MANGGHA.pdf

(860 KB) Pobierz
MANGGHA I
MANGGHA I
FELIKS JASIEŃSKI
Leon Wyczółkowski: Portret Feliksa Jasieńskiego, 1909
"Książki są nieme... Kiedy chcą bronić jakiejś tezy rozwijają ją, nie troszcząc się o świat
myśli, który sugerują czytelnikowi: nie słuchają jego sprzeciwów, nie rozwiewają
wątpliwości; zaostrzają ciekawość, nie zaspokajając jej..." Autor Ciszy ma rację. Tak
więc, ponieważ od tysięcy lat żaden autor niczego nie dowiódł, a ciekawość czytelnika nie
została w pełni zaspokojona; ponieważ, co wielce prawdopodobne, będzie tak zawsze, nie
szukajmy w książkach tego, czego nie mogły, nie mogą i nie będą mogły nam dać.
Weszliśmy wszyscy późno w stary świat. Już wieki temu wszystko zostało powiedziane: my,
autorzy i czytelnicy, powtarzamy myśli innych, a genialność polega już tylko na mówieniu
czegoś inaczej niż to zostało powiedziane.
* * *
2588479.001.png
( Z Warszawy do Londynu przez Jerozolimę - Jerozolima) Bezkrwiści Żydzi, wśród nich
starcy o wspaniałych głowach proroków i młodzi o twarzach zbiedzonych, zbolałych, o
smutnie zamyślonym spojrzeniu. Trzeba ich widzieć, jak odziani w szaty z aksamitu
czarnego, granatowego, fioletowego lub czerwonopomarańczowego, w lisich czapach,
lamentują w piątek wieczorem u stóp gigantycznego muru, który - jedyna autentyczna
pozostałość na tej ziemi, ojczyźnie bałwochwalstwa, która stała się dojną krową dla
szarlatanów wszelkich obrządków - wznosi się w ciasnej, ślepej uliczce, podtrzymując to,
co było zewnętrznym murem świątyni Salomona. Trzeba ich widzieć, jak ściskają i całują
te niezniszczalne kamienie stwardniałe w skałę, jak wypłakują sobie oczy i jęczą nad
żałosnym losem rozproszonego ludu i nieistniejącej Świątyni. Te żale, które zwracają ku
Bogu, bez kapłana i obrzędu, mając serce rozdarte potężnym i szczerym bólem, są chyba
najpiękniejszą i najbardziej poruszającą rzeczą, jaką można zobaczyć.
Gustav Bauernfreind: Ściana Płaczu w Jerozolimie, 1902
* * *
Jak dobrze rozumieliśmy pana Legrand, gdy woła: "Bez idei ojczyzny ludzkość wróciłaby
2588479.002.png
do stanu barbarzyństwa!" Oczywiście: ludzkość tworząca jedną i tą samą rodzinę
odrzuciłaby jeden z pretekstów, by się wzajemnie wyrzynać, i to pretekst szlachetny.
Gdyby ojczyzny przestały istnieć z początkiem tego wieku, czyżbyśmy widzieli radosny
widok żołnierzy z 1812, wyciągających z ognia na wpół spalone kawałki trupów i
pożerających je? (Pamiętniki sierżanta Bourgogne. Kampania rosyjska).
O, nie: nie wszystko jest piękne w epopei napoleońskiej. Wspólna cecha: to tchórze, i w
chwili walki bledną jak płótno (sic). Zastanawia się człowiek, jakim sposobem Napoleon
mógł przechadzać się zwycięsko tam i siam z podobnymi ludźmi. Ale grabią za to na
wyprzódki, martwych i rannych, opowiadając o swoich "bohaterstwach". Cahujac wymieniał
swoje zdobycze, a Mariusz opisywał siłę stu kirasjerów, których zabił własnym mieczem (to
bardzo francuskie); przesadne opowieści rosną w najlepsze. Francuzi wchodzą do pewnego
miasteczka. Żądają pieniędzy, przyniesiono im je nie dość szybko: "Skłujcie dzieciarnię,
krzyczy oficer, to otworzy sakiewki matek". Gromada zabitych dzieci spoczywa na szkolnych
książęczkach. Szabla rani drobne ramionka. Dwadzieścia kobiet na klęczkach tłoczy się,
bohaterscy Francuzi przybywają. Poczerniałe ręce zrywają chustki, rozrywają sznurówki,
rozdzierają bieliznę. Dwadzieścia par pada na ziemię przy akompaniamencie dźwięku szabel,
ordynarnych żartów, rzężenia, a oficer daje przykład, śpiewając "Poświęćmy Wenus, moje
dziatki, czarowny wstyd".
* * *
Za trzy lub cztery miliony stuleci jakiś profesor, oprowadzający licealistów po muzeum,
zatrzyma się przed witryną zawierającą kapelusz bersagliera, kask kirasjera i inne,
równie szacowne zabytki, i wygłosi taką oto mniej więcej mowę: ludzkość wcale nie
tworzyła zawsze jednej rodziny: w czasach odległych, ale nie prehistorycznych, ludzie
wkładali sobie na głowę okrycia, których różne próbki tutaj widzicie, a później, ponieważ
byli różnie przyozdobieni, strzelali do siebie z armat, z karabinów i zadawali sobie ciosy
szablą. Tysiące tysięcy pozostawały na placu. Trudno w to uwierzyć, a jednak te ślady
przeszłości poświadczają prawdomówność historyków, którzy uwiecznili wspomnienie tych
rzezi. Kiedy mówię: ludzie, popełniam prawdopodobnie błąd. Bestie, o których mowa,
utrzymywały, że są ludźmi pochodzącymi, jak to widzimy w ich pismach, od małp. Małpa,
jak wiecie, już nie istnieje, ale można twierdzić bez obawy popełnienia błędu, że było to
zwierzę łagodne i mądre, w większości żyjące wielkimi rodzinami, które nigdy nie
wydawały sobie bitew. Małpy poza tym dbały o swoje małe i nie opuszczały ich, ani nie
zarzynały. Tak więc bestie, które chwaliły się, ze pochodzą od małp i że je przewyższają,
ponieważ mają prawa (podłe lub śmieszne, jak możemy się o tym przekonać, studiując
ówczesne kodeksy) i trybunały, były w istocie niższe nie tylko od małpy, ale od
wszystkich zwierząt świata; zwierzęta bowiem troszczą się o swoje małe na całej ziemi,
podczas gdy te bestie, uwiódłszy samice, porzucały je, a samice te, zwane samotnymi
matkami, popadłszy w nędzę i rozpacz - także wskutek pozycji, jaką stwarzało im
społeczeństwo - pozbawione były praw, które zostały tak ukartowane, by samce
pozostawały bezkarne, zarzynały, paliły badź topiły swoje dzieci, jak o tym opowiadają
protokoły i sprawozdania z niezliczonych procesów, pochodzące z bajecznej epoki. Tak
więc człowiek, wyszedłszy od małpy, stał się prawdopodobnie małpą zdegenerowaną,
wkładającą sobie na potylicę pióra koguta i końskie ogony, by wyrzynać bestie tego
samego pokroju, następnie zaś wzniósł się ponownie i stał się tym, czym jesteśmy my:
istotą inteligentną, łagodną, szlachetną, tworzącą jedną rodzinę, w co trudno uwierzyć, i
czego nauka prawdopodobnie nigdy nie wyjaśni. Jak nie być przerażonym tą krwiożerczą
głupotą? Pogratulujmy sobie, panowie, że nie żyliśmy w czasach tak straszliwie
barbarzyńskich, i pogratulujmy również zwierzętom posiadającym ogon, że żyją w epoce,
w której mogą się przechadzać zachowując go nietkniętym.
* * *
Chrześcijaństwo, czy raczej to, co z niego się wywodzi, zbłądziło, nadając ogromną wagę
aktowi cielesnemu. Nic nie wydaje się tak upragnione, jak zakazany owoc. Otoczono
tajemnicą rzecz najzwyklejszą. W umysłach ascetów dzieją się rzeczy potworne. Kobieta,
która nie byłaby niebezpieczeństwem, o której by nawet nie myślano, gdyby ją brać taką
jaka jest, staje się istotą fantastyczną, diaboliczną par excellence, pociągającą,
fascynującą, której człowiek się obawia, która wzbudza święte przerażenie i szalone
pragnienia. Uczynić ze zwykłej, naturalnej rzeczy wstydliwą zbrodnię - cóż za głupota i
cóż za przewrotność! Stworzyć grzech - dziwny pomysł. Oddychać, jeść, pić, spać to nie
grzech. Dlaczego rozmnażanie się miałoby być grzechem? To te dziwaczne idee zrodziły
nieuchronnie zgorszenie, bezwstyd i wszelką zgniliznę moralną. Nic wstrętniejszego, jak
wyobrażać sobie, dostrzegać rzeczy nieczyste w zwykłych, naturalnych aktach
fizjologicznych. Wypaczając nieustannie osąd pokoleń doprowadzono je do tego, czym są
obecnie, do zepsucia, dano im obłąkańcze idee, sprzeczne z naturą. Katolicyzm popełnił
przeogromny błąd, wprowadzając zamieszanie, niepokój, bezład, histerię w środowisko
swych wyznawców. Życie było niegdyś o wiele prostsze, o wiele pogodniejsze; ludzie
mniej grzeszyli, bo istniało mniej grzechów. Istnieje grzech naturalny i grzech sztuczny.
Jedynym grzechem jest czynić bliźniemu to, czego nie chcielibyśmy, by on nam uczynił.
* * *
Inny taniec, równie pociągający, to taniec brzucha. Może jest on interesujący dla
chirurgów. Ściślej mówiąc, nie jest to taniec: to specjalny sposób poruszania brzuchem,
biodrami, tyłkiem, przebierania w miejscu, obracania się raz wolno, raz szybko. Tancerka
pokazuje się z boku, z przodu i inaczej. W tym ostatnim przypadku nic śmieszniejszego,
niż "tam i sam" mięsistych części ciała: z góry na dół, z dołu do góry, z lewa na prawo, z
prawa na lewo. Ale to brzuch odgrywa najważniejszą rolą, drga, zatacza kręgi, trzęsie się,
wybija rytm, napręża, czegóż on nie robi? I jest obecny, rozpostarty w całej swej
wspaniałości czy raczej sromocie, okryty lekką gazą; przyzwoitość przede wszystkim...
tym bardziej, że gaza niczego nie skrywa. Stwórca, wyposażając człowieka w brzuch, nie
pomyślał prawdopodobnie o tym, że człowiek wpadnie na znakomity pomysł, by kazać
mu tańczyć. Co prawda, to kobieta dokonuje tego wyczynu... ale po to tylko, by spodobać
się mężczyźnie. [...]
Jeden z zaprzyjaźnionych bejów, który mieszkał w Europie przez dwadzieścia lat, wyrzuca
mi, że źle mówię o tańcu brzucha. - Wasz walc, taniec rzekomo przyzwoity i cywilizowany,
jest niepomiernie bardziej godzien wzgardy, bardziej wyuzdany. Kobieta tańcząca walca jest
na wpół naga, a mężczyzna ściska ją w ramionach, obmacuje i obwąchuje. Żeby cała ta
operacja mogła być uznana za niewinną, trzeba tylko by odbywała się wobec pięćdziesięciu
czy pięciuset osób. Nie wmówi mi pan, mimo całej mej dzikości, te tańczycie tylko po to, by
się pocić we dwoje. To niecna hipokryzja, wyszukana rozpusta, wymyślona przez
zainteresowanych i uświęcona przez nich, jako rzecz niewinna, błaha. Chcieć obmacywać
talię kobiety, gdy ta jest w toalecie wyjściowej; cóż za skandal! Obmacywać kobietę
wydekoltowaną (często aż po pępek): nic bardziej stosownego.
Starałem się jak mogłem, by wyjaśnić bejowi ogromną różnicę, jaka istnieje w obydwu
przypadkach: wszystko to, co przyjęte, jest moralne; to, co nieprzyjęte, niemoralne. Przyjęte
jest, że mieszkańcy północnej Szkocji przechadzają się wszędzie z gołymi nogami.
Najwstydliwsza miss wpatruje się w nagie kolana takiego zucha bez śladu rumieńca na
twarzy. Proszę spróbować, powiadam bejowi, wystawić tu, bądź w Londynie, choćby jedną ze
swych nagich łydek, lub pół kolana, a natychmiast zatrzymają pana pośród kobiet leżących w
omdleniu (z przerażenia) i skazą na dożywotnie roboty, jeśli nie powieszą - za obrazę
obyczajów. A więc jesteście szaleńcami? - powiada bej. Nie, odpowiadam, jesteśmy
cywilizowani, co gorsza... - Chwileczkę, powiada bej: zatrzymają mnie i powieszą, jeśli wyjdę
w meloniku, marynarce, spodniach i pokażę centymetr kwadratowy skóry zakasawszy
spodnie. Doskonale: ale jeśli, zamiast melonika, włożę beret z dwiema ślicznymi
wstążeczkami, spódniczką w kratkę i wcale nie włożę spodni, wystawiając gołe nogi, gołe
łydki i kolana, pozwolą mi przechadzać się w spokoju ile zechcę. - Z pewnością. - A więc? -
A więc, drogi przyjacielu, cała znajomość moralności polega na tym: umieć włożyć właściwe
nakrycie do rodz aju działań, jakim człowiek ma się zamiar oddać.
* * *
Obcowanie z kobietami jest dla subtelnych natur o wiele bardziej atrakcyjne od
obcowania z mężczyznami. Kobieta chwyta w pół słowa i w pół spojrzenia, jeśli wolno imi
się tak wyrazić. Kobieta odgaduje to, czego nie wie, i czuje to, czego nie pojmuje. Ażeby
mężczyzna coś zrozumiał, trzeba mu to kłaść łopatą do głowy, i najczęściej człowiek nie
jest w stanie osiągnąć zadowalających wyników, nie licząc przypadków, gdy metody tej
nie da się zastosować. Najciekawsze, najsubtelniejsze rozmowy nigdy nie składają się ze
słów: pewien rodzaj wymownej ciszy, w której krzyżują się spojrzenia i uśmiechy,
wystarczy. Dwie subtelne istoty będą drżały unisono, zrozumieją się i powiedzą sobie
wiele nie otwierając ust.
To, że zakończenie naszych dawnych miłości nie odstrasza nas od rozpoczynania następnych,
dowodzi, że doświadczenie niczego nie uczy. (To całkiem proste: nie zależy od nas czy
kochamy, czy też nie. Czyż można być pewnym, że się nie zachoruje dlatego, że już się było
chorym? Miłość jest rodzajem choroby, która nas atakuje bez naszej wiedzy.)
Ten, kto przeklina kobiety, gdyż jedna z nich wyrządziła mu zło, podobny jest podróżnemu,
który przeklina las, gdyż przechodząc przezeń dostał w łeb suchą gałęzią.
Pewni mężczyźni najbardziej nie mogą przebaczyć kobiecie, że pociesza się po tym, jak ją
zdradzili. (Ta myśl ma, jak sądzę, godną zachwytu głębię i słuszność.)
Kochanka, która nas opuszcza wówczas, gdy ją najbardziej kochamy, oszczędza nam
miesięcy i lat rozczarowań. Mężczyzna nie bywa wdzięczny za tę przysługę, podobnie jak za
inne
Jest się naprawdę wyleczonym z kobiety dopiero wówczas, gdy nie jest się już nawet
ciekawym tego, z kim o nas zapomina (zdumiewająco słuszne).
Kobiety nigdy lepiej nie trzymają nas przy sobie niż wówczas, gdy nie robią niczego, o co je
prosimy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin