Ellis Lyn - Szczęśliwego Nowego Roku!.doc

(572 KB) Pobierz

 

 

 

LYN ELLIS

 

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!


PROLOG

- Nie zbliżaj się! - Chłopak uniósł broń wyżej. Stał oparty plecami o drzwi roztrzaskanego samochodu, a głowę miał całą we krwi.

Policjant Nick DeSalvo zamarł. Bał się jednak nie tyle o siebie, ile o swoją koleżankę, policjantkę z patrolu, i przyjaciółkę zarazem, która znalazła się zbyt blisko zdesperowanego nastolatka.

- Gina! Wracaj! - Palce Nicka automatycznie zacisnęły się na rękojeści rewolweru.

- Wszystko w porządku - odezwała się Gina do przerażonego chłopca. Przystanęła. - Nie wiem, co zrobiłeś, i przed czym uciekasz, ale przecież to nie może być aż takie straszne - mówiła łagodnym tonem. - Odłóż broń i porozmawiaj ze mną.

Po twarzy chłopca cienkimi strumyczkami spływały krew i łzy. W jego wzroku czaiło się szaleństwo.

- Nie mogę!

- Gina, on jest... - zaczął Nick.

- Nie zbliżaj się - powtórzył chłopak, przykładając pistolet do skroni.

- Tylko nie rób głupstw! - ostrzegła go Gina, robiąc krok do przodu. - Porozmawiajmy.

Nick pomyślał, że są w wyjątkowo beznadziejnym położeniu. Nie należy zbliżać się do podejrzanego, który ma broń. Podczas szkolenia powtarzano im wielokrotnie, że w takiej sytuacji policjant powinien się wycofać i czekać na posiłki. Wprawdzie ten chłopak na razie im nie groził, jednak lada sekunda wszystko mogło się zmienić.

Nick wiedział, co jego partnerka sądzi o samobójstwie, ale po co zaraz ryzykować życie. I to nie tylko swoje, ale również jego. Od chwili gdy Gina wysiadła z policyjnego wozu, łamała wszystkie proceduralne zalecenia. Zaklął cicho i poprzysiągł sobie w duchu, że jeśli uda im się ujść z życiem, wygarnie jej, co o tym myśli.

Pozostało mu jedno wyjście - próbować w jakiś sposób odwrócić uwagę chłopaka. Powoli ruszył przed siebie.

Chłopak spojrzał na niego błędnym wzrokiem.

- Mówiłem, nie podchodź! - krzyknął łamiącym się głosem.

- Może chcesz, żebyśmy do kogoś zadzwonili? - zapytał Nick, robiąc kolejny krok do przodu.

Na twarzy chłopaka odmalowała się rozpacz.

- Tak, do mojej siostry...

- W porządku. Jak ona się nazywa?

- T.J. Ona... - przerwał, patrząc na Nicka podejrzliwie.

- Albo nie. Zawiadomcie ojca. - Otarł łzy zakrwawionym rękawem. - Niech on to wszystkim wyjaśni.

- Jestem pewny, że twój ojciec okaże zrozumienie - trochę wbrew sobie powiedział Nick. Niestety, nie chodziło o jakąś błahostkę, tylko o spowodowanie wypadku i ucieczkę przed policją oraz narażenie życia wielu ludzi.

Na domiar wszystkiego ten smarkacz trzyma ich teraz w szachu...

- Odłóż broń, synu. Nie chcemy ci zrobić krzywdy.

- Nie. Za późno. Tak bardzo się starałem, ale... - Chłopak zaszlochał.

- Przecież każdy zasługuje na jeszcze jedną szansę. Posłuchaj... - Nick zrobił kolejny krok.

- Ale nie ja - bezdźwięcznym głosem powiedział chłopak.

Zły znak. Nie trzeba tu psychologa, żeby rozpoznać symptomy depresji. Dłoń chłopca zacisnęła się na rękojeści rewolweru. W tej samej sekundzie Gina chwyciła go za rękę.

Pierwszy strzał poszedł w górę, nad głową chłopaka. Nick nie był w stanie przewidzieć, w którą stronę padnie następny, bo Gina zasłaniała mu pole widzenia. Bez namysłu skoczył do przodu i złapał chłopaka za drugą rękę, próbując jednocześnie odepchnąć na bok Ginę. Był teraz tak blisko, że czuł unoszący się w powietrzu zapach potu i krwi.

Wzrok chłopaka wyrażał strach i determinację. Chyba coś jeszcze powiedział, ale Nick słyszał tylko odgłosy szamotaniny i szloch, a potem kolejny strzał. Na kilka sekund czas jakby stanął w miejscu. Potem rozległ się trzeci wystrzał.

Kiedy otworzył oczy, zobaczył nad sobą niebo. To niepojęte. W jaki sposób chłopakowi udało się go znokautować? A już był gotów założyć się o swoją odznakę policyjną, że ten dzieciak jest na to o wiele za słaby. Spróbował usiąść, ale kiedy chciał się podeprzeć, ręka odmówiła mu posłuszeństwa. Odwrócił głowę i spojrzał w bok.

Chłopak siedział oparty o drzwi wozu i nareszcie był spokojny. Nie szarpał się i nie krzyczał, tylko jakby zastygł bez ruchu. Obok stała Gina, trzymając w ręku jego broń. Więc jednak udało jej się go rozbroić. Co za ulga. Koszmar nareszcie dobiegł końca.

- Gina! Nie było odpowiedzi.

- Gina! - powtórzył zaniepokojony. Odwróciła się. W jej oczach dostrzegł łzy. Coś było nie tak.

- To moja wina - powiedziała cicho.

- Co takiego? - zapytał, nadal oszołomiony.

- On nie żyje. I to wszystko przeze mnie.

- Cholera! - zaklął Nick.

Wraz z ostrym bólem, przenikającym jego ramię, przyszło zrozumienie. Więc jednak ten chłopak spełnił swoją groźbę, a na dodatek i jego postrzelił. Mimo to Nick był bardziej zdziwiony niż przerażony. W końcu nadal był w stanie myśleć i oddychać. Na ułamek sekundy zrobiło mu się żal chłopaka. Niestety, dla zmarłych nic już nie da się zrobić. Teraz musiał zatroszczyć się o żywych.

Próbując zapomnieć o piekącym bólu, pomyślał o Ginie. Powiedziała: „To moja wina". Nie, nie miała racji. To nie była niczyja wina, że chłopak uciekał przed policją i że wolał raczej się zabić niż stanąć twarzą w twarz z własnym ojcem.

- Przestań! - powiedział. - Nawet nie wolno ci tak mówić.

Wcale go nie słuchała.

- Myślałam, że uda mi się go powstrzymać. Myślałam...

Nick poczuł, że zaczyna mu się kręcić w głowie. Ostatkiem sił spróbował skoncentrować się na Ginie - żonie swojego najlepszego kumpla. Przyrzekł kiedyś Mike'owi, że zajmie się nią i córeczką, której był ojcem chrzestnym. Mike wiedział już wtedy, że wkrótce nie będzie w stanie ich chronić.

- Gina! - powtórzył. - Spójrz na mnie. Kiedy zjawi się tu sierżant, pozwól, żebym ja z nim porozmawiał.

- Nie powinnam... O Boże, jesteś ranny! - Pochylając się nad nim, zawołała do mikrofonu: - Mamy rannego. Przyślijcie pomoc. I to zaraz!

- Posłuchaj - nalegał Nick. - Dobrze wiesz, że Mike chciałby, żebym to sam załatwił. - Nie było to może zagranie fair, ale zostało im bardzo mało czasu. W najlepszym razie czekało ich przesłuchanie i wewnętrzne śledztwo. A Gina miała już za sobą swoje prywatne piekło - jej mąż się zastrzelił. To zupełnie wystarczy.

- Przecież wiesz, że potrafię sobie z tym poradzić - nalegał. - Chociaż raz w życiu zrób coś tak, jak ja chcę.

Gina przycisnęła dłoń do rany na jego ramieniu, spojrzała mu w oczy, a potem skinęła głową.

Ból stawał się nie do zniesienia. Nick poczuł, że coraz trudniej mu oddychać.

- Tylko błagam, nic nie mów - poprosił głosem, który wydał mu się obcy. - Kiedy zjawi się tu sierżant, powiedz mu, że wszystko wydarzyło się zbyt szybko, i odeślij go do mnie.

Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią, a potem spróbował wstać, jednak ból był zbyt silny. Teraz już cała koszula nasiąkła krwią. Wycie policyjnych syren stawało się coraz głośniejsze i bardziej natarczywe. Czuł, że musi szybko wymóc na niej zgodę. O siebie zatroszczy się potem.

- Pomyśl o Emmie. Przecież ona ma już tylko matkę. - Znowu argument nie fair, ale pocieszył się, że cel uświęca środki. - Co powiesz, kiedy zaczną cię przesłuchiwać, Gina?

Grzbietem dłoni otarła łzy i zaczerpnęła tchu.

- Że wszystko wydarzyło się zbyt szybko i żeby spytali ciebie.

Zanim zdążyła zmienić zdanie, Nick wyciągnął rękę.

- Oddaj mi broń - polecił resztką sił.


ROZDZIAŁ 1

Szok, jakiego doznała na widok samochodu wjeżdżającego na pełnym gazie w zbity tłum demonstrantów, powoli ustępował. Tara Amberly, zwana T.J., zebrała wszystkie siły.

- Złaź ze mnie! - krzyknęła, wbijając pięść w żołądek człowieka, który całym ciężarem przygniatał ją do ziemi.

Mimo panującego wokół zgiełku usłyszała, że mężczyzna stęknął z bólu. Samochód, który wjechał w tłum, na szczęście jej nie potrącił, za to chyba ze sto kilo żywej wagi miażdżyło teraz jej ciało.

Nacisk powoli ustępował i T.J. zobaczyła nad sobą twarz nieznajomego. Miał ciemne oczy - piwne, a może nawet czarne - zdecydowany podbródek z cieniem zarostu, który już o jedenastej rano domagał się żyletki, oraz szerokie brwi, ściągnięte teraz z wyrazem wyrzutu, jakby domagał się przeprosin za to, że go uderzyła.

- Nic się pani nie stało? - zapytał profesjonalnym tonem, charakterystycznym dla policjantów.

A więc to gliniarz, pomyślała. Przypomniała sobie, że na demonstrację Ruchu Obrońców Naszej Planety przyszła jedynie po to, żeby odnaleźć pewnego konkretnego funkcjonariusza policji.

Czy rzeczywiście nic jej się nie stało?

Ramię bolało jak wszyscy diabli. Jakiś kawałek metalu boleśnie wbijał jej się w ciało. Będzie miała szczęście, jeżeli skończy się na zadrapaniach i sińcach. Potem przypomniała sobie sprzęt, z którym przyszła na demonstrację. Spróbowała sięgnąć po zgniecioną torbę.

- Będę wiedziała, jak pan ze mnie zejdzie - burknęła, odpychając go. Kiedy ten facet na niej leżał, nie była w stanie zebrać myśli.

Mężczyzna uniósł się na łokciach, a potem ukląkł obok. Metalowy przedmiot, który tak boleśnie wbijał się w ramię, okazał się jej nowym aparatem fotograficznym, a ściślej tym, co z niego zostało.

- No, nie! - Usiadła i ostrożnie podniosła go z ziemi. - Niech pan na to popatrzy! - Podetknęła mu pod nos roztrzaskanego canona. - Stłuczony obiektyw! Wie pan, ile to kosztuje?!

- Moja droga, ten facet o mały włos byłby panią przejechał. Na ile ceni pani swoje życie? - Teraz nie mówił już suchym, służbowym tonem, tylko jak urażony mężczyzna. I to nie mieszkaniec Południa. Mogła to bez trudu stwierdzić, ponieważ wychowała się na przedmieściach Atlanty.

T.J. nie wierzyła własnym uszom. Facet wali się na nią jak kłoda i jeszcze oczekuje podziękowań.

- Ten samochód przejechał dobry metr ode mnie. Nic by mi się nie stało. A teraz, przez pana, mój aparat jest do niczego.

- Za to pani nogi są w porządku. - Mężczyzna krzywiąc się, otrzepał zakurzone dłonie. Zauważyła, że są podrapane i zakrwawione. Poczuła złość, a zarazem zapragnęła go dotknąć i ukoić jego ból. Tak jak to robiła z małym braciszkiem, kiedy przychodził do niej z płaczem, pokazując podrapane łokcie i kolana.

Mężczyzna wstał, a potem popatrzył na nią z góry. Jego uważne spojrzenie działało jej na nerwy. O co mu chodziło?

- Miło mi panią poznać - odezwał się, przekrzywiając głowę, żeby przeczytać nazwisko na torbie ze sprzętem - pani... Amberly. - Jednak nie pomógł jej wstać, tylko dalej stał nad nią, marszcząc brwi.

Nagle T.J. zobaczyła nad sobą twarz kobiety, której szukała przez całe rano.

- Czy jest pani ranna? - zwróciła się do niej Gina Tarantino, policjantka, która była świadkiem śmierci jej brata.

- Nie potrzebuje pani lekarza?

T.J. nie była w stanie spojrzeć jej w oczy. Miała zamiar śledzić policjantkę z daleka, a dopiero później zadecydować, w jaki sposób delikatnie wyciągnąć z niej informację o tym, co wydarzyło się tamtego tragicznego wieczora. Tego. że mogłaby zostać zauważona, w ogóle nie brała w rachubę. Tymczasem to się już stało. Sięgnęła po torbę i włożyła do środka rozbity aparat.

- Nic mi nie jest - mruknęła.

- A ty ? - Policjantka zwróciła się do mężczyzny. - Czy z tobą wszystko w porządku?

Nie odpowiadał, tylko wpatrywał się w budynek, przed którym stali.

- Popatrz, co ten dupek narobił! - powiedział z furią.

Zapiszczał pager.

- Wygląda na to, że ktoś chce porozmawiać z szefem ochroniarzy - uśmiechnęła się Gina. - Myślisz, że doszło do włamania, Nick?

T.J. zwróciła oczy na swojego wybawcę. Nick! Powoli podniosła się z ziemi. Przecież to nie może być on! Od dwóch i pół roku jedynym celem jej życia było odnalezienie mężczyzny, który zastrzelił jej brata, i postawienie go przed sądem. Właśnie po to przestudiowała wszystkie relacje na temat wypadku, jakie ukazały się w prasie, ale natrafiła jedynie na nazwisko Tarantino. Wtedy postanowiła odszukać policjantkę, gdyż miała cichą nadzieję, że ta kobieta może ją doprowadzić do Nicka DeSalvo.

Tymczasem mężczyzna, którego poszukiwała, stał tuż obok niej. Dawny policjant był teraz szefem ochroniarzy Randolf - Reynolds Corporation. Odwróciła wzrok, starając się nie patrzeć na niego.

Zaczęła udawać, że obserwuje rozbitego buicka, który wjechał w tłum demonstrantów, przeciął chodnik, rozbił wielką szybę przy wejściu do budynku i zatrzymał się w marmurowym holu. Tkwił tam teraz, przechylony pod dziwnym kątem, a spod maski wydobywał się dym. Jedno z tylnych kół wciąż się obracało. Kierowcy nie było widać.

- Nie zauważyłeś kierowcy? - zwróciła się do Nicka policjantka, a nie słysząc odpowiedzi, spojrzała pytająco na T.J.

- Nic nie widziałam - pospiesznie odparła T.J., masując obolałe ramię. Nie miała zamiaru występować jako świadek. Musiałaby wtedy podać swoje dane. - Mignęła mi tylko czyjaś kolorowa koszulka. Właśnie robiłam zdjęcia, kiedy on się na mnie rzucił.

- DeSalvo... ? Nigdy bym cię nie podejrzewała, że będziesz przeszkadzał prasie - zażartowała policjantka.

- Gdybym miał dość czasu, żeby pomyśl...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin