył
potężne cielsko detektywa Howarda Ltimbrow-skiego wychylone ponad stołem obrony
ku młodemu Stevenowi Mil-lerowi - oskarżonemu w tym procesie. Dwóch strażników
próbowało interweniować. W kilka sekund rozpętała się prawdziwa burda. Jak
piłkarz wyrywający się łącznikowi atakowanej drużyny, Miller wydostał się z
tłumu i ruszył pędem wzdłuż sali ku Dewittowi i jego uroczej
rodzinie.
Dopiero kiedy chłopak wzniósł rękę grożąc im, Dewitt spostrzegł w jego dłoni
rozbitą, okrwawioną szklankę. Zębata krawędź szczerzyła się ku niemu. Schylił
się raptownie, cudem unikając ostrza. Gdy podniósł oczy, zobaczył jak Miller
popycha osłupiałą, pobladłą Annę, która pada na podłogę. Usłyszał trzask
pękających kości, gdy krucha czaszka dziecka uderzyła z impetem o kamienną
posadzkę. Popłynęła krew. Dewitt ukląkł nad córką, czując, że ma pustkę w
żołądku i nogi jak
z waty.
Emmy, której udało się odskoczyć w bok i zejść z drogi napastnika,
dopełzła do ojca.
Na widok Anny, Julia krzyknęła i rzuciła się na Millera, tłukąc go pięściami.
Ten przeciął jej ramię szkłem, zapaśniczym chwytem ujął ją za
11
^ę i wywlókł za sobą na korytarz. Howard Lumbrowski, wymachując grabnie
rewolwerem, przebiegł obok Dewitta.
- Puść ją - ryczał. Miller jego też skaleczył; pod okiem Lumbrowski brzydką,
czerwoną szramę.
- Cofnąć się! - krzyknął Dewitt.
Jtan córki pogarszał się gwałtownie; pokaleczoną żonę napastnik nał za gardło.
- Wyłączcie to! - wrzasnął do pary reporterów telewizyjnych. Gdzie jchrona?
Strażnicy! To wszystko działo się o wiełe za szybko, choć całe zenie wydawało
się rozciągnięte w czasie jak na zwolnionym filmie, rżał na Emmy, która stała
wystraszona, opierając się o ścianę miennych bloków, z oczami wlepionymi w
siostrę. Wzniósł rękę, jak :jant na skrzyżowaniu, dając jej znak: nie ruszaj
się.
ulia spojrzała na męża i zaraz potem na Annę. Dewitt nigdy nie widział ¦ tak
przerażonej.
Aimbrowski wykrzykiwał coś do Millera, wymachując bronią, jak iki dyrygent nie
panujący nad orkiestrą. Miller odpowiadał mu tykułowanym bełkotem. Dewitt był
ekspertem kryminalistycznym, : policjantem, ale dostatecznie znał się na
procedurze policyjnej, by ić, że Lumbrowski źle to rozgrywa.
Lumbrowski, cofnij się - Dewitt starał się mówić spokojnie. - Daj rochę miejsca.
Rzuć to - rozkazał Miller. Wepchał Julię w kąt korytarza. Za sobą
powiększoną kopię panoramy Monterey z końca dziewiętnastego cia. Oparł się o
nią.
rdzie u licha są strażnicy? Jaskrawa lampa reporterów rzucała ostre 3. Wydawało
się, że cała podłoga faluje, umbrowski rzucił rewolwer na podłogę.
Dobrze - zgodził się - uspokój się!
roń ślizgając się po podłodze zatrzymała się tuż koło stopy Dewitta. browski
obrócił się lewym bokiem, zmuszając Millera, aby ten obrócił
prawo i odsłonił się przed Dewittem.
umbrowski wciąż nacierał do przodu. Rzucił Dewittowi znaczące zenie, jakby
chciał powiedzieć: zastrzel drania! Upuścił broń rozmyśl-Dewitt zerknął na nią.
Stój! - krzyknął Miller do detektywa, ale ten przysuwał się coraz bliżej.
Brow! Nie osaczaj go!
[iller odchylił głowę Julii, trzymając ją za włosy i przytknął szklankę j
naprężonej szyi. Julię ogarnął szał - Dewitt ujrzał żonę taką, jaką zawsze, nie
cofającą się przed niebezpieczeństwem. I zaraz potem zał, jak próbuje
spazmatycznie złapać powietrze, gdy szkło przecinało ławicę. Miller wyrzucił
ręce w górę w geście poddania się, a zarazem Takcji. Szklanka upadła,
rozpryskując się na podłodze.
Jestem bezbronny - oświadczył Miller z dumą.
Wspaniałe ciało Julii osunęło się do przodu i zwinęło jak krwawy łachman u jego
stóp; gardło miała głęboko przecięte.
Dewitt sięgnął po rewolwer Lumbrowskiego. Wydało mu się, że wykonuje jeden
powolny, płynny ruch, kiedy wymierzywszy broń w Millera, naciskał spust raz za
razem, aż do wyczerpania magazynka, gdy tymczasem wokół unosił się coraz
intensywniejszy gorzko-słodki zapach kordy tu. Nie widział niczego przez łzy.
Cztery kule chybiły, ale dwie ostatnie przygwoździły Millera do ściany. Martwy,
osunął się na podłogę.
Julia umarła w karetce.
Nieprzytomną Annę odwieziono do szpitala.
Pięć miesięcy później
1
Wtorek, 10 stycznia
1
- ZZ na skrzyżowaniu Scenie Drive
i Ósmej Alei - oznajmił ciepły głos Wirginii Fraizer - sekretarki, telefonistki
i operatorki radiowej.
Znaleziono zwłoki. Przy plaży. Kiedy chodziło o zwłoki, posługiwali się
telefonem. Zbyt wielu maniaków lubujących się w krwawych jatkach podsłuchuje
rozmowy policji. W takich przypadkach woleli nie używać radia. Niebiosom niech
będą dzięki, że zesłały im Ginny. Ta dziewczyna potrafi utrzymać porządek w
komisariacie.
- Przekaż, że jestem w drodze - odpowiedział detektyw-sierżant James Dewitt.
Odłożył słuchawkę stojącego przy łóżku telefonu.
ZZ! Dobrze, że nie 187.187 oznaczało zabójstwo. Po zaledwie dwóch miesiącach
praktyki na nowym stanowisku. Powinien się pospieszyć. Na otwartym powietrzu
ślady przestępstwa zacierają się szybko, a co gorsza, padało, kiedy się obudził
o wpół do szóstej. Znał to miejsce: wyasfaltowana zatoka na nieprawdopodobnie
wąskiej drodze, z której roztaczał się widok na plażę Carmel. Miejsca tyle, co
dla trzech parkujących samochodów. Może to potrącenie i ucieczka z miejsca
wypadku?
Znaleziono zwłoki. Jednego był pewien: obudził się na dobre.
Czekał, aż kawa się zaparzy, aby obudzić Emmy i wyprawić ją do szkoły. Przejrzał
się w lustrze. Tak wygląda człowiek w drodze.
Sztywne, wyprostowane ciało leżało na chodniku. Jak uszkodzony manekin porzucony
na podłodze salonu z konfekcją. Samobójstwo, sądząc
15
samochodzie. Wąż gumowy przeciągnięty od rury wydechowej do ;nka pasażera.
Dewitt zatrzymał się przy zwłokach. Ceniąc sobie Dwny dar życia, dziwił się, że
ktoś mógł wybrać śmierć. Samobójstwo ozgniewało i na chwilę poczuł żal, że nie
może kupić życia Julii za życie ' człowieka.
3ył chłodny ranek styczniowy. Dewitt miał na sobie płaszcz sportowy ązowej wełny
-jedyne sportowe okrycie, jakie posiadał, które zresztą dawno należało wymienić
na nowe. Dwa naderwane, czarne guziki ;lądały smutno jak oczy basseta. Znakiem
firmowym Dewitta pozo-' jego muszki, dziedzictwo piętnastu lat spędzonych w
laboratorium, 2 muszka była wygodniejsza, bo nie wplątywała się w każde
urządzenie ak krawat. Dziś nosił zieloną z wzorzystej wełny - prezent od Emmy. ł
okulary, chuchnął na szkła i zaczął je powoli, systematycznie aerać. Po tej
operacji umieścił okulary z powrotem w stale zaczer-ionym wgłębieniu na nosie.
Przeszedł przez ciało i przykucnął przy ich denata. Jednym spojrzeniem objął
całość, a potem sprawdzał igóły - od głowy, aż po palce u nóg.
ames Dewitt wciąż najpewniej czuł się w świecie mikroskopijnych ek. Rzadko kiedy
coś uszło jego uwadze.
fiewiele, jak dotąd miał do czynienia z ofiarami wypadków - zwłasz-nartwymi.
Ponieważ przez całe lata przedmiotem jego badań były )dy rzeczowe, ciągnęło go i
teraz do materiału dowodowego, co — tak ił — usprawiedliwiało lekceważenie,
jakie na razie okazał zwłokom, rócił się w stronę samochodu. Formalnie rzecz
biorąc, był teraz tywem Dewittem. Detektywem-sierżantem. Jednak na miejscu prze-
twa instynktownie wracał do swego poprzedniego ja — eksperta ijącego w
niewidzialnym świecie mikrośladów. Jego koledzy pogardli-azywali specjalistów z
laboratorium kryminalistyki „dłubkami". Co wiedzieć o tej pracy? Czy inny świeżo
upieczony detektyw mógłby lżyć, że na podeszwach denata nie było śladu piasku,
choć drobniut-idobny do cukru piasek pokrywał cały parking? W jaki więc sposób
my samobójca przeciągnął wąż doprowadzający spaliny do okna? ) właśnie był urok
dowodów materialnych: albo dawało się je tnaczyć, albo nie. Świadkowie mogli
dostarczyć tuzin różnych relacji i samym wypadku, ale dowód materialny zawsze
opowiadał jedną, ) jedną, historię.
mochód i zwłoki będą musiały opowiedzieć swoją historię. Wątpliwe, iii jacyś
świadkowie tak wcześnie rano. W prawej kieszeni płaszcza t nosił rękawice
chirurgiczne i szwajcarski scyzoryk wojskowy, ¦ej - pęsetę, woreczki na próbki,
małą lupę i latarkę. Wciągnął ice i zawołał patrolowego Andersona, który właśnie
przeciągał zącą taśmę wokół placyka parkingowego. Napis: POLICJA. łP WZBRONIONY
odstraszał przechodniów. Wiatr zmienił kieru-lorze szumiało uspokajająco. Dewitt
poczuł zapach soli i kropelki
wody. Walczące z wiatrem sosny, o konarach poskręcanych w fantastyczne kształty,
pochylały się boleśnie w stronę wybrzeża.
Anderson przyznał się zawstydzony, że wyciągnął ciało z samochodu. Dewitt
postanowił zarządzić odprawę wszystkich dwudziestu patrolowych z Carmel i
przypomnieć im o obowiązkach funkcjonariusza przybywającego jako pierwszy na
miejsce przestępstwa. Nie zarzucał im głupoty, raczej brak doświadczenia. W
ostatnich latach policjanci z Carmel rzadko widywali zwłoki. Jednakże
przestrzeganie ustalonej procedury zapewniało spójność czynności śledczych, a
tego właśnie wymagały sądy.
Dewitt wyjął portfel zmarłego. Prawo jazdy wydane w Kalifornii. Nazwisko: John
Galbraith Osbourne z Sacramento. Detektyw poczuł lekkie ukłucie w sercu i jakby
nagłą niestrawność. Trzeci dokument był kartą dawcy narządów. I nowe ukłucie,
bardziej bolesne. W karcie wpisano najbliższą osobę, którą należało zawiadomić w
razie śmierci: Jessica Osbourne. Wszyscy ją znali -popularna reprezentantka
stanu z partii republikanów. Zeszłego roku nazwano ją „Sfaulowaną Jessie".
Zagrała w meczu koszykówki na cele dobroczynne ze stanową drużyną, i w połowie
rozgrywki wycofała się z dwoma zdobytymi punktami i rozkrwawionym nosem.
Pięćdziesięcio-pięcioletnia pani Osbourne przejawiała wciąż żywiołowość młodej
kobiety.
Dewitt wsunął portfel do zabezpieczającej torebki i znów zdjął okulary, przetarł
je starannie i założył z powrotem.
Okrążył swój teren łowny, przyglądając się badawczo. Osbourne
wykonał niezłą robotę - ale dlaczego właśnie tutaj? Miejsce przestępstwa
było takim samym dowodem jak wszystko inne. Może samobójca chciał
"umrzeć kontemplując piękny widok? Tylko czy w ogóle coś tu było widać
godzinę temu? Chyba było za ciemno? Dlaczego właśnie tu?
Z tylnego siedzenia służbowego pojazdu Dewitta, samochodu marki Mercury Zephyr
Zgłoś jeśli naruszono regulamin