Katarzyna Sayn-Wittgenstein - Koniec mojej Rosji. Dziennik 1914-1919.doc

(1497 KB) Pobierz

 

KATARZYNA SAYN-WITTGENSTEIN

Koniec mojej Rosji

Dziennik z lat 1914-1918

Opracowała i do druku podała Maria Razumowska

Przełożył Witold Malesa

NOIR SUR BLANC

 

Wszystkie fotografie pochodzą z archiwum rodziny Razumowskich,

prócz następujących: - str. XXIII, XXIV i XXV (u góry) (c) Jacąues Ferrand, Noblesse russe:

Portraits, 1988, tom IV, str. 193 i 195. str. XXV i XXVII (c) Bildarchiv der ósterreichischen Nationalbibliothek,

Wien

- str. XXVI (u dołu) i XXVIII (c) Marvin Lyons, Russia in original photogmphs, 1860-1920, London 1977, str. 202 i 203.

Copyright   (c) Maria Razumovsky

For the Polish edition Copyright (c) 1998 Noir sur Blanc, Szwajcaria

ISBN 83-86743-27-1

 

Poświęcam moim wnukom:

Verze, Mai, Andrzejowi i Darii Kirze, Katarzynie i Grzegorzowi Andrzejowi, Tatianie i Nataszy

 

WSTĘP

Gdy w listopadzie roku 1918 książę Mikołaj Mikołajewicz Sayn-Wittgenstein wraz z rodziną przeszedł przez most na Dniestrze z Mohylowa Podolskiego do położonej już w Besarabii małej mieściny Ataki, by "na kilka dni" ukryć się przed szalejącymi w mieście oddziałami Petlury, jego dwudziestotrzyletnia córka Katarzyna - Katia - miała w podręcznej walizce swój dziennik. Były to zeszyty drugi, trzeci i czwarty; zeszyt drugi zaczęła pisać w sierpniu 1914 roku, kolejne są jego dalszym ciągiem. Zeszyt pierwszy pozostał w Kijowie. Niemieckie tłumaczenie dziennika ukazało się w roku 1984 w berlińskim wydawnictwie Wolf Jobst Siedler Yerlag.

Rodzina książąt Sayn-Wittgensteinów wywodzi się z Niemiec, To jeden z najstarszych i najznakomitszych niemieckich rodów arystokratycznych. Udzielne hrabstwo Sayn-Wittgenstein powstało w roku 1352 i dotrwało aż do wojen napoleońskich. W roku 1762 jeden z młodszych synów - hrabia Christian Ludwik Kazimierz

- wstąpił na służbę do cesarskiej armii rosyjskiej. Zmarł w roku 1797 w randze generała-majora. Jego syn - Piotr Ludwik Adolf

- słynny Piotr Christianowicz - urodził się w guberni Włodzi-mierskiej w 1786 r., czuł się w pełni Rosjaninem i zrobił wspaniałą karierę wojskową. Był jednym z dowódców armii rosyjskiej w czasie wojen z Napoleonem, feldmarszałkiem i głównodowodzącym wojsk rosyjskich. Za kierowanie obroną Sankt Petersburga w roku

 

1812 wdzięczni kupcy stolicy podarowali mu piękny majątek Druż-nosiele, wspomniany potem przez Yladimira Nabokova. Odziedziczył go starszy syn Piotra Christianowicza; położone na południu Rosji majątki - Starościńce i Bronica - przypadły w udziale młodszemu. Za czasów Mikołaja I Piotr Christianowicz popadł w niełaskę, gdyż sprzyjał dekabrystom.

Feldmarszałek Sayn-Wittgenstein jest w prostej linii pradziadem autorki niniejszego dziennika. Jej dziada - Mikołaja Pietro-wicza spotkało rodzinne nieszczęście. Jego pierwsza żona - Karolina z domu Iwanowska - uciekła za granicę ze słynnym węgierskim kompozytorem i pianistą Franciszkiem Lisztem, zabierając ze sobą jedyne dziecko - jedenastoletnią córkę Marię. Książę Mikołaj Pietrowicz przez kilka lat starał się o rozwód, ale za rządów Mikołaja I nie otrzymał nań pozwolenia. Dopiero po śmierci cara w roku 1855 mógł się rozwieść i ożenić powtórnie. Z tego małżeństwa urodziły się dwie córki i syn Mikołaj, który w chwili śmierci ojca miał zaledwie dwa lata.

Książę Mikołaj Mikołajewicz wychowywał się w korpusie paziów. Dzięki zasługom sławnego dziada otwierała się przed nim wspaniała kariera na dworze carskim, ale z niej zrezygnował. Skończył Akademię Rolniczą w Pietrowskoje-Razumowskoje i poświęcił się doskonaleniu metod rolniczych w swych ukraińskich posiadłościach. Stosował najnowocześniejsze w owych czasach maszyny rolnicze i urządzenia techniczne, założył sady owocowe, zbudował wytwórnię win i soków owocowych. Budował drogi i szkoły, a z chłopami zawsze miał dobre stosunki. W gospodarzeniu pomagali mu obydwaj synowie i córka Tatiana.

Książę Mikołaj Mikołajewicz ożenił się w roku 1888 z Marią Pawłowną Zubową, pochodzącą ze starego arystokratycznego rodu. Jej brat - Mikołaj Pietrowicz Zubow ("wujek Kola") - był dyrektorem Instytutu Mikołajewskiego, moskiewskiego domu sierot i członkiem Rady Państwa. Mikołaj Mikołajewicz i Maria Pawłowną mieli sześcioro dzieci: Natalię, urodzoną w roku 1889 i zmarłą w roku 1910 w Davos na gruźlicę, Borysa, urodzonego w roku 1890, który zginął w walce z bolszewikami w roku 1919, Tatianę, urodzoną w roku 1894 i zmarłą w roku 1974, Katarzynę - autorkę tego dziennika, urodzoną w roku 1895 i zmarłą w roku 1983, Andrzeja, urodzonego w roku 1899 i zmarłego w roku 1939, oraz najmłodszą córkę - Olgę, urodzoną w roku 1900 i zmarłą w roku 1943. Jako członek rodziny występuje w dzienniku Nadieżda Władimirowna Sokołowa - Nudiczka. Wstąpiła ona na służbę do

 

książęcej rodziny, gdy urodziło się pierwsze dziecko, i przeżyła z nią lata do pamiętnej ucieczki przez Dniestr. Później nie było już od niej żadnych wieści.

O losach rodziny Sayn-Wittgensteinów w czasie pierwszej wojny światowej i rewolucji, o strasznej katastrofie, jaka spotkała całą rosyjską kulturę, opowiada dziennik Katii - naocznego świadka jakim stała się młodziutka dziewczyna. Zapisywała ona swe spostrzeżenia, myśli i przeżycia tylko i wyłącznie dla siebie - "by mieć co wspominać na starość". Jej sądy są czasem kategoryczne, czasem niesprawiedliwe, ale wypowiada się zawsze szczerze i mówi wszystko, co myśli, co w jej mniemaniu jest prawdziwe. "Ten dziennik - to nie wspomnienia - pisał do naszej Matki Aleksander Sołżenicyn 6 maja 1982 roku, to coś o wiele cenniejszego od wspomnień. I to nie tylko dlatego, że pisany jest dla siebie, lecz przede wszystkim dlatego, że pisany jest na gorąco. Żadna pamięć ludzka nie jest w stanie tak dokładnie zrekonstruować panujących ongiś nastrojów. Czas sprawia, że wszystko ulega wygładzeniu i zmianom".

W epilogu skreślonym w 1982 roku Katarzyna Sayn-Wittgen-stein-Razumowska pisze o dalszych losach bohaterów swego dziennika. Należy tu jedynie dodać, że i sam dziennik miał dość niezwykłe koleje. Przez wiele lat rękopis leżał w skrzyni, najpierw w Czechosłowacji, a po roku 1946 - w Wiedniu. I dopiero, gdy w roku 1975 Aleksander Sołżenicyn zwrócił się do starej emigracji rosyjskiej z apelem, by przysyłać mu dokumenty z czasów rewolucji rosyjskiej, Matka nasza przypomniała sobie o istnieniu dziennika. Przepisała więc z niego kilka stron i posłała Sołżenicynowi. Pisarz był bardzo zainteresowany. Jednak z powodu podeszłego wieku Matka nasza nie mogła przepisać zeszytów zapisanych kopiowym ołówkiem ponad sześćdziesiąt lat temu. Ale czytać mogła i w ciągu niespełna roku podyktowała cały dziennik - oryginał miejscami był prawie nieczytelny - na taśmę magnetofonową. Potem jeszcze poprawiała spisany z taśmy maszynopis, zrobiła redakcję i korektę, napisała kilka przypisów i uzupełnień oraz zakończenie. Zmarła w roku 1983 w Wiedniu w wieku osiemdziesięciu siedmiu lat, niedługo po ukończeniu przez nas tłumaczenia dziennika na niemiecki.

Naszej Matce nie było dane dożyć chwili, gdy z tak ogromnym powodzeniem spotkało się niemieckie wydanie książki. Ale miała wielką przyjemność z poznania opinii o dzienniku jego pierwszego rosyjskiego czytelnika:

11

 

"Była Pani niezwykle przenikliwą panienką. W środku marca 1917 roku w Piotrogrodzie udało się Pani sformułować w ogólnym zarysie wszystkie najistotniejsze sprawy, dla których opowiedzenia ja potrzebowałem aż ośmiu tomów. Również ja głęboko wierzę w to wszystko, w co pani wierzyła".

Aleksander Sołżenicyn, dnia 6 maja 1982 roku

Wydajemy Dziennik za całkowitą zgodą naszej Matki. Pracując nad jego uprzystępnieniem Matka nasza cieszyła się, że może przywołać z pamięci obraz ukochanej ojczyzny, do której przez całe życie tęskniła, i że w ten sposób opowiada o niej nie tylko wnukom, lecz także młodszym pokoleniom swych rodaków.

Podczas przygotowania rękopisu do druku nieocenioną pomoc wyświadczyła nam E.P. Gomberg. Noty biograficzne opracowali dla nas ojciec Borys Bobrinski, hrabia L.S. Miłoradowicz, W.S. Obo-lenski i E.A. Puszczyna. Jesteśmy też bardzo wdzięczne naszej ciotecznej siostrze K. Cziplea, z domu Wassilko, za udostępnienie nam wielu fotografii rodzinnych. Wszystkim raz jeszcze serdecznie dziękujemy.

Maria, Dana i Olga Razumowskie

Wiedeń, w kwietniu 1985 roku

***.

 

"Czy znasz krainę tę,

Gdzie duch mój nadal trwa?..."

1914 rok

 

Bronica, niedziela, 3 sierpnia 1914 r.

Godzina 11 wieczorem              .           ^

I oto rozpoczynam drugi zeszyt mojego dziennika. Zadaje sobie pytanie: o czym będę pisała pod jego koniec? Czy nadal o wielkiej wojnie europejskiej czy już o światowej? Ten zeszyt jest taki gruby, że musi się bardzo wiele wydarzyć, bym go mogła całkowicie zapisać. Jakie będą te wydarzenia: dobre czy złe? Po cóż jednak domyślać się i przewidywać! Lepiej jest obserwować z boku płynący nieustannie strumień życia.

Dziś wreszcie nadeszły gazety. Nie ma w nich żadnych szczególnych wiadomości. Oczywiście, pewne wiadomości są i, jak zwykle, korzystne dla nas. Czy to możliwe, by w gazetach były tylko dobre nowiny? Jest oficjalny komunikat o naszym zwycięstwie pod Sokalem. Pokonaliśmy w mieście (jeśli się nie mylę) trzy nieprzyjacielskie pułki, które zmuszone były się wycofać. Ochotnicy pouciekali jeszcze przed zakończeniem walk; miasto jest w naszych rękach. Przez cały dzień Niemcy starali się wyrzucić nasze wojska z zajętego przez nich Eydtkuhnen i nie udało im się. To tylko ciągle

1 Dziennik jest datowany według tzw. starego stylu, czyli kalendarza juliań-skiego, obowiązującego w Rosji carskiej. Różnica w datowaniu wynosi 13 dni, a więc 3 sierpnia 1914, to 16 sierpnia 1914 r. - red.

 

małe starcia, do niczego poważnego jeszcze nie doszło. Ale nawet i w tych mało znaczących potyczkach pewien Kozak tak się wyróżnił, że otrzymał order św. Jerzego. Sam jeden zabił jedenastu Niemców; sam odniósł szesnaście ran bagnetem, a jednak stan jego ulega poprawie. Zuchy z tych naszych Kozaków, dobrze, że wszyscy zostali zmobilizowani. Pokażą Niemcom, co potrafią!

Armie belgijska i angielska połączyły się. Liege nie zostało zajęte, a Niemcy odchodzą w kierunku Namur. Kajzer zaproponował królowi Albertowi pokój mówiąc, iż nigdy nie zamierzał walczyć z dzielnym belgijskim narodem; obiecywał też dużą rekompensatę terytorialną po zakończeniu wojny. Król odpowiedział odrzuceniem tej wspaniałomyślnej propozycji i zawiadomił o swej decyzji zaprzyjaźnione mocarstwa. I tak kajzerowska próba spełzła na niczym.

Poniedziałek, 4 sierpnia 1914

Japonia wystosowała do Niemiec ultimatum: wycofać z wód japońskich i chińskich niemieckie statki wojenne albo je rozbroić, a także bezwarunkowo oddać Japonii Kao-Czao, które Japonia ma z kolei przekazać Chinom. Wszystko to ma być wykonane w ciągu miesiąca. Termin ultimatum: siedem dni. Po jego upływie Japonia zastrzega sobie swobodę działań. Krótko i węzłowato. Japończycy nie mogą wyrzec się bezczelności, ale tym razem ich tupet wyszedł nam na korzyść. A i Niemcom nie zaszkodzą noty, ułożone w takim samym tonie, jak ta, którą oni wystosowali do Austrii w sprawie oddania Serbii.

Niemcy zaś próbują forteli: słynne "Goeben" i "Breslau", które utkwiły na Morzu Śródziemnym, zostały zakupione przez Turcję. To jasne, że dwa krążowniki nie będą tkwiły w miejscu, gdy mają skierowane przeciw sobie dwie połączone eskadry - maltańską i tulońską. One mogły wprawdzie połączyć się z eskadrą austriacką, ale czy kajzer będzie myślał o swoich sojusznikach, jeśli w grę nie wchodzi jego własna korzyść? Jemu wygodniej było przekazać w tureckie ręce swój największy atut: dzięki "Goeben" turecka flota prześcignie grecką, bowiem krążownik ten jest największym osiągnięciem współczesnej techniki. Druga korzyść to możliwość wpłynięcia na Morze Czarne i zniszczenia naszych portów. Wszystko wspaniale przemyślane i po mistrzowsku rozegrane: niemieckie załogi telegraficznie przyjęły tureckie obywatelstwo, nałożyły na

 

głowy fezy i przepłynęły cieśniny. Ale mocarstwa Trójporozumienia nie dały się na to złapać: zażądały od Turcji natychmiastowego rozbrojenia statków i wysłania ich załóg do Niemiec, gdyż prawo międzynarodowe zabrania statkom państw walczących wpływać do neutralnych portów, a poza tym prawo to zabrania kupowania statków w czasie ich rejsów. Mocarstwa Trójporozumienia postanowiły traktować te statki jako niemieckie i odpowiednio z nimi postępować. Tak więc zanim jeszcze "Goeben" i "Breslau" wpłynęły do Zatoki Konstantynopolitańskiej zostały zaatakowane przez eskadrę angielską i rozpoczęła się walka, z której "Goeben" uciekł z wygiętą burtą i z uszkodzonym mostkiem kapitańskim. Szkoda, że jednak udało mu się wyjść cało.

U nas wszystko po dawnemu. Austriacy jeszcze nie ostrzeliwali Bronicy. Chodziły pogłoski, że zamierzają ruszyć na Kamieniec Podolski. W tym wypadku musielibyśmy prendre la clef des champs.

Do tej pory nie ma żadnych wieści od Boby, oprócz jednego telegramu z Moskwy. Mamunia strasznie się niepokoi, i w ogóle nastrój w domu nie należy do najlepszych. Oby jutro nadszedł już ten telegram!

Wtorek, 5 sierpnia 1914

Nareszcie nadszedł telegram, a w ślad za nim i list. Treść telegramu zdziwiła nas i zasmuciła. Napisał: "Dopiero teraz sytuacja się wyjaśniła. Pułku nie zastałem, jadę do Nowogrodu batalion rezerwowy. Zdrowy. Napiszę dokładnie".

Takiej wiadomości nie spodziewaliśmy się. Byliśmy przekonani, że pułk kawaleryjski nie ruszy się z Petersburga, a tu proszę - do Nowogrodu; po co i na jak długo? A jeśli pułk skierowano za granicę? Wszystko jest niejasne i dlatego straszne. Dziś otrzymaliśmy list Boby z Moskwy, napisany w sposób wesoły i pełen wigoru, co świadczy, że jest w dobrym nastroju. Pisze między innymi, że słyszał kilka razy, że nazywają go żołnierzem, i że jest z tego dumny. Powiada, że im bardziej zbliża się do celu, tym więcej chciałby mieć nowych obowiązków. To jest zrozumiałe i bardzo mu tego zazdroszczę!... I jeszcze Boba pisze, że Tania i Żenią Łopuchin oraz Natalia Bobrinska zapisały się jako siostry miłosierdzia przy moskiewskich szpitalach. Czy długo jeszcze ja będę musiała siedzieć z opuszczonymi rękami i patrzeć jak inni pracują? Do tej pory nie miałam odwagi pomówić o tym z mamunią, gdyż bałam się kate-

 

gorycznej odmowy. Ale naprawdę, ja przecież nie mogę tak dalej, ja chcę pracować. Dziś przez cały dzień szyłam bieliznę dla rannych, ale to mi nie wystarcza, wiem, że mogłabym robić znacznie więcej! Gdybyśmy mogli znaleźć się teraz w Moskwie!

6 sierpnia 1914             

4 godzina po południu                                  

Ciągle krążą pogłoski o zajęciu Kamieńca przez Austriaków. Stary Pan chodzi smętny i nieustannie powtarza, że powinniśmy wyjeżdżać. I prawdopodobnie dojdzie do tego, gdyż słyszałam dziś wyraźne strzały karabinów maszynowych, zresztą nie tylko ja. To śmieszne, ale wszyscy słyszeli, a nikt o tym nie mówi i jakby stara się zapomnieć, by nie przypominać sobie i innym o grożącym niebezpieczeństwie. W ogóle wszyscy wyjątkowo zachowujemy zimną krew i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że się nie boję, a jeśli ktoś nam powie, że trzeba .uciekać, nie będzie żadnego popłochu i nikt się nie przestraszy, albo przynajmniej nie okaże tego. Gdy trwa wojna wszyscy muszą coś poświęcić, i jeśli Austriacy zdobędą Bronkę, to będzie nasza ofiara. Myśmy już poświęcili Bobę, ale może na nim się nie skończy. Wiemy, że nasz front jest raczej drugoplanowy i prawdopodobnie Austriacy mogą wkroczyć na Podole. Tu chyba nie ma już żadnego wojska.

9 godzina wieczorem

Austriacy zajęli Kamieniec. O świcie wyjeżdżamy. Jedziemy w kierunku Rochn, 80 wiorst końmi. Zamieszanie. Wszystko trzeba zabierać, chować. Mówi się, że niedługo tu będą.

Rochny, 7 sierpnia 1914 8 godzina wieczorem         "

Zmęczyliśmy się i rozkleiliśmy! Dzień był tak bogaty w przeżycia, że aż w głowie się kręci. Nie wiem, czy zdołam opisać wszystko po kolei, zresztą nawet nie będę próbować, bo i tak nic z tego nie wyjdzie.

Tymczasem zajmę się sprawami najbliższymi. Mam przed sobą taki widok: malutki pokoik podejrzanej czystości, z zielonymi ścia-

 

nami i wyłożoną kafelkami podłogą, z wypaczonymi meblami obitymi zieloną skórą i z krzywym lustrem. Cały pokój aż pod sufit załadowany jest naszymi niezliczonymi walizami, workami itd. Na zielonej kanapie siedzą mamunia, babcia i Nadia. Wszystkie trzy drzemią. Naprzeciw mnie, na stercie worków i walizek leży skulona Tatiana i chyba śpi. Z sąsiedniego pokoju - salle d'attente - słychać chórek różnorodnych głosów. Czuć tabakę. Tam siedzą tata, Andrzej i Olga - "kawalerowie" dlatego, że u nas nie ma miejsca, a Olga dlatego, bo tu jest zbyt gorąco, a właściwie dlatego, że tam jest weselej.

Siedzę sama wśród śpiących i przy słabym świetle lampki naftowej nie rozróżniam linijek. Pociąg miał odjechać o dziesiątej wieczorem, ale już się spóźnia i przyjedzie nie wcześniej niż wpół do dwunastej. Czas płynie wolno, lecz mimo niepokoju i przeżytych niebezpieczeństw, nie czuję się zmęczona. Chociaż połowa ubiegłej nocy zeszła mi na strasznej bieganinie, spałam nie więcej niż dwie i pół godziny i wstałam o piątej rano, a potem przez cały dzień jechałam linijką, wcale nie jestem senna. Sądzę, że jeśli w normalnych warunkach zdarzyłoby mi się coś takiego, to spałabym jak suseł. Myślę, że mój nadmiar energii spowodowany jest po prostu ciągłym napięciem i podnieceniem. Jeszcze nie wiem, jak spędzimy noc. Pociąg z Odessy może wcale nie przyjechać, może być też przepełniony. Jeśli nie zdołamy się zabrać, to nic innego nam nie pozostanie jak siedzieć tutaj przez całą noc, albo spać na naszych tłumokach na dworze. Jedno i drugie nie jest idealne, ale jednak wolę tę drugą możliwość.

Kijów, 8 sierpnia 1914 Hotel "Francja"

Wszystkie wczorajsze obawy były nieuzasadnione i wspaniale dojechaliśmy do samego Kijowa w luksusowych wprost warunkach, gdyż do pociągu doczepiono kilka wojskowych wagonów i w związku z tym przyjechaliśmy wpół do pierwszej a nie o piątej po południu. W Rochnach powiedziano nam, że nie będzie wolnych miejsc w pierwszej i drugiej klasie, ale tatuś kupił jednak pierwszą klasę, żeby móc siedzieć choć na korytarzu. Pogłoski okazały się nieprawdziwe - dostaliśmy dwa miejsca w pierwszej klasie i sześć w drugiej. Świetnie wyspaliśmy się i wypoczęliśmy; wszystkich ogarnął wesoły nastrój, tym bardziej, iż uspokoił nas pewien oficer,

 

mówiąc, że zapadła decyzja by odbić Kamieniec i że przepędzono oddziały austriackie z okolic Uszyć. Powiedział też, że Mohylewowi nic nie grozi. "Barometr nastrojów społecznych" natychmiast podniósł się niezwykle wysoko i z zainteresowaniem zaczęliśmy przyglądać się mijanym pociągom wojskowym. Zresztą pociągi te co rusz pojawiały się na naszej drodze. Platformy z karabinami maszynowymi, samochodami, wozami, wagony towarowe z końmi - to wszystko wzbudzało nasze zainteresowanie. Żołnierze spali na słomie, albo pili herbatę i jedli chleb. Wszyscy robili wrażenie wesołych i zadowolonych. Nadal śpiewali pieśni... Patrząc na nich trudno uwierzyć, że trwa straszna wojna.

Choć podróż była wygodna, jednak byliśmy szczęśliwi, gdy zajechaliśmy do hotelu i znaleźliśmy się w przestronnym i eleganckim pokoju. Od razu kupiliśmy okopcone szkiełka i spędzaliśmy czas na ulicy, czekając na zaćmienie słońca. Żyłka turystyczna wzięła górę. Ale ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu niebo zasłoniły chmury. I choć zaćmienie było całkowite, widzieliśmy dobrze tylko jego początek. Zrobiło się ciemno jak w nocy, a na Kreszczatiku zapalono latarnie. Ciemności panowały przeszło dwie godziny i było to bardzo interesujące.

Nie wierzę, by Austriacy mogli zburzyć Bronkę: wszyscy jesteśmy zbyt weseli!

Kijów, 9 sierpnia 1914 9 godzina wieczorem

O pierwszej w nocy wyjeżdżamy do Moskwy. Podróż potrwa całą noc i cały dzień. Będzie dobrze, jeśli znajdą się dla nas jakieś miejsca.

W Bronicy wszystko w porządku. Chodzą pogłoski, żeśmy przepędzili Austriaków i przekroczyli granicę. Czy nie za wcześnie uciekamy? Teraz chcemy się położyć i trochę odpocząć. Być może szybko nie będziemy mieli możności pospać.

11 godzina wieczorem

Biedna Olga zasnęła. Zaraz jedziemy na dworzec. Wszyscy są zmęczeni i śpiący. Mam nadzieję, że znajdziemy w wagonie miejsca leżące.

 

10 sierpnia 1914

W wagonie. 4 godzina po południu

Śpiąca załoga. We wszystkich kątach przedziału śpią: tatuś i Olga na dole, Tatiana i Andrzej na górze. Noc była zła. Mamy na siedem osób tylko jeden przedział pierwszej klasy, z trudem zdobyty przez tatusia i Andrzeja po długiej i uporczywej walce. Andrzej i Tatiana spali dobrze na górnych łóżkach, choć leżeli na twardych deskach, bośmy zapomnieli podłożyć im materace. Nam na dole było trochę gorzej. Część przejścia między łóżkami wypełniliśmy różnymi drobnymi bagażami, położyliśmy na nie palta i ja z Olgą ległyśmy na tym "moście pontonowym". Mamunia i babcia ulokowały się na łóżkach, a właściwie każda na połowie łóżka... Położyliśmy się dopiero o trzeciej w nocy; "most pontonowy" był tak wąski i miał takie żebra, że z tych pięciu godzin połowę czasu spędziłam na siedząco. Dziś rano czułam się zmęczona, ale już jest mi dobrze. Widać zupełnie odzwyczaiłam się od snu.

... Parno i straszny upał. Okien nie wolno otwierać, bo można zadusić się od kurzu. Potwornie jest jechać w lecie pociągiem i do tego w takich warunkach: siedem osób w przedziale. Mieliśmy i tak szczęście, gdyż tłumy pasażerów w ogóle się do pociągu nie dostały, a w nocy i w dzień korytarze były przepełnione. Ludzie spali gdzie się dało, najczęściej siedząc na bagażu podręcznym. Biedny tatuś też był jednym z nich, lecz potem znalazł sobie miejsce w przedziale trzeciej klasy. Ale w Konotopie doczepiono jeszcze jeden wagon i korytarz natychmiast opustoszał. Pociąg jest niewiarygodnej długości, ma prawie 50 wagonów. Kursuje tylko raz dziennie, resztę czasu zarezerwowano dla pociągów wojskowych...

Dzisiaj jedliśmy oryginalne śniadanie w majątku Michajło-wskoje. Pociąg stał dwadzieścia minut. Postanowiliśmy pójść coś zjeść. Ale na ten pomysł wpadli również wszyscy inni pasażerowie i w maleńkim pomieszczeniu bufetu dworcowego działy się wprost dantejskie sceny: dziki tłum, żądający kotletów i barszczu, oblegał kontuar. Tatuś umieścił przy stole mamę i babcię, a nas czworo poprowadził dalej. W końcu ja z Tatianą i Olgą znalazłyśmy się wśród jakichś tęgich, wesołych jegomościów. Olga zaraz zabrała się za barszcz jednego z naszych współbiesiadników, a gdy ten stanowczo zaprotestował, oddała swoją zdobycz. Ale tatuś dostał talerz barszczu i drugi talerz z wielkim sznyclem. Tatiana i Olga od razu zaczęły łyżkami jeść zupę, a ja wzięłam się za sznycel. I gdy już sporo zjadłam, zaproponowałam im zamianę. Wzbudziło to śmiech

 

wśród naszych przygodnych współbiesiadników. A my jednak na" jedliśmy się do syta. Kupiliśmy sobie jeszcze kwas i jabłka i w wesołym nastroju wróciliśmy do przedziału.

Tak w ogóle nie tracimy animuszu. W Bronicy wszystko w porządku, Boba zdrów, a poza tym krążą pogłoski, że zajęliśmy Kraków i Lwów1.

Moskwa, 12 sierpnia 1914             

12 godzina w nocy                                                      :

Wczoraj przyjechaliśmy i chociaż powitały nas smutne pokoje, ucieszyliśmy się z zakończenia tułaczki, i że jesteśmy na miejscu. Wczorajszy dzień minął spokojnie: poszliśmy do łaźni (po raz pierwszy w życiu, było dość zabawnie!), potem zjawiła się Żenią Łopuchina. Zapisała się na kursy sióstr miłosierdzia. Opowiadała, że nie sposób na nie się dostać: wszystkie wolne miejsca dzielone są między dwie kolejki, co praktycznie oznacza trzy miesiące czekania. Oprócz tego wszystkie kandydatki muszą stanąć przed komisją lekarską, przez którą my byśmy nie przeszły. Wymagana jest wielka siła fizyczna, wytrzymałość, zdrowie, a czyż możemy sprostać takim wymaganiom? Ale ja i Tatiana nie będziemy siedziały z założonymi rękami: zapisałyśmy się na dzienne dyżury w lazaretach. Jeszcze nie wiem dokładnie, na czym będą polegały nasze obowiązki, ale myślę, że na czytaniu rannym, pisaniu listów itd. Całą pracą kieruje hrabina Bobrinska. Nie będę się długo nad tym rozwodzić, ale bardzo się cieszę, iż tam trafiłam.

Dziś przejęłyśmy nasze obowiązki. Hrabina Bobrinska poprosiła nas przez telefon, byśmy przyszły na Dworzec Aleksandrowski, gdzie miały zatrzymać się dwa pociągi z rannymi i jeńcami, łącznie tysiąc dwieście ludzi. Należało dla wszystkich przygotować po dużej pajdzie chleba z kiełbasą i po szklance herbaty, a potem wszystko to rozdzielić. Roboty było w bród. Przyjechałyśmy o godzinie dwunastej, a wróciłyśmy o piątej...

Jedną z poczekalni trzeciej klasy przeznaczono na naszą "kuchnię". Przy długim stole ochotniczki kroiły chleb, przekładały kiełbasą i robiły kanapki. Tam też przygotowywano ogromne czajniki z wrzątkiem i esencją. Cukier był w wielkim worku. Gotowe kanapki ładowano w ogromne kosze, które musiało nieść dwóch

To była tylko kaczka dziennikarska (przypis autorki 1916).

 

mężczyzn. Wszystko to robione było błyskawicznie. Barbara Mi-kołajewna rozkazywała jak generał i wszędzie panował wzorowy porządek: kosze z kanapkami czekały na peronie na przyjazd pociągu. Utworzyłyśmy dwie drużyny: kanapkową i herbacianą. My należałyśmy do pierwszej. Nasz kosz niosło dwóch studentów, a mama, Tatiana i ja rozdawałyśmy kanapki. Gdy pociąg podjechał, ustawiono kosze wzdłuż wagonów i każdy ranny otrzymał swoją porcję. Za koszami niesiono czajniki i nalewano herbatę. Widziałyśmy tylko lekko rannych, bo ciężko ranni zostali w Kownie. Żołnierze byli na ogół w wesołym nastroju, opowiadali, że ruszamy na Królewiec. Potwierdzili tę informację jeńcy - ludzie spod niemieckiej granicy, spod Gumbinnen i Soldau. Przeważnie Polacy, mówią trochę po rosyjsku i robią wrażenie bardzo wesołych ludzi. Mocne, wyrośnięte, ładne chłopaki. Są i Prusacy w hełmach obwiązanych szmatami koloru khaki: nachalni i natarczywi, żądają więcej chleba. Polacy są grzeczni i dziękują za podawane jedzenie. Nasi chłopcy - Andrzej, Gawryłka Bobrinski i Włodzimierz Lwów - roznosili po wagonach papierosy i zapałki, rozmawiali z rannymi i byli bardzo zadowoleni. Jutro znów mamy być na dworcu. Jeszcze przed nami dużo roboty...

13 sierpnia 1914

11 wieczorem             

Dziś byłyśmy dwa razy na dworcu. Pierwszy pociąg przyjechał o godzinie dwunastej, drugi o ósmej wieczorem. Witałyśmy oba, zmęczyłyśmy się, ale byłyśmy bardzo zadowolone. Jak wiele różnych typów ludzkich mogłyśmy zaobserwować, jak wiele można by o tym opowiadać, a teraz wieczorem jesteśmy tak bardzo zmęczone, że chce się nam tylko spać i z trudem sklecam te parę zdań. Przecież ranni i jeńcy - to żywe gazety. Opowiadali nam co widzieli i przeżyli; oni są przecież tymi samymi żołnierzami, o których bohaterstwie czytaliśmy w gazetach. Patrząc na nich, podziwiać można jedynie ich werwę i wesoły nastrój, tę gotowość natychmiastowego powrotu po wyleczeniu się na front. Opowiadali o bitwie pod Gumbinnen jak o czymś najzwyklejszym. "Stale nacieraliśmy, a wróg cofał się". - "Jak walczą Niemcy?" Jedni twierdzą: "Dobrze, ale nasi lepiej!". A inni: "Też mi dobrze! Stale uciekają przed nami!" "Groźni są Niemcy?" "A gdzie tam, w ciągu dwóch dni wyparliśmy ich na osiemdziesiąt wiorst".

 

Jeńcy zdumiewają mnie swoim wesołym nastrojem. Sprawia im wyraźną przyjemność, gdy są zagadywani w swoim języku, dziękują bardzo za jedzenie i papierosy. Widać, że nie oczekiwali takiego traktowania. Nasze żołnierzyki dziwnie się do nich odnoszą, bez cienia wrogości. Gdy nalewamy herbatę w jednym z wagonów, siedzący przed nami na stopniu ochotnik mówi: "Dziękuję, nam już wystarczy, tylko temu Niemiaszce dajcie, równy z niego chłop". Traktują jeńców z szacunkiem, delikatnie, ostrożnie.

Tak odnoszą się do jeńców nie tylko żołnierze, lecz i publiczność. I nie można sobie zresztą wyobrazić, by mogło być inaczej. Nie wiem, czy to dobrze czy źle, ale płynie to z naszej słowiańskiej delikatności. Jutro będą trzy pociągi, od dwunastej do siódmej wieczorem. Strasznie zmęczyłam się i nie mogę już dalej pisać.

Otrzymaliśmy telegram od Boby; jest w Nowogrodzie i został nareszcie przyjęty do pułku. Teraz kawalerzystów skierowano do Wilna na rekonesans. Pod Kauschen szli na czele wszystkich oddziałów do ataku na jakiś oddział artylerii i chyba ponieśli duże straty. Są zabici wśród naszych znajomych: obaj Katkowowie, biedny Andrzej Kątków, z którym tańczyłyśmy zeszłej zimy i który zaledwie od paru miesięcy był żonaty. Był przyjacielem Boby, który tą wiadomością bardzo się przejął. Został też zabity Łopuchin, daleki kuzyn Tani i Żeni; Bobrikow, nasz krewny, jest ranny. Jakie to szczęście, jak bardzo wdzięczna jestem Bogu, że Boba nie brał udziału w tej bitwie. Nie mogę znieść strasznej myśli, że jego mogłoby już nie być. Czy długo jeszcze będzie wśród nas? Bóg raczy wiedzieć!

14 sierpnia 1914

11 godzina wieczorem

I znów parę godzin spędziłyśmy na dworcu. Tam z każdym dniem coraz większe zamieszanie. Tłumom zupełnie obcych ludzi udało się wtargnąć na peron i tylko nam przeszkadzają. Dziś miałam do czynienia przede wszystkim z jeńcami. Dawałam im jeść i pić. Wśród nich był ciężko ranny niemiecki oficer. Z trudem poruszał się i przez cały czas jęczał z bólu. Pomagałam mu pić. Ranni jeńcy wyglądają strasznie żałośnie. A cóż oni winni, że ich kajzer postanowił pokonać cały świat?

 

Nasi żołnierze są przeważnie weseli. Tylko niektórzy dopytują, czy tu będą wyładowywani, i mówią, że dalej jechać jest "niemo-żebnie".

Dzisiaj przyszedł do nas W.A. Wołożskoj. Dopiero co przyjechał z Petersburga, gdzie odwiedził rannego Bobrikowa. Opowiedział nam szczegółowo o bohaterskiej walce kawalerii pod Gum-binnen. Tu mówiono, że prawie cały pułk został zlikwidowany. To nieprawda: żołnierzy zginęło niewielu, ale za to bardzo dużo oficerów. Oto jak było: pułki kawalerii i gwardii konnej miały zdobyć jakąś baterię i w tym celu 4. eskadra pułku gwardii konnej odwracała uwagę nieprzyjaciela. Dokonano niebywałego czynu: żołnierze ukryli się za wozami, zaś oficerowie ruszyli na wroga z bagnetami. Nieprzyjaciel rzucił się na nich i wtedy właśnie zginęło wielu dzielnych chłopców, między innymi Katkowowie i ten drugi Bo-brikow, młodziutki jak nasz Boba, też ochotnik. Sam dowódca Bobrikow uratował się cudem: raniony w rękę upadł, lecz w tym momencie zza wozów wyskoczył ochotnik - był nim hrabia Gu-dowicz - i wśród gradu kuł podniósł go i doprowadził za wozy. W tym samym czasie żołnierze rzucili się na nieprzyjaciela i rozpoczęła się walka. Inne zaś oddziały w wyniku błyskawicznego manewru zaatakowały baterię i po długim, zaciekłym boju zdobyły ją1.

Długo będę pamiętać ten bohaterski bój naszych pułków gwar-dyjskich. Bobrikowa odznaczono złotą szablą, zaś Gudowicz dostał Order św. Jerzego. Teraz oba pułki wycofano i odpoczywają, gotując się do oblężenia.

Co przyniosą jutrzejsze gazety? Na razie nasze wojska są na granicy Prus, niedaleko Insterburga pod Królewcem, a na froncie austriackim - pod Lwowem.

Lękiem napawa mnie nieobecność wojsk alianckich. Wprawdzie Niemcy skierowali przeciw nim główne siły, ale teraz prawdopodobnie część przerzucą na naszą granicę.

12 godzina w nocy

Dzwoni telefon. To Sasza Zubow, mówi, że Pawłusza Sałtykow został ranny odłamkiem granatu w nogę. To jeszcze nie jest najgorsze. Przynajmniej nie umrze. Co porabia mój ukochany Boba?

1 Atakiem tym kierował generał Wrangel (przypis autorki 1981).

 

Sobota, 16 sierpnia 1914             

12 godzina w nocy                                                      

Jak dawno nie pisałam nic o wydarzeniach w naszych stronach, a przecież działy się tam rzeczy wstrząsające! Zatrzymałam się w moim dzienniku na słowach "prawdopodobnie Austriacy będą zdobywać Kamieniec, a wówczas my będziemy zmuszeni prendre la clef des champs. Napisałam to 4 sierpnia, nie wiedząc, że tego samego dnia Kamieniec został zdobyty, 6 zaś Austriacy byli już w okolicach Nowej Uszycy. Wyjechaliśmy o 7 rano, a w tym dniu Austriacy zostali rozpędzeni i pod miasteczkiem połączyli się z większymi oddziałami, które 8 zostały pokonane z kretesem przez nasze wojska. Od tamtego dnia Austriacy uciekali zewsząd i wkrótce Kamieniec został wyzwolony. Obecnie nie ma już tam żadnego Austriaka, a nasze wojska dotarły aż pod Lwów. Zaledwie dwanaście dni minęło od naszego wyjazdu z Bronicy, a jak wszystko się zmieniło! Wtedy był czas wycofywania się naszych wojsk z Nadwiślańskiego Kraju, z Kamieńca i z innych miast, a także pora nie do końca przeprowadzonej mobilizacji i naszej bezczynności na granicy z Prusami. Od tamtych dni, gdy zmobilizowawszy wszystkie potrzebne siły ruszyliśmy do przodu, gazety codziennie podawały informacje o coraz to nowych zwycięstwach. Posuwamy się błyskawicznie naprzód, stale zdobywając nowe miasta, zmuszając nieprzyjaciela do odwrotu, pokonując wszelkie przeszkody! To prawda, co powiedział pewien angielski pisarz, że "Rosja nie powinna zaczynać, jeśli nie będzie całkowicie gotowa. Gdy jednak rosyjska lawina ruszy, to nie będzie można jej powstrzymać!" Przeżyliśmy wiele krwawych walk i ogromne są nasze straty, ale zwycięsko posuwamy się do przodu. W armię wstąpił nowy duch, niszczy oddziały nieprzyjaciela i wkracza coraz bardziej w głąb jego państwa. Na czele idzie kwiat naszego wojska, najlepsze gwardyjskie pułki i dzięki nim zwyciężymy, gdyż gwardia albo zwycięża, albo oddaje życie za ojczyznę. Bitwa pod Gumbinnen 9 sierpnia, pierwsza ważna bitwa w której odnieśliśmy wspaniałe zwycięstwo, zmieniła radykalnie nastroje w armii i społeczeństwie. Wszystkich ogarnęła euforia. Bitwa ta pokazała, że Niemcy wcale nie są niezwyciężeni, jak nam się początkowo wydawało, a również i to, że my znów jesteśmy prawdziwymi Rosjanami jak za dawnych, minionych czasów, jakimi bywaliśmy ongiś.

Zajęliśmy Gołdap, Soldau, Neidenburg, Szczytno, Gąbin czyli Gumbinnen i najważniejsze węzły kolejowe, wzdłuż których ciągnie

 

się teraz granica zajętych przez nas obszarów: Tylża, Insterburg i Olsztyn. Są pogłoski, że jesteśmy pod Królewcem, a nawet żeśmy go już zdobyli. Brzmi to wręcz niewiarygodnie, gdyż Królewiec to mocna twierdza. Mówią, że zrezygnujemy z jego oblegania i posuniemy się dalej. Ale dziś w popołudniowej gazecie mamy taką informację: "Zgodnie z oficjalnym komunikatem informujemy, iż nasz atak w Prusach trwa z powodzeniem. Z wiarygodnych źródeł wiadomo, że nasze sukcesy w Północnych Prusach są wspaniałe, ł że podziwia je cała Rosja". Czy nie oznacza to, że Królewiec niedługo znajdzie się w naszych rękach?

Ludność zajmowanych przez nas miast, nastraszona przez władze, że Rosjanie to barbarzyńcy i że należy się przed nimi ratować, w panice ucieka do Berlina, napełniając tamtejsze życie chaosem i przerażeniem. Prawda o działaniach wojennych nie jest ludności znana. Czy w ten sposób Wilhelm sam sobie nie wyświadczył niedźwiedziej przysługi?

Jeśli nasze sprawy stoją wspaniale, to naszych sojuszników jak na razie słabo. Liege i Bruksela zostały zdobyte. Namur pali się. Oczywiście, nie ma to większego znaczenia, gdyż mając nas za plecami, Niemcy nie mogą skierować całej swej siły na front zachodni. Ale czym zawiniła mała Belgia, że musi wziąć na siebie atak Niemców?

Jakie wiadomości przyniosą nam jutrzejsze gazety?

Niedziela, 17 sierpnia 1914 Wpół do dwunastej

Wieczorem otrzymaliśmy telegram: tatuś przyjedzie jutro z Petersburga i przywiezie ze sobą Bobę! Co to ma znaczyć? Być może przed skierowaniem do pułku dostał na jeden dzień przepustkę? Niech Bóg sprawi, by wszystko zakończyło się pomyślnie. Na wojennej scenie nic nowego. Toczą się wielkie walki w Galicji. Kontynuowane jest nasze natarcie w Prusach. Wynik nie znany.

Wtorek, 19 sierpnia 1914 12 godzina w nocy

Znów przez trzy dni nie pisałam, i znów tak wiele się wydarzyło, że nawet nie wiem od czego by tu zacząć.

 

Po pierwsze, przed trzema dniami przyjechał Boba. Dostał przepustkę na dwa dni, prawdopodobnie przed wyruszeniem w drogę. Jest wesoły, pełen werwy i bardzo dumny ze swojego nowego munduru: granatowe spodnie, koszula koloru khaki, biały skórzany pas, czarno-czerwone paski na naramiennikach, i szabla też na białym rzemieniu. To zwykły mundur, lecz bardzo jest mu w nim do twarzy. Wygląda teraz na jeszcze wyższego, prawdziwy z ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin