Rozdział 12.pdf

(77 KB) Pobierz
308299416 UNPDF
Rozdział 12
Był tak blisko mnie, że wystarczyłoby, że zbliżę troszeczkę twarz do jego
i mogłabym posmakować jego ust. Ale nie mogłam się ruszyć. Jego zielone
oczy zahipnotyzowały mnie. Mogłam dostrzec ogniki w jego oczach. Czyżby
błyszczały tak ze szczęścia? Ale przecież mnie nie zna, a przynajmniej tak mi
się wydaje, więc z czego się cieszy? Jego włosy miały miedziany odcień i były
w artystycznym nieładzie. Pod swoimi dłońmi mogłam poczuć jego umięśnioną
klatkę piersiową.
Kiedy tak wpatrywałam się w jego oczy, przypomniałam sobie sytuację z
przed kilku miesięcy. To on był tym facetem ze stadionu. To właśnie jego wtedy
szukałam, ale to on mnie znalazł.
- To ty. – szepnęłam.
Uśmiechnął się łobuzersko, a ogniki w jego oczach zaiskrzyły jeszcze
bardziej. Podniósł nas do pionu i staliśmy tak przytuleni do siebie, aż ktoś nie
zatrąbił. Odsunęłam się lekko od niego.
- Hej.- powiedział. - Zeszłaś z nieba, aniele?
Odebrało mi mowę, a moje policzki zaczęły robić się ciepłe. O kurwa!
Rumieniłam się. Ja, Isabella Marie Swan, się rumieniłam! Kto by pomyślał?
Pierwszy raz w całym moim życiu jakiś facet doprowadził mnie do takiego
stanu. Wpatrywał się we mnie tak intensywnie, że aż spuściłam wzrok.
Głupia, co ty do cholery wyprawiasz?!
Beształam się w myślach za własne zachowanie.
- Gdzie idziesz? - spytał.
- Chce wrócić już do domu – powiedziałam, patrząc mu już w oczy.
Och te jego oczy…
Mogłabym w nich utonąć…
Zamknij się głupi głosiku!
- Jesteś wstawiona i chcesz prowadzić?! - zdenerwował się. - Zabraniam!
Miałam wielka ochotę go walnąć i wykrzyczeć w twarz, jakim prawem
mi czegoś zabrania! Ale jakaś siła mnie przed tym powstrzymała. Nie umiałam,
nie potrafiłam mu się odgryźć. Tak, jakby miał nade mną jakąś władzę.
- Masz racje. Wezmę taksówkę. – powiedziałam po chwili milczenia.
- Nie! A jak cię ktoś zgwałci? Nie, nie pozwalam. – rzekł stanowczo, na co ja
zachichotałam.
Zachowywał się tak, jakby był moim ojcem albo… facetem. To uczucie
trochę mnie przeraziło, ale też ucieszyło. Nie miałam faceta od… bardzo dawno,
wole raczej jednonocne przygody, a teraz… ten mężczyzna… Szybko
odgoniłam od siebie myśli, że ja i on będziemy razem. Nigdy na to nie pozwolę.
- To co? Mam spać tutaj na podłodze?
- Nie, skądże. Ja cię odwiozę.
- A jaką mam pewność, że ty mnie nie wykorzystasz?
- W życiu nie skrzywdzę mojego anioła.
I znowu! Spaliłam buraka i spuściłam wzrok. Co jest, kurwa?!
Poprowadził mnie w dół schodów, ciągle trzymając mnie w talii. Jakby
się bał, że zaraz mu ucieknę. Gdy byliśmy już przy parkingu, dał parkingowemu
coś do ręki, a ten od razu gdzieś pobiegł.
- Jesteś wstawiony i chcesz prowadzić? - zacytowałam go.
Popatrzył się na mnie, a jego oczy mówiły „głupia jesteś czy co?”, co
ugodziło moją dumę, i uśmiechnął się. Jego oczy wciąż błyszczały.
- Oczywiście, że nie. - pochylił się i szepnął mi do ucha. - Mam kierowcę.
Będziemy mieli czas, żeby się lepiej poznać.
Pocałował mnie w policzek, a mnie nagle zrobiło się strasznie gorąco, bo
doszukałam się w jego słowach drugiego dna. I cholera! Byłam już mokra!
Zerknęłam na niego. Uśmiechał się jeszcze bardziej niż przed chwilą,
jeżeli w ogóle jest to możliwe. Wpatrywał się we mnie z takim uwielbieniem,
że… czułam się taka bezpieczna, kochana w jego ramionach. Szybko odgoniłam
od siebie tego typu myśli.
- Mogłabym poznać imię osoby, która ratuje mnie przed gwałtem?
- Oczywiście. Edward Cullen, miło mi. - powiedział to z wielkim uśmiechem na
ustach i patrzył na mnie tak intensywnie, że aż się zarumieniłam, po czym
spuściłam wzrok. Znowu. Usłyszałam jego cichy śmiech, przez co jeszcze
bardziej się zarumieniłam.
Cullen. Już gdzieś słyszałam to nazwisko. Tylko gdzie? Albo znam kogoś
o takim nazwisku? Nie, na pewno już je gdzieś słyszałam. Tylko, kurna, gdzie?
Moje rozmyślania przerwał przyjazd długiej, czarnej limuzyny.
- Wow… masz niezłą furę. - powiedziałam z zachwytem.
- Dzięki. Na co dzień jeżdżę raczej czymś mniej rzucającym się w oczy.
Z samochodu wyszedł mężczyzna, na oko, około dwudziestu czterech lat,
otworzył nam drzwi. Wsiadłam, uważając, by sukienka mi się nie podwinęła i
nie ukazała moich pośladków.
- Niezły tyłek. - ktoś mruknął cicho, zapewne żebym tego nie usłyszała, no
ale… Usłyszałam huk i przekleństwa, więc zapewne powiedział to ten kierowca.
- Dzięki.- powiedziałam, uśmiechając się.
Kocham komplementy, a zwłaszcza jeśli dotyczą mojego tyłeczka. Jest to
zapewne spowodowane tym, że kiedyś miałam na jego punkcie małe
kompleksy.
Usiadłam wygodnie na siedzeniu, kiedy drzwi się zamknęły, spojrzałam
na Edwarda. Ruszyliśmy.
- A ty? – zapytał.
- Co ja?
- Jak się nazywasz?
- Pełne imię i nazwisko?
- Może być.
- Isabella Marie Swan lub po prostu Bella.
- Bella… piękne imię. - I co? Znów spaliłam buraka. Co jest?
- Dzięki.- wydukałam.
Przez całą drogę rozmawialiśmy o głupotach. Śmialiśmy się i
żartowaliśmy. Opowiadał mi różne anegdoty ze swojego dzieciństwa, a ja
odwdzięczałam mu się tym samym. W połowie drogi przypomniałam sobie, że
przecież nie powiedziałam mu, gdzie mieszkam. On tylko uśmiechnął się, po
czym powiedział, że ma swoje sposoby. A ja miałam nieodparte wrażenie, że
już to gdzieś słyszałam. Kiedy byliśmy już pod moim domkiem, zaczęłam
zbierać swoje rzeczy.
- Spotkamy się jeszcze? – spytał.
Odwróciłam się, by mu odpowiedzieć, ale nie spodziewałam się, że jest
tak blisko mnie. Mogłam policzyć każdą złotawą cętkę w jego oczach. Czułam
jego oddech na mojej skórze. Moje serce zaczęło bić szybciej. Zaczęłam ciężko
oddychać, a moje ciało odmówiło współpracy z mózgiem. Jego twarz zbliżyła
się jeszcze bardziej, a usta lekko musnęły moje. Kierowana jakimś instynktem,
chwyciłam swoje rzeczy i wybiegłam stamtąd. Edward coś za mną krzyczał, ale
nic nie zrozumiałam. Gdy byłam już w domu, osunęłam się po drzwiach.
Co się ze mną dzieje? Zachowuje się jak jakaś głupia nastolatka, którą nie
jestem. Rumienię się, a gdy chłopak mnie całuję, zwiewam.To przecież nie ja.
Ja taka nie jestem… Co się dzieje?
Nie udawaj głupiej. Dobrze wiesz, co się dzieje.
- Och. Przymknij się. - powiedziałam zjadliwie.
No pięknie! Jeszcze zaczęłam gadać sama do siebie. Nadaję się do
wariatkowa!
Wstałam i poszłam do salonu, aby sprawdzić, czy on wciąż tam stoi.
Wyjrzałam przez okno, wciąż tam był. Stał, wpatrując się w mój dom.Gdy mnie
zauważył, pomachał do mnie, po czym dopiero, wszedł do limuzyny i odjechał.
Uśmiechnęłam się do siebie, po czym poszłam do mojego pokoju. Włączyłam
komputer, zanim wzięłam prysznic. Kiedy byłam już ubrana w koszulkę nocną,
usiadłam na łóżku razem z laptopem. W Google wpisałam jego imię i nazwisko.
Weszłam na pierwszą stronę, która mi wyskoczyła i zaczęłam czytać. Po
wyłączeniu komputera, położyłam się na poduszkach. Pokręciłam głową w
zadumie.
Baseballista i podrywacz. Kurwa. Dlaczego ja mam takiego pecha? Co ja
ci zrobiłam, Boże? Karzesz mnie tak za moją matkę? Czy za tamto z przed lat?
Przecież wtedy to nie była moja wina. To nie ja zawiniłam! Dlaczego? Czy ja
nie mogę być szczęśliwa? Choć raz?!
Po policzku popłynęła mi pojedyńcza łza. Nie miałam siły by ją wytrzeć.
Skuliłam się w sobie, zamykając oczy. W błyskawicznym tempie znalazłam się
w krainie snów. W krainie szczęścia, w której wszystko jest możliwe …
Zgłoś jeśli naruszono regulamin