Rozdział 12.rtf

(14 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ 12.

Leżałam na łóżku szpitalnym wpatrując się w policjantów, którzy właśnie wychodzili z sali, zostawiając mnie i Roberta samych. Korzystając z tej okazji, przechyliłam głowę w jego stronę i utonęłam w jego spojrzeniu. Nigdy nie zwracałam na niego uwagi, ale według mnie był przystojny.  Jego czarne oczy wędrowały po moim obolałym ciele, ilustrując każdy jego kawałek. Jasne włosy postawione na żel, pasowały do jego przystojnej twarzy. Skórzana kurtka i przetarte, podziurawione jeansy, nadawały mu wygląd niegrzecznego chłopca. Jego ciepła dłoń ciągle obejmowała moją. Nie puszczał jej choćby na chwilę. Kiedy skończył błądzić wzrokiem po moim ciele, ponownie utonęłam w jego spojrzeniu. Patrzył na mnie tak… Dziwnie… W jego oczach były zmieszane wszystkie uczucia, które pewnie w tamtej chwili czuł: złość, smutek, rozczarowanie, czułość… Jednak nie było w nich nawet nutki pożądania.

-Jak się czujesz? –zapytał lekko zachrypniętym głosem.

-Źle –powiedziałam i odwróciłam twarz w drugą stronę. Chciałam powiedzieć mu wszystko, ale nie potrafiłam. Nie wiedziałam, czy dam radę znów przez to przechodzić. Wrócić do wspomnień, pozwolić by rana, która znikała bardzo powoli, całkowicie przestała się goić.

-Jak się tam znalazłeś? –zapytałam. To pytanie nurtowało mnie od samego początku, odkąd tylko otworzyłam oczy.

-Przechodziłem akurat z kolegami i usłyszeliśmy jakieś krzyki, więc postanowiliśmy sprawdzić, co się dzieje. I wtedy cię znalazłem, a Paul i Peter pobiegli za tym… człowiekiem –wytłumaczył spokojnie, nakrywając mnie kołdrą.

-A tak naprawdę? –zapytałam, odwracając się gwałtownie w jego stronę. Zabolało. Całe moje ciało przeszyła fala gorącego bólu, a zaraz potem poczułam nieprzyjemny dreszcz. Wzdrygnęłam się mimowolnie i spojrzałam w oczy Roberta.

-Tak naprawdę to… -opuścił głowę, wbijając wzrok w brązowe panele sali szpitalnej. –Musiałem załatwić tam pewną sprawę…

Spojrzałam na niego wyczekująco, mając nadzieję, że mi wszystko wytłumaczy.

-Ja tam kiedyś mieszkałem… Z Dianą… - jego głos się załamał. Między nami panowała niezręczna cisza. –Miałem tam coś dla niej. Chciałem jej to dać w tym samym dniu, w którym mieliśmy wypadek. – Zauważyłam jak po jego policzku spływa jedna, zabłąkana łza, którą szybko wytarł wierzchem dłoni. – Nie doczekała tego… Nigdy go nie dostanie…

Wypuściłam powoli powietrze, które od dłuższego czasu trzymałam w płucach.

Robert  spojrzał na mnie i uśmiechnął się przez łzy. Wiedziałam, że miał w planach spędzić z Dianą całe życie. Ta jak ja chciałam z Adrienem… Na jego wspomnienie do oczu napłynęły mi łzy. Odwróciłam twarz w drugą stronę i zaczęłam cicho płakać. Oboje płakaliśmy.

Mijały tygodnie. Marka nie udało się złapać. Żyłam jak dawniej, ale w obawie, że może mi coś zrobić. Może mnie skrzywdzić, a nikogo nie będzie w pobliżu.

Z Robertem utrzymywałam stały kontakt. Spotykaliśmy się często. Jeanette śmiała się, że może coś z tego wyjdzie, ale ja nie byłam tego taka pewna.

Piątkowego popołudnia, po raz kolejny poszłam na cmentarz do Adriena. Kiedy Vanessa tu była, chodziłyśmy razem. Po jej wyjeździe sama byłam z pięć razy. Jakoś nie potrafiłam być tutaj sama. Jednak tego dnia poszłam. Bałam się, ale potrzebowałam chwili samotności, a tam zawsze potrafiłam znaleźć ciszę i spokój.

Szłam wąską ścieżką, a kiedy mijałam ósmą alejkę, zauważyłam, że ktoś siedzi na ławce obok grobu Adriena. Byliśmy jedynymi osobami na cmentarzu. Osoba w czarnym płaszczu wpatrywała się w nagrobek, na którym były wygrawerowane słowa:

„My nie umrzemy nigdy (...) Umiera tylko czas. Przeklęty czas(...)

Kiedy kochamy, stajemy się nieśmiertelni i niezniszczalni jak deszcz

lub wiatr…” Kochająca matka i siostra , oraz napis :„Jesteśmy śmiertelni tam, gdzie brak nam miłości; nieśmiertelni tam – gdzie kochamy…” Na zawsze w Mym sercu będziesz tylko Ty… A.

Dwa napisy, które przywołały wspomnienia. Wspomnienia, które bolały.

Podeszłam bliżej, jednak było za późno na odwrót. Mężczyzna złapał mnie za rękę i nie chciał puścić. Wyrywałam się, ale nie dałam rady. Wtedy ujrzałam jego twarz. Ten jego beztroski, złośliwy uśmieszek. Te oczy… Wszystko przypominało mi o bólu. Byłam pewna, że tym razem coś się zmieniło, że nie chodzi mu o to. Byłam w błędzie. W wielkim błędzie.

Tym razem nie fatygował się, by zaciągnąć mnie do jakiejś kamienicy. Uderzył mnie w twarz, a ja poczułam, jak z nosa kapie mi krew. Wywrócił mnie na ziemię i zaczął rozbierać. Wiedziałam, że tym razem tego nie uniknę. I nie uniknęłam. Czułam go w sobie. Bolało. Płakałam, błagałam, ale on na to nie zwracał uwagi. Za każdy krzyk, za każde słowo, za jakikolwiek dźwięk padający z moich ust, dostawałam coraz mocniej. Poruszał się we mnie coraz szybciej i mocniej. Kiedy skończył, ubrał się i jak gdyby nigdy nic odszedł, zostawiając mnie samą.

Obudziłam się w szpitalnej sali. Jednak ktoś mnie znalazł – pomyślałam, a do oczu napłynęły mi łzy. Znalazł, ale za późno. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, ale nikogo przy mnie nie było. Wtedy do pokoju weszła Lucy. Uśmiechnęła się krzywo na mój widok. Wiedziałam, że wyglądam beznadziejnie. Zgwałcona i pobita dziewczyna nigdy nie wygląda normalnie. Nie tylko zewnętrznie, ale i wewnętrznie. Nigdy nie będzie już sobą.

-Robert tu był – powiedziała Lucy, spoglądając na mnie ze współczuciem. –Wyglądał na strasznie zdenerwowanego.

-Jak się… - nie potrafiłam znaleźć słów. Wiedziałam o co chcę zapytać, ale po prostu nie chciało mi to przejść przez gardło.

-Jak się tu znalazłaś? –zapytała dziewczyna, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Pokiwałam głową w odpowiedzi.

-Jakiś przechodzień cię znalazł i cię tu przywiózł –powiedziała podchodząc bliżej i poprawiając kroplówkę.

Nie miałam siły nic powiedzieć. Zamknęłam oczy i zasnęłam.

***

Kolejny dzień spędziłam sama w domu. Jeanette wyjechała z Olivierem i Adamem na weekend za miasto. Mama ciągle przebywała w sanatorium. Xavier jak zwykle spędzał czas w kancelarii, a Michael wyjechał ze swoją klasą na wycieczkę szkolną. Kolejny samotny dzień. Tylko ja, ból i wspomnienia. Robert nie odbierał ode mnie połączeń. Nie dziwiłam się. Pewnie śmiga gdzieś na motorze lub… Odtrąciłam od siebie wszystkie złe myśli i próbowałam zasnąć. Ciągle czułam go w sobie. Czułam, jak się porusza, jak mnie bije. Mimowolnie zaczęłam płakać. Nie byłam pewna, czy dam sobie z tym wszystkim radę.

Mijały dni, a ja ciągle byłam przygnębiona. To było dla mnie wielkim ciężarem, który dźwigałam na swoich ramionach. Musiałam z tym skończyć. Musiałam skończyć z sobą.

Tego dnia w szpitalu nie było dużo personelu. Mnie też nie powinno tu być. Ordynator Lennon dał mi zwolnienie do końca roku, ale ja nie mogłam tyle czekać. Nie mogłam siedzieć w domu i zamartwiać się tym co było i minęło, ale pozostawiło w sercu ranę, która nigdy się nie zagoi.

Każdy miał mnie na oku. Każdy mnie pilnował, jakby bali się, że zrobię coś głupiego. Mieli rację. Miałam to w planach.

W recepcji przejrzałam listę pacjentów i naszykowałam leki. Wzięłam dwie dawki za dużo, by móc zrealizować swój plan i kilka jeszcze innych opakowań tabletek.

W drodze do ostatniej sali, połknęłam tabletki. Nie wiem ile ich było, ale wiedziałam, że nie wolno ich mieszać.  Tabletki na serce, wątrobę. Witamina K i magnez. Wzięłam wszystkie możliwe i weszłam do pokoju, w której leżał ostatni pacjent. Powoli zaczęło mi się kręcić w głowie. To będzie szybka i bezbolesna śmierć – pomyślałam i spojrzałam na pacjenta. Ujrzałam twarz Roberta.

-Co ty tu robisz? –zapytałam.

-Komplikacje po wypadku – uśmiechnął się do mnie i usiadł na łóżku. – Jak się czujesz po tym wszystkim? –zapytał z wyraźną troską w głosie.

Pokręciłam głową. Chciałam odpowiedzieć, ale usta odmówiły mi posłuszeństwa. Poczułam nagłą falę gorąca, która objęła całe moje ciało. Świat zaczął wirować mi przed oczyma, a każdy dźwięk zdawał się być oddalony o kilkanaście metrów.

Upadłam na podłogę słysząc tylko skrzypnięcie szpitalnego łóżka.

-Ashley – usłyszałam odległe wołanie. – Obudź się. Ashley. Słyszysz mnie?

Słyszałam, ale tylko przez chwilę. Później była już tylko cisza. Martwa cisza. Otworzyłam szeroko oczy swojej wyobraźni i ujrzałam bardzo jasne światło.

-Ashley – słyszałam głos, nawołujący mnie od strony światła. – Chodź do mnie siostrzyczko.

Potrząsnęłam głową, by powrócić do rzeczywistości. Nic. Ciągle widziałam światło i słyszałam głos, który wołał mnie do siebie. Głos Cloe. Głos mojej kochanej siostrzyczki, która cierpiała tak jak ja.

Zrobiłam malutki kroczek w tamtą stronę. Wtedy ją ujrzałam. Stała otoczona jasnym światłem i machała do mnie. Sama nie wiedziałam czy to niebo czy piekło. Było tutaj tak pięknie, jak w niebie. Ale przecież samobójcy nie trafiają do nieba. Czyżby piekło? To niemożliwe. To był świat między niebem a ziemią. Cloe wyciągnęła rękę w moją stronę.

-Chodź – uśmiechnęła się do mnie. – Pokażę ci lepszy świat. Nikt ci nie zrobi już krzywdy.

Pewna siebie zrobiłam jeszcze kilka kroków w przód i złapałam ją za rękę. Jednak w tym samym czasie poczułam na swoim ramieniu silny uścisk. Nie odwróciłam się. Wiedziałam co robię i ponownie zrobiłam kilka kroków w przód. Stałam już na krawędzi, między światłem, a ciemnością – pustką.

-No chodź do mnie– Cloe ciągle się do mnie uśmiechała. Zachęcała mnie do przejścia na drugą stronę. Chciałam tego. Chciałam skończyć z ciągłym zamartwianiem się i wieczną depresją. Chciałam już się nie bać… Chciałam umrzeć. Powoli zrobiłam krok do przodu. Dłoń na moim ramieniu zacisnęła się jeszcze mocniej.

-Zawróć – usłyszałam ostry głos Adriena. Nie mogłam uwierzyć. Cloe? Adrian? Jednak byłam w niebie.

Odwróciłam się w jego stronę i ujrzałam go. Uśmiechnięty spoglądał na mnie i kręcił głową. – Nie możesz tam iść.

-Muszę – wyszeptałam spoglądając w jego niebieskie oczy.

-Nic nie musisz. Jedynie co musisz to żyć –odpowiedział, nie zdejmując ręki z mojego ramienia. –Tam… - wskazał rozciągającą się za nami ciemność – jest ktoś, kto cię potrzebuje. Ktoś, kogo ty potrzebujesz. Nie możesz tam iść.

Przed oczami przebiegło mi całe moje życie. Ja umierałam. Widziałam moją mamę, ojca. Widziałam śmierć Cloe. Widziałam, jak ojciec mnie gwałci. Całe moje dzieciństwo, każda wizyta u psychiatry. Każdy dzień spędzony w szkole. Zdana matura, pierwszy dzień studiów. Praca. Adrien i spędzone wspólnie chwile. Sarah i jej śmierć. Nadia z jej bijącym sercem. Praktyki w szpitalu. Chwile spędzone z Vanessą na cmentarzu. Rozmowy z Robertem. Próba gwałtu. Pobyt w szpitalu. Gwałt. I na końcu widok uśmiechu Roberta. Całe moje życie przeleciało w ułamku sekundy. Widziałam każdą chwilę. Całe moje 20 lat. Do dzisiaj.

Spojrzałam pytająco na Adriena. Spoglądał na mnie, jakby chciał mi coś jeszcze powiedzieć. Jednak odpowiedział mi milczeniem. Odwróciłam się w stronę siostry. Ona również milczała. Puściła moją dłoń, a Adrien zdjął rękę z mojego ramienia.

Wiedziałam, że decyzja należy wyłącznie do mnie.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin