Patterson James - Zabawa w Chowanego.pdf

(654 KB) Pobierz
JAMES PATTERSON
JAMES PATTERSON
ZABAWA W CHOWANEGO
I
Leżałam bez ruchu, wciśnięta pod podłogę werandy, przez którą wchodziło się do
naszego domu w pobliżu West Point. Tuliłam twarz do zimnej, przemarzniętej ziemi,
zaścielonej suchymi liśćmi. Byłam pewna, że wkrótce zginę. Razem z córeczką. W
głowie kołatały się słowa piosenki Crosby’ego, Stillsa i Nasha - „Nasz dom jest
wspaniałym miejscem”.
- Nie płacz... proszę, tylko nie płacz - szepnęłam do ucha małej.
Nie było wyjścia... żadnej drogi ucieczki. Do tego z dzieckiem na ręku. Nie byłam głupia.
Przeanalizowałam już wszystkie możliwości. Wiedziałam, że nie mam najmniejszych
szans.
Phillip zabije nas, kiedy tylko tu dotrze. Nie mogłam do tego dopuścić. Ale nie miałam
pojęcia w jaki sposób go powstrzymać. Delikatnie przysłaniałam dłonią usta Jennie.
- Nie wolno ci odezwać się ani słowem, kochanie. Kocham cię. Nie wolno ci wydać
żadnego dźwięku.
Słyszałam, jak Phillip szaleje w domu, nad nami. W naszym domu. Biegał z piętra na
piętro, przetrząsał wszystkie pokoje, przewracał meble. Był wściekły, zdesperowany. I
szalony. Bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Tym razem za sprawą kokainy, ale wiedziałam,
że to był tylko katalizator. Nie radził sobie z własnym życiem.
- Wychodź, wychodź, gdziekolwiek jesteś, Maggie... Wychodźcie, Maggie... Jennie... To
twój tatuś. Tatuś i tak cię znajdzie! - krzyczał, aż ochrypł. - Wychodź, Maggie... Koniec
zabawy! Maggie, rozkazuję ci wyjść, gdziekolwiek, do diabła, się chowasz... Ty
nieposłuszna dziwko...
Leżałam drżąc pod starą werandą. Zęby znów zaczęły mi szczękać. To nie mogło dziać
się naprawdę. Wydarzenia, w których uczestniczyłam, były wprost niewyobrażalne.
Delikatnie tuliłam do siebie córeczkę, która ze strachu zmoczyła się.
- Nie wolno ci płakać. Nie płacz. Jesteś taką grzeczną dziewczynką. Tak bardzo cię
kocham...
Jennie, patrząc mi poważnie prosto w oczy, ze zrozumieniem pokiwała głową. Chciałam,
żeby wszystko okazało się tylko nocnym koszmarem. By życie wróciło do normalności.
Ale to nie był zły sen. Tak jak zawał serca mojej matki, kiedy ja - trzynastolatka -
zostałam z nią sama w domu. Tylko teraz sytuacja wyglądała dużo gorzej.
Słyszałam męża - mojego męża - biegającego w tę i z powrotem po schodach. Wciąż
wrzeszczał... Nie przestawał ani na chwilę od ponad godziny. I walił pięściami w ściany.
Kapitan Phillip Bradford. Wykładowca matematyki w Akademii. Oficer i dżentelmen. Takie
przynajmniej panowało powszechnie przekonanie. Ludzie chcieli w to wierzyć, podobnie
jak ja.
Godzina zamieniła się w dwie.
Aż wreszcie upłynęły trzy godziny w absolutnych ciemnościach, na zimnie i w ciasnocie.
W istnym piekle.
1
Na szczęście Jennie zasnęła. Przyciskałam ją do piersi, starając się, by traciła jak
najmniej ciepła. Sama pragnęłam zasnąć, poddać się, ale wiedziałam, że mi nie wolno.
Dopiero świtało. Jedna z szaleńczych godzin Phillipa. Trzecia, może czwarta rano.
Nagle rozległ się trzask frontowych drzwi, przypominający grzmot. Głośne kroki
zadudniły tuż nad moją głową.
Jennie obudziła się.
- Ciii - szepnęłam.
- Maggie! Wiem, że tu jesteś. Wiem! Nie jestem głupi. Nie masz gdzie uciec.
- Tato... Tato! - zawołała Jennie, jak robiła to wielokrotnie z dającego jej poczucie
bezpieczeństwa łóżeczka.
Pod werandę wdarła się błyskawica. Ostre, przerażające światło oślepiło mnie. Jakby w
przywykłe do ciemności oczy wbiło się tysiąc ostrych odłamków.
- Mam cię! Tu jesteś! Maggie i Jennie. Tutaj są moje dziewczynki - zawołał Phillip
triumfalnie. Jego głos był tak ochrypły, że w innych okolicznościach nie rozpoznałabym
go. Byłam nawet w stanie uwierzyć, że ten mężczyzna wcale nie jest moim mężem.
Jakże mógłby nim być?
Z lufy trzymanej przez niego broni błysnęło i rozległy się dwa ogłuszające wybuchy.
Wypalił prosto w nas. Zamierzał zabić mnie albo Jennie. Może nas obie.
Ale miałam niespodziankę dla Phillipa.
Teraz moja kolej!
Nacisnęłam spust.
II
Czasami wydaje mi się, że zostałam napiętnowana przerażającą szkarłatną literą.
Wielkim M, jak morderczyni. Wiem, że to uczucie nigdy już mnie nie opuści. Jakież to
niesprawiedliwe. Straszne. I nieludzkie.
Wspomnienia są niepełne i chaotyczne, ale jednocześnie tak wyraźne i przerażające, że
zdają się rozrywać mój umysł. Nigdy już mnie nie opuszczą.
Opowiem wam wszystko, nie oszczędzając nikogo, szczególnie siebie. Wiem, że
pragniecie poznać prawdę. Wiem, że to wielka sensacja. Odczułam już, co znaczy być
takim żywym „newsem”. A wy? Czy możecie sobie wyobrazić, jak to jest?
Miejscowi dziennikarze z Newburgh, Comwall i Middletown tę pierwszą strzelaninę uznali
za najstraszniejszą „tragedię rodzinną” w historii West Point. Ja zaś miałam wrażenie, że
cała historia przydarzyła się zupełnie komuś innemu. Nie mnie i Jennie, ani nawet nie
Phillipowi, choć tak bardzo zasłużył na los, jaki go spotkał.
Jednak po dwunastu latach, gdy czas pomógł mi wyrzucić wszystko z pamięci, druga
śmierć sprawiła, że przeszłość znowu stanęła mi przed oczami z przerażającą
wyrazistością.
Obsesyjnie staram się znaleźć odpowiedź na pytanie, które bez przerwy krąży mi po
głowie: czy rzeczywiście jestem morderczynią?
Czy zabiłam nie jednego, ale dwóch mężów?
Sama już nie wiem. Naprawdę nie wiem! Jestem zupełnie zdezorientowana.
2
Robi się tu strasznie zimno... Czasami myślę, że prawie tak zimno, jak w tamto Boże
Narodzenie, kiedy zginął Phillip. A mnie pozostaje tylko siedzieć w tej więziennej celi,
cierpieć i czekać na rozpoczęcie procesu.
Postanowiłam więc wszystko spisać - dla siebie, ale jednocześnie i dla was. Opowiem
wam, co przeżyłam.
Kiedy to przeczytacie, dokonacie własnej oceny. Właśnie w ten sposób działa nasz
system prawny, prawda? Będziecie moimi sędziami.
Aha, i wierzę wam. Jestem ufną osobą. Zapewne właśnie dlatego się tu znalazłam,
wplątana w tak straszne kłopoty.
3
KSIĘGA PIERWSZA
PRZEKLEŃSTWO LOSU
4
ROZDZIAŁ 1
Wczesna zima roku 1984
Znów śnieg. Kolejne Boże Narodzenie. Niemal rok upłynął od śmierci Phillipa - lub, jak
określają to niektórzy, od jego zabójstwa.
Siedziałam w żółtej taksówce, jadącej zasypanymi topniejącym śniegiem ulicami Nowego
Jorku. Próbowałam zachować spokój, ale nie szło mi najlepiej. Obiecywałam sobie, że
nie będą się bać, ale bałam się, i to bardzo.
Na zewnątrz, za mokrymi szybami samochodu, nawet Święci Mikołajowie Armii
Zbawienia wyglądali żałośnie. W taką pogodę psa nie dało się wygonić z domu, a ci,
którzy musieli wyjść na ulicę, przemykali chyłkiem z rękami wbitymi głęboko w kieszenie.
Policjanci kierujący ruchem wyglądali jak zapomniane śnieżne bałwany. Nawet gołębie
znikły gdzieś z parapetów i dachów.
Popatrzyłam na moje odbicie w szybie. Długie blond włosy, którymi zawsze się
szczyciłam, piegi nie dające się ukryć nawet pod grubym makijażem, trochę
nieproporcjonalny nos i piwne oczy, które odzyskały już przynajmniej część swego
zwykłego blasku. Do tego małe usta o dość grubych wargach... według Phillipa, gdy
żartował jeszcze w szczęśliwych czasach, jakby stworzone do francuskiej miłości.
Myśl o nim sprawiła, że wstrząsnął mną dreszcz. Sam pomysł uprawiania seksu
wywoływał u mnie przerażenie.
Upłynął rok od tej okropnej strzelaniny w West Point. Powrót do normalności, zarówno
pod względem fizycznym, jak i umysłowym, był powolny. I wiedziałam, że dużo mi
jeszcze brakuje. Noga wciąż bolała, a umysł nie funkcjonował tak sprawnie jak przedtem.
Nadal lękiem reagowałam na byle hałas. Na każdej ciemnej ulicy widziałam nieistniejące
zagrożenie. Kiedyś potrafiłam świetnie panować nad swymi uczuciami, ale utraciłam tę
zdolność. Płakałam zupełnie bez powodu, wściekałam się na sąsiadów, którzy próbowali
być mili, byłam bezsensownie podejrzliwa w stosunku do przyjaciół i bałam się obcych.
Czasami wprost sama siebie nienawidziłam!
Oczywiście przeprowadzono dochodzenie, ale nie doszło do procesu sądowego. Gdyby
Jennie nie została poszkodowana, gdybym to tylko ja była zbroczona krwią z rannej nogi,
być może już wtedy trafiłabym do więzienia. Ale fakt, iż trzyletnie dziecko także odniosło
obrażenia, uwiarygodnił moje zeznania, z których wynikało, że działałam w samoobronie.
Żaden prokurator nie był zainteresowany wniesieniem oskarżenia, a Akademii Wojskowej
wyraźnie zależało na wyciszeniu całej sprawy.
Było przecież oczywiste, że oficerowie nie atakują swoich żon i dzieci. W West Point one
w ogóle nie istniały. Byłyśmy niczym scenografia dla karier naszych mężów.
Wsiadłam więc w samolot i przyleciałam do Nowego Jorku, gdzie wynajęłam mieszkanie
z dwoma sypialniami. Znajdowało się na trzecim piętrze dość ponurego gmachu na
Zachodniej Siedemdziesiątej Piątej Ulicy. Zapisałam Jennie do przedszkola. Nasze życie
zaczęło toczyć się w nieco wolniejszym tempie.
Ale nie udało mi się znaleźć tego, czego pragnęłam najbardziej: kresu bólu i początku
nowego istnienia.
Miałam dwadzieścia pięć lat. I nosiłam piętno w kształcie litery M - piętno mordercy.
Odebrałam komuś życie, nawet jeśli rzeczywiście zrobiłam to w samoobronie.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin