Bunsch Karol - 08 Imiennik Miecz i pastorał.pdf

(4237 KB) Pobierz
Microsoft Word - Bunsch Karol - 08 Imiennik Miecz i pastorał.doc
Bunsch Karol
IMIENNIK tom 02
Miecz i pastorał
211794486.002.png
I. PIOTROWA STOLICA
Ciepły, wiosenny wiatr z południa zdał się roznosić
wiadomość, która wstrząsnęła światem. Dnia dwu-
dziestego drugiego kwietnia, roku pańskiego tysiąc
siedemdziesiątego trzeciego złożono w Lateranie na
wieczny spoczynek zwłoki papieża Aleksandra II. Te-
goż dnia lud rzymski, wbrew prawu, okrzyknął jego
następcą Hildebranda i to zdało się udzielać światu
niepokoju i napięcia, jakie od dziecka tkwiło w drob-
nym, niepociągającej powierzchowności, ponad pięć-
dziesiąt lat już liczącym synu cieśli z Rodoacum.
Była w nim jakaś bezwzględna siła, która kazała
się spodziewać, że urzeczywistni to, co poprzednicy
wysuwali jeno jako wskazania, nie próbując ich na-
wet w czyn wprowadzać.
Gdzie jeno sięgało słowo Boże, brzmiały żałobne
pienia, dzwony biły lub trzeszczały kołatki, a ludzie,
w których ręku spoczywały sprawy Kościoła, zbie-
rali się na narady. Biegały posłance od kurii do kurii,
od klasztoru do klasztoru. Nikomu ze znaczniejszych
tajne nie było, że ten chuderlawy człeczyna od lat
dwudziestu trzęsie Kościołem; że jego to wolą obrano
pięciu z rzędu poprzednich papieży, bo sarn nim ostać
nie chciał. Teraz przyjął wybór, nazajutrz zatwierdzo-
ny przez kurię. Widno uznał, że sprawy, które roz-
strzygnąć zamierzył, dojrzały już do rozstrzygnięcia,
dlatego ujął je we własne ręce żelazne, miast cudzy*'
mi jeno kierować.
3G3
211794486.003.png
Nie mniejsze niż gdzie indziej poruszenie było
w Krakowie. Stanisław wraz zwołał synod swej die-
cezji, obesłany tłumnie jak nigdy. Prócz bowiem du-
chowieństwa biskupowi podległego przybyli kapelani
różnych możnowładców, a że granice diecezji usta-
lone nie były, także i ci kapłani, którzy zazwyczaj
stawali na wezwanie innych biskupów. Sprężyste
rządy Stanisława, biegłość jego w prawie kościelnym
i rzymskim oraz niewygasła mimo nieudolności zmar-
łego Suły powaga krakowskiej stolicy, jaką Aaron
jeszcze pozyskać umiał dla niej, sprawiały, że komu
jeno sprawy Kościoła leżały na sercu, na Stanisława
musiał się. oglądać.
Poza tym obarczone przeważnie rodzinami ducho-
wieństwo, które częstokroć z pokolenia w pokolenie
dziedziczyło godność i beneficja z nią związane, nie-
pokoiła wieść, że nowy papież surowy jest i bez-
względny; że przepisy o celibacie, będące dotychczas
martwą literą, w życie wprowadzić zamierza, i to nie
od jutra, lecz zaraz. Trzeba by cisnąć wszystko i na
łazęgę iść lub miłej rodziny poniechać skazując dzieci
na nędzę. Wieść, która przyszła z Niemiec, wznieciła
prawie popłoch. Jechał kto mógł, by się zbyć niepew-
ności.
Po uroczystych egzekwiach za zmarłego papieża,
którego żałowano szczerze, bo wiadomo było, czego
się trzymać, w wielkim refektarzu kapituły tłoczno
było, że ręką nie ruszyć. Głowa tkwiła przy głowie,
a i to na dziedzińcu pozostać musiało wielu, dopytu-
jąc się cięgiem niespokojnie, co dzieje się wewnętrz.
Tymczasem jednak nie działo się jeszcze nic. Od-
grodzeni od tłumu siedzieli na swych krzesłach kano-
nicy: Piotr i Jakub Janiny, synowie Jana ze Zbylu-
towic, Stawisz i Bogusz Półkozice z Ziemblic, Miko-
łaj i Bogusz Bończe, synowie Mierzba z Wścieklic,
Mszczuj i Jan Jastrzębce z Jakuszowic i inni pomniej-
si, urzędów kapitulnych nie pełniący. Brakło jeno
Wolkmara, ostatnio kanclerza kapituły; widno jak
zazwyczaj uradzał z biskupem, który we wszystkich
364
211794486.004.png
ważniejszych sprawach zasięgał jego zdania. Bodło to
uawet innych, a zwłaszcza dziekana kapituły Mikoła-
ja, który w tym widział powagi swej umniejszenie,
a samego Wolkmara nie znosił. I teraz, miast siedzieć. .
spokojnie, zrywał się co chwila, niecierpliwie chodząc
w kółko po małej, wolnej przestrzeni między rzędem
kanoników a podwyższeniem, na którym stał tron bi-
skupi. Drażniło Mikołaja, że coraz to przez któregoś
ze znajomków zapytywany, nad czym biskup uradza
dając czekać na siebie, nie umiał dać odpowiedzi.
Wreszcie zagniewany wybiegł przez drzwi za podwyż-
szeniem, skąd wiodły schody do biskupich komnat.
Biskup istotnie niemal zapomniał że czeka na nie-
go zgromadzone duchowieństwo. Postanowienie, jakie
miał powziąć, było wagi niezwykłej, a nie znajdo-
wał tym razem upewnienia w rozumie i wiedzy Wolk-
mara. I teraz nie brakło mu uzasadnienia zarówno
z ksiąg, jak i znajomości ludzi zaczerpniętego, a jed-
nak Stanisław miał wątpliwości, niejasne jakieś po-
czucie, że Wolkmar nie mówi wszystkiego, że inny
cel mu przyświeca, niż podaje, że sprzeczności zacho-
dzą między tym, co mówi teraz, a co mówił ongi.
Samiście prawili, że pierwszą cnotą jest posłu-
szeństwo; że świecka władza jeno w duchownej czerpie
swe usprawiedliwienie; że żaden to rycerz Kościoła,
co się dziećmi obarczy, zależnym się czyniąc od pana,
który ao żywi. Nie wyście to mówili, że by zdziałać
coś, trzeba odwagę mieć przeciw wszystkim?
Ale słyszeliście, co głosił sam wielki Aaron, że
konieczności działania inne są niż myśli. Moją rzeczą
myśleć, wy działać macie. Myśl można cofnąć, odmie-
nić, działania — nigdy. Dlatego można być śmiałym
w myśli, w działaniu trzeba być ostrożnym.
Ostrożnym! Któż zdoła dostrzec granicę, co dzie-
li ostrożność od lękliwości? Kto zdoła powagę utrzy-
mać, przecząc samemu sobie?
Wolkmar żachnął się nieznacznie, lecz odparł spo-
kojnie:
— Zostawcie mnie rozmyślania. Nie zaprzeczycie,
365
211794486.005.png
że gdyby istotnie tak było, jak niosą wieści, a zna-
jąc Hildebranda wierzę, że tak jest, ani ćwierci du-
chowieństwa nam nie ostanie. A mamy go i tak za
mało. Ci, co odejdą, nie Hildebrandowi będą wrogami,
bo go na oczy nie widzieli, jeno wam. Co zdziałacie,
sił nie mając? Byście się nie przekonali, że tenże sam
Hildebrand jeno z silnym liczyć się będzie, słabemu
nie pomoże. Nie patrzcie w niebo, jeno na ziemię,
a ujrzycie, że każdy szanuje silnego przeciwnika a nikb
słabego sprzymierzeńca. Zresztą czegóż ja chcę od was?
Byście się z ogłoszeniem i hołdem dla nowego papieża
wstrzymali. Posłuszeństwo, mówicie? A któże nam
zaręczy, że utrzyma się przy wyborze, co wbrew re-
gule przez motłoch rzymski dokonany i pod jego na-
ciskiem takoż bezprawnie zatwierdzony przez kurię?
Posłuszeństwo dla niego będzie nieposłuszeństwem dla
prawego, gdyby inny obrany został. I cóże to za wła-
dza duchowna, co nawet nie z woli cesarskiej, uzna-
nego pana chrześcijańskiego świata, ale z brudnych
rąk motłochu czerpie swe uprawnienia? Miejcie wy
jeno odwagę bliższym uroszczeniom do rządzenia
w sprawach Kościoła się przeciwstawić. A na to sprzy-
mierzeńców wam trzeba, nie wrogów. Kto sam rzuca
się przeciw wszystkim, ten nie odważny, jeno szaleniec.
Ciemne, namiętne oczy biskupa zmętniały jakby
wahaniem. To, co mówił Wolkmar, było rozsądne, ale
wewnętrznie nie przekonało biskupa.
W tej chwili zapukano i wszedł Mikołaj:
— Wasza wielebność! Zgromadzeni czekają i nie-
cierpliwią się.
— Zaraz nadejdę — rzeki Stanisław.
Powstali ku wyjściu.
Biskup chmurny był, widno nie odeszły go wątpli-
wości. Idący za nim Wolkmar zacierał nieznacznie
ręce.
Umilkł szmer rozmów, gdy otwarły się wierzeje
i biskup, wszedłszy na podwyższenie, krzyżem prze-
żegnał zgromadzonjch. Usiadł i donośnym głosem
przemówił:
366
211794486.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin