415. Lewis Linda - Kawowa krolewna.doc

(477 KB) Pobierz

 

Linda Lewis

 

Kawowa królewna


Prolog

 

Zachary Steele wszedł do biura federalnej policji celnej. Biuro znajdowało się na drugim piętrze, więc trochę się zadyszał. Pewnie dlatego, że pokonywał dwa schody naraz. A schody były wysokie, marmurowe. Wchodziłby wolniej, gdyby nie śliczna strażniczka, która patrzyła na niego z litością, jakby był niedołężnym starcem. Zach nie cierpiał, kiedy ktoś się nad nim litował. Jeszcze bardziej nie lubił własnej słabości i braku kondycji.

– Nazywam się Zachary Steele – przedstawił się siedzącej za biurkiem sekretarce. – Czy narada już się zaczęła?

– Wątpię. – Sekretarka spojrzała wymownie na wiszący ścienny zegar. – Czekają na pana. Spóźnił się pan – dodała na wypadek, gdyby nie pojął aluzji.

– Wiem. Gdzie ma się odbyć spotkanie?

– W sali konferencyjnej. Musi pan wrócić do holu. Drugie drzwi po prawej.

Zach bez trudu znalazł salę konferencyjną. Wszedł bez pukania. Wokół owalnego stołu siedziało trzech mężczyzn i kobieta. Dwóch z nich znał, lecz trzeciego mężczyznę i kobietę widział po raz pierwszy w życiu.

– Nareszcie jesteś, Steele – powiedział John Allen, szef nowoorleańskiej sekcji policji celnej. – Przedstawiam państwu jednego z naszych agentów – zwrócił się do pozostałych. – Zachary Steele. Dopiero co wyszedł ze szpitala. Trochę przeszarżował podczas ostatniej akcji i w rezultacie zarobił parę kul. Jeremiego Bakera znasz. – John mówił teraz do Zacha. – To jest Bobby Williams. To on prowadzi śledztwo. Marilyn Charles odpowiada za sprawy techniczne. Baker będzie twoim łącznikiem.

Agenci wstali i przywitali się z Zachem.

– Dobra, Bobby, możemy zaczynać.

– To dochodzenie prowadzimy na prośbę naszych kolegów z Kolumbii – zaczął Bobby. – W transporcie kawy do Stanów Zjednoczonych wykryli skradzione dzieła sztuki prekolumbijskiej. Prosili, żebyśmy sprawdzili, dokąd prowadzi ten ślad w Ameryce. Mamy niezbite dowody na to, że transport, o którym mowa, trafił do Nowego Orleanu, do Betancourt Coffees. Od kilku tygodni mamy na podsłuchu telefon właścicielki tej palarni kawy, lecz nic kompromitującego nie znaleźliśmy. Dlatego wystąpiliśmy o pozwolenie na wprowadzenie do firmy naszego agenta. Chcemy mieć na miejscu swojego człowieka, który będzie obserwował transporty i dowie się, w jaki sposób i do kogo trafiają skradzione przedmioty. W zeszłym tygodniu dostaliśmy zgodę wraz z informacją, że najlepszym kandydatem do wykonania tego zadania jest Steele.

Mówiąc to, Bobby przyglądał się Zachowi. Widać było po jego minie, że nie dowierza otrzymanej rekomendacji.

– Rozpracowałem kilka przypadków przemytu dzieł sztuki – powiedział Zach. – Poza tym jestem w znacznie lepszej kondycji, niż wam się wydaje.

Dopiero tego dnia przysłano z Waszyngtonu dokumenty Zacha. Między innymi była tam zgoda na jego powrót do pracy operacyjnej. Warunkowa zgoda. Zach musiał długo prosić, zanim lekarz wreszcie zgodził się usunąć z dokumentów słowo „warunkowa".

– Masz niewiele ponad tydzień, żeby się zainstalować na miejscu. Zresztą to zadanie nie wymaga zbyt wielkiego wysiłku fizycznego. – Bobby powiedział to tak, jakby samego siebie chciał upewnić, że to słuszna decyzja. – Jedyne, czego od ciebie chcemy, to uważna obserwacja celu. Masz być jak najbliżej podejrzanej. Najlepiej, żebyś ani na chwilę nie spuszczał jej z oka. Twoja sprawa, jak to załatwisz.

– Poradzę sobie. Tym bardziej że znam się trochę na sztuce prekolumbijskiej.

– O tym też wiemy – powiedział John. – Napisałeś podręcznik dla naszych pracowników. Ale nie to jest głównym powodem, dla którego chcemy, żebyś się podjął tego zadania.

– Nie? – zdziwił się Zach. – Więc dlaczego wybraliście właśnie mnie?

– Bo potrafisz pisać na maszynie.


Rozdział 1

 

– Potrzebuję mężczyzny. – Chloe Betancourt skrzywiła się z obrzydzeniem. – Nienawidzę sytuacji, kiedy potrzebny mi mężczyzna.

– Wiem. – Sylvie Sheridan była trochę zniecierpliwiona. Zresztą nigdy nie potrafiła usiedzieć długo na jednym miejscu. Krążyła po gabinecie Chloe, poprawiając obrazy i porządkując bibeloty. – Szkoda, że z Markiem tak głupio wyszło.

– Jak on mógł mi coś takiego zrobić? Ożenił się jak gdyby nigdy nic. Jednego dnia był facetem, na którym zawsze mogłam polegać, z którym wszędzie mogłam się pokazać, a już nazajutrz stał się czyimś mężem.

Chloe oczywiście trochę przesadzała. Mark przestał jej towarzyszyć dobrych parę miesięcy przed swoim ślubem, ale ona nawet tego nie zauważyła. Odczuła jego brak dopiero teraz, kiedy gwałtownie wzrosła liczba służbowych koktajli i bankietów.

– Sama mogłaś zostać jego żoną.

– To od początku nie wchodziło w rachubę.

– Wobec tego nie możesz mieć do niego pretensji o to, że zajął się inną.

– Ale to wszystko stało się za szybko – narzekała Chloe.

– Podobno jego narzeczona życzyła sobie, żeby ślub odbył się na jesieni. – Sylvie poprawiła krzywo wiszący kalendarz.

– Chloe spojrzała na otwarty terminarz leżący na jej biurku. Na czerwono zaznaczyła w nim sobotę, dwudziesty ósmy listopada. Tego dnia miał przypłynąć następny transport kawy z Finca Velasquez, plantacji kawy, z której sprowadzano towar do Betancourt Coffees. Należało się przygotować...

– Chloe? – Sylvie machała ręką przed oczami przyjaciółki. – Jesteś tu?

– Przepraszam, zamyśliłam się. Co mówiłaś?

– Mówiłam, że narzeczona Marka chciała brać ślub jesienią. Dlatego wszystko stało się tak szybko. – Sylvie przysiadła na brzegu ogromnego biurka Chloe. – Dzięki temu jeszcze przed Bożym Narodzeniem nowożeńcy wrócą z podróży poślubnej.

Sylvie z pożądaniem patrzyła na zabytkowe, mahoniowe biurko. Pogłaskała jego blat. Pieszczotliwie, jak ukochanego kota. Chloe wiedziała, że bardzo chciałaby mieć ten mebel. Nie raz i nie dwa proponowała przyjaciółce spore sumy za to jedno biurko, lecz Chloe nie miała zamiaru go sprzedawać. Biurko było jedną z niewielu odziedziczonych po ojcu rzeczy, jakie nie wzbudzały w niej żalu.

– Wiem – westchnęła Chloe. – Rodzina Marka zawsze w Wigilię wydaje wielkie przyjęcie. Już mi przysłali zaproszenie. Mogę przyjść z „osobą towarzyszącą". Nie mam pojęcia, z kim mogłabym tam pójść. Nie znam nikogo, kogo miałabym ochotę zaprosić.

– Przecież możesz iść sama.

– Próbowałam. Było okropnie. Nie rozumiem, dlaczego faceci koniecznie muszą mnie dotykać.

– Nie mam pojęcia. – Sylvie się uśmiechnęła. – Może dlatego, że lubią małe blondynki o zaokrąglonych kształtach.

– Tak twierdzą. – Chloe wzruszyła ramionami.

– Nie lubiła, kiedy mówiono o niej, że jest mała. Przez całe lata walczyła o dodanie sobie choć kilku centymetrów. Nosiła buty na niebotycznie wysokich obcasach, czesała się w wysoki kok. Ale od. obcasów bolały ją nogi, a w koku wyglądała jak jej własna babka. Wobec tego przyjęła do wiadomości fakt, że jest niska i że w żaden sposób nie da się tego zmienić. Teraz jej buty miały normalne obcasy, a jasne włosy były krótko obcięte.

Zerknęła w lustro zawieszone naprzeciw biurka. Stwierdziła, że ma całkiem niezłe kości policzkowe i ładny, prosty nosek. Usta też były w porządku, choć może lepiej by wyglądały, gdyby wargi były nieco pełniejsze. Uśmiechnęła się.

– Moim zdaniem bardziej ich pociąga moja firma niż ja – powiedziała. – A Markowi zależało na mnie, a nie na moim majątku. Dlatego mogłam mu całkowicie zaufać.

– Mark Michelet jest najbogatszym mężczyzną w Nowym Orleanie. Nie powinnaś go była pozwolić sobie odebrać.

– Nigdy nie był mój, więc nie mogłam go przy sobie zatrzymać. Kiedy uznał, że chce się ożenić, zaraz przestał się mną zajmować. On dobrze wie, co myślę o małżeństwie. Nigdy żadnemu mężczyźnie nie dam władzy nad sobą.

– Trzeba się było zdecydować na małżeństwo z rozsądku. Wydaje mi się, że Mark nie jest mężczyzną, który lubi dominować.

– Nie był taki, kiedy ze sobą chodziliśmy, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Dopiero wtedy, kiedy facet cię zaobrączkuje i zaczniesz nosić jego nazwisko, zmienia się w dyktatora.

– Nie możesz oceniać wszystkich mężczyzn według tego, jaki był twój ojciec. Naprawdę jest na świecie kilku porządnych facetów.

– Może, ale ja nie mam czasu ich szukać. Gdybym miała...

– Chciałabym spotkać mężczyznę, który mówi cicho i we wszystkim się ze mną zgadza. No i żeby zawsze był pod ręką. Najlepiej, gdyby mieszkał po drugiej stronie ulicy i miał czas wtedy, kiedy ja go potrzebuję.

– Ciekawe – zdziwiła się Sylvie. – Dotąd zawsze rozmawiałaś ze mną wyłącznie o interesach. Po raz pierwszy powiedziałaś mi o czymś, co można by uznać za sprawy osobiste. Możesz mi to powtórzyć? Po co właściwie potrzebny ci jest mężczyzna?

– Na pewno nie po to, żeby... – mruknęła Chloe. – Bez tego mogę się obejść.

– Jasne! Tylko po co?

– Seks to nic więcej, jak jeszcze jedno narzędzie w rękach mężczyzn, którzy chcą sobie podporządkować kobietę. – Chloe i na ten temat miała własne zdanie. – A ja chcę od mężczyzny tylko tego, żeby mi towarzyszył na przyjęciu, na koktajlu czy na balu. Święta za pasem, a ja nie mam nikogo...

– To samo ci przed chwilą powiedziałam.

– Dlaczego muszę mieszkać w jedynym mieście na świecie, gdzie Boże Narodzenie zaczyna się w Święto Dziękczynienia, a kończy w tłusty czwartek? Świąteczne kolacje, koktajle noworoczne, bale ostatkowe – wyliczała Chloe. – Przynajmniej na kilku z nich będę się musiała pokazać.

– Będziesz musiała! – potwierdziła Sylvie. – Opowiedz mi coś jeszcze o mężczyźnie swoich marzeń.

– Taki stwór nie istnieje. Nigdzie na świecie nie znajdę mężczyzny, który będzie mi towarzyszył, gdy go potrzebuję, a potem pójdzie sobie i zostawi mnie w spokoju, kiedy już będzie po wszystkim. – Chloe z ciężkim westchnieniem odchyliła się na oparcie fotela. – To okropne! Taki facet wart jest każdych pieniędzy.

– Tacy mężczyźni istnieją. Nazywa się ich żigolakami.

Chloe musiała się nad tym zastanowić. Żigolak kojarzył jej się zawsze z lśniącymi brylantyną włosami i dużymi wydatkami. Nie było to dokładnie to, o co jej chodziło, choć unowocześniona wersja takiego typa – jeśli rzeczywiście istniało jeszcze coś takiego – mogłaby się okazać całkiem przydatna.

– Mam wrażenie, że żigolacy nie biegają stadami po ulicy. Tak samo jak i porządni mężczyźni – westchnęła.

– Uważaj, żebyś się nie zdziwiła. Wprawdzie nigdzie nie widziałam szyldu oferującego żigolaków, ale gdybyś dała ogłoszenie do gazety...

– Obawiam się, że to niemożliwe.

– To jest możliwe. Już to sobie wyobrażam. – Sylvie szelmowsko zmrużyła oczy. – „Żigolak potrzebny od zaraz. Przystojny, wolny mężczyzna do towarzyszenia atrakcyjnej kobiecie. Hojne wynagrodzenie, polisa ubezpieczeniowa. Możliwość wynegocjowania dodatkowych korzyści".

– Przestań się wygłupiać!

– Jeśli nie chcesz dać ogłoszenia, to możesz napisać do Świętego Mikołaja, żeby ci przyniósł tego twojego wymarzonego żigolaka w prezencie. – Sylvie wzruszyła ramionami.

Rozległo się delikatne pukanie do drzwi.

– Proszę – powiedziała Chloe.

Do gabinetu wszedł mężczyzna. Na srebrnej tacy niósł serwis do kawy i dwie filiżanki.

– Przyniosłem kawę, proszę pani – powiedział.

– Dziękuję, Zachary. Sylvie, wy się chyba jeszcze nie znacie. To jest mój nowy asystent, Zachary Steele. Będzie u mnie pracował, dopóki Marie nie wróci z urlopu macierzyńskiego.

– Zachary, to Sylvie Sheridan. Jest właścicielką galerii na Julia Street.

– Jak mam pani przyrządzić kawę? – Zachary zwrócił się do Sylvie.

Nie odpowiedziała od razu. Najpierw dokładnie go sobie obejrzała.

– Z cukrem i ze śmietanką – odparła po chwili. – Pochodzę z Nowego Jorku. Chloe zawsze mi powtarza, że ludzie ze Wschodniego Wybrzeża to słabeusze. W każdym razie w sprawach kawy. Trzeba od dziecka chować się na czarnej kawie, żeby móc ją pić bez dodatków.

– Nie rozumiem, jak możesz wlewać w siebie te pomyje, które na Wschodnim Wybrzeżu nazywają kawą. – Chloe aż się wzdrygnęła. – Przecież już od dwudziestu lat mieszkasz w Nowym Orleanie.

– Dlaczego koniecznie musisz iść na to przyjęcie w towarzystwie mężczyzny? – Sylvie wróciła do przerwanej rozmowy.

– To będzie przyjęcie na cześć Geralda Coksa.

– Co to za jeden?

– Jest właścicielem sieci kawiarń na Wschodnim Wybrzeżu, czyli Imperium Kawowego Coksa. Otworzył kilka kawiarni na Florydzie i zamierza rozszerzyć działalność na cały rejon Zatoki.

– Rozumiem. Chcesz go uświadomić, jaką kawę pija się w Nowym Orleanie.

– No właśnie! Czarną, mocną i koniecznie ze stemplem palarni Betancourt. Ale nic nie wskóram, jeśli pójdę na to przyjęcie sama. Przez cały wieczór będę musiała się chować przed tymi...

– Lubieżnymi rozpustnikami – dokończyła za nią Sylvie.

– Przed mężczyznami. A tymczasem Emil Arcenaux zajmie się panem Coksem.

– Ach, Emil! Jak się miewa szef Creole Coffees?

– Bardzo dobrze. Niestety. Nie myśl sobie, że życzę mu, żeby zachorował. Chcę tylko, żeby nie stosował chwytów poniżej pasa. Głowę dam, że on specjalnie nasyła na mnie swoich kuzynów, żebym nie miała możliwości porozmawiać z nikim, kto się liczy w naszej branży.

– Gdybyś miała przy sobie mężczyznę, mogłabyś swobodnie czarować Coksa – domyśliła się Sylvie.

– No właśnie. – Chloe uśmiechnęła się do Zacharye'go, który postawił przed nią filiżankę gorącej czarnej kawy.

– Bardzo bym ci chciała pomóc, ale nie znam żadnego mężczyzny, który odpowiadałby twoim potrzebom – powiedziała Sylvie. Bacznie obserwowała Zachary'ego, dopóki nie zamknął za sobą drzwi gabinetu. – A co z nim?

– Dlaczego kuleje? Właściwie nie wiem. Pracuje u mnie dopiero od dwóch tygodni. Przez większą część tego czasu prawie nie bywałam w biurze. Dziś też bym nie przyszła, ale mam spotkanie.

Chloe nie chciała się przyznać, że celowo unikała bywania w biurze. Musiała spokojnie przemyśleć sobie własną reakcję na obecność Zachary'ego Steela. Spodobało jej się mieć mężczyznę za sekretarkę. Lubiła móc go wzywać i wydawać polecenia, które on wykonywał bez mrugnięcia okiem. Nie rozumiała, skąd w niej ta nagła przemiana.

Zawsze uważała siebie za taką pracodawczynię, która z żadnego powodu nie dyskryminuje, nie prześladuje ani nie dokucza swoim podwładnym. A już na pewno nie z powodu płci.

Od lat zatrudniała w swoim przedsiębiorstwie mężczyzn. Jednak żaden z nich nie pracował tak blisko niej – w sąsiednim pokoju. I żaden z nich nie był tak chętny do wykonywania wszystkiego, o co tylko go poprosiła. Zachowanie Zachary'ego dawało jej poczucie władzy, a to uderza do głowy. Miała także nieprzyjemne uczucie, że nietrudno by jej przyszło nadużyć tej władzy.

– Chyba miał jakiś wypadek. Z jego dokumentów wynika, że przez kilka miesięcy nie pracował. Podobno był w szpitalu.

– Nie o to chodzi. Dlaczego on nie może iść z tobą na to przyjęcie? Jest trochę za chudy, ale poza tym całkiem w porządku. Ja lubię mężczyzn wysokich, ciemnych i pokaleczonych. Ma oczy koloru kawy. Zauważyłaś?

– Mój asystent? – Chloe spojrzała na drzwi prowadzące do sekretariatu. – Oczy koloru kawy? Ale mocno palonej.

Chloe zauważyła także, że oczy Zachary'ego są nieprzeniknione. Rzadko potrafiła cokolwiek z nich wyczytać. Tylko czasami, kiedy na niego patrzyła, widziała w tych oczach coś jakby odbicie swoich marzeń. Była niemal pewna, że Zachary też jej pragnie.

– Powiedz mi, gdzieś ty go znalazła? – zapytała Sylvie.

– W Temps Unlimited. Zawsze korzystam z usług tej agencji, kiedy Marie bierze urlop macierzyński.

– Ile ona ma dzieci?

– Trzech chłopców. Przysięga, że nie spocznie, dopóki nie doczeka się dziewczynki.

– Ciekawe, dlaczego wybrałaś sobie mężczyznę.

– Prawdę mówiąc, nie miałam wyboru. On był jedyny. Nawet trochę się zdziwiłam. Przedtem zawsze dawano mi do wyboru kilka kandydatur, ale tym razem powiedzieli, że nie mają chętnych. Podobno w Południowej Luizjanie prawie nie ma bezrobocia.

– Mogłaś się zwrócić do innej agencji.

– Pewnie tak, ale Zachary spełniał wszystkie moje oczekiwania. Można by powiedzieć, że jest idealną sekretarką. Pisze na maszynie z prędkością dziewięćdziesięciu słów na minutę, zna nasz komputerowy program księgowania i edytor tekstów, z którego korzystamy. Naprawdę trudno by mi było znaleźć lepszego i bardziej chętnego do pracy asystenta.

– Ciekawe, dlaczego taki atrakcyjny facet zadowala się pracą biurową.

– Zapytałam go o to, zanim go zatrudniłam. Pracował w różnych firmach handlowych. Czasami jako urzędnik, a czasem jako handlowiec. Musiał się wycofać z pracy i teraz postanowił znaleźć sobie spokojniejsze zajęcie. Dlatego zgłosił się do agencji.

– To rzeczywiście trzyma się kupy. Skoro jest twoim asystentem, to dlaczego nie mógłby ci asystować na przyjęciu?

– Takich rzeczy robić nie wolno – zaprotestowała Chloe. Sama przed sobą udała, że nie czuje, jak jej serce mocniej bije na samą myśl o takiej możliwości. Zanim zaczęła się pokazywać z Markiem, od czasu do czasu zapraszała na przyjęcia różnych mężczyzn. Było to tak dawno, że już zdążyła zapomnieć, jakie to... stymulujące uczucie. – Nie ma tego w zakresie jego obowiązków służbowych.

– Chciałaś chyba powiedzieć, że w zakresie obowiązków służbowych Marie. Ty tu jesteś szefem. W każdej chwili możesz zmienić zakres obowiązków.

– To by nie było uczciwe. Zachary mógłby uznać, że straci pracę, jeśli nie przyjmie nowych obowiązków. Nie mam prawa wykorzystywać w ten sposób tego biedaka.

A może jednak mogę? przyszło jej nagle do głowy. Żigolak? Ciekawe, dlaczego Sylvie użyła tego określenia? I dlaczego sama myśl o obsadzeniu Zachary'ego w tej roli tak bardzo mnie ekscytuje?

Utrata stałego wielbiciela zburzyła jej uporządkowane życie. Chloe sądziła, że nie będzie się musiała spieszyć z porządkowaniem tego bałaganu. Niestety, musiała się przyznać – nie tylko przed sobą, ale i przed Sylvie – że potrzebuje mężczyzny. Takiego, który bez szemrania przyjąłby jej warunki. A jednak nie miała sumienia zmieniać swojego asystenta w żigolaka. W Betancourt Coffees nigdy nie wykorzystywano pracowników. Zwłaszcza w taki sposób.

– Nie, tego nie mogę zrobić – powiedziała stanowczo.

– Możesz, tylko nie chcesz – oświadczyła Sylvie. – Znam cię, odkąd przejęłaś tę firmę, a miałaś wtedy niespełna dwadzieścia lat. Widziałam, jak sobie radziłaś z tragarzami w porcie. Jeśli ich mogłaś zmusić, aby obchodzili się delikatnie z twoimi cennymi ziarenkami, to i temu facetowi możesz kazać, żeby poszedł z tobą na przyjęcie.

– Masz rację. Mogę, ale nie chcę – zgodziła się Chloe. Nie zabrzmiało to jednak tak przekonywająco, jak by sobie tego życzyła. – Poza tym on chyba nawet nie ma garnituru.

– Garnitur można wypożyczyć.

– No, nie wiem... – Chloe czuła, jak jej silna wola z każdą chwilą coraz bardziej słabnie. – Jest taki uczynny. Jeśli go poproszę, na pewno się zgodzi. Tylko że on nie ma siły przebicia. Obawiam się, że niewiele mi pomoże.

– Wydawało mi się, że potrzebny ci mężczyzna. O ile wiem, nie masz zbyt wiele czasu i prawie żadnego wyboru.

 

Zach zaciskał zęby w bezsilnej złości. Dzięki nowoczesnej technologii i za zgodą sądu słyszał każde słowo, jakie padło w gabinecie Chloe. Pokój był dokładnie zapluskwiony. Zach osobiście pomagał Marilyn zakładać podsłuch.

Chętnego do pracy był w stanie zaakceptować, ale szlag go trafił, kiedy Sylvie powiedziała, że jest chudy. Wprawdzie bardzo zeszczuplał i ubranie trochę na nim wisiało, ale był w doskonałej formie i w żadnym wypadku nie można go było nazwać słabeuszem. Jeszcze kilka tygodni pojadania krewetek i ostryg w majonezie, a wróci do swojej normalnej wagi. I nie będzie miał na sobie ani grama tłuszczu. Ustalił sobie grafik ćwiczeń i ściśle się go trzymał. Chciał jak najszybciej odbudować utraconą podczas przymusowego unieruchomienia muskulaturę. Był już w tak dobrej kondycji, że musiał udawać, iż kuleje. Przynajmniej przez większą część dnia. Kulał tylko dlatego, że ta ułomność pasowała mu do postaci, jaką wykreował na użytek śledztwa.

Musiał przyznać, że niechęć szefowej do zaproszenia go na przyjęcie bardzo go ubodła. Nie tylko ze względów zawodowych. Przykro mu było, że podczas pierwszych dwóch tygodni pracy wcale jej nie widywał. Jednak był przekonany, że w końcu znajdzie sposób, żeby się do niej zbliżyć i to niezależnie od tego, czy ona zechce w tej sprawie współpracować, czy nie zechce. Przy tym nie chodziło mu wyłącznie o sprawy zawodowe – o osobiste także.

Zach pragnął, żeby Chloe chciała z nim być.

To nie było dobre. Ani dla śledztwa, ani dla tego, kto je prowadził. Powinien być obiektywny. Gdyby pozwolił sobie na zbliżenie do Chloe, na wszelkie sposoby starałby się oczyścić ją z podejrzeń. A zbyt wiele wskazywało na to, że jest winna zarzucanych jej czynów.

Po pierwsze: ojciec Chloe Betancourt miał ogromną kolekcję dzieł sztuki prekolumbijskiej. Po jego śmierci żona i córka odziedziczyły tę kolekcję wraz z rachunkami do zapłacenia. Wkrótce potem zbiory zniknęły. Zapewne zostały sprzedane i przeznaczone na postawienie na nogi podupadającej firmy. Tak więc Chloe od dziecka miała styczność ze sztuką prekolumbijską. Znała wartość poszczególnych eksponatów oraz najzagorzalszych kolekcjonerów. W końcu komuś musiała tę kolekcję sprzedać.

Po drugie: półtora roku wcześniej Chloe pojechała do Caldas w Kolumbii. Podobno po to, żeby wynegocjować kontrakt z Alejandro Velasquezem, właścicielem plantacji kawy. Plantacja znajduje się w pobliżu stanowiska archeologicznego, w którym odnaleziono bezcenne dzieła sztuki prekolumbijskiej. Wkrótce po tym, jak Chloe podpisała kontrakt z Velasquezem, ze stanowiska zaczęły znikać co cenniejsze okazy.

Po trzecie: Chloe Betancourt...

Drzwi gabinetu otworzyły się, przerywając Zachowi przegląd dowodów świadczących na niekorzyść Chloe. Do sekretariatu weszła Sylvie Sheridan, a za nią drobniutka szefowa Zacha. Miał wrażenie, że są serdecznymi przyjaciółkami, choć nie bardzo mógł zrozumieć, co je łączy. Sylvie była co najmniej o dziesięć lat starsza, więc niemożliwe, żeby znały się ze szkoły. Poza tym każda z nich reprezentowała zupełnie inny styl. Sylvie ubierała się w pstrokate, bogato zdobione stroje. Chloe wolała proste, dobrze skrojone kostiumy.

Ten, w który teraz była ubrana, miał taki sam niebieski odcień jak jej oczy. Krótka spódniczka, długi żakiet... Zach patrzył na jej nogi. Wciąż nie mógł pojąć, jak to możliwe, żeby taka mała kobietka miała takie długie, kształtne nogi. Wydawało jej się pewnie, że ubrania, które nosi, nadają jej wygląd silnej, pewnej siebie szefowej, a jednak nie zdołały całkiem ukryć jej kobiecych kształtów. Uważała się za silną wojowniczkę, ale nawet półgłówek mógł się zorientować, że ta kobieta potrzebuje ochrony mężczyzny.

Zach dziękował Bogu, że Chloe Betancourt tak naprawdę wcale nie jest jego szefową. Uważał, że należy unikać kobiet, które mają taki stosunek do płci przeciwnej, jaki ona prezentowała. Podejrzewał, że jego niestosowne zainteresowanie się Chloe płynie stąd, że chciałby jej pokazać, jak naprawdę powinny wyglądać s...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin