Golon Anne & Golon Serge - Angelika 01 - Markiza Angelika.pdf

(2751 KB) Pobierz
20006337 UNPDF
20006337.001.png
Anne i Serge Golon
MARKIZA
Z francuskiego przełożyła
Aleksandra Jagielowicz
Świat Książki
20006337.002.png 20006337.003.png
Rok 1645
ROZDZIAŁ I
— Nounou, dlaczego Gilles de Retz zabił tyle dzieci? —
zapytała Angelika.
— Diabeł go opętał, dziecino. Gilles de Retz, wilkołak
z Machecoul, chciał zostać najpotężniejszym władcą swoich
czasów. W jego zamku mnóstwo było probówek, fiolek
i garnków wypełnionych wywarami koloru czerwonego,
wydzielającymi potworne wyziewy. Diabeł żądał od niego
serca małego dziecka w ofierze. I tak zaczęły się zbrodnie.
Matki z przerażeniem patrzyły na czarną wieżę Machecoul,
wokół której wciąż krążyły stada kruków czyhających na
trupy niewiniątek pozamykanych w lochach.
— Czy on je wszystkie zjadał? — drżącym głosem zapy­
tała Madelon, młodsza siostra Angeliki.
— Nie, wszystkich nie dałby rady — odparła niania.
Dłuższą chwilę w milczeniu stała pochylona nad garn­
kiem, w którym bulgotała kapusta i boczek.
Hortensja, Angelika i Madelon, trzy córki barona de
Sance de Monteloup, z łyżkami znieruchomiałymi w pół
drogi do misek, lękliwie wyczekiwały dalszego ciągu opo­
wieści.
— Robił jeszcze gorsze rzeczy — ciągnęła niania z urazą
w głosie. — Najpierw kazał sobie przyprowadzać śmiertelnie
przerażonego biedaka wzywającego wniebogłosy matki.
Władca, rozparty na łożu, napawał się jego krzykami i prze­
rażeniem. Potem kazał dzieciaka przykuwać do muru czymś
w rodzaju dybów, które ściskały mu gardło i pierś, dusiły,
ale nie na tyle, aby wyzionął ducha. Malec miotał się jak
7
powieszony kurczak, oczy wyłaziły mu z orbit, siniał i krzy­
czał zdławionym głosem. W wielkiej sali słychać było wtedy
tylko salwy śmiechu okrutnych mężczyzn i jęki nieszczęsnej
ofiary. Potem Gilles de Retz uwalniał nieszczęśnika. Sadzał
go sobie na kolanach, opierał główkę biednego aniołka
o własną pierś i uspokajał cichym głosem. To nic strasznego
— mówił — chcieliśmy się tylko zabawić. Ale to już skoń­
czone. Dostaniesz cukierki, puchowe łóżeczko i ubranko
z jedwabiu, jak mały paź. Dziecko się uspokajało. W ocz­
kach pełnych łez pojawiało się światełko radości. A wtedy
pan nagle zatapiał mu w gardle sztylet. No, ale najgorsze
rzeczy się działy, kiedy porywał małe dziewczynki.
— Co im robił? — zapytała Hortensja.
W tejże chwili do rozmowy wtrącił się stary Wilhelm,
który do tej pory siedział w kąciku koło paleniska, żując
prymkę.
— Zamilkniesz wreszcie, stara wariatko? — wymamrotał
z głębi przyżółconej brody. — Mnie, człowiekowi wojny,
bebechy się wywracają od twoich głupot!
— Głupoty...! Od razu widać, że nie pochodzisz z Poitou,
ot co, Wilhelmie Lutzen. Kiedy znajdziesz się pod Nantes,
od razu zobaczysz przeklęty zamek Machecoul. Zbrodnie
popełniono tam dwa wieki temu, a ludzie wciąż żegnają się
na jego widok. Ale ty nie jesteś stąd, nic nie wiesz o przod­
kach tej ziemi.
— Piękni przodkowie, jeśli wszyscy są tacy jak Gilles
de Retz!
— Gilles de Retz był tak wielki w swym okrucieństwie,
że żaden kraj poza Poitou nie może poszczycić się ta­
kim zbrodniarzem. A kiedy umarł, osądzony i skazany
w Nantes, bijąc się w piersi i wyznając Bogu swoją winę,
wszystkie matki, których dzieci zamordował, wdziały ża­
łobę.
— No, też coś! — wykrzyknął stary Wilhelm.
— A właśnie tacy jesteśmy, my, ludzie z Poitou. Wielcy
w zbrodni, wielcy w przebaczeniu!
Niania, obrażona, zebrała garnki i mocno ucałowała
Denisa.
— No pewnie, niedługo chodziłam do szkoły — ciągnęła.
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin