Wydrzyński Andrzej - Plama ciemności.pdf

(933 KB) Pobierz
Andrzej Wydrzyński
Andrzej Wydrzyński
Plama ciemności
„KB”
Wymyślić wątek dla farsy i przerobić to na poważną powieść. Zanurzyć wszystko w
atmosferze niezwykłej i sennej... Mieszanina groteski i tragedii zbawiennie wpływa na
umysł...
(BAUDELAIRE)
Detektyw oczyszcza cząstkę świata z tego zła, którym jest nie tyle sama zbrodnia, ten
oczywisty fakt, iż kogoś zabito, ile towarzysząca jej skaza, rozlana wokół niej plama krwi i
ciemności, i zarazem ów głęboki, odwieczny konflikt, wcielający się w zbrodniarza od
momentu, kiedy przez swój czyn potwierdza on jego istnienie, ujarzmiając olbrzymie, utajone
siły, które chcą naruszyć dotychczasowy ład społeczny i ukazać jego kruchość.
(BUTOR)
299184745.002.png
Urok gry
„Istnieje tylko jeden prawdziwy urok życia: urok gry. Ale co począć, kiedy jest nam
wszystko jedno: przegrać czy wygrać?”
Sierżant K. dwukrotnie przeczytał to zdanie w książce francuskiego poety. Przeglądał
ją w chybotliwym płomyku świecy, rozjaśniającym zaledwie skrawek nocy. A noc była gęsta
od deszczu i ciemności, nieprzenikniona. Za oknem, o które z furią biła ulewa, nie było
żadnych świateł. Wichura gięła ku ziemi drzewa. Poprzez szum ulewy sierżant słyszał
trzeszczenie pni i pękanie konarów. Słyszał także, jaik wokół ocalałego skrawka ziemi, wokół
wzgórza, na którym przed stu laty wzniesiono ten dworek, wzbierają coraz gwałtowniej wody
huczącej rzeki.
Czy tej nocy - pomyślał sierżant - znowu ktoś umrze tutaj, obok mnie, za jedną ze
zmurszałych ścian? Był w rozterce i nie miał pewności, czy sam jeszcze kiedykolwiek
zobaczy światło dnia, czy zdąży przeczytać leżącą przed nim książkę, właśnie tę, z której
odczytał, że prawdziwym urokiem życia jest urok gry.
Czy także przegranej gry? Chyba tak - pomyślał sierżant K. - jeżeli tylko grało się
uczciwie, nie znaczonymi kartami. Chyba tak, na pewno tak. Jeżeli gra się uczciwie. Deszcz
padał, wciąż padał, padał nieustannie od kilkunastu dni i nocy. Opuchła od wilgoci ziemia nie
przyjmowała już - wody, pęczniała, była jak gąbka nasycona mułem, błotem i ciemnością.
Czy tam również tak pada?
Tam... Tak myślał o miejscu, gdzie mieszkała młoda dziewczyna. Był od niej
dwukrotnie starszy i nigdy nie powiedział jej, że kocha. I chyba już nie powie. Milczał o
swojej miłości nie dlatego, że był starszy od tej dziewczyny, ale z tej przyczyny, że nie
wierzył już w siłę miłości, która sprawiłaby, że ta młoda dziewczyna będzie go kochać.
W jednej z książek, które w tym pokoju otaczały go ze wszystkich stron, przeczytał
także o swojej miłości. Pomyślał, nieco przerażony, że człowiek nie ma w sobie już nic
własnego i że to, co przeżywa, przeżył już ktoś inny, i że wszystko, cokolwiek może się stać z
człowiekiem, jest napisane, a więc już się stało, kiedyś i gdzieś, dawno lub niedawno, z kimś
innym lub z kimś podobnym do niego i do dziewczyny, którą kochał tak nierozumnie. Ale
jaka miłość jest „rozumna”?
O swojej miłości przeczytał:
„Obserwował chmury, ciemne, śmigłe konie, wspinające się na niebo. Gwałtowna
burza wybuchająca nie w swojej porze! Taka jest mdłość - pomyślał - miłość przychodząca za
późno. Ale nie zjawia się po niej kojący spokój, jak po burzy, kiedy wieczorne zapachy,
299184745.003.png
ociężałe słońce i ciepło wracają na zaskoczoną ziemię... Gdy taka miłość spadnie na ciebie jak
grom i ogłuszy, oślepi, porazi zmysły, zabije - żadne porównanie literackie nie zmieni twego
losu. Jest jak piorun z nieba. Nie ugasisz ani cząstki pragnienia, jeżeli potrafisz wyrazić, jaka
jest ta miłość, która przychodzi zbyt późno”.
Trzeba więc żyć z nieugaszonym pragnieniem. Wszyscy żyją z jakimś nieugaszonym
pragnieniem.
Dlaczego myśli o miłości w tej posępnej scenerii, w huku wody przewalającej się
wokół wyspy ukształtowanej przez powódź? Wiedział, że jeśli wyjdzie teraz na korytarz,
usłyszy za przyległymi drzwiami oddechy ludzi pogrążonych we śnie: jeden z tych oddechów
jest oddechem mordercy.
Morderca popełnił błąd, na pewno. Ale jaki? Może dopiero popełni? I będzie to tak
zwany „fatalny” błąd, jakby wszystkie nasze błędy nie były fatalne i nie przesądzały o
naszym późniejszym życiu! Jeśli jednak morderca popełni błąd nazbyt późno, wtedy on, były
sierżant K. - od kilku dni był na emeryturze - nie udaremni następnej zbrodni.
A może w ogóle nie będzie żadnego błędu? Bywa i tak, bo przecież każde zdarzenie
jest możliwe, nawet zdarzenie najbardziej nieprawdopodobne. Tylko w powieściach wszystko
musi być prawdopodobne, lecz życie nie podlega regułom prawdopodobieństwa. O tym
wiedział nazbyt dobrze. I o tym, jak działa prawo odwrotnych skutków.
Sierżant wsłuchiwał się w drżenie szyb, o które wiatr bił strugami wody. Później
spojrzał na leżącą przed nim książkę w której przeczytał, że urok życia polega przede
wszystkim na uroku gry. Odwrócił kartkę.
„Wymyślić wątek dla farsy - przeczytał słowa podkreślone przez kogoś czerwonym
ołówkiem - i przerobić to na poważną powieść. Zanurzyć wszystko w atmosferze niezwykłej i
sennej...”
Właśnie taka atmosfera panowała w tym domu. I mimo zbrodni, jakiej kroniki
policyjne nie notowały od czasów Szekspira - tak pomyślał sierżant - to wszystko miało w
sobie coś z farsy. Groteska przemieniała się w dramat, komizm przeistaczał się w tragedię.
„Mieszanina groteski i tragedii zbawiennie wpływa na umysł - czytał dalej - -
podobnie jak dysonans działa na przesycony słuch”.
Krawieckimi nożycami, innych w tym pokoju nie było, sierżant przyciął opadający i
kopcący knot świecy. Odsunął książkę i pochylił się nad luźnymi kartkami lichego papieru.
Pisał:
„O świcie wody rzeki wyrzuciły na brzeg...”
299184745.004.png
Tak zaczyna się rękopis sierżanta K. Brak w nim kilku pierwszych stron (może on sam
je zniszczył?) i kilkunastu innych; sporo fragmentów zatarła wilgoć. Tak więc pewne sytuacje
i rozmowy, oraz prawdopodobny przebieg niektórych zdarzeń musiałem rekonstruować
ustalając szczegóły z jedyną osobą pozostałą przy życiu po wydarzeniach, jakie rozegrały się
na skrawku lądu odciętego od świata powodzią.
Prócz tych zabiegów, usprawiedliwionych obowiązkiem rzetelnego poinformowania
Czytelnika, nie zajmowałem się skrupulatnym poprawianiem niedoskonałości zapisu sierżanta
K. Zdania pisane w pośpiechu, w zmiennych rytmach, powinny nosić na sobie znamię
nastroju, w jakim znajdował się człowiek, który je notował.
Dzisiaj modne jest byle jakie malowanie, byle jakie komponowanie, byle jakie granie
na scenie, byle, jakie uprawianie krytyki, wreszcie byle jakie pisanie. Byle ja kość staje się
często regułą zjawiska, które ma zastąpić sztukę, a stanowi zaledwie jej zalążek lub daleki
margines, chociaż nadal nazywa się sztuką z przymiotnikiem „współczesna”. Gdyby nie ten
przymiotnik, niekiedy usprawiedliwiający mierność, nieudolność lub spryt, w wielu
przypadkach nie wiadomo by było, o co idzie. Sierżant K. nie uznawał „bylejakości”.
...gdyby udało się cokolwiek przewidzieć - pomyślał sierżant - wówczas można by
zapobiec następnej zbrodni, która czaiła się w ciemności przesyconej wilgocią i wonią
zbutwiałego drewna, zbrodni, która wydawała się nieunikniona. Wówczas Borges miałby
rację w swym przewrotnie logicznym zdaniu: „przewidzieć jakąś okoliczność to udaremnić
jej realizację”.
Jednak niczego nie można przewidzieć ani udaremnić. Nawet spraw wiadomych i
przewidzianych nie dało się udaremnić, kiedy nadszedł czas, gdy sierżant K. miał odejść na
emeryturę. Przez całe życie pracował uczciwie, nie myślał o sobie, lecz o pracy, jaką
wykonywał. Po wojnie przyjechał do Polski z grupą repatriantów z Francji. Jako żołnierz i
działacz francuskiego ruchu oporu w latach wojny, otrzymał pracę w milicji i dość szybko
uzyskał stopień sierżanta. Przed kilku dniami przeszedł na emeryturę; nagle życie wydało mu
się puste i pozbawione sensu, chociaż czuł się już zmęczony, coraz dotkliwiej odczuwając
bezsilność w walce z tym, co w ludziach jest nikczemne i złe.
Mógł być kimś innym, nie sierżantem, to pewne. Interesowała go psychologia,
literatura, historia sztuki. Dlaczego nie studiował? Pewnego dnia rozpoczął pracę w milicji i
tyan samym zadecydował o swoim przeznaczeniu. Aie teraz opuszczało go to wybrane po
wojnie przeznaczenie. Cb pozostawało, czego mógł się jeszcze spodziewać?
Nie straci swoich związków ze sztuką, zwłaszcza z literaturą. Chaosowi życia
nadawała ona formę, a więc i sens. Lecz nie zastąpi życia, tej przygody, w którą wkroczył,
299184745.005.png
która go pochłania, w której uczestniczył nigdy się nie oszczędzając. Warunkiem sztuki jest
zmyślenie, nierzeczywistość, zagadkowa selekcja. Ale co jest warunkiem życia, jakie właśnie
zaczynał, już poza swoją pracą i bez niej? Dzięki pracy uzyskiwał świadomość własnej
osobowości i wiedzę o ludziach, o istocie człowieka. Realność życia, pozbawionego
dotychczasowej treści, stawała się czymś fikcyjnym, zmyślonym, daremnym. Chyba dlatego
postanowił, z nikim tego nie uzgadniając, wziąć udział w jeszcze jednej, może ostatniej
przygodzie, jaką miał przeżyć w tym domu otoczonym deszczem, ciemnością i wezbraną
rzeką.
Padał deszcz.
W blasku błyskawicy
Wioska Z. położona była na cyplu wcinającym się w rzekę.
W kilka godzin po moim przyjeździe do Z. kraniec tego cypla był odcięty od lądu. Nie
przypuszczałem, że stanie się to tak szybko. Gdybym jednak przewidział, że wysoka fala
powodzi dotrze również tutaj, także przyjechałbym do Z. Sprawa wymagała szybkiej
interwencji.
„Wezbrane wody pozostawiły głębokie wyrwy wzdłuż drogi E-22, prowadzącej z
Krakowa do Bochni - podawał w południe spiker radiowy. - Przedmieścia Bochni zalała
Raba..; Kulminacyjna fala na Wiśle, minąwszy Kraków, zniosła wały ochronne na terenie
Puszczy Niepołomickiej. Na wale wiślanym schroniło się kilkaset osób ze wsi Grobla i
Swiniary. Woda porwała cały ich dobytek i tylko nieliczni mieszkańcy zdołali zabrać ze sobą
do najwyżej położonej stodoły krowę albo konia. Lecz nad ranem również ta stodoła została
zalana”.
Pojechałem do Z. żeby obejrzeć ten stary dworek położony na krańcu rozległego
wzgórza i poznać jego mieszkańców.
W kilka godzin później komunikaty powodziowe zabrzmiały bardziej alarmująco.
„W Dąbrowie Tarnowskiej sytuacja staje się coraz bardziej krytyczna. U ujścia
Dunajca do Wisły, również w Żywcu, w olbrzymich rozlewiskach pozostało kilka milionów
metrów sześciennych wody. Fala kulminacyjna na Wiśle minęła Dęblin i dotarła do powiatu
Kozienice. Poziom wody w rzece przekroczył stan alarmowy o dwa metry. Wysoki stan wody
spowodował przecieki w wałach ochronnych Sandomierza, Kozienic i w miejscowości
Lipsko. Od dwudziestu czterech godzin trwa walka o uratowanie wałów i zlikwidowanie
przecieków wody w Andruszkowicach”.
299184745.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin