Agatha Christie - 25 Po pogrzebie.rtf

(778 KB) Pobierz

 

 

 

Agatha Christie - Po pogrzebie


Rozdział pierwszy

I

Stary Lanscombe dreptał od pokoju do pokoju podciągając rolety i zerkając od czasu do czasu zmrużonymi, łzawiącymi oczyma za okno.

Wkrótce powinni wrócić z pogrzebu. Lanscombe zaczął się ruszać trochę szybciej. Zostało mu jeszcze tyle okien!

„Enderby Hall” to duży wiktoriański dom w neogotyckim stylu. W każdym pokoju wisiały spłowiałe zasłony z brokatu lub aksamitu. Gdzieniegdzie ściany nadal obite były jedwabiem, który jednak po tylu latach zupełnie stracił kolor. W salonie urządzonym na zielono wisiał portret Corneliusa Abernethieego. Dla niego właśnie zbudowano „Enderby Hall”. Mężczyzna na portrecie miał ciemną brodę agresywnie sterczącą do przodu. Ręką opierał się o globusnie wiadomo, czy tę pozę przybrał na własne życzenie, czy też była to symboliczna koncepcja artysty.

Comelius Abernethie patrzący z portretu zawsze sprawiał na Lanscombeem wrażenie silnego mężczyzny i stary służący odczuwał zadowolenie na myśl, że nigdy go nie spotkał. Osobiście wolał pana Richarda. To był dobry pan. I zmarł tak nagle, chociaż przyznać trzeba, że od jakiegoś już czasu lekarz bywał częstym gościem w tym domu. Pan Richard właściwie nigdy nie wrócił do siebie po śmierci syna.

Staruszek potrząsnął głową i pospieszył do Białego Buduaru. To straszne, to naprawdę straszne! Taki silny i zdrowy mężczyzna! Nikt by nie uwierzył, że spotka go taki koniec. I do tego pan Gordon zabity podczas wojny. Jedna śmierć po drugiej. W smutnych czasach żyjemy. Pan tego nie przeżył. A jeszcze tydzień temu wydawał się w dobrej formie.

Trzecia roleta w Białym Buduarze nie chciała się zwinąć. Utknęła w połowie drogi. Za słabe sprężyny, ot co, pomyślał Lanscombe. I rolety są już stare, jak zresztą wszystko w tym domu. A w dzisiejszych czasach trudno o naprawę. Teraz potrafią tylko potrząsać głową i mówić, że mechanizm jest przestarzały. Jak gdyby nowe rzeczy były lepsze od starych! Sam wie najlepiej. Większość to tandeta, rozpada się w rękach. Ani materiał nie jest dobry, ani wykonanie takie jak kiedyś.

Nie poradzi sobie z roletą, jeśli nie przyniesie drabinki. Nie lubi wspinać się na drabinę, cierpi na zawroty głowy. A może dać sobie spokój? W końcu to nie ma znaczenia, ponieważ okna Białego Buduaru nie wychodzą na ulicę i wracający z pogrzebu goście niczego nie zauważą. Poza tym pokój i tak jest obecnie prawie nie używany. Biały Buduar zawsze należał do pani domu, tymczasem „Enderby” już od dawna nie miało pani. Jaka szkoda, że pan Mortimer nie ożenił się. Zamiast poślubić jakąś miłą panienkę, ustatkować się i płodzić dzieci, cały czas jeździł do Szkocji na polowania, a w zimie na narty do Szwajcarii. W „Enderby” już od dawna nie było dzieci.

Lanscombe zaczął wspominać dawne czasy, które pamiętał jasno i wyraźnie, o wiele wyraźniej niż ostatnie dwadzieścia lat. Teraz pamięć go zawodziła i trudno mu było przypomnieć sobie, kto przyjechał, jak wyglądał i co robił. Ale dawne dni pamiętał dokładnie.

Pan Richard był dla swojego rodzeństwa bardziej ojcem niż bratem. Gdy umarł ojciec, miał dwadzieścia cztery lata, i natychmiast musiał zająć się prowadzeniem interesów. Co dzień rano szedł punktualnie do pracy, utrzymywał cały dom i nigdy niczego nie brakło. To był naprawdę szczęśliwy dom. Oczywiście, wybuchały kłótnie i bijatyki pomiędzy dziećmi, więc opiekunki miały pełne ręce roboty. Lanscombe zawsze nimi trochę pogardzał. Były zbyt bojaźliwe. Za to panienki odwagi miały w nadmiarze. Szczególnie panienka Geraldina. A panienka Cora, chociaż dużo młodsza, niewiele jej ustępowała. Teraz panicz Leo nie żyje i panienka Laura także, a panicz Timothy jest inwalidą. Panienka Geraldina umarła gdzieś za granicą, panicz Gordon zabity na wojnie. Panicz Richard, chociaż najstarszy, okazał się najsilniejszy z całego rodzeństwa. Wszystkich przeżył — no, może nie wszystkich, został jeszcze Timothy i panienka Cora, która poślubiła tego okropnego artystę. To już dwadzieścia pięć lat, odkąd ją widział. Była ładną dziewczyną, gdy wyjechała z tym artystą, a teraz tak się zmieniła, że z trudem ją poznał. Przytyła i zaczęła się „artystycznie” ubierać. Jej mąż był Francuzem, lub prawie Francuzem, a wiadomo że małżeństwo z Francuzem nigdy nikomu na dobre nie wyszło. Ale panienka; Cora zawsze była... nieco prostoduszna, jak to się mówi. W każdej rodzinie znajdzie się taka osoba.

Ona go pamiętała. „A oto Lanscombe” — wykrzyknęła na jego widok. Ucieszyła się ze spotkania. W dawnych czasach dzieci bardzo go lubiły. Podczas przyjęcia, zawsze wkradały się do spiżarni, a on dawał im galaretkę i Charlotte Russe, której nie zjedli goście. Wszyscy znali starego Lanscombea, a teraz mało kto go pamięta. Dla młodych jest po prostu starym kamerdynerem, który od dawna służy w rodzinie. Sami obcypomyślał, gdy przyjechali z okazji pogrzebui do tego jeszcze nieporządnie wyglądają.

Nie pani Helen, naturalnie. Ona jest inna. Odkąd się pobrali, panicz Leo często z nią przyjeżdżał. To prawdziwa dama. Odpowiednio się ubiera i czesze i wygląda na damę. I mąż zawsze bardzo ją lubił. Szkoda, że nigdy nie mieli dzieci...

Lanscombe otrząsnął się z zamyślenia. Jak może tak stać i dumać o przeszłości, skoro jest jeszcze tyle do zrobienia? Na parterze wszystkie rolety były już podciągnięte, powiedział więc Janet, by posprzątała sypialnie. On, Janet i kucharka byli wcześniej w kościele na nabożeństwie pogrzebowym, po którym zamiast do krematorium udali się do domu, aby posprzątać i przygotować obiad. Oczywiście, nie zdążą podać nic gotowanego. Będzie kurczak, szynka, ozorki i sałatka, a potem suflet cytrynowy i szarlotka. Na początek gorąca zupa; musi przypilnować, żeby Marjorie miała wszystko gotowe, kiedy przybędą. Na pewno wrócą lada chwila.

Lanscombe szybkim truchtem przeszedł przez pokój. Obojętnie popatrzył na portret nad kominkiem — odpowiednik portretu w salonie. Przedstawiona na nim kobieta, pomimo atłasów i pereł, robiła wrażenie osoby skromnej. Łagodne rysy, różowe usta, włosy z przedziałkiem na środkukrótko mówiąc kobieta bez pretensji. Najbardziej godne uwagi było jej imię — Coralie.

Przez ponad sześćdziesiąt lat plastry na odciski i specyfiki do stóp marki Coral cieszyły się powodzeniem. Nikt nie wie, czy plastry na odciski tej firmy były lepsze niż inne; najważniejsze, że wszyscy je kupowali. Dzięki nim właśnie powstał ten neogotycki pałacyk otoczony ogrodami, dzięki nim synowie irki Corneliusa mieli z czego żyć i dzięki nim Richard Abernethie, zmarły trzy dni temu, zostawił duży majątek.

II

Marjorie, kucharka, ofuknęła Lanscombea, gdy ten zajrzał do kuchni, by przypomnieć jej o obiedzie. Marjorie miała zaledwie dwadzieścia siedem lat i była przeciwieństwem kogoś, kogo stary kamerdyner mógłby zaakceptować w tej roli. Brakowało jej godności i nie miała poszanowania dla jego pozycji. Ponadto często zdarzało jej się mówić o domu „to stare mauzoleum” i narzekać na ogromną powierzchnię kuchni, zmywalni i spiżarni. Powtarzała, że dnia nie starczy, aby to obejść. W „Enderby” była od dwóch lat i nie odeszła tylko dlatego, że po pierwsze dobrze zarabiała, a po drugie że pan Abernethie doceniał jej kuchnię. Gotowała naprawdę dobrze. Tuż koło Marjorie stała teraz Janet i pokrzepiała się filiżanką herbaty. Pokojowa, niemłoda już kobieta, lubiła wprawdzie posprzeczać się z Lanscombeem, ale razem z nim tworzyła zwarty front przeciwko młodszemu pokoleniu, reprezentowanemu przez kucharkę. Czwartą, osobą w kuchni była pani Jacks, która przychodziła czasem do pomocy, i która teraz rozwodziła się z lubością nad pogrzebem.

Był naprawdę pięknymówiła wciągając w nozdrza zapach herbaty z filiżanki.Dziewiętnaście samochodów, pełen kościół. Kanonik pięknie odprawił nabożeństwo. I taki ładny dzień na pogrzeb. Biedny pan Abernethie, niewielu takich jak on zostało na świecie. Wszyscy go szanowali.

Na zewnątrz zawył klakson i pod dom podjechał samochód.Oto sąwykrzyknęła pani Jacks odstawiając filiżankę.

Marjorie zapaliła gaz pod garnkiem z zupą. Stara kuchnia węglowa, pamiętająca czasy królowej Wiktorii, stała obok zimna i bezużyteczna, jak ołtarz przeszłości.

Samochody podjeżdżały jeden po drugim, wysiadali z nich ludzie w żałobie i dość niepewnie kierowali swoje kroki do Zielonego Salonu, gdzie w kominku płonął ogień mający odegnać chłód jesiennego dnia i ogrzać zmarzniętych żałobników.

Do pokoju wszedł Lanscombe z kieliszkami sherry na tacy.

Pan Entwhistle, najstarszy współwłaściciel spółki Bollard, Entwhistle, Entwhistle i Bollard, firmy szanowanej i z tradycjami, stał zwrócony tyłem do kominka i ogrzewał się. Wziął kieliszek sherry i bystrym spojrzeniem ogarnął towarzystwo. Nie wszystkich znał osobiście, chciał więc dobrze się im przyjrzeć i ocenić. Przed pogrzebem nie było czasu na dokładne poznanie rodziny.

Najpierw Lanscombe. Starzeje się i ręce mu się trzęsąpomyślał.Nic dziwnego, zbliża się do dziewięćdziesiątki. Dostanie ładną rentę. Nie będzie musiał o nic się martwić. Bardzo przywiązany. Dziś nie ma już takiej służby jak dawniej. Same pomoce domowe i opiekunki do dzieci pożal się Boże! Smutny jest ten świat, może dobrze, że biedny Richard umarł przedwcześnie. Nie bardzo miałby po co żyć.

Dla siedemdziesięciodwuletniego prawnika śmierć w wieku sześćdziesięciu ośmiu lat była doprawdy przedwczesna. Pan Entwhistle wycofał się z praktyki dwa lata temu, alebędąc wykonawcą testamentu Richarda Abernethieego jednego ze swoich najstarszych klientów, a równocześnie przyjacielazdecydował się na tę podróż na północ.

Mając w pamięci postanowienia testamentu, oceniał rodzinę.

Oczywiście, dobrze znał Helen, żonę Leo. Czarująca osoba, którą lubił i szanował. Spojrzał na nią z aprobatą. Stała koło okna, w czarnej sukni. Dobrze jej było w tym kolorze. I ciągle miała zgrabną figurę. Lubił jej wyraziste rysy, twarz otoczoną linią poprzetykanych siwizną włosów i oczy, niegdyś porównywane do chabrów, nadal intensywnie niebieskie. Ile lat miała Helen? Przypuszczał, że pięćdziesiąt jeden lub dwa. To dziwne, że po śmierci Leo nie wyszła drugi raz za mąż. W końcu była atrakcyjną kobietą. Aha, podobno bardzo byli do siebie przywiązani.

Spojrzenie prawnika powędrowało do Maude, żony Timothyego. Nigdy jej dobrze nie znał. W czarnym nie było jej do twarzy, powinna nosić tweedy. Duża, rozsądna kobieta, potrafiąca radzić sobie w życiu. Zawsze była dobrą, oddaną żoną. Opiekowała się mężem, dogadzała mumoże trochę za bardzo. Czy Timothyemu rzeczywiście coś dolegało? Pan Entwhistle przypuszczał, że jego choroba to tylko hipochondria. Richard Abernethie też tak uważał. Oczywiście, w dzieciństwie miał słabe płucamawiał — ale teraz pewnie nic mu nie jest”. No cóż, każdy musi mieć jakieś hobby. Hobby Timothyego to całkowicie go absorbujące własne zdrowie. Czy żona dała się na to nabrać? Raczej nie, alejak większość kobietnigdy się do tego nie przyznała. Timothy zapewne jest dobrze sytuowany; zawsze wydawał niewiele, ale dziś, przy takich podatkach, dodatkowe pieniądze zapewne się przydadzą. Prawdopodobnie od wojny musiał znacznie obniżyć poziom życia.

Teraz prawnik przeniósł swoją uwagę na Georgea Crossfielda, syna Laury, która niegdyś wyszła za mąż za podejrzanego osobnika, o którym nikt wiele nie wiedział. Sam o sobie mówił, że jest maklerem. Młody George pracował w biurze prawniczym, zresztą o niezbyt dobrej opinii. Przystojny młodzieniec... ale było w nim coś z cwaniaka. Nie mógł mieć dużo pieniędzy, bo Laura nie potrafiła ich nigdy dobrze zainwestować. Gdy zmarła pięć lat temu, prawie nic nie zostawiła. Była ładną, romantyczną kobietą, ale kompletnie nie miała głowy do pieniędzy.

Wzrok pana Entwhistle’a zatrzymał się na dwóch dziewczynach. Która jest która? Ach tak, ta, co przygląda się woskowym kwiatom na malachitowym stoliku to Rosamund, córka Geraldine. Urodziwa dziewczyna, nawet piękna, ale o niezbyt mądrym wyrazie twarzy. Aktorka. Teatr czy coś takiego. Wyszła również za aktora, bardzo przystojnego. I pewnego swej atrakcyjnościpomyślał prawnik, który był uprzedzony do zawodowych aktorów. — Ciekawe, skąd pochodzi jego rodzina i co to za ludzie. Potępiająco spojrzał na czarującego jasnowłosego mężczyznę, Michaela Shane’a.

Weźmy Susan, córkę Gordona. Byłaby znacznie lepszą aktorką niż Rosamund. Ma osobowość. Być może nawet trochę za silną. Susan stała blisko i pan Entwhistle przyglądał jej się ukradkiem. Ciemne włosy, orzechowe, prawie złote oczy, urocze, trochę jakby nadąsane usta. Obok niej stał mąż, zdaje się, że pomocnik aptekarza w aptece. Doprawdy, pomocnik aptekarza! W czasach młodości pana Entwhistle’a dziewczęta nie wychodziły za mąż za mężczyzn stojących za ladą. Ale dzisiaj, oczywiście, nie zwracają uwagi na to, kim jest ich narzeczony. Młody mężczyzna z bladą, nijaką twarzą i piaskowymi włosami najwyraźniej czuł się nieswojo. Pan Entwhistle zastanawiał się nad tym przez chwilę i w końcu doszedł do wniosku, że przyczyną jest prawdopodobnie przemęczenie spowodowane spotkaniem tylu krewnych żony na raz.

Na koniec pan Entwhistle zostawił sobie Corę Lansquenet. Postąpił słusznie, ponieważ Cora pojawiła się w rodzime ostatnia. Gdy urodziła się, matka zbliżała się już do pięćdziesiątki i nie przeżyła swojego dziesiątego porodu (troje z jej dzieci zmarło w dzieciństwie). Biedna Cora! Zawsze była zbyt wysoka, niezdarna i popełniała gafy. Mówiła głośno rzeczy, których nie powinna była mówić. Starsze rodzeństwo traktowało Corę z wyrozumiałością, wybaczając jej słabości i tuszując gafy towarzyskie. Nigdy nikomu nie przyszło do głowy, że mogłaby wyjść za mąż. Nie była zbyt pociągająca, a wyraźne awanse czynione przez nią młodym mężczyznom odwiedzającym dom powodowały ich pospieszną ucieczkę. Wtedy, przypominał sobie Entwhistle, zjawił się Pierre Lansquenet, pół-Francuz, którego spotkała w szkole plastycznej, gdzie uczyła się bardzo poprawnego malowania kwiatów akwarelami. Pewnego razu po przyjściu do domu oznajmiła, że chce wyjść za niego za mąż. Richard Abernethie nie wyraził zgody na małżeństwo. Nie podobał mu się Pierre Lansquenet; podejrzewał, że ten młody człowiek szuka po prostu bogatej żony. Podczas gdy on zajmował się badaniem przeszłości wybranka, Cora uciekła z domu i młodzi szybko się pobrali. Małżonkowie przez większość czasu przebywali w Bretanii i Kornwalii oraz innych miejscach odwiedzanych zazwyczaj przez artystów. Lansquenet był bardzo złym malarzem i miał niezbyt miły charakter, lecz Cora zawsze była bardzo do niego przywiązana i nigdy nie przebaczyła rodzinie odrzucenia jej męża. Richard w końcu przyznał siostrze hojny zasiłek, z któregojak był przekonany pan Entwhistleżyła razem z mężem. Prawnik wątpił, czy Pierre Lansquenet kiedykolwiek coś zarobił. Nie żył już od dwunastu lat, może dłużej. A wdowa po nim, otyła kobieta odziana w wymyślną, czarną suknię przybraną niezliczoną ilością czarnych koralików, przyjechała dziś do domu, w którym spędziła, dzieciństwo. Wszędzie wchodziła, wszystkiego dotykała i wykrzykiwała z radości, gdy znalazła coś, z czym wiązały się jakieś wspomnienia. Nawet nie udawała żalu po śmierci brata. Ale w końcu, pomyślał Entwhistle, Cora nigdy nie udawała.

Do pokoju wszedł Lanscombe. Ściszonym stosownie do okazji głosem oznajmił:

— Obiad podany.


Rozdział drugi

Po doskonałej zupie i wędlinach, do których podano chablis, atmosfera nieco się poprawiła. Nikt tak naprawdę nie czuł głębokiego żalu po Richardzie, ponieważ nikt nie utrzymywał z nim bliskich związków. Zachowywali się, oczywiście, ze stosowną powagą (z wyjątkiem Cory, która najwyraźniej dobrze się bawiła), ale teraz, gdy spełniono już to, czego wymagało od nich dobre wychowanie, poczuli, że mogą normalnie porozmawiać. Pan Entwhistle nawet ich do tego zachęcał. Jako człowiek przywykły do takich sytuacji najlepiej wiedział, kiedy dać sygnał powrotu do normalnego życia.

Po posiłku Lanscombe podał kawę w bibliotece. Wyczucie podpowiadało mu, że nastał czas, by przejść do interesów, innymi słowy: by odczytać testament. A biblioteka, z dużą ilością książek i aksamitnymi zasłonami, miała odpowiednią atmosferę. Lanscombe podał zatem kawę i wyszedł zamykając drzwi.

Wymieniono kilka bezładnych uwag po czym wszyscy zaczęli patrzeć na pana Entwhistlea. Ten spojrzał na zegarek i zagaił:

Muszę zdążyć na pociąg o wpół do czwartej.

Okazało się, że i inni chcieli na niego zdążyć.

Jak państwo wiedząrzekłjestem wykonawcą testamentu Richarda Abernethie’ego...

Nie wiedziałamprzerwała mu Cora.Naprawdę? Czy coś dla mnie zostawił?

Nie po raz pierwszy prawnik odczuł, że Cora zbyt chętnie zabiera głos. Zganiwszy ją wzrokiem, ciągnął:

Aż do zeszłego roku testament Richarda Abernethie’ego był bardzo prosty. Pomijając kilka niewielkich legatów, zostawił wszystko synowi, Mortimerowi.

— Biedny Mortimer — westchnęła Cora.Paraliż dziecięcy to straszna rzecz.

Nagła i tragiczna śmierć Mortimera była dla Richarda ogromnym ciosem. Przez kilka miesięcy nie mógł się pozbierać. Wspomniałem mu wtedy, że powinien napisać nowy testament.

Co stałoby się, gdyby nie zrobił nowego testamentu?spytała Maude Abernethie.Czy przeszłoby wszystko na Timothyego jako najbliższego krewnego?

Pan Entwhistle już otworzył usta, by wygłosić wykład na temat najbliższego pokrewieństwa, ale rozmyślił się i rzekł:

Richard posłuchał mojej rady i sporządził nowy testament. Przede wszystkim jednak postanowił poznać bliżej młode pokolenie.

Zupełnie jak w ogłoszeniu!wykrzyknęła Susan ze śmiechem. Wysyłamy na zamówienie. Jeśli jakość nie odpowiada Państwa wymaganiom, przyjmujemy zwroty w terminie do dwóch tygodni. Najpierw przyjrzał się Georgeowi, potem Gregowi i mnie, a na końcu Rosamund i Michaelowi.

Nie powinnaś tak mówić, Susanzaprotestował ostro Gregory Banks, rumieniąc się na twarzy. — „Na zamówienie” — też coś!

Ale o to chodziło, prawda, panie Entwhistle?

Czy coś dla mnie zostawił?powtórnie spytała Cora.

Prawnik odchrząknął i rzekł:

Wyślę wszystkim państwu kopie testamentu. Teraz mogę go odczytać, jeśli państwo chcą, lecz sądzę, że z powodu terminologii prawniczej może się wydać niejasny. Krótko mówiąc, pomijając pomniejsze legaty i większy zapis dla Lanscombea, całość majątku, bardzo zresztą znacznego, ma zostać podzielona na sześć równych części. Cztery z nich, po opłaceniu podatku, przypadają bratu Richarda Timothyemu, siostrzeńcowi Georgeowi Crossfieldowi, bratanicy Susan Banks, i siostrzenicy Rosamund Shane. Pozostałe dwie części mają być oddane w depozyt i dochód z nich ma być dożywotnio wypłacany pani Helen Abernethie, wdowie po Leo, i siostrze, pani Corze Lansquenet. Po ich śmierci kapitał zostanie podzielony pomiędzy czterech głównych beneficjentów lub ich potomstwo.

Dochód, to miło z jego strony — powiedziała Cora z nieskrywanym zadowoleniem. — Ile?

Trudno mi od razu powiedzieć. Oczywiście, dużo pochłonie podatek spadkowy...

A w przybliżeniu?

Pan Entwhistle pojął, że musi zaspokoić ciekawość Cory.

Prawdopodobnie około trzech do czterech tysięcy rocznie.

Boże!wykrzyknęła Corapojadę na Capri.

Richard okazał się naprawdę bardzo hojnywestchnęła Helen Abernethie.Doceniam jego słabość do mnie.

Bardzo panią lubiłprzyznał prawnik.Leo był jego ukochanym bratem i po jego śmierci pani wizyty podtrzymywały go na duchu.

Nie wiedziałam, że był tak choryrzekła Helen.Przyjechałam zobaczyć się z nim krótko przed śmiercią. Chociaż wiedziałam, że Richard jest chory, to jednak nie zdawałam sobie sprawy, że tak poważnie.

Cały czas był poważnie chorypowiedział pan Entwhistleale nie chciał, aby o tym mówić. Sądzę, że nikt nie spodziewał się, że tak szybko umrze. Z tego co wiem, nawet lekarz był zaskoczony.

Zmarł nagle w domu, tak było napisane w gazeciewtrąciła Cora kiwając głową.Wtedy wydało mi się to zastanawiające.

Dla nas wszystkich to był szokpowiedziała Maude.Strasznie rozstroiło to mojego męża. Cały czas powtarzał: „Tak nagle, tak nagle”.

Ładnie to zatuszowano, prawda? — zauważyła Cora.

Jak za pociągnięciem sznurka, wszyscy odwrócili się w jej kierunku i patrzyli na nią ze zdumieniem. Pani Lansquenet bardzo się zmieszała.

Myślę, że macie racjęrzekła pospiesznie.Absolutnie macie rację. To znaczy... na nic się to nie przyda... to znaczy nie ma po co... tego rozgłaszać. Wyniknęłyby same nieprzyjemności. To powinno zostać w rodzinie.

Twarze patrzących na nią osób wyrażały całkowity brak zrozumienia.

— Doprawdy, Coro — powiedział prawnik — chyba nie wiem, co masz na myśli.

Cora Lansquenet zdziwiona spojrzała na otaczającą ją rodzinę.

To, że on został zamordowany, czyż nie?odparła.


Rozdział trzeci

I

Znalazłszy się w przedziale pierwszej klasy pociągu do Londynu, pan Entwhistle oddawał się rozmyślaniom nad niezwykłą uwagą uczynioną przez Corę Lansquenet. Oczywiście, Cora była niezrównoważona, dość głupia i od dziecka miała żenujący zwyczaj rozgłaszania nieprzyjemnych prawd. To znaczy... nie chciał użyć słowa „prawda”, raczej powinien powiedzieć wygłaszania krępujących stwierdzeń”.

Powrócił w myślach raz jeszcze do chwili po tej nieszczęsnej uwadze. Potępiające i zdumione spojrzenia zgromadzonych uświadomiły Corze znaczenie tego, co przed chwilą powiedziała.

Maude wykrzyknęła: „Doprawdy, Coro”, George: „Droga ciociu Coro”, a ktoś jeszcze inny zapytał: Co właściwie masz na myśli?

Cora, zawstydzona, przekonana o potworności oskarżenia, zaczęła się niezgrabnie tłumaczyć.

Och przepraszam, naprawdę nie myślałam... oczywiście, to głupie, ale z tego, co mi powiedział... naturalnie wiem, że wszystko jest w porządku, ale ta śmierć była taka nagła... Proszę, zapomnijcie, że cokolwiek powiedziałam. Nie chciałam, naprawdę... Wiem, że zawsze mówię nie to, co trzeba.

Po chwili zamieszanie się uspokoiło i zaczęto omawiać podział osobistego majątku Richarda. Dom wraz z zawartością miał być wystawiony na sprzedaż. O gafie Cory zapomniano. W końcu Corę zawsze uważano za strasznie naiwną, a nawet trochę niedorozwiniętą. Nigdy nie wiedziała, co się mówi, a czego się nie mówi. Gdy miała dziewiętnaście lat, nie miało to takiego znaczenia, ale enfant terrible w wieku prawie pięćdziesięciu lat to zdecydowanie szokujące. Występować z niewygodnymi prawdami...

Pan Entwhistle poczuł się wytrącony z równowagi. Po raz drugi przyszło mu do głowy to niepokojące słowo: prawda. Dlaczego było tak niepokojące? Ponieważ za żenującymi wypowiedziami Cory kryła się zawsze prawda. Dlatego były żenujące.

Choć pulchna czterdziestodziewięcioletnia kobieta mało była podobna do niezdarnej dziewczyny, którą pamiętałto jednak pewne cechy pozostały: lekkie, jakby ptasie nachylenie głowy w momencie, gdy wypowiadała jakąś szczególnie oburzającą uwagę. Miało się wrażenie, że z zadowoleniem czeka na reakcję. W taki właśnie sposób Cora skomentowała kiedyś figurę pomocnicy kucharki. Mollie z trudem dosięga stołu, taka jest gruba. Od jakiegoś miesiąca czy dwóch. Ciekawe, od czego tak przytyła.

Corę oczywiście szybko uciszono; Abernethieowie byli bardzo wiktoriańscy. Pomocnica kucharki natychmiast zniknęła z domu, następnego dnia przeprowadzono dochodzenie, w wyniku którego pomocnikowi ogrodnika nakazano uczynić z Mollie porządną kobietę, a młodej parze podarowano mały domek.

Odległe wspomnienia... ale nie bez związku...

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin