Elaine Cunningham - Piesni i Miecze 02 - Piesn Elfa.doc

(1321 KB) Pobierz

 

Pieśni i Miecze - Księga II

Elaine Cunningham


PIEŚŃ ELFA

 

Tytuł oryginału: ELFSONG

Copyright © 1994, 2002 Wizards.

Prawa do wydania polskiego należą do ISA Sp. z o.o., Warszawa 2002.

Ilustracja na okładce: Daniel Horne

Wszystkie postacie występujące w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób prawdziwych, żyjących lub nie, jest całkowicie przypadkowe.

Loga FORGOTTEN REALMS, DUNGEONS&DRAGONS i Wizards of the Coast są zastrzeżonymi znakami handlowymi należącymi do Wizards of the Coast, Inc.

Wszystkie postacie z Wizards of the Coast, imiona i wyraźne do nich podobieństwa są znakami handlowymi Wizards of the Coast, Inc.

 

U.S., CANADA              EUROPEAN HEADQUARTERS

ASIA, PACIFIC, & LATIN AMERICA              Wizards of the Coast, Belgium

Wizards of the Coast, Inc.              PB. 2031

P.O. Box 707              2600 Berchem

Renton, WA 98057-0707              Belgium

+1-800-324-6496              +32-70-233277

 

Wydanie I

              Wydawca: ISA Sp. z o.o.

              Tłumaczenie: Natalia Łajszczak

              Korekta: Ewa Polańska

              Skład: Jarosław Polański

 

Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej

 

ISA Sp. z o.o



Al. Krakowska 110/114

02-256 Warszawa

tel./fax (0-22) 846 27 59

e-mail: isa@isa.pl              ISBN: 83-88916-51-3             

 

Zapraszamy do odwiedzenia naszej strony internetowej

www.isa.pl


Dla Volo,

który był moim przewodnikiem

po Waterdeep.

Gdy znów się spotkamy,

masz u mnie piwo!



Prolog



W samym sercu Północnych Krain, kilka dni drogi od wspaniałego miasta Waterdeep, leży rozległa i dziewicza puszcza zwana Wysokim Lasem. Nieliczni śmiałkowie, którzy odważyli się tam zapuścić, wracali opowiadając o napotkanych tam dziwnych zjawiskach i magicznych stworach. O pięknie tego miejsca i czyhających tam niebezpieczeństwach mówiło wiele legend i pieśni. Ale jedna z tych opowieści nie przewijała się wśród ogniskowych gawęd, ani nie uczyli się jej bardowie.

Złym bohaterem owej nieznanej opowieści był zielony smok o imieniu Grimnoshtadrano, przez przyjaciół i ofiary zwany po prostu Grimnosh. To, że prawie nikt nie wiedział o jego istnieniu, uniemożliwiało mu oddawanie się jego ulubionej rozrywce. Grimnosh bowiem z taką samą zachłannością, z jaką gromadził skarby, kolekcjonował zagadki. Napadał i wyzywał na pojedynek wszystkich, którzy mijali jego leśną kryjówkę, obiecując darować im życie w zamian za zagadkę. Podróżnych jednak było niewielu i żaden z nich nie znał zagadki, na którą Grimnosh nie potrafiłby odpowiedzieć. Pomimo to smok pozwolił ujść z życiem dwóm czy trzem z nich, mając nadzieję, że ich opowieści mogą zwabić do lasu bardziej wartościowych przeciwników: mistrzów zagadek i bardów szukających sławy i przygód. Oczywiście, zgodnie ze swoją naturą, smok zamierzał pożreć wszystkich tych uczonych mężów czy niewiasty, zaraz po tym, jak ograbiłby ich z zagadek.

Na nieszczęście dla smoka podróżni, których puścił wolno, pogrążyli się w morzu anonimowości i już ponad sto lat minęło od ostatniego pojedynku. Tym większe było teraz jego zdziwienie, gdy zobaczył samotną podróżniczkę, która przybyła do lasu, by rzucić mu wyzwanie i za pomocą magii, na tyle silnej, by pokonać labirynt jego jaskiń, wybudziła go z zimowego snu.

Grimnosh wypełzł ze swojej kryjówki i spojrzał na otaczający go krajobraz pełen kontrastów i oślepiającej bieli. Był to dzień zimowego przesilenia i las przykryty był grubą, nienaruszoną warstwą śniegu. Za wyjątkiem małej polanki znajdującej się u wejścia do jaskini i wąskiej drogi biegnącej nieopodal, drzewa rosły wszędzie bardzo gęsto i nawet zimą przesłaniały niebo. Ich splątane ciemne gałęzie połyskiwały od lodu i obwieszone były tak wieloma soplami, że las przypominał jaskinię wyrzeźbioną z diamentu i obsydianu.

Smok zmrużył oczy, tak, że spod powiek widoczne były jedynie wąskie złote paski, i przyjrzał się uważnie kobiecie, która odważyła się zapuścić w tę posępną krainę. Owinięta w szary płaszcz i przygarbiona ze starości siedziała na niedużej, pięknie zbudowanej białej klaczy. Niewiele ją było widać - obszerny kaptur osłaniał jej głowę i skrywał twarz - ale czułe nozdrza smoka wyczuwały zapach elfiej krwi. W pierwszym odruchu chciał po prostu pożreć nierozważną elfkę, która wywołała go z ciepłej jaskini na śnieg, ale przypomniał sobie siłę czaru, którym go obudziła. Grimnosh nie miał już od dłuższego czasu żadnej rozrywki, a elfia czarodziejka wyglądała obiecująco.

Smok słuchał, więc, co mówiła, i bacznie obserwował, przez cały czas zataczając wokół niej małe kółka i zwinnym, falistym, zielonym ogonem kreśląc w powietrzu złowieszcze wzory, niczym tajemne gesty czarodzieja. Kiedy przedstawiła do końca swoją bezczelną propozycję, Grimnosh przysiadł na tylnich łapach i wybuchł szyderczym śmiechem. Ogłuszający ryk wstrząsnął rosnącymi nieopodal starymi dębami - jak harfa rozbrzmiewająca dźwiękiem zerwanej struny, las odbił echem głęboki i donośny głos smoka. Nagie zimowe gałęzie zatrzęsły się, zrzucając na ziemię sople, które roztrzaskiwały się wokół elfki, niby tysiące spadających kłów.

- Wielki Grimnoshtadrano nie prowadzi interesów z elfami - ze złowieszczym błyskiem w złotych oczach powiedział smok. - On je zjada.

- Czy naprawdę sądzisz, że najlepszą rzeczą, jaką mam ci do zaoferowania jest lekka przekąska? - zapytała stanowczym, choć nieco ochrypłym ze starości głosem. - W swoim czasie byłam bardem i mistrzem zagadek, a teraz jestem czarodziejką. - Nieznaczny ironiczny uśmiech pogłębił zmarszczki, które okrywały jej twarz, i dodała kwaśno - A nim dostaniesz kłopotów z trawieniem, powinieneś wiedzieć, że jestem pół-elfką.

- Naprawdę? - zagrzmiał smok, podchodząc bliżej. Ta kobieta, która najwyraźniej nie czuła przed nim strachu, jednocześnie go intrygowała i denerwowała. - Którą z twoich połówek powinienem zjeść? - Końcem ogona machnął w jej stronę i błyskawicznym ruchem zrzucił jej z głowy kaptur, chcąc się lepiej przyjrzeć.

Jako przekąska kobieta nie wyglądała w ogóle zachęcająco. Elfy w najlepszym razie były smaczne, ale chude, a ze stojącej przed nim półelfki zostały po wielu latach życia tylko skóra i kości. Była stara, nawet wedle smoczej rachuby. Trójkątna twarz miała odcień i wygląd wiekowego pergaminu. Głowę pokrywały cienkie pasemka szarych jak dym włosów, zaś oczy były tak wyblakłe, że prawie bezbarwne. Lecz moc otaczała ją, tak jak poranna mgła otula leśne jezioro.

Smok przestał bawić się czarodziejką i przeszedł do interesów.

- Chcesz, bym dał ci Skowronka. Co oferujesz w zamian? - bez ogródek zapytał Grimnosh.

- Zagadkę, której nikt nie odgadnie.

- To nie powinno być trudne, zważywszy na ilość i poziom ludzi, którzy ostatnio tędy przejeżdżali. - zauważył smok, niedbale przyglądając się pazurom swojej przedniej zielonej łapy.

- To się zmieni. Starożytna legenda o wielkim Grimnoshtadrano zainspiruje ambitnych bardów do odszukania ciebie.

- Czyżby? Jak dotąd tego nie uczyniła.

- Jeszcze nie została napisana - powiedziała z nutką rozdrażnienia w głosie. - Do tego właśnie potrzebny mi jest Skowronek.

Przez długą chwilę smok patrzył złowieszczo na pewną siebie półelfkę.

- Jakkolwiek wydawałoby się to dziwne, nie mam nastroju na zagadki. Wyjaśnij, co masz na myśli.

- Dla ciebie Skowronek jest po prostu kolejną elfią harfą, magiczną błyskotką, która leży na szczycie góry twoich skarbów. - Czarodziejka uniosła długie i zadbane dłonie. - Za pomocą takich instrumentów mogę władać rzadko spotykanym rodzajem elfiej magii zwanej pieśnią czaru. Gdy połączę moją moc z mocą tej harfy, będę mogła rzucić czar, który wplecie nową balladę w pamięć każdego barda znajdującego się w obrębie murów miasta. Każdy zaczarowany bard będzie przekonany, że od dawna wie o potężnym Grimnoshtadrano. Każdy z nich będzie chciał zmierzyć się z tobą w pojedynku na zagadki. Oni właśnie rozsławią tę balladę po wszystkich krainach. Wielu pozna twoje imię, a najlepsi i najodważniejsi tu przybędą.

- Hmmm - smok skinął w zamyśleniu - A o czym będzie opowiadać ta ballada?

- Rzuci wyzwanie tym, którzy, są jednocześnie Harfiarzami i bardami. Będą musieli przejść trzy testy: rozwiązać zagadkę, odczytać zwój i zaśpiewać pieśń.

- A co ta ballada będzie obiecywać bardom, jeśli im się powiedzie? Zwykłą sławę i bogactwo jak przypuszczam?

- To nie ma znaczenia. - Grimnosh parsknął, posyłając w stronę półelfki kłąb cuchnącej pary.

- Łatwo ci narażać skarb, który nie należy do ciebie.

- Twoje skarby są bezpieczne - powiedziała twardo. - Zagadkę wybierzesz sam, a powiedz szczerze, jak wielu osobom udało się, jak dotąd, dać prawidłową odpowiedź na twoje pytania?

- Nie chcę się chwalić, ale nikomu.

- Ktokolwiek przejdzie ten pierwszy test, co jest zresztą wysoce nieprawdopodobne, będzie musiał zmierzyć się z drugim. Zwój, który ci dam, będzie wielowarstwową zagadką. Mogę cię zapewnić, że żaden Harfiarz nie będzie w stanie odgadnąć jej w całości. Z całą pewnością mogę stwierdzić, że żaden z nich nie włada magią pieśni czaru. Magia jest potrzebna, by odczytać prawdziwe znaczenie zwoju oraz, aby zaśpiewać pieśń.

Grimnosh zamyślił się, a jego falisty ogon powędrował w stronę konia półelfki. Smok bezwiednie zakręcił splecionym ogonem zwierzęcia, niby dziecko bawiące się opadającym na czoło lokiem. Klacz zarżała nerwowo, ale nie ruszyła się z miejsca. Po dłuższej chwili smok odezwał się.

- Jeśli wszystko, o czym mówisz jest prawdą, to skąd czerpiesz tę wiedzę?

Kobieta rozchyliła poły płaszcza, ukazując niedużą srebrną broszkę przypiętą do kamizelki: maleńką harfę wpisaną w półksiężyc.

- Byłam Harfiarzem przez ponad trzy stulecia i wiem, kim się stali. - Twarz jej stężała, oddech stał się długi i ciężki. - Dzisiaj Harfiarze prędzej użyją broni niż pieśni. Zjedz ich tylu, ilu będziesz chciał.

- Zdrada! - wykrzyknął Grimnosh, ze zdumieniem i rozbawieniem przypatrując się wiekowej półelfce.

Wzruszyła ramionami i uniosła wzrok, by spojrzeć prosto w utkwione w niej oczy wielkiego jaszczura.

- To zależy od punktu widzenia.

- Dobra odpowiedź. - Smok umilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. - Jak mi się zdaje, możesz wiele zyskać rzucając taki czar. Co zatem, poza dostarczeniem mi od czasu do czasu popołudniowej rozrywki, chcesz osiągnąć?

- A co każdy Harfiarz chce osiągnąć? - W jej głosie można było wyczuć gorycz. - We wszystkim musi być równowaga.

* * *

Zima była długa i ciężka. Już dwukrotnie nad Północne Krainy zawitała pełnia, a potem nów księżyca, a śnieg nadal gromadził się w wysokich zaspach wzdłuż murów Silverymoon. Jednakże, wewnątrz cudownego miasta, Wiosenny Jarmark zdobiły tysiące kwitnących kwiatów.

Z okna swojej wieży półelfia czarodziejka spoglądała na ruchomy dywan kolorów i dźwięków. Dokładnie u jej stóp znajdował się dziedziniec Muzycznego Konserwatorium Utrumma, gdzie wokół stojącej pod gołym niebem sceny tłoczyli się teraz bardowie z wielu krain, chcąc podzielić się swoim kunsztem i uczcić uprawianą przez siebie sztukę. Do jej uszu dolatywały strzępy melodii, niesione przez pachnący kwiatami i ogrzany potężnymi czarami lekki wietrzyk. Na tyłach szkoły rozciągał się rynek, na którym roiło się dziś od ludzi. Można tam było kupić wszelkie towary i skarby, jakie zwykle dostępne są na tego typu jarmarku, a także przedmioty będące specjalnością Silverymoon: rzadkie książki, zwoje, komponenty czarów oraz wszystkie rodzaje muzycznych i magicznych instrumentów. Wzrok przykuwali także mieszkańcy Silverymoon. Jasno odziani w najlepsze szaty, radowali się odwiecznym rytuałem wiosny, śmiejąc się, tańcząc i szepcząc między sobą o nadchodzącej radości.

Dłuższą chwilę patrzyła na rozradowany tłum. Wiosenny Jarmark był wydarzeniem tak barwnym i wesołym, tak widowiskowym i obiecującym, że nie było nikogo, komu nie dodawałby otuchy. Nawet jej serce zaczęło bić raźniej, chociaż poruszało się w piersi już od ponad trzystu wiosen. Znowu targnęła nią ta bolesna radość, podobnie jak każdego innego roku, kiedy umierająca zima ustępowała nadchodzącej porze odrodzenia. Odczuwała to wszystko tak mocno, jak wtedy, kiedy była młodą dziewczyną.

Wkrótce mieszkańcy Silverymoon będą tańczyć do innej muzyki, a wszyscy bardowie w mieście będą śpiewać tylko te pieśni, które ona sama napisała. Cieszyło ją, że utwory te rozbrzmią z niemych, srebrnych strun Harfiarza.

Zwiędłymi palcami odszukała broszkę Harfiarzy przypiętą na ramieniu, niegdyś wymarzoną odznakę, którą nosiła, pomimo wszystkiego, co się stało, przez tak wiele lat. Odpięła ją i zacisnęła w dłoni, jakby chciała, aby każdy najdrobniejszy szczegół wyrytego w srebrze talizmanu pozostawił na niej ślad.

Z westchnieniem obróciła się w stronę magicznego ognia, który płonął pośrodku pokoju. Z trudem wytrzymując buchający odeń żar, podeszła jak tylko mogła najbliżej i wrzuciła harfiarską broszkę do wiszącego na nim kociołka. Patrzyła w ciszy, jak srebrny znak zamieniał się w małą błyszczącą kałużę.

Pozostała jeszcze tylko jedna rzecz, którą musiała przygotować do rzucenia swojego największego czaru: lata odebrały jej głos, a musiała zaśpiewać pieśń. Poświęciła resztki rodzinnej fortuny, by kupić magiczny napój, który miał przywrócić piękno jej głosu i postaci. Wyjęła z rękawa flakonik i stanęła przed lustrem. Zamykając oczy wypowiedziała słowa zaklęcia i wypiła do dna zawartość buteleczki. Poczuła jak wywołane przez eliksir ciepło rozpływa się po jej członkach, niszcząc objawy starości i powodując, zapierający dech w piersiach, ból. Chwyciła się ramy lustra, bojąc się, że upadnie, a gdy znikła jej sprzed oczu czerwona mgła, rozchyliła powieki i z przerażeniem zobaczyła, co sprawił rzucony przez nią czar.

W lustrze ujrzała kobietę niezbyt już młodą. Figurę, niegdyś wiotką, miała pulchną i okrągłą. Z cudownych rudych włosów, które za jej młodości były jak płomień i jedwab, pozostały matowe brązowe kosmyki przetykane siwizną. Tylko stare wyblakłe oczy odzyskały swój młodzieńczy wygląd, stając się ciemnoniebieskie i, jak mówili kiedyś jej kochankowie, podobne do dwóch szafirów. W pierwszej chwili poczuła zawód, ale po krótkim czasie przyznała sama przed sobą, że była to najlepsza możliwa postać. Piękna kobieta, której uroda kojarzyła się z rubinami i szafirami, zwróciłaby na siebie zbyt dużo uwagi, a w obecnym wcieleniu nie mogła zostać rozpoznana. Jednak ostatecznym testem powodzenia czaru miał się okazać jej głos. Wzięła głęboki oddech i zaśpiewała wers elfiej pieśni żałobnej. Głos brzmiał czysto i prawdziwie, był to ten sam dźwięczny sopran, za który była niegdyś tak bardzo chwalona. Zadowolona, po raz kolejny przyjrzała się swojemu odbiciu i nieznaczny uśmiech zagościł na jej ustach. Harfiarze znali ją jako Iriador, co po elfiemu oznaczało rubin. Teraz właściwsze byłoby dla niej imię Garnet, bowiem jej obecny wygląd kojarzył się raczej z granatem, kamieniem równie szlachetnym, ale będącym matowym cieniem blasku i ognia rubinu. Podobało jej się to porównanie do ciemniejszego klejnotu. Od dzisiaj będzie nazywać się Garnet.

Odwróciła się, by spojrzeć na stojącą obok okna harfę. Na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniała. Była mała i wystarczająco lekka, by nosić ją bez trudu i miała jedynie dwadzieścia strun. Wykonano ją z ciemnego drewna; faliste kształty i delikatnie wyrzeźbione wzory zdradzały elfie pochodzenie. Jednak, gdy ktoś na niej grał, maleńki skowronek wyryty w drewnie zaczynał się poruszać, jakby śpiewając do akompaniującej mu muzyki. Trudno to było dostrzec, bowiem wzór, od którego harfa wzięła swoją nazwę wyrzeźbiony został na obudowie instrumentu w miejscu, które było widoczne jedynie dla harfiarza i to tylko wtedy, gdy ów wiedział, gdzie dokładnie ma patrzeć.

Garnet usiadła przed Skowronkiem, poruszyła palcami, ciesząc się z odzyskanej sprawności, po czym zagrała kilka nut. W końcu zaczęła śpiewać, a głos i dźwięk harfy zlały się w jedno, tworząc potężny czar. Muzyka dosięgła niewidzialnymi dłońmi ostatniego komponentu czaru: rozpuszczonego, wrzącego srebra w magicznym kociołku. Gdy Garnet śpiewała, ciecz uniosła się ponad kociołek tworząc maleńki wir, a następnie wijąc się cienką, długą wstęgą, poleciała prosto ku harfie czarodziejki, owijając się wokół jej struny. Przywarła do niej tak ciasno, jakby się w nią wtopiła. Czar został rzucony. Starożytna melodia umilkła i ostatni dźwięczny akord rozpłynął się w ciszy.

Z uśmiechem triumfu na twarzy czarodziejka zaczęła znowu grać i śpiewać. Jej pieśni żeglowały nad miastem, niosąc wraz z każdym podmuchem wiatru niszczącą, złowieszczą magię. Grała tak przez całą noc, póki głos całkiem jej nie osłabł, a palce nie poczęły krwawić. Kiedy pierwsze promienie słońca wdarły się przez okno wieży, Garnet zarzuciła harfę na ramię i wyruszyła, aby zobaczyć efekty swej pracy.

* * *

Wyn Ashgrove poczuł silne uderzenie w plecy, które zrzuciło mu z ramienia magiczną lirę. W pierwszym odruchu elfi minstrel chciał sięgnąć po leżący na ziemi instrument, lecz lata podróży nauczyły go, by postąpić inaczej. Jednym zwinnym ruchem obrócił się, stając twarzą w twarz z napastnikiem i zaciskając palce na rękojeści długiego miecza.

Odetchnął z ulgą, gdy spojrzał w górę, wysoko w górę, w rozpromienioną, okoloną brązowymi bokobrodami twarz Kerigana Śmiałego.

Kerigan, człowiek z Północy, skald i pirat, zaprzyjaźnił się z Wynem jakieś dziesięć lat temu, po tym jak obrabował i zatopił statek, którym Wyn podróżował z Wysp Moonshae. Ludzie z Północy obdarzają bardów wielkim szacunkiem, więc Kerigan darował elfowi życie i nawet zaoferował mu, że dowiezie go do dowolnego portu, jaki sobie wybierze. Wyn miał jednak lepszy pomysł. Żądny każdej wiedzy o ludziach i ich muzyce, nawet o prymitywnej i przyziemnej muzyce północnych skaldów, elf zaproponował Keriganowi, że zostanie jego uczniem. Wyn wspominał ten czas jako pełen awanturniczych przygód i barwnych opowieści. Kerigana uważał za jednego z ciekawszych nauczycieli, jakich miał w życiu

- Wyn, zuchu! Widzę, że jesteś już trochę spóźniony, ale lepiej późno niż wcale! Witaj! - zawołał Kerigan, przekrzykując panujący dookoła zgiełk i, by dać wyraz swej radości, jeszcze raz walnął przyjaciela po plecach.

- Cieszę się, że cię znów widzę, Kerigan - powiedział Wyn szczerze, pochylając się, by podnieść lirę.

- Kłopoty na drodze, co? - zapytał skald.

Oczy błyszczały mu z ciekawości, o jakich nowych przygodach opowie przyjaciel.

Wyn pokręcił głową i uśmiechnął się przepraszająco.

- Lód na rzece. To nas zatrzymało na wiele dni.

- To niedobrze - powiedział Kerigan. - No cóż, przynajmniej zdążyłeś na wielkie przedstawienie. Nie wolno go opuścić, nawet gdyby to miało oznaczać odłożenie na później własnego pogrzebu. Chodźmy, prędko.

Wyn przytaknął skinieniem głowy i podążył za przyjacielem. Najważniejszym wydarzeniem Wiosennego Jarmarku w Silverymoon był zawsze koncert pod gołym niebem na rozległym terenie, należącym do Muzycznego Konserwatorium Utrumma. Szkoła ta stała na wysokim poziomie i cieszyła się zasłużoną sławą. Zbudowano ją na gruzach starszej bardowskiej uczelni. Wszyscy, co lepsi bardowie studiowali tu w jakimś momencie swojej kariery, a podczas wiosennej pielgrzymki powracali tu z całego Faerunu i bardziej odległych krajów. Przybywali tu też inni artyści, by grać, by nauczyć się nowych pieśni lub, by zakupić instrumenty. Ostatni koncert ballad był prawdziwie mistrzowskim pokazem, o tak różnorodnym programie, że próżno by szukać drugiego mu podobnego nawet w takim mieście, jakim było Silverymoon.

Przebijający się przez falujący tłum skald i elf stanowili dziwną parę. Kerigan miał szerokie ramiona, był silnie umięśniony i prawie na siedem stóp wysoki, nogi miał jednak nieproporcjonalnie chude i pałąkowate. Hełm zdobiły mu rozłożyste rogi jelenie, co w połączeniu z bulwiastym nosem i ozdobioną bokobrodami twarzą czyniło go podobnym do dwunożnego łosia. Skald podśpiewywał sobie w marszu, a jego głos, donośny ryk, doskonale harmonizował z dzikim wyglądem. Wyn poruszał się w tłumie po cichu i z gracją, a doskonałe maniery pozwalały mu nie zauważać ani zdumionych spojrzeń utkwionych w jego nieokrzesanym przyjacielu, ani też wzroku tych, którzy z zachwytem przyglądali się pięknemu elfowi. Wyn miał złocistą skórę i czarne włosy charakterystyczne dla elfów wysokiego rodu, a jego duże oczy w kształcie migdałów były w kolorze soczystej zieleni wiekowego lasu. Hebanowe loki miał krótko przystrzyżone, a na jego elegancki ubiór składały się spodnie z miękkiej skóry i pikowana jedwabna koszula o barwie młodych liści. Nawet instrumenty miał niezwykłe. Oprócz srebrnej liry niósł ze sobą mały flet z ciemnozielonego kryształu, przywieszony u pasa w torbie uszytej ze srebrnej siateczki.

Dwóch tak różnych od siebie muzyków przedarło się na dziedziniec w chwili, gdy róg herolda ogłaszał początek koncertu.

- Gdzie chciałbyś usiąść? - huknął Kerigan, zagłuszając dźwięk rogu.

Wyn rozejrzał się wokół siebie. Wszystkie ławki były zajęte, a i niełatwo było znaleźć miejsce stojące. Wiedział jednak, że nie będzie to stanowiło przeszkody dla zuchwałego skalda.

- W nawie bocznej, kilka rzędów od przodu? - zaproponował, wymieniając miejsce, które Kerigan i tak by wybrał.

Człowiek Północy uśmiechnął się bezczelnie i zaczął przedzierać się przez tłum. Pochylił się nad dwoma półelfimi bardami i pogroził im szeptem. Bardowie uprzejmie zwolnili swoje miejsca, ciesząc się w duchu, że tak łatwo udało im się uniknąć niebezpieczeństwa. Westchnąwszy, Wyn ruszył w stronę machającego ku niemu przyjaciela. Przynajmniej Kerigan zdobył miejsca bez używania broni, zapewne po raz pierwszy w swoim życiu, pomyślał z odrobiną zdziwienia i dezaprobaty Wyn.

Gdy zapowiedziano pierwszy utwór, twarz Wyna rozpogodziła się: była to cygańska ballada o dawnym sojuszu Harfiarzy z czarownicami z Rashemen. Historia była opowiadana tylko przy użyciu muzyki i tańca, i niewielu było artystów, którzy potrafiliby wykonać wszystkie skomplikowane kroki i gesty, żeby przemawiały tak jasno jak słowa.

Widownia wybuchła brawami, gdy muzycy pojawili się na scenie - niewysocy, śniadzi ludzie trzymający w rękach skrzypce, proste instrumenty perkusyjne i trójkątne lutnie znane jako bałałajki. Solistką była młoda rashemicka kobieta, drobna, o natchnionym spojrzeniu, ubrana jak to było w zwyczaju w szeroką czarną spódnicę i białą haftowaną bluzkę. Stopy miała bose, a głowę okalała jej misternie spleciona korona z włosów. Stała nieruchomo pośrodku sceny, gdy muzyka zaczęła brzmieć niskimi dźwiękami dużej basowej bałałajki. Początkowo solistka opowiadała historię jedynie czarującymi oczami i nieznacznymi ruchami dłoni, ale po chwili zaczęły dołączać się jeden po drugim instrumenty, a ruchy kobiety stały się szybsze, aż przeszły w taniec pełen magii i intryg, walki i śmierci. Taneczne opowieści rashemickich cyganów miały w sobie niepowtarzalną magię, a ta kobieta była jedną z najlepszych, jakie Wyn widział. Jednak coś w wykonaniu ballady zdawało mu się nieprawidłowe.

Problemy były na początku ledwie zauważalne: niewłaściwy gest dłoni, złowróżbna nuta w lamencie skrzypiec. Wyn nie mógł zrozumieć, jak to się mogło zdarzyć - wykonawców występujących podczas jarmarku dokładnie przesłuchiwano i wybierano tylko najlepszych, opowiadających historie w ich autentycznej wersji.

Po jakimś czasie Wyn zdał sobie sprawę, że pierwotne opowiadanie zostało znacznie zmienione. Wątek Harfiarzy, nieregularne arpeggio grane zazwyczaj na sopranowej bałałajce zostało całkowicie usunięte, a zamiast tego szelmowska, wykonana w basowej tonacji melodia Elminstera, mędrca z Cienistej Doliny, została wpleciona w rwącą się melodię wywołującą niedorzeczny strach i niepewność. Na oczach zdumionego elfa tancerka zachwiała się, gubiąc krok, po czym znów podjęła snucie opowieści. Wirowała coraz szybciej i szybciej, a jej bose stopy migały w takt nowej opowieści.

Wyn oderwał wzrok od sceny i zerknął na Kerigana. Z jego wyszczerzonej w szerokim uśmiechu twarzy nie można było wyczytać, czy dostrzegł coś więcej niż wirujące spódnice i gołe nogi. Zakłopotany elf przyjrzał się widowni, licząc, że zobaczy oburzenie w oczach, co znamienitszych bardów. Ku jego zdumieniu wszyscy przysłuchiwali się balladzie z radosnymi minami, które świadczyły o zadowoleniu i, co było bardziej niepokojące, znajomości utworu. Gdy cygański taniec został zakończony, tłum zaczął wiwatować i entuzjastycznie bić brawa. Stojący obok Kerigan klaskał i tupał z zachwytu.

Elf zapadł się w swoje siedzisko, zbyt zszokowany, by przyłączyć się do oklasków i by zauważyć, kiedy umilkły. Silne szturchnięcie wymierzone mu łokciem przez skalda skierowało jego uwagę znów na scenę, gdzie chór pięknych kapłanek śpiewał balladę, wychwalającą Sune, boginię miłości. Wyn spostrzegł, że ta pieśń również została zmieniona.

Koncert trwał dalej i wszystkie prezentowane ballady różniły się znacznie od tych, które Wyn poznał jako tradycję bardów, przekazywaną niezmiennie z pokolenia na pokolenie. Jednak ani razu elf nie zauważył, by jakiś inny bard zdradzał jakiekolwiek objawy niepokoju. Dalszy ciąg przedstawienia minął mu jak sen, z którego nie mógł się obudzić. Albo on zwariował, albo pamięć o przeszłości została zmieniona w umysłach setek najbardziej utalentowanych i wpływowych bardów Północy.

Wyn Ashgrove nie wiedział, co przerażało go bardziej.


Rozdział pierwszy



W samym sercu Waterdeep, w gospodzie znanej z piwa i tajemnic, sześcioro stary...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin