Rozdział 4.doc

(55 KB) Pobierz

Rozdział 4

Tak, wszystko było takie samo. Słoneczko przygrzewało, chmurki płynęły po niebie, a ja… a ja umierałam na jawie, a może we śnie. Od tej chwili nie wiedziałam co jest prawdą, a co iluzją. Myślałam, że odpłynęłam na chwileczkę, że moja wyobraźnia wysuwa mi obrazy… niemożliwe. I nie wierzyłam w to o czym teraz myślałam. Muszę skontaktować się z… z… Davidem, z mordercą.

 

Ostatnią lekcją był w-f, nudny przedmiot… Kiedy chodziłam do podstawówki, zawsze chwaliłam się świetną grą, szybkim biegiem, pięknymi najnowszymi ciuchami, ale po śmierci rodziców, wszystko jest inne i nie interesujące. Postanowiłam zerwać się z lekcji, co za różnica czy zostanę czterdzieści pięć minut później. Poszłam do szkolnej pielęgniarki i poprosiłam o tabletkę na ból głowy, oczywiście nie będę się zatruwać niepotrzebnymi lekami. Po wyjściu, wyrzuciłam ją do najbliższego kosza na śmieci. Następnie udałam się do sekretariatu, tam skłamałam, że mam nieznośny ból głowy, byłam u pielęgniarki( to akurat prawda) i muszę wyjść do domu. Pani Hegins nie miała nic przeciwko, starsza sześćdziesiątka w okularkach na łańcuszku nie zdawała sobie sprawy z tego co się dzieje wokół mnie… Po wypisaniu kartki tak zwanej „samo zwalniającej” wybiegłam z hukiem i wypadłam na zewnątrz. Słońce zaszło za chmury, a promienie już nie grzały tak mocno. Aura była szara, wilgotna i przybijająca. Wyszłam na dziedziniec, minęłam boisko, ogródeczek, sadzawkę i przeszłam na parking. Moja wierna, ukochana corvetta z06 w lazurowym kolorze, stała na miejscu gotowa do jazdy.  Wrzuciłam torbę do bagażnika, choć wiedziałam, że przez dłuższy czas nie będę jej używać. Zasiadłam przed kierownicą, przekręciłam kluczyki w stacyjce, poprawiłam włosy we wstecznym i pomyślałam: To do dzieła…

                                                   

                                                     ***

Nie wiedziałam zupełnie, gdzie mogę znaleźć Davida. Co on tam mówił, że wstąpi za tydzień, ale ja nie mam tyle czasu. Postanowiłam po raz pierwszy użyć nazwiska Margaret, Winslet. Pracuje w urzędzie miasta i w firmie deweloperskiej w rodzinnym Stuart, to tam mieszka babcia… Zaparkowałam pod samym budynkiem. Przed bramą stała dwójka dryblasów w kapturach

( powszechnie znanych jako kibole lub łyse pały). Starałam się nie zwracać na nich uwagi, choć kiedy przechodziłam obok nich zawsze przeszywał mnie zimny dreszczyk.

-Hej, mała!- wyjąkał jeden, głosem zakutej pały.

Nie odwróciłam się i nie zareagowałam, tak samo kiedy to chłopcy wołają za tobą idiota i ty mimowolnie się obracasz, to taki nawyk, a oni tylko na to czekają, żeby opowiedzieć innym jak to ten czy ta reagują na nazwę idiota. Boki zrywać. Przyspieszyłam odrobinkę. Miejsce znałam słabo, bo nigdy nie odwiedzałam tutaj Margo. Przeszłam przez obrotowe drzwi. Wnętrze było całe z marmuru, na ziemi leżał granatowy dywan, na ścianach wisiały oprawione w ramki certyfikaty pracowników. Naprzeciwko mnie była recepcja, a za nią stała śliczna, młoda dziewczyna z oliwkową cerą i czarnymi, upiętymi w koka włosami. Na sobie miała białą koszulę i turkusową, obcisłą kieckę przepasaną ozdobnym sznurem. Po lewej umieszczone były mahoniowe krzesła, stojące wokół szklanego stoliczka. Dalej skórzane kanapy  i nowo kupione LCD, przynajmniej na takie wyglądało. Jeszcze dalej umieszczona była winda.

Po prawej jednak wnętrze przechodziło w salonowy styl Art Deco, przestronne lustra, trzy biurka z drewna, buku oraz liczne rośliny liściaste.

-Dzień dobry! W czym mogę pomóc- wyrwał mnie z rozmyślania, entuzjastyczny głos dziewczyny.

-Dzień dobry… Nazywam się Jasmin Scarlett Winslet- na wszelki wypadek

użyłam drugiego imienia nie wiedziałam co mnie czeka…

-Aha, córka Margaret Winslet, tak?

-Tak, to ja, chciałabym…- przerwałam, bo ciszę przerwała zjeżdżając winda. Wyglądająca na nie używaną i nową, niesamowicie skrzypiała. Sala była ogromna, czułam się przy niej mała i samotna. Nawet małe trzaśniecie drzwiami czy upadek długopisu wywołałby tutaj nie lada huk. Z wnętrza dobiegły hałaśliwe okrzyki i śmiechy. Kiedy wreszcie stanęła, z pomieszczenia wyszło kilkoro nastolatków. Wszyscy piękni, z Ray Banami na oczach. Spojrzałam wyniośle w ich kierunku. Echo ich śmiechów odbijało się po całej sali. Miałam ochotę ich ofuknąć, ale przecież ich nie znałam i wtedy zamarłam. Wraz z grupką szedł… David. Śliczny Adonis, grecki bóg… Spojrzał się w moją stronę, a ja zarumieniłam się w kolorze szkarłatu.

David uśmiechnął się zadziornie i pospieszył w moim kierunku. Ja stałam zamurowana. Wtedy wszyscy popatrzyli na nas. Złapał moje dłonie

i szarmancko ucałował.

-Wiedziałem, że wrócisz- niemalże krzyknął.

-Tak, a ja nie wiedziałam, że spotkam w szkole im. Deneli Stage, Williama Montego, który uklęknie przede mną wyzywając mnie od sióstr i szeptać jak opętany o jakichś moich łzach, wiesz? Może coś ci się obiło o uszy na ten temat- -złożyłam dłonie na piersiach i pochyliłam się nad nim, spoglądając mu w oczy z wyniosłością i arogancją. A ten, jakby mnie nie słyszał zawołał:

-Widzę, że poznałaś już Dianę, naszą recepcjonistkę- odwróciłam się w jej kierunku, speszona tym, że nie zwracałam na nią większej uwagi do tej pory.

Grupka ludzi zaczęła się do nas zbliżać.

-Hej, jestem Miranda, a to jest Mia, Daniel, Eric, Karol i Ashley- wyciągnęła do mnie opalona rękę, zimną jak lód. Miała jasne blond fale sięgające szyi oraz piękne bursztynowe oczy. Wyróżniała się z całej paczki, ponieważ reszta miała oczy w zielonkawym odcieniu, a ich włosy miały kolory brązu i czerni( o różnych długościach, oczywiście, no i wszyscy byli piękni, doskonale zbudowani

i tryskający pozytywną energią…).

-Cześć… yyyy…. Jestem Jasmin….- ciągnęłam niemrawo- Jasmin Lane.

-Będziesz się z nami uczyć w siedzibie, Szafirowej czy Złotej krwi.

-Pewnie w Złotej, jak wszyscy- zamyśliła się dziewczyna przedstawiona jako Ashley.

-Nie, sądzę…- odparł David, zdejmując okulary i przewieszając je przez koszulkę- ona jest Łzą Nocy- zawsze musiał wrzucić swoje trzy nędzne grosze.

Wszyscy wytrzeszczyli oczy, jakby zobaczyli co najmniej zombie z zarostem…

Zaczęli się pokładać na ziemi, zupełnie jak wariaci, tak jak zrobił to Will…

I zaczęli wyszeptywać to:

 

                                    Utracona na wieki,

                         skazana na męki,

                         w wiecznym smutku pogrążona,                                                                                                                                                                  

                                    po śmierci odkupiona,

                             

dodali jeszcze:

                                    Twoje łzy dają moc niesłychaną,

                                    Dawno już zaniechaną,

                                    Raz na miliardy lat,

                                    Cudem tym darzysz nas,

 

Wtedy poczułam, że wszystko wokół mnie wiruje, a łzy… wiadomo co robią. Znów spływały po mych policzkach niczym kryształki z wodospadu.

-No już, dobrze, nic się nie dzieje- objął mnie David.

-O co tu chodzi, jeżeli mi tego teraz nie powiecie odbiorę sobie życie, jeżeli mówicie, że po śmierci będę odkupiona…

Wszyscy nadal zdezorientowani patrzyli na mnie w osłupieniu.

-Ona jest Łzą Nocy- szeptali.

-Tak, jest Łzą Nocy, prawdopodobnie- podkreślił ostatnie słowo- ale jeżeli tak jest to ma poważne kłopoty, chyba wiecie co po pierwsze ją prześladuje i co się dzieje po złączeniu jej łez z …- szepnął tylko do nich, tak żebym ja nic nie usłyszałam.

-Koniec tajemnic- zaszlochałam.

-Nawet, jeżeli prawda jest tak drastyczna, że mogłabyś umrzeć z przerażenia.

-Tak, nawet taką- przetarłam twarz wierzchem dłoni spoglądając w jego twarz.

-Wszystkiego dowiesz się w siedzibie, siedzibie wampirów…

 

(od autora: Zastanawiałam się czy nie skończyć w tym momencie, ale nie będę taka chamska…..) JJJ

 

 

              Zjeżdżając windą w dół żołądek skręcał mi się w środku, a wnętrzności podchodziły do gardła. W siedzibie czego? Wampirów…. Może to jakaś sekta albo co… a może nadali sobie taką nazwę dla niepoznaki… Klauni, dzieci po prostu. Denerwuje mnie to, że cały czas płaczę, to znaczy ostatnio tak dużo nie płakałam, ale często puszczały mi nerwy. To się stało nie do wytrzymania.

Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy to znaleźliśmy się nie na dole… lecz na górze, wcześniej nie spostrzegłam tego, iż wcale nie zjeżdżaliśmy w dół tylko w górę, mijając chmury i wzbijając się wysoko, wysoko, ponad budynek. Ale po chwili dostrzegłam, także to, że… jednak wokół nas są szklane ściany i lekko zarysowany kształt wieży. David patrzył na mnie, jakby dalej bawił się w jasnowidza, tak jak na początku naszej znajomości.

-Obejrzy cię Violett nasza mentorka, przełożona- odezwał się opiekuńczo ściskając mnie za rękę, co bardzo mnie zdziwiło.

Kiedy wreszcie wydostaliśmy się z pomieszczenia „strachu”, cała grupka rozeszła się po salach. Na wprost znów stała lada, a za nią piegowata blondyna z… czerwonymi oczyma. Po prawej był długi korytarz i dużo wolnej, pustej przestrzeni, pełnej drzwi( korytarz).

Po lewej zaś zauważyłam  wrota, bo nie można ich było inaczej nazwać… Podwójnie otwierane WROTA, z mosiężnymi kołatkami przypominającymi lwy, wydawały się nieziemsko wielkie, ale było to tylko złudzenie. David wszedł do środka pewnie i bez słowa pozostawił na pastwę domniemanej Violetty…

 

Znad biurka wychyliła się drobna, wysoka i szczupła kobieta. Wyglądała na około trzydzieści, dwadzieścia pięć lat. Jej włosy były długie, rude i niesamowicie skręcone w duże loki. Oczy koloru lawendowego lub wrzosowego, kilka jaśniutkich, wręcz niewidocznych piegów i tak te usta. Miała niesamowicie ładne usta. Były duże, pełne nie wiem jak to określić. Jej uroda była olśniewająca, tak inna i niezwyczajna, że aż stłumiłam westchnienie. Otaczała ją promieniejąca, słoneczna aura. Wyglądała nieziemsko.

-Witaj, jak już pewnie wiesz nazywam się Violett i jestem przełożoną tego miejsca- uśmiechnęła się promiennie, poddając mi rękę i energicznie ją ściskając. Na jej dłoni znajdował się mały księżyc.

Od razu zauważyła, że mu się przyglądam.

-Wszyscy uczniowie Złotej i Szafirowej Krwi po zakończeniu nauki mają coś takiego- spostrzegłam, iż czeka na moją jakąkolwiek reakcję, ponieważ cały czas stałam osłupiała w środku jej gabinetu.

Miejsce to było niezbyt duże. Ot co, zwykły gabinet biurowy.

Zaokrąglone biurko. Po prawej stronie szafy z książkami i dokumentami. Obok mnie drukarka, telefon i mały kalendarzyk ze zwierzętami, a przestrzeń po lewej zajmował jedynie duży hibiskus, za którym dostrzegałam obszerny balkon.

-Tak… ach… ja jestem Jasmin Lane- uśmiechnęłam się niemrawo.

-Proszę usiądź- skinieniem wskazała krzesło stojące przed biurkiem.

-Co ja tu tak właściwie robię- przemogłam niepewność przełamując pierwsze lody. 

-Podejrzewamy, że jesteś Łzą Nocy- odparła wpatrując się we mnie.

-Kim?

-Łzą Nocy. Myślę, że już wiesz, iż nie jesteśmy po prostu ludźmi-prychnęła- jesteśmy Wiecznymi, istotami nieśmiertelnymi, wampirami.

-Aha…- myślałam, że umrę z przerażenia.

-Wytłumaczę ci wszystko po kolei. Może chcesz wody?

-Nie, dziękuję. Jeszcze się trzymam- odparłam z przyzwyczajenia.

-Więc… Zacznijmy od tego, że na świecie są trzy rasy… Ludzi, Wampirów

i Demonów-przerwała szukając w moich oczach błysku zrozumienia i chyba go znalazła, bo kontynuowała- Ludzie to czerwono krwiści, zadufani w sobie, myślący, że są najlepsi. Wampiry to piękne, doskonałe istoty z nadprzyrodzonymi zdolnościami. Demony to istoty także doskonałe lecz zbuntowane. Demony to byłe Wampiry, jeszcze nadążasz?

-Powiedzmy, że tak…- spuściłam wzrok i postanowiłam sobie to wszystko ułożyć.

-W czasach starożytności istnieli tylko ludzie i wampiry. Aż do momentu, kiedy wszystko się popsuło… Oleandra Dementi następczyni rzymskiego tronu… została wygnana… Była wampirem. Trafiła do pewnej osady w górach. Było ciężko, oj tak. To ona jest naszą obecną przywódczynią i królową. Stworzyła nową bandę. Założyła Zakon. Zakon Amantin, czyli Miłośniczek. Składał się z samych kobiet. Pewnego wieczoru na Zakon napadło pewne plemię. Zdziczałych wampirów, buntowników, krwawych wojowników. Byli spragnieni… krwi.

Poczułam jak serce podchodzi mi do gardła, a w buzi rośnie mi wielka gula, która z trudem przechodzi mi przez gardło.

-Zaczęli pić krew swoich pobratymców. Aż ich krew stała się… czerwona. Dlatego ich oczy także zabarwiły się na czerwono.

Wtedy dotarło do mnie, że recepcjonistka na piętrze ma czerwone oczy.

-Ale ta dziewczyna… na piętrze… jej oczy…

-Tak, była demonem, teraz jest Demonem Nawróconym- przeliterowała ostatnią nazwę.

-Jak można doprowadzić do Nawrócenia?- zapytałam, wciągnięta w rozmowę.

-I tu leży pies pogrzebany- westchnęła przeciągle- Dzięki twoim łzom.

-Co?- nie wierzyłam.

-Demon musi wypić twoją krew. Krew Łzy Nocy, zmieszaną z twoimi łzami, aby się nawrócić.

-Czy są jeszcze jakieś inne Łzy Nocy- odparłam czując ciężar mojego brzemienia.

-Były… dwie…

-Kto?

-Twoje dwie siostry…

-Co się z nimi stało? Gdzie są?

-Riviera i Dominica nie żyją.

-Ale? Ale jak może umrzeć taka istota?- zapytałam nie nadążając.

Byłam zszokowana biegiem wydarzeń. Nagle jestem wampirem, teraz okazuje się, że miałam rodzeństwo.

-Ty jesteś wampirem, tylko masz specjalną zdolność. Twoje łzy nawracają, a że jesteś jedyna i ostatnio zbyt mało płaczesz i nie mogliśmy cię znaleźć, mało demonów zdołaliśmy nawrócić.

-Ale jak można zabić? Jesteście nieśmiertelni!- wciąż nie uznawałam siebie jako jedną z tych istot.

-My tak, ty nie.

-Czyli?

-Demony piją krew wampirów i je zabijają. Wampiry piją krew ludzi i też ich zabijają, a Łzy Nocy istoty tak zwane: reinkarnatyczne mają po prostu siedem wcieleń. To jest twoje trzecie wcielenie. Twoje siostry wrócą, ale dopiero, kiedy ty zginiesz. Nie pijecie krwi. Wszystko u was jest normalne, oprócz wyjątkowej krwi… Krwi szafirowej… Krwi najwybitniejszych i najznamienitszych wampirów oraz wasze łzy. Dają wampirom niezmierną siłę i zmieniają ich krew w szafirową natychmiast wraz z posmakowaniem. A demony po wypiciu tego stają się po prostu nawróconymi demonami- uśmiechnęła się beznamiętnie, jakby po zwykłym wykładzie na uniwersytecie.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Na takie wyznanie nie było odpowiedzi, po prostu nie było.

Moje spojrzenie było martwe i puste.

Siedziałam tak chyba pół godziny i wyobrażałam wszystko co już przeżyłam wcześniej.

-Jak mogę poznać moje wcześniejsze wcielenia, co muszę, zrobić, aby moja pamięć powróciła?- w końcu wykrztusiłam.

-Tego dowiesz się później. Tej wiedzy na razie nie potrzebujesz.

Wszystko było nielogiczne, na usta cisnęło mi się tyle pytań.

Dlaczego wasza siedziba znajduje się w biurze nieruchomości? Kto włada Demonami? W czym będę im potrzebna? Co mam teraz zrobić? Czy żyjemy w przyjaźni? Nic! Kompletnie nic w głowie sama pustka.

Oparłam głowę o podgłówek i zamarłam. Krztusiłam się było mi niedobrze. I jedyną rzecz jaką chciałam teraz zadać to dlaczego David jest oskarżony o morderstwo.

-David- szeptałam jak opętana.- David… David? Dlaczego?

-Przyślijcie tu Davida- krzyknęła Violett za drzwi.

Po sekundzie w tym samym miejscu w którym mnie opuścił znalazł się błyskawicznie.

-Cześć słoneczko- uśmiechnął się z trwogą- a właściwie Księżycu- spróbował rozładować atmosferę, ale średnio mu to wyszło.

-Będziesz ze mną mieszkać- rozpromienił się.

-Nie!- krzyknęłam- czy to dozwolone?

Podniósł mnie.

-Tylko przez dwa tygodnie. Aż znajdziemy ci pokój. A więc witaj w domu, Jasmin- szepnęła Violett.

 

 

             

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin