Odżywianie a zdrowie_J.G.Majewski.docx

(62 KB) Pobierz

Odżywianie a zdrowie

OPOWIADANIE O SPOSOBIE ŻYCIA

Ojciec JAN GRANDE-MAJEWSKI jest zakonnikiem Zakonu Bonifratrów we Wrocławiu. Zajmuje się ziołolecznictwem według starej, tradycyjnej szkoły petersburskiej. Przy niesieniu pomocy zielarskiej zwraca pacjentom uwagę na sposób żywienia i pielęgnowania własnego organizmu. W swoim życiu spotykał się z różnymi specjalistami w dziedzinie sztuki zdrowego żywienia i posiadł tajniki tej wiedzy podróżując po Ukrainie, Mongolii i dalekim Tybecie. Jesteśmy bonifratrami, mówi o. Grande. Mamy swoje placówki m.in. w Łodzi, Warszawie, Krakowie, w Kalwarii Zebrzydowskiej. Zajmujemy się ziołolecznictwem wg starej tradycyjnej szkoły petersburskiej. Sam spotkałem się także ze specjalistami szkoły mongolskiej i tybetańskiej, jeszcze na Ukrainie studiowałem różne tajniki wiedzy. Stan naszego zdrowia - podkreśla się w starej szkole niekonwencjonalnej medycyny - uzależniony jest od naszego żywienia. Dlatego kiedy przychodzi pacjent, pytam, co jada, jak jada, ile jada, kiedy jada i wyprostowuję jego drogi jedzenia, żeby mógł zregenerować organizm. Dlaczego tak postępuję? Dlatego, że Przedwieczny, gdy zaczął w swoim wspaniałym okresie stwórczym zastanawiać się jak stworzyć naturę ludzką - wziął najpierw trochę wapna, do tego wapna domieszał krzemo, żelaza, kobaltu, magnezu, cynku i zbudował rusztowanie w rodzaju wielkiego krzyża. Z wapna i krzemu przede wszystkim, a reszty dodał po troszku, aby krzyż wzmocnić. Na jego czubku osadził puszkę na komputerowy mózg, a na tym wszystkim porozwieszał 9 fabryk przemiany materii. Wszystko to pięknie pościnał, poobklejał mięśniami, pozaszywał żyłami, nakrył długim 180-kilometrowym systemem nerwowym. W środku zaś, między fabrykami przemiany materii, zawiesił ogromne zakłady farmaceutyczne. Zapalił dwie żarówki w komputerze. Tchnął swoją energię w to ożywione ciało, pokryte delikatną, aksamitną, bardzo unerwioną skórą, dał blask żarówkom. Przez chwileczkę był zaskoczony, nie wiedząc, jak to będzie dalej. W końcu powiedział; - Idź, zbieraj, szukaj, aby to mogło się palić, żeby to mogło wydawać energię - dobieraj to, z czego sam jesteś zbudowany. I przez miliony lat ten człowiek tak dobierał pożywienie, by było w nim to, co jest potrzebne do regeneracji i do wzrostu organizmu. W tej chwili najwyżsi i najmądrzejsi uczeni potwierdzają dawne wiadomości, mówiąc, że w organizmie nie może zabraknąć niczego ani na jotę z tego, z czego organizm był zbudowany na początku. Jeżeli w naszym organizmie z powodu nietypowego życia, pośpiechu, jadania nieodpowiednich potraw, narastających napięć nerwowych, wyczerpie się odporność nerwowa – to znaczy, że nic dbaliśmy o to, by w naszym organizmie była odpowiednia ilość fosforu i bardzo ważnej witaminy E1. Znaczy to, że zabrakło odpowiedniej ilości selenu, jodu i cynku. Jeśli nie zwrócimy uwagi na to, co mamy w garnku, nie ma mowy, abyśmy kiedykolwiek wrócili do normalnego samopoczucia. Bywa, że człowiek zwala wszystko na przedwczesną sklerozę, brak pamięci, brak koncentracji - nie wiadomo, co się z nim dzieje, wieczne znużenie, nocna bezsenność, pobolewanie głowy, łamanie w kościach - kompletna ruina. Okazuje się, że zabrakło w garnku witaminy B1. Na pobolewanie głowy lub bezsenność przez trzy dni używać witaminę B1 - trzy razy dziennie po trzy tabletki. Ale żeby ją w naturalny sposób gromadzić - trzeba koniecznie dostarczyć organizmowi dużej ilości drożdży i różnych jarzyn. Utrata odporności na zmęczenie wiązać się może z brakiem w garnku fasoli i grochu - bo w nich jest masa magnezu, kobaltu, żelaza, fosforu, błonnika, białka roślinnego, żółtego fosforu - przeciw stanom reumatycznym, kamicy nerkowej i wątrobowej. Zastanawiamy się, że 100 lal temu nikt nie znał choroby, którą teraz nazywamy zawałem... Ale 100 lat temu nikt nic słyszał o kranie w ścianie, o wodzie ze wspólnej studni, do której sypie się masę chloru, który zupełnie niszczy krzem. A jak wspomniałem na początku - Pan Bóg z krzemu zmieszanego z wapnem zbudował nasze kości, zęby, usztywnił dziąsła i nawet włosy. Teraz zaś mamy wodę rozmiękczoną, zupełnie bez krzemu. Nie mamy krzemu również w pożywieniu, bo właściwie i ziemia jest już z niego wyjałowiona. Łodygi roślin są wiotkie. Nie dostarczając organizmowi krzemu, zapadamy w końcu na chorobę nazywaną zawałem, mamy krwawiące dziąsła, wypadające włosy, łamiące się paznokcie, kruche kości i ogólnie jesteśmy zmęczeni. Przy byle wysiłku pocimy się niesamowicie.
Kasza superstar Zastanawiamy się, jak to było, że nasze prababki rodziły po dziesięcioro dzieci, 10 godzin chodziły w słońcu po polu z sierpem i żadna nie chorowała na żylaki, na hemoroidy, nie miała kłopotu z wylewem krwi do mózgu. A pradziadek nic nie wiedział o kłopotach z krążeniem w nogach i żadnego zawał nie powalił? Bo oni jedli często kaszę gryczaną, która dostarczała ogromnych ilości krzemu. Kasza gryczana posiada 60 proc krzemu, stąd nic chce jej zjeść żaden robaczek ani mysz polna. W byle jakich warunkach nie ulega zanieczyszczeniu - właśnie z powodu dużej ilości krzemu. Tego krzemu bardzo łatwo przyjmowanego i wchłanianego przez nasz organizm. W kaszy gryczanej są całe pokłady rutyny, od której zależą nasze arterie, wszystkie żyły, tętnice. Dlatego z kaszy gryczanej robią w tej chwili (Herbapol) tabletki wenescyn - przeciw żylakom, hemoroidom i innego rodzaju kłopotom krążeniowym. Na Zachodzie robią weneruton. Robią kropelki przeciw miażdżycy - rutison. Robią też rutinoscorbin zmieszany z dziką różą.
Nieoceniona fasola Kamienic nerkowe i wątroba - dawniej nic o nich nie wiedziano. Dlaczego? Ponieważ na jesieni gosposia przygotowywała dwa worki fasoli na zimę. Kto jada fasolę - w życiu nic cierpi na migrenę, nie ma problemów z jakimkolwiek łamaniem w kościach, z bezsennością i nie zachoruje na kamicę nerkową i wątrobową. Nigdy nie zachoruje na zapalenie pęcherza, ani nie będzie miał problemów z dną, tzn. z odkładaniem się mocznika między tkanką stawową a mięśniami. A fasola jest jakoś bardzo rzadko w kuchni obecna, raz na dwa tygodnie, raz na miesiąc. Przy fasoli wytwarzają się gazy - aby tego uniknąć, trzeba do gotowania dosypać dużo kminku. Fasolę gotujecie się bez mięsa zupełnie w oddzielnym garnku, w tej samej wodzie, w której była namoczona już z kminkiem. Gotować ją bez soli. Niech sobie stoi jako półfabrykat. Potem można ją używać do ugotowanej zwykłej zupy jarzynowej, z dodatkiem łyżki masła, roztartym ząbkiem czosnku i odrobiną majeranku. Idealna rzecz. Od czasu do czasu możemy sobie nawet pozwolić na cięższą potrawę: podsmażyć na oleju trochę resztek z mięsa, trochę cebulki lekko podrumienionej, wlać jakiegoś przecieru (pomidorowego) i dodać tę ugotowaną fasolę, trochę jeszcze przyprószyć kminkiem i pieprzem. I mamy fasolkę po bretońsku. Bardzo łatwo i prędko. Można fasolę zmielić na maszynce, dodać tartej bułki, do tego przyrumienionej cebulki, masła, trochę pieprzu, troszeczkę mielonego gotowanego mięsa, dwa przetarte jajka - wymieszać - mamy doskonały farsz, którym możemy nadziać pierożki. Palce lizać! Co za przysmak! A mamy tam: magnez, żelazo, kobalt, fosfor, błonnik, białko roślinne. Przeciwdziała kamicy nerkowej i wątrobowej, migrenie, zapaleniu narządów moczowych.
Groch, albo jak żyć bez reumatyzmu Groch żółty jemy tylko czasami, a nie wiadomo dlaczego, bo np. na poligonach służy jako podstawowa potrawa. I okazuje się, że nawet ciamajdowaty chłopak, który poszedł do wojska, raptem nabiera tam energii życiowej. Wraca mu rozum do głowy, robi kilka dyplomów, a po powrocie do domu jest tak pełen siły, że dom by rozwalił. Niestety, po trzech miesiącach bez grochówki w domu, okazuje się, że robi się z niego znowu ciamajda życiowa. Wróćmy znowu 100 lat wstecz do czasów, kiedy jeszcze nic było ani kombajnów, ani żadnych maszyn na polu pracujących i pradziadek z kosą wychodził o 3 rano na pole. A prababka nagotowała garnek grochu, drugi garnek kapusty, mięsa - zmieszała to wszystko razem i zaniosła na pole. Wszyscy się najedli i kosili jak obecne kombajny. Kto jada groch regularnie raz w tygodniu, to do 100 lat nic nie będzie wiedział o reumatyzmie. To już udowodnione. Ale znowu do grochu: kminek i masło. I ma być tak ugotowany jak fasola - stać w garnku. Kiedy potrzeba - dodać do ziemniaczanki z posiekaną chudą kiełbasą, jeszcze troszkę majeranku, tymianku i mamy łatwo strawną, wspaniałą grochówkę.

O herbacie
Dzieciństwo spędziłem w Azji, bo byłem Sybirakiem. Siedem lat mieszkałem na pograniczu mongolskich stepów Kirgizji. Poznałem herbatę... Jak Polakowi podano szklankę, to tubylcy mieli święty spokój, bo język mu skołowaciał i 3 godziny nic a nic nie mówił. W Azji zwyczajowo na stole stoi duży samowar, na samowarze duży imbryk, a w tym imbryku wrze bez przerwy esencja herbaciana, i tak jest dobrze. A u nas, Polaków, jak się herbata gotuje, to uważamy, że straciła rzekomo wszystkie wartości. Tymczasem ona dopiero powyżej 100 st. C zaczyna być lekarstwem. Wyparzają się w niej garbniki wit. B1, B6 działające przeciw otyłości. Wyparza się puryna i rutyna, która uelastycznia naczynia krwionośne. Herbata posiada masę garbników, które zastępują na Wschodzie jodynę. Narody Azji nie znają jodyny. Rany zalewają esencją herbacianą i owijają gałgankiem z płatkami herbacianymi. Po dwóch dniach obrzęku nie ma i po tygodniu rana się goi. Na kobiece problemy, jakiekolwiek by były, ze śluzówkami najlepsza jest esencja herbaciana, przechowywana w srebrnym dzbanuszku, bo w srebrze nie rozwijają się żadne bakterie jednokomórkowe. Robić płukanki, podmywania i nie będzie żadnych problemów. Esencja herbaciana działa dwa razy lepiej niż wywar z kory dębu - do przemywania ran, do pielęgnowania odleżyn, do różnego rodzaju kłopotów ze śluzowymi błonami. Herbata zabezpiecza przed chorobami krążenia, serca, niewydolnością mózgu, wszelkiego rodzaju kłopotami z zapaleniem śluzówki na tle ataku szczepów wirusowych: Pijąc mocną herbatę Azjaci nie chorują nigdy na grypy i nie podlegają napromieniowaniu nawet bomby atomowej. Stwierdzono to w Japonii i po wybuchu w Czarnobylu.
Jak jeść, by nie denerwować żołądka Wracamy do konstrukcji, jaką Pan Bóg wybudował; nasza czaszka, to jest puszka na mózg, w niej dwa miejsca na osadzenie żarówek - oczu, nosa do wciągania dużych ilości tlenu z powietrza i wydychania. Ale najważniejszy młyn, w którym Pan Bóg uszeregował zęby, najpierw siekacze, potem koła młyńskie, aby wszystko porządnie zemleć, językiem, taką łopatą delikatną ruchomą by pokarm poprzewracać. Spod języka wypływa ślina, jak z dwóch studzienek z pepsyną i po wymieszaniu wszystkiego rurą przewodu pokarmowego wpada do wielkiej betoniarki - naszego żołądka, który jest strasznie unerwiony - trzy razy bardziej niż nasza twarz. Żołądek się złości Zanim ktoś zauważy, żeśmy się zdenerwowali, to już żołądek ze złości stracił kolor różowy, zrobił się biały jak prześcieradło i skurczył się o 2/3. Niech tylko przez chwile będzie pusty, to się tak skurczy, że wytwarza się w nim pompa ssąca, która wysysa z woreczka żółciowego żółć, a żołądek, wbrew swojemu przeznaczeniu, wessie ją do środka. Tymczasem żółci nie może być w żołądku ani jednej kropli. A tu ze 2 łyżki żółci wlało się do środka. I tragedia - człowiek nie wie, co ma ze sobą zrobić, bo jak coś zje, wszystko zalane żółcią uniemożliwia prace śluzową żołądka. Żołądek to wypycha do kiszek. Kiszki podrażnione żółcią i niezmielonymi porządnie kawałkami strawy, niewymieszanymi z kwasami trawiennymi, wyrzucają to jak najprędzej, do ostatecznej fabryki przemiany - do grubej, potężnej siwej kichy i ta dopiero jak się zirytuje, nie chce wcale pracować. Wszystko tam zaczyna się odkładać, temperatura wzrasta. Zaczyna się proces gnilny, a powinien trawienny. A biedne małe robotnice, czerwone krwinki, których nam Pan Bóg podarował przeciętnie aż cztery i pół miliona - zamiast wyszukiwać z pożywienia w cienkim i grubym jelicie oraz w wątrobie to, co nam jest potrzebne, aby zanieść w wielkich workach na plecach gdzie należy - nic nie mogą złapać, same są poparzone żółcią, kurczą się i zaczyna się rozpacz. Człowiek zamiast tyć, chudnie, traci siły i ma zaparcia... Dlatego abyśmy byli zdrowi, należy jadać przynajmniej 6 razy dziennie. To nie musi być za każdym razem zasiadanie za stół, wystarczy miedzy normalnymi posiłkami jakiś sucharek, suche paluszki, kawałek sera żółtego, itp. 2-3 kęsy czegoś - aby ten znerwicowany żołądek cały czas był zajęty trawieniem. Wtedy nie będzie miał czasu na skurczenie się, na zasysanie żółci. Ludzie, którzy często jadają, nie tyją, co jest już udowodnione. Ci, którzy często jadają, o połowę mniej są narażeni na otyłość niż ci, którzy jadają rzadko a dużo.
Jak nie mieć wrzodów Wrzody żołądka powstają wtedy, gdy żołądek nie umie bronić się przed nadmiarem żółci. Bo jak się żółć dostanie do żołądka - wytwarza się wówczas taki dziwny gaz bezzapachowy, odbija się i czujemy jakieś aż podpieranie pod serce. Wtedy żółć wytrawia śluzówkę. Gdy nie dbamy o częste jedzenie, to wiadomo, że się to skończy tragicznie. Gdy przychodzi do mnie pacjent, to ja prócz ziółek i wszystkich zaleceń, piszę na recepcie - bezwarunkowo jadać 6 razy dziennie i pić często mleko. Mleko potrafi oczyścić żołądek z narzucanej żółci, zneutralizować nadmiar kwasu solnego. Jeżeli mamy z żółcią porządek, nie mamy nerwicy żołądka. Ale jeśli jadamy często wywary z mięsa, gdzie jest masa kwasów tłuszczowych nasyconych, które bardzo łatwo łączą się z cukrem rafinowanym i produkują bezpośrednio, już w torbie żołądka, cholesterol - to wtedy mamy problemy z zarzucaniem cholesterolu do wszystkich naszych naczyń krwionośnych i pozostawianiem go w dużej ilości w naszej wątrobie. Do usunięcia cholesterolu z organizmu koniecznie potrzebna jest duża dawka wapnia. Musimy go spożywać bez przerwy. Nasz system kostny bowiem posiada przeciętnie 16 kg wapnia, a bardzo łatwo go tracimy na korzyść serca. Serce, jeżeli nie dostanie wapnia z mlekiem, z serem, to ukradnie sobie wapno z kości. Serce nie może pracować bez soli wapnia rozpuszczonych w krwioobiegu. Jak samochód nie pociągnie bez oleju napędowego, tak samo serce nie pociągnie bez litra mleka na dobę. I mamy na starsze lata problemy z naszymi kośćmi, zwyrodnieniami kostnymi i reumatycznymi sprawami, mamy słabnące serce, przedwczesną starość, zmęczenie ogólne, spowodowane brakiem szacunku dla mleka i przetworów mlecznych.
Dziarski 70-latek Wracamy znowu do Syberii - obserwowałem tam Mongołów i Kirgizów, u których panował jeszcze "wiek XIX". Oni mieli rzeczywiście więcej lat niż Mojżesz. To nie przesada: 90 proc ludzi starych przekraczało 110, 115 lat i byli zupełnie sprawni. Tam 70 lat, to dopiero wiek średni. Ale oni nie znają oranżady, wina, cukru (do naszych czasów o cukrze nic nie wiedzieli). Piją po 5 litrów mleka przeciętnie albo ajran - takie specjalne mleko azjatyckie przerobione ze zwykłego mleka. Kwas mlekowy w tym ajranie jest antytoksyną - dostarcza bardzo dużą ilość wapnia do krwiobiegu. Dlatego serce ma pełną możliwość spalania wapnia. Nie męczy się, nie nakazuje małym krwinkom czerwonym, aby kradły wapń z kości. Przeciwnie, nadmiar wapnia transportowany przez czerwone krwinki idzie jako forma regenerującego budulca do kości. Przy tym jeszcze woda czysta z ziemi brana z krzemem. Tam w ziemi krzemu jest dużo. Wszystko razem usuwa z organizmu wszelkie formy gnilne bakterii, a cześć wapnia w postaci nadmiaru tego wypitego mleka, wyrzuca z masami kałowymi cholesterol. Najmniejsza manikuła wapnia wyrzucanego z organizmu jako balast dla nas niepotrzebny, wlecze ze sobą na zewnątrz ogromny wór z cholesterolem. Jeżeli chcemy komuś obniżyć cholesterol, powinniśmy w pierwszym rzędzie podawać mu duże ilości kwaśnego kefiru. Cholesterol spadnie w ciągu paru tygodni do zupełnej normy i jeszcze zostaną usunięte miękkie złogi wapnia, które już poosiadały na naszych tętnicach, żyłach i na zastawkach. Jeżeli prowadzimy oszczędne w mleko i ser żywienie, to nigdzie więcej organizm wapnia nie znajdzie. Troszeczkę jest go w jarzynach, ale w bardzo nikłej ilości. I z biegiem lat mamy kości odwapnione do tego stopnia, że są dziurawe jak stary pumeks. Serce sobie nie podaruje, pracować bez wapnia nie może, dlatego że musi jednak bez przerwy tę krew transportować - nie może pozwolić sobie na luksus zasłabnięcia, bo wtedy kaput! Serce współpracując z mózgiem, musi jakoś sobie radzić. Mózg nakazuje jakimiś tajemniczymi dla nas bioprądami, czerwonym krwinkom, by jak małe mrówki, płynęły do kości, z kości wydziobywały miękki wapń i niosły go do serca. Po drodze gubią wapń na zastawkach żylnych i tętniczych. Krwinki te, które ratują serce, są przyczyną miażdżycy typu wapniowego. Nazywają się wapniakami. Tracimy pamięć, mamy zimne nogi, bolące pięty, czasem pękające odciski na nogach, zaczynamy źle się czuć, bolą nas ramiona... Wiadomo, zaczyna się odwapnienie kości. Kark boli, gdy kręcimy głowa na lewo, na prawo - chrupie, trzeszczy. Wszystko zaczyna się psuć. Konieczny jest wapń - bez niego żyć nie można.
Cud mleka - kefir Najlepszym źródłem łatwo przyswajalnego wapnia jest, jak już wspominałem, mleko, które powinno znaleźć się w naszym codziennym jadłospisie i to w ilości co najmniej 1 litra. Nie wszystkie organizmy przyjmują je jednak w normalnej postaci, czyli nieprzetworzone. Są takie choroby, w których mleko może zaszkodzić np. chorym na trzustkę. Trzustka nie znosi słodkiego mleka i wtedy trzeba pić kwaśne, a najlepiej gdyby to był kefir. Bo kefir to nie jest zwykłe mleko. To jest mleko takie nietypowe Nazywa się kefir, bo francuski uczony nazwiskiem Kefir był w Tybecie w XIX wieku i tam u Mongołów podpatrzył, jak oni zeskrobywali dziwny śluz ze ściany jaskini, dodawali to do mleka, które bardzo się zsiadało. Miało taki specyficzny smak. Zauważył, że po tym mleku bardzo dobrze się czuje jego przewód pokarmowy. Przyjechał do Francji - zbadał to bliżej pod mikroskopami i okazało się, że to nie śluz, ale rodzaj grzyba skalnego. Grzybki Kefira zakwaszając mleko, polują na bakterie. Ponieważ odżywiają się bakteriami gnilnymi, polując, oczyszczają mleko z wszelkich brudów. Druga sprawa - rozwijając się w tym mleku - wytwarzają mlekowy kwas chemiczny odwrotnie złożony, który tak potrafi oczyszczać nasz organizm, że nawet trupi jad rakowy usuwają. Jeżeli ktoś choruje na raka i pije 3 razy dziennie kefir po pełnej szklance, to ma o połowę toksyn rakowych mniej w swoim krwiobiegu. Tak bardzo ważna to substancja. A gdy grzybki Kefira wypijemy z mlekiem, to robią one w naszym żołądku, w kiszkach, to co robiły w garnku mleka - polują na wszystkie bakterie dla nas niepotrzebne - wymordują je tak dokładnie, że nie pozostanie ani jedna paskudna bakteria, która przyniosłaby nam szkodę. Dlatego w każdym domu powinien być specjalny garnek do zakwaszania kefiru.
Sztuka gotowania mleka Mleko trzeba gotować na wolnym ogniu pół godziny, żeby sobie trochę odparowało, ale w ciemnym garnku (i żeby mleko nigdy nic stało na słońcu). Do tego ugotowanego, już chłodnego mleka, wlać szklankę kefiru, przykryć pokrywką, postawić w ciepłym miejscu i na drugi dzień, na wieczór - kasza gryczana, nawet ze skwarkami i do tego po szklance kefiru. Nie ma żadnego problemu trawiennego - wszyscy będą zdrowi.

Jeżeli mamy osłabiony system nerwowy, a nie potrafimy go sobie poprzez dobrą kuchnię, naturalnym i dobrym wyżywieniem doprowadzić do porządku - to jesteśmy niecierpliwi, mamy skaczące ciśnienie, czasem apatia przychodzi, wstajemy rano z niechęcią i bez przerwy, mimo woli, zarabiamy na kłopotliwą sytuację rozliczeń z Panem Bogiem. Ale gdy najemy się dwa razy w tygodniu fasolówki, popijemy codziennie litrem mleka, zjemy 5 dag sera, główkę cebuli, to nie ma na nas siły. Starość nie przychodzi, kości nas nie bolą. Kładziemy się spać kiedy trzeba, wstajemy, kiedy trzeba. Żeby nam nawet ktoś nadepnął na palec, to się śmiejemy, zamiast kląć. I żebyśmy nawet nie chcieli, to do nieba pójdziemy. Znam tysiące wypadków, że ludzie przez całe lata nie jedli tych podstawowych starosłowiańskich potraw. Po wizycie u mnie nie mieli w pierwszej chwili zaufania czy będą mogli tak się zacząć odżywiać. Ale w końcu próbują. Po trzech miesiącach przyjeżdżają z radością, wyniki doskonałe.
- Proszę księdza! 20 lat fasoli i grochu nie jadłem, teraz wszystko jem, doskonale się czuję, tak siły nabrałem. Szczególnie kobiety-matki, kiedy wyrównają jadłospis domowy, okazuje się, że dzieci w szkole zaczynają mieć zamiast dwójek - trójki, piątki, a ona zauważa, że włosy zaczynają odrastać, paznokcie sztywnieją, zęby przestają się ruszać. Cały organizm się regeneruje. Niech to będą potrawy proste, ale wartościowe, które niosą organizmowi to, co trzeba mu dać.
Na kamienie wątrobowe - trzeba jadać przez całą zimę czarną rzodkiew, która równocześnie zabezpiecza przed chorobą wątroby, przed grypą, kaszlem, katarem, a przy okazji, zapewnia nam piękną, gładką skórę. Jajkom z cukrem nie po drodze. Niedobrze jest, gdy w jadłospisie jest dużo cukru, konfitur, leguminek, dżemów, itp. - to wszystko musi z kuchni zniknąć. Jajka - są lekarstwem przeciw miażdżycy, wbrew wszystkiemu, co się o jajkach mówi. Można zjadać 6 jajek na dzień i obniżyć jajkami miażdżycę i poziom cholesterolu. Ale jak do jajek dodamy łyżeczkę cukru - momentalnie rośnie cholesterol. Białko proste w jajkach daje człowiekowi ogromne siły, a żółtko zawiera w sobie ogromne stężenie wszystkich mikroelementów, biopierwiastków i witamin. Nie ma nic idealniejszego w sposobie odżywiania organizmu jak żółtko, bo w nim jest to, co rozwijające się z białka kurczątko musi zjeść, żeby mogło żyć i rosnąć. Jajko zawiera w sobie drogocenną substancją - lecytynę - zapobiegającą miażdżycy. Ale jajka nie można łączyć z dodatkowymi tłuszczami nasyconymi, nie można jajka smażyć na maśle i nie można do jajek dodawać cukru. Jajka można jadać zupełnie śmiało. Tylko w tym dniu, gdy mamy jajka np. na śniadanie czy na kolację, to powinna być do tego kawa zbożowa z mlekiem, albo herbata (herbaty na wieczór się nie pija) i bez cukru, zupełnie wtedy ten posiłek bez cukru. A jak będzie cukier, to już nie jajka. Młodym osobom, owszem, jajka nie grożą, można je sobie zjeść, bo tam jeszcze ta gospodarka jest jako taka. Ale już po trzydziestce trzeba się chronić od cholesterolu. Zresztą ostatnio było kilka wypadków, że dzieci 11-letnie miały miażdżycę i to taką miażdżycę zaawansowaną z cholesterolem powyżej 300 mg. To była tragedia. Miażdżyca w młodzieńczym wieku. Ale to, niestety, przekarmienie cukierkami i rosołkami.
Jak docenić poczciwe ziemniaki, w czym i jak gotować potrawy, które przyprawy mają skutek zbawienny dla naszego organizmu, a których należy unikać. Placki ziemniaczane można nawet w lipcu upiec z zeszłorocznych ziemniaków. 2 jajka ubić porządnie, do tego wlać pół litra przegotowanego mleka, do tego wtarkować 2 duże główki cebuli, dobrze wymieszać. Jak ktoś chce miękkie placki, to wsypać troszeczkę proszku do pieczenia i w to wszystko wtarkować dopiero pięć ziemniaków (skrobia nigdy nie poczernieje w mleku), smażyć na oleju. Jajko też ma inną strukturę, jeśli jest najpierw rozbite z mlekiem. Wychodzą placki jasnożółte w odcieniu różowym jak z młodych ziemniaków. Takie placki są łatwo strawne. Jeśli zostaną na dzień następny, to wtedy robi się zupę pomidorową, zamiast ryżu dodaje się pokrojone w paseczki placki ziemniaczane. Idealna, smaczna zupa z doskonałymi flaczkami.
Co wiedział Mojżesz? Ziemniaki - są błogosławieństwem dla nas w Europie, ale nie przesadzajmy z nimi. One nie mają być rano, wieczór i w południe. Gdybyśmy ziemniaki przyrządzali tak jak przyrządzają to Żydówki, to byśmy mieli z nich 10 pożytków więcej. Nie wiadomo skąd Mojżesz przed wiekami wiedział, że to, co siedzi w ziemi, choć nieczyste, jest bardzo bogate w życiodajne siły. I nakazał, że wszystko co rośnie w ziemi, przed przygotowaniem ma być doskonale wyszorowane i wymyte, i żeby Żydówka była najbrudniejszą, i żeby w domu wody nie miała, to ona nigdy nie będzie obierała ziemniaków tak, jak Polka. U nas przyniosą ziemniaki z piwnicy brudne, po których koty chodziły, ślimaki i inne... zanieczyszczenia. Przyniosą, obierają, połowę wyrzucą z łupinami i wytytłane, wybrudzone wrzucą do wody i teraz 5 razy to się myje, niektóre miejsca dociera, bo jeszcze są brudne, a przecież ziemniak jest bardzo porowaty, prawic jak gąbka. I w końcu te biedne, nieszczęśliwe resztki wrzuca się do garnka, wlewa wody do pełna, sypie sól, przykrywa pokrywką, a jak zaczyna gotować, zdejmuje się pokrywkę, bo chlapie na kuchni. W końcu jak już ugotowane, to się wylewa to co drogocenne do zlewu, a tę bezwartościową skrobię utłucze; niekiedy doda się trochę śmietany - i wszystkim brzuchy chcą popękać. Żydówka jak przyniesie z piwnicy ziemniaki, to najpierw je porządnie wyszczotkuje, wymyje pod bieżąca woda, jak nie ma bieżącej wody, to 3 razy wymywa w nowej wodzić i te czyściutkie ziemniaki obiera tak cieniutko, że skórka jest przezroczysta. Nie wiadomo skąd to wiedzą. Okazuje się, że tuż pod naskórkiem ziemniaka są całe pokłady magnezu, kobaltu, żelaza, tych najcięższych biopierwiastków, których nam ciągle brakuje.
Obiera, w jednej wodzie przepłukuje, wrzuci do czystego „koszernego” garnka, tylko do ziemniaków przeznaczonego. Pół garnka tylko ziemniaków, ile osób w domu, tyle główek cebuli przekroi na 4 i włoży na wierzch, wsypie ździebełeczko kminku, włoży dużą łyżkę masła, wleje 2 szklanki mleka, doleje wrzącej wody. Bo u Żydówki jest jeszcze specjalny garnek na wodę. Nigdy brudną wodą „niekoszerną” nie zaleje żadnej potrawy. Duży specjalny garnek stoi na kuchni, w którym bez przerwy gotuje się woda. Wszystko co jest niepotrzebne wyparuje z parą, a żelazo i różne paskudztwa z rur osiada na ściankach, i woda jest miękka i czysta. I tą wodą zaleje ziemniaki, tylko też do połowy garnka, bo pół garnka musi być pary, i nie soli. Przykrywa pokrywką i to się na dobrym ogniu prędko gotuje. Stwierdzi, że miękkie, posoli, chwileczkę jeszcze się pogotuje. Przygotowuje czysty gliniany garnek, wyleje z niego ten wywar z ziemniaków. Ziemniaki wysypie na półmisek - już są z masłem, z kminkiem, z mlekiem, z cebulą - zapach niesamowity - posypie tylko zielonym posiekanym szczypiorkiem. I nie trzeba już niczym przyprawiać. Są wyśmienite, nawet bez mięsa się je zje.
Takie ziemniaki są wspaniałą rzeczą, ale muszą być rzeczywiście bardzo umiejętnie i porządnie przygotowane. A do tego wywaru doleje 2/3 zimnego mleka, posieka rzeżuchę lub szczypiorek i ponalewa do kubków do picia, zamiast pomyjnego polskiego kompotu z rozbełtanego dżemu. To jest zdrowie. To są ważne rzeczy, ważne i wartościowe.
120 lat bez lekarza Gdybyśmy zwrócili uwagę na to, co my jemy i jak my jemy, i ile powinniśmy jeść, to w naszych warunkach, tych teraźniejszych, nawet najgorszych i ekonomicznie, i psychicznie, moglibyśmy 120 lat żyć, bo na tyle mamy zakodowane w Europie nasze siły żywotne, bez znajomości słowa lekarz. W ziółkach też mamy: witaminy, mikroelementy, garbniki, biopierwiastki. Ziółka w części uzupełniają to, czego nam w organizmie zabrakło. Dlatego bardzo dużo ludzi pije zioła i doskonale się czuje. I kiedy przestaną pić, a nie poprawią sobie jadłospisu, to oczywiście po 23 miesiącach rozklei się wszystko i znowu przyjeżdżają i znowu - proszę księdza, tak dobrze było, jak piłam ziółka - a gdy zapytam:
- A kiedy pani jadła fasolówkę?
- Ojej, ze 3 tygodnie temu.
- A grochówkę?
- Może ze dwa miesiące temu no, nie mogę, bo to wzdyma, później takie gazy są.
- A kakao, kiedy pani piła?
- Ojej, to na kamienie szkodzi.
I okazuje się, że dzisiaj wypiła 3 kawy, wypaliła papierosy. I ona chce być zdrowa?
Tak samo jest z młodzieżą. Jest bardzo nieregularnie odżywiana. Takie byle co, aby tylko ten żołądek czymś oszukać. To jest tragedia. Dlatego mamy tyle raków przewodu pokarmowego i tragedii z systemem nerwowym. Przede wszystkim musimy pilnować systemu nerwowego, bo od niego zależy żołądek, jelita i wchłanianie. Bo jak jest wszystko znerwicowane, to nie ma wchłaniania.
   Gotuj pod przykryciem. Wszystko powinno być gotowane pod przykryciem, nie bez przykrycia. Dlatego powinniśmy mieć duże garnki, wykorzystane tylko do połowy. Nigdy nie można gotować w małym garnku. Ucieka witamina B1, ta, której my wszyscy mamy ciągły niedostatek, bo tej witaminy, tak jak witaminy C, organizm nie kumuluje. Nic na zapas nic składa. Jeżeli zabraknie witaminy B1, to wtedy mamy to samo - prawie podobne zmiany, jak z powodu braku magnezu, ale wtedy nawet i magnez o połowę lżej wytraca się z organizmu i ucieka - narasta taka nerwica, że nie możemy się pozbierać. Dlatego wszystkie garnki musza być przykryte pokrywką i maja się tak gotować, żeby z nich nic nie uciekało. Dlatego powinno być pół garnka objętości i pół garnka na parę. I jeszcze jedno. Trzeba zlikwidować wszelkie aluminium w kuchni - okropnie niszczy kości i śluzówki.
   O pożytkach z przypraw Wszystkie przyprawy są bardzo drogocennym lekarstwem. Gdyby pieprz był szkodliwy, wszyscy Węgrzy wymarliby na pieprznicę. Tymczasem żaden z nich nic ma wrzodów żołądka. Tak samo angielskie ziele - jest silnym lekiem żółciotwórczym i zapobiega chorobom trzustki. Majeranek, tymianek - to zioła lecznicze, które zapobiegają zatrzymywaniu soków trawiennych i żółci w woreczku żółciowym. Gałka muszkatołowa - ziółko porządnie żółciotwórcze, żółciopędne. W ciastach wyszukanych, w mazurkach na przykład dodaje się troszeczkę gałki muszkatołowej, aby nie były ciężko strawne. Im więcej w kuchni przypraw, tym mniej kłopotów w żołądku. Nawet proste zupy nie mogą być zupełnie bez przypraw. Pieprz wszędzie musi być, jest bakteriobójczy. Natomiast ocet - uchowaj Boże, siódme nieszczęście. Cytryna jest błogosławieństwem, ale nie dla zębów, bo się rozlezą tak, że połamią się nawet na bułce. Nigdy nie można dopuścić do tego, żeby ktoś gryzł cytrynę. Okropność. Sok owszem, dodany do wszystkiego, ale tak żeby nie oddziaływał na szkliwo zębów, bo normalnie w ciągu 2 minut rozpuszcza szkliwo. Jeszcze raz wracam do cukru. Na Zachodzie, szczególnie w Stanach Zjednoczonych - cukier zapisano już do księgi niebezpiecznych potraw, na drugim miejscu po narkotykach. Przyjął też nazwę "białej śmierci". Azjaci, którzy nie znają cukru, żyją 120-150 lat. Glukoza - odżywia tkankę nerwową. I jest obecna w cukrze. Ale mimo wszystko cukier jest trucizną. Glukoza jest składnikiem roślin i różnych innych substancji odżywczych i jak do niej dodamy łyżeczkę miodu (na dobę), to już wystarczy na dzienną dawkę energii. A cukier zanim zostanie przetrawiony, przechodzi w organizmie 4-krotną formę przeobrażenia i rozkładu chemicznego. W pierwszej wersji łączy się z solami tłuszczów nasyconych i produkuje ogromne kryształy cholesterolu - to jest pierwsza jego substancja. Druga - jest przyczyną powstawania kamicy nerkowej. Natomiast miód przechodzi w bezpośrednią formę przeobrażania i od razu łączy się w energię. Cukierki, podobnie jak cukier, raczej szkodzą. Sacharyna - bardzo wysusza śluzówkę, raczej nie należy jej używać. Nadkwasota - pozorna, nie zawsze jest nadkwasotą. 90 procent ludzi, którzy maja nadkwasotę przewodu pokarmowego, mają zgagi. I wyobrażają sobie, że to jest nadkwasota, bo piecze, bo to, bo tamto, odbija się. A okazuje się, że to jest stała niedokwasota - z powodu niedokwaszenia przewodu pokarmowego są nietypowe odbijania się. Na wzdęcia wpływają pokarmy, gdzie jest dużo fosforu – bardzo nam potrzebnego. Nasz system nerwowy składa się ze 180 km długiej, bardzo delikatnej niteczki, która w różny sposób pozwijana - wychodzi z komputera mózgowego aż w 1800 zwojach nerwowych i przechodzi przez cały kręgosłup aż do kości ogonowej. I poza kością ogonową zostaje zakończona delikatna miotełeczką, którą nazywają teraz korzonkami nerwowymi. I między każdym kręgiem rozgałęzia się opasując cały nasz organizm. System nerwowy składa się w 80 proc. z fosforu. Tego fosforu nieustannie dużo potrzebujemy. Jeżeli nieumiejętnie ten fosfor przygotowujemy, to w pierwszym rzędzie rozdymają się od niego jelita i trzeba to zneutralizować, podawać kminek i pić kwaśne mleko. Fosfor znajduje się w nasionach strączkowych, rybach, w serach, w mleku. Chora wątroba lub trzustka w pierwszym rzędzie uczula się na mleko. Mleko też jest przyczyną wzdęć i nawet biegunkowych stolców. Ludzie, którzy mają tendencję do wzdęć, powinni sobie aplikować kminek jako normalny dodatek do potrawy. Po obiedzie, l łyżeczkę kminku, popić letnią wodą. Żółte sery - owszem, można jeść, tylko nasze żółte sery są zbyt młode i są strasznie zakaźne, mają dużo bakterii gnilnych. Stąd nasz przewód pokarmowy musi wewnątrz stoczyć wielką walkę, aby zneutralizować nietypowe tło bakteryjne. Dlatego jeżeli w domu jest kefir, to nie ma problemu z żółtym serem. Jeżeli kefiru nie pijemy, to lepiej żółtego sera nie jadać. Natomiast bardzo zdrowe są sery topione, zgliwiałe sery topione z kminkiem, z dodatkiem odrobiny świeżego masła domowej roboty. Te kupne są bardzo zanieczyszczone bakteriami. Aby sprawdzić, czy mleko jest zanieczyszczone - trzeba je zakwasić grzybkami kefiru, bo tam, gdzie jest zanieczyszczone chemicznie, grzybki się nie rozwijają. Po prostu mleko zburzy się i ucieknie z garnka. Kefir jest mlekiem czystym, dlatego, że grzybki wyniszczają bakterie, żywiąc się nimi.

Ludzie, którzy jadają czosnek i cebulę w większych ilościach, mają w swoim krwiobiegu detromycynę, stężoną nawet. Organizm produkuje antybiotyki własne, które są tak silnymi środkami bakteriobójczymi, że ludzie odżywiający się w ten sposób nie chorują. Bakterie nie mają do nich przystępu. Eteryczne olejki cebuli są zbawienne jeszcze pod jednym względem, nie tylko dlatego, że rozpuszczają krew, cebula dostarcza również siarki i te eteryczne olejki cebuli mają zbawienny wpływ na naszą śluzówkę. Jeśli u kogoś wypadłby jakiś nietypowy katar, czy stwierdzi, nie daj Boże, u kogoś zapalenie zatok, to poradzić można następująco:
Cebula, moja miłość. Utrzeć na tarce do ziemniaków 2 duże cebule, wrzucić do wysokiej koktajlowej szklanki, owinąć jej brzeg wianuszkiem z waty, tak, aby je uszczelnić, by gaz nie wszedł do oczu, tylko do nosa i głęboko oddychać przez 20 minut. Taką inhalację przeprowadzać przez kilka dni. Wtedy nie mamy ani jednego gronkowca w zatokach, ani kataralnego, ani w oskrzelikach, ani w oskrzelach, ze względu na to, że wszystkie szczepy gronkowców i złocistych, i zieleniejących, i różne paciorkowce, odporne nawet na antybiotyki, nie opierają się eterycznym olejkom cebuli przesyconym siarką. I to ratuje organizm ludzki. Krojenie cebuli też jest zdrowe. Jeśli ktoś ma zapalenie spojówek na tle gronkowcowym, to jednego dnia ucierać chrzan na tarce, a drugiego dnia ucierać 2-3 główki cebuli i porządnie popłakać. Za tydzień wypłacze chorobę z siebie. I po kłopocie.
Najgorsze nieszczęście w naszych kuchniach, to jest rosół. Na rosole można gotować tylko dwie zupy: pomidorową, ogórkową. Inne najlepiej od razu wylać do zlewu. Żadna inna zupa nie nadaje się do jedzenia, jeżeli chcemy przedłużyć sobie życie. Nie wbrew nakazom Przedwiecznego, ale zgodnie z rozsądkiem. Żebyśmy do 90 lat mieli sprawne nogi i głowę, pamięć i wszystkie nasze arterie, to o to powinniśmy dbać już od młodości. Owszem, starość może być miła i sympatyczna, jeżeli my sami nie jesteśmy sobie trucizną i dla otoczenia nie jesteśmy trucizną - wtedy starość jest pełna mądrości, doświadczenia i nawet młode pokolenie ją szanuje. Ale żeby sobie zasłużyć na taką starość, nie możemy sobie dogadzać rosołkami i cukrem. Powinniśmy pić mleko, jadać sery i cebulę. Cebula - to jedyna substancja na świecie, która nie dopuszcza do zakrzepów krwi. Żebyśmy już nawet mieli w żyłach zakrzepy, to przy częstym zjadaniu cebuli, te zakrzepy z biegiem czasu rozpuszczają się, całkowicie zwalniają napięcia żylne. Cebula w żadnej postaci nie traci wartości leczniczych, z wyjątkiem jednej tylko - smażenia na smalcu bez pokrywki. Na oleju, pod pokrywką - pełna duża patelnia, a nawet duży garnek - zalana olejem, posolona, uduszona na złoty kolor jest lekarstwem. Posiekana drobniutko i ugotowana w zupach - jest lekarstwem. U nas taka moda, że jak się cebule ugotuje w zupie, to się wyrzuca. A to nie trzeba wyrzucać tylko zjeść. Do jadłospisu trzeba wprowadzić dużo cebuli surowej - na żylaki, na wyrównanie krążenia.
Marchew - na Wschodzie marchwią leczą nieżyt jelit, biegunki, wszelkiego rodzaju stany zapalne, ślepotę i przedwczesne zmarszczki. Gotuje się pół kg marchwi w wodzie lekko osolonej i dodaje łyżkę masła. Tak przyrządzone śniadanie zjadać na: wrzody żołądka, grubego jelita, inne problemy. Zauważono, że przy usilnym kurowaniu przewodu pokarmowego marchwią; ludzie tracili zmarszczki na buzi. I to w 90 proc. pokrywa się z prawdą. A u nas jak się ugotuje trzy marchwie w wielkim garnku rosołu, to dla oszczędności wyciąga się, aby potem dodać do sałatki. Po co to dawać do sałatki, jak można wziąć tyle marchwi, ile osób do posiłku, potarkować na grubej tarce i wrzucić tę marchew do zupy - niech się rozgotuje jak płatki marchwiane, niech też cebuli będzie tyle, ile talerzy na stole, też drobno posiekanej, rozgotowanej. A tam, gdzie już koniecznie musi być mięso w zupach, to niech będzie i kminek.
Niech żyje kminek Kminek jest kopalnią żelaza; a poza tym całkowicie hamuje niepotrzebną nadgorliwość jelit i przy tym powstawanie nadmiaru gazów... Jeżeli z powodu dużej dawki fosforu zbierają się gazy, to łatwo wówczas odchodzą z organizmu i nie ma wzdęć. Osoby starsze lub znerwicowane, mające złe trawienie, powinny zażywać po obiedzie łyżeczkę zmielonego kminku i popić letnią wodą. Wtedy nie będzie wzdęcia, ani zaparcia, ani żadnych problemów z trawieniem. Na 20dag kminku dodać 3dag jałowca i to zemleć w młynku do kawy.
Cebula, a ściślej sok cebulowy, do tego stopnia potrafi rozrzedzić krew, że zagęszczona, zaślimaczona krew u ludzi, którzy mało korzystają ze świeżego powietrza, są niedotlenieni, lub mają miażdżycę typu cholesterolowego, gęstą krew, zagęszczoną lipidami - potrafi tę krew doprowadzić do substancji rzadkiej jak woda z kranu i w dodatku do koloru jasnoczerwonego. Można to zaobserwować czasem przy pobieraniu krwi do strzykawki. Krew powinna zaraz sama uciekać do strzykawki - jak tylko się wepchnie igłę - momentalnie wypierać tłok i być jasnoczerwona. Taka krew jest zdrowa. Natomiast krew ciemna, brązowawa, gęsta – wiadomo, jest zatłuszczona, krwinki są niedotlenione, organizm ma za mało wit. C, za mało żelaza. Trzeba zabrać się do jadania potraw bogatych w te substancje. Można zrobić doświadczenie po zabiciu np. kury – nakapać trochę świeżej krwi na spodeczek - ona łatwo się zetnie, zrobi się brązowa i na to pokropić 2-3 krople soku cebulowego. Momentalnie ta krew zacznie się robić jasnoczerwona, rozrzedzi się i jeszcze się zauważa, że prawie pulsuje, prawie robi się żywa. Jeżeli ktoś ma chorą wątrobę, zapalenie jelit itp. - jest rzeczywiście chory, to surowa cebula szkodzi. Ale cebula gotowana, smażona, duszona na oleju - nigdy nie zaszkodziła jeszcze nikomu.
Smażenie? - Owszem, można smażyć dużo rzeczy, ale zawsze na oleju. Nigdy natomiast na maśle, bo to tragedia. Jeśli można, to tylko świeże masło. Masła można jeść bardzo dużo, podobnie jak jajek, bez zagrożenia miażdżycą i cholesterolem, jeżeli do masła dodamy czosnku. Kilka drobno roztartych ząbków czosnku z solą - wymieszać z masłem i smarować chleb czy bułkę. Pasuje ser do tego. Dżem nie. Jeżeli w Waszym jadłospisie nie będzie cukru naturalnego i rosołów, a będzie zwyżka wapna w postaci mleka i serów, to będzie błogosławieństwo nad Waszym domem. A jeśli dodacie do tego jeszcze groch, fasolę, grykę, czarną rzodkiew, dużo cebuli, marchwi, wspaniałej pietruszki, to i starości nie będzie. Nie wiadomo, gdzie się podziały obrzęki nóg na starsze lata - człowiek o 5 kg jest lżejszy.
Pietruszka - jest środkiem silnie moczopędnym, przeciwzapalnym, bardzo bogatym w żelazo i najbogatszym w wit. C. Jeżeli gotuje się zupę i ona koniecznie musi być na mięsie, to niech będzie w niej drobno posiekana pietruszka. Wszystkie warzywa powinno się właściwie tarkować na tarce od buraków, żeby wychodziły wiórki. Nigdy w kawałkach nie wrzucać i nigdy nie przechowywać na 3-4 dzień do sałatki. Sałatki nie są zdrowe i uważam, że sałatek nie powinno się robić - tych z gotowanych jarzyn z majonezem. Surówki tak. Majonez jest bardzo zdrowy, nawet ci, którzy maja ciężką miażdżycę, mogą smarować nim chleb. Majonez posiada tłuszcze nienasycone, posiada jajko, które w tych tłuszczach nienasyconych przestało zagrażać miażdżycą. Oprócz cebuli i pietruszki, trzeba zwrócić uwagę na rzodkiewki wiosną i na czarną rzodkiew w zimie. Są one kopalnią magnezu.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin