Niezwykła droga do bogactwa.pdf

(732 KB) Pobierz
Wiktor de Dore
©2006 Instytut Praktycznej Edukacji ISBN 83-913100-9-4
Dystrybuowane przez www.bogaty-ojciec.pl
112129165.029.png
 
112129165.031.png
 
112129165.001.png
 
112129165.002.png
 
112129165.003.png
 
112129165.004.png
 
112129165.005.png
 
112129165.006.png
 
112129165.007.png
 
112129165.008.png
 
112129165.009.png
 
112129165.010.png
 
112129165.011.png 112129165.012.png 112129165.013.png
 
112129165.014.png
 
112129165.015.png
 
112129165.016.png
 
112129165.017.png
 
112129165.018.png
 
112129165.019.png
 
112129165.020.png
 
112129165.021.png
 
112129165.022.png
 
112129165.023.png
 
112129165.024.png
 
112129165.025.png
dy pewnego ranka zjawiłem się na Rue de Sagesse, spodziewałem
się jedynie tej samej zbieraniny motłochu. Mimo to, powiedziałem sobie:
„Wiktorze de Dore, dziś będzie twój szczęśliwy dzień. Dziś któraś z tych
osób wyjawi ci to, co musisz wiedzieć”.
Przechadzałem się tą ulicą codziennie, od końca listopada, kiedy to
opuściłem uniwersytet, przekonany, iż powodzenie we współczesnym życiu
nie ma żadnego związku z uroczystym, brzęczącym tonem głosów moich
profesorów, którzy chodzili w podniszczonych paltach. „Mogłem zostać
członkiem rodziny królewskiej, markizem!” - wykrzyknąłem, idąc nerwowym
krokiem przez teren akademii. To prawda. Gdyby nie rewolucja burżuazyjna
1789 roku, która posłała mojego ojca na gilotynę i zabrała nam całe
rodzinne bogactwo, byłbym nietykalnym szlachcicem, a nie człowiekiem
utrzymującym się z dorywczej pracy i resztek fortuny rodzinnej -
człowiekiem bez przyszłości.
Na Rue de Sagesse roiło się od różnego rodzaju pretendentów do mojej
duszy. Choć wiedziałem, że nie są oni ani mądrzy, ani uczciwi, nie mogłem
oprzeć się urokowi ich starań. Frenolog stał na swoim codziennym
posterunku za niewielkim krzesłem na drugim końcu ulicy, kiwając palcem
do mnie i żarliwie zapewniając, że przyszłość kryje się w guzach, które
pokrywają moją głowę! Osobnik ten już wielokrotnie wyznaczał topografię
mojej czaszki, lecz nie dowiedziałem się od niego nic ponad to, że mój mózg
opasują kontury raczej przeciętne. Mimo to, frenolog wciąż wołał za mną tak
natarczywie, jakbym był jedyną osobą, która chce wysłuchiwać jego
niedorzeczności. Gdy poszedłem dalej, moim oczom ukazała się szóstka
kolejnych wróżbitów, stojąca w ogonku po mojej prawej stronie: adepci
botomancji, kartomancji, krystalomancji, bibliomancji, litomancji oraz
różdżkarstwa. Wszyscy jednocześnie agitowali mnie krzykiem i paplaniną
obietnic. Przestudiowałem każdą z ich sztuk niezwykle poważnie,
zapełniając mój pokój księgami czarów oraz różnego rodzaju różdżkami i
kryształowymi kulami. Zasadniczo jednak była to tylko rozrywka.
Skierowałem zatem uwagę w kierunku drugiej strony
G
112129165.026.png
ulicy, gdzie stał fizjokrata, uzdrawiacz, kuglarz, rojalista oraz krasomówca.
Fizjokrata wygłaszał długie mowy na temat zalet Tableau Economique
Quesnaya i namawiał wszystkich zebranych (w niektóre dni nawet całkiem
sporo osób) do poświęcenia swojego życia i energii rolnictwu. „Bogactwo
leży w ziemi!” - wielokrotnie wykrzykiwał podczas swojej tyrady,
publiczność zaś powtarzała jego zaklęcie, dopóki mówca i słuchacze nie
rozpłynęli się w końcu w monotonii nudnej litanii. Byłem kiedyś jednym z
jego uczniów. Przestudiowałem każde słowo Quesnaya oraz Adama Smitha.
Jednak żadna liczba teorii ekonomicznych nie otworzyła mi podwojów do
mojej własnej przyszłości i spodziewanej fortuny.
Uzdrawiacz wystawił półki pełne eliksirów: jeden na reumatyzm, inny na
podagrę i tak dalej. Kiedyś sprzedał mi książkę, obiecując, że opisane w niej
mikstury oczyszczą zarówno ciało, jak i umysł. Uparcie twierdził też, że
zdrowe ciało i jasne myśli stanowią podstawę materialnego powodzenia oraz
że w odpowiednim czasie zostanę bogatym człowiekiem. Przykro mówić, ale
większość przepisanych przez niego magicznych napojów wpędzała mnie w
chorobę, jedyną zaś osobą, która się wzbogaciła, był sam uzdrawiacz,
regularnie inkasujący ode mnie pieniądze.
Kuglarz wydawał się dość szczery. Demonstrował przechodniom gry
hazardowe: lewą ręką kręcił kołem ruletki, prawą potrząsał kośćmi, a przy
tym reklamował hazard jako rodzaj filozofii: „Wstając rano, ponownie
stajemy się pionkami, które przesuwa przypadek. To przypadek wyznacza
naszą klęskę, a także rządzi naszym sukcesem. Daj szansę przypadkowi, a
może odejdziesz stąd bogaty”. Wielu ludziom zdawało się, że on po prostu
chce, aby oni wygrali, choć rzadko kiedy tak się działo. Widząc we mnie
niezwykle inteligentną osobę - a przynajmniej tak mi się wydawało - kuglarz
wziął mnie na stronę i zaproponował, że nauczy mnie swojego fachu.
Spojrzałem mu wtedy prosto w oczy. Ujrzałem jedynie smutek i szybko
odszedłem.
112129165.027.png
Rojalista opłakiwał chaos, którym była Francja. - Gdy utraciliśmy
szlachtę, straciliśmy jedyną pewność, że bogactwo nie wpadnie w ręce
motłochu - oznajmił. - Musimy odzyskać wielkość naszego narodu i uwolnić
go od zła burżuazyjnej demokracji. Przy okazji wyjawiłem mu moje
szlacheckie pochodzenie. Jego ożywienie sięgnęło niemal zenitu. - Ponownie
odzyska pan swoje dobre imię! - wykrzykiwał zapalczywie za każdym
razem, kiedy go mijałem. Choć byłem taką perspektywą podekscytowany,
wiedziałem, że rojalista się myli. Muszę przyznać, iż przez pewien czas
podzielałem jego nadzieje, spędzając wolne chwile na lekturze biografii
francuskich monarchów, jak gdybym przygotowywał się do odrodzenia
stanu szlacheckiego. Jednak pomimo marzeń o beztrosce i przepychu, nadal
codziennie budziłem się w zakurzonym, obskurnym mieszkaniu.
Krasomówca był najwytworniejszy spośród nich wszystkich. - Pamiętaj -
mawiał pełnym dostojeństwa tonem - że każde wypowiedziane słowo musi
być precyzyjnie zgrane z odpowiednimi ruchami głowy, ramion i tułowia.
To mówiąc, wykonał zamaszysty ruch ręką w poprzek tułowia, jak gdyby
chciał ukazać dynamikę swojej elokwencji. - Gdy twoje słowa i ciało
harmonizują ze sobą - ciągnął - wszystko wokół zbliża się do twojej
doskonałości, znikają też wszelkie niesnaski. Znajdując w tym pewien sens,
zagłębiłem się w stosy szkiców przedstawiających wspaniały popis sztuki
teatralnej owego znakomitego mówcy. Ćwiczyłem elementy krasomówstwa
całymi godzinami. Po kilku tygodniach takiego treningu stałem się jedynie
osobliwym oryginałem, na najprostsze pytanie sąsiada odpowiadając
wyszukanymi ruchami głowy i nóg oraz pretensjonalnym, przesadnie
dźwięcznym głosem. Świat wokół mnie nie nabierał harmonii. Prawdę
mówiąc, ludzie zaczęli uciekać na mój widok!
Tak więc ponownie znalazłem się na Rue de Sagesse. Tym razem jednak
za zakrętem, na końcu ulicy stała pretendenka do mojej duszy.
Pozwól, że
112129165.028.png
wyjaśnię: Rue de Sagesse ciągnęła się przez około kilometr, ja zaś miałem
w zwyczaju przemierzać ją całą z południa na północ. Na krańcu północnym
ulica rozgałęziała się na wschód i zachód. Skręcając na wschód, oglądało się
sklepy miejscowych kupców, gdzie naprawdę można było bardzo przyjemnie
spędzić czas, wybierając owoce, chleb i wino na całodniowy posiłek.
Większość przyjezdnych, spacerujących wzdłuż północnej części Rue de
Sagesse właśnie tak robiła, a ponieważ na ulicy wciąż było pełno zarówno
turystów, jak i miejscowych, kupcom wiodło się całkiem dobrze. Skręciłem
jednak na zachód, z dala od ulicznego zgiełku, aby udać się do leżącego za
rogiem lasku, gdzie mogłem zostać sam na sam z moimi poważnymi i
często ponurymi myślami. Tam - za zakrętem, który oprócz mnie wybrało
niewielu - stała wspomniana kobieta. Była ona piękna - drobna,
ciemnowłosa, cała ubrana na biało. Stojąc tu, robiła wrażenie anioła wśród
rozpustników. Nie widziałem jej wcześniej, a mimo to najwyraźniej coś o
mnie wiedziała, bo przecież czekała tutaj, jak gdyby na moje przybycie.
Opodal rósł rozłożysty krzew głogu, pora roku była jednak zbyt wczesna,
aby wydał owoce. Mój anioł-serafin ciskał garściami ciemne drobinki (które
wyglądały na malutkie nasionka) w stronę krzewu. Ku mojemu wielkiemu
zdumieniu i osłupieniu kobieta rzuciła część tych nasion we mnie, jak
gdybym także był głogiem. Spojrzała mi prosto w oczy. Jej twarz
pozbawiona była wyrazu. Gdy zaczęła mówić, głos zdawał się dobiegać z
innego źródła, jedynie przez nią przechodząc. Wówczas słowa, które
wypowiedziała, były dla mnie jedynie szaleńczym, bezładnym bełkotem:
Życie jest czymś więcej niż pożywieniem,
a ciało - więcej niż ubiorem.
Bądź gotowy do czynu i miej zapalone lampy.
Błogosławieni ci niewolnicy,
których pan, gdy przybędzie, zastanie czujnych.
To chwila niespodziewana. Czy działasz?
Mistrz przybywa!
Staraj się przejść przez wąskie drzwi.
Znajdź zgubioną monetę.
112129165.030.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin