Gillian Middleton - Powolanie Snape'a.doc

(516 KB) Pobierz

Autor: Gillian Middleton
Link: http://www.fanfiction.net/s/1969019/1/
Ostrzeżenia: K (czyli wg fanfiction.net dozwolone od 5 lat), AU, severitius
Zgoda na tłumaczenie: jest

Powołanie Snape’a



Rozdział pierwszy


- Tatusiu! Sowia poczta przyszła! – zawołał podekscytowany Harry.

Snape odłożył papiery, podczas gdy Harry pobiegł do kuchni po torebkę sowich przysmaków. Otworzył okno i odsunął się, robiąc miejsce około połowie tuzina sów, które wleciały i zrzuciły listy na stół przy którym zazwyczaj jadali śniadania. Harry stanął przy oknie i ptaki po kolei siadały na szerokim parapecie, aby mógł im wręczyć przysmaki.

Pięciolatek zachichotał kiedy brązowawa sowa delikatnie dziobnęła go w palce i pokręciła głową, pohukując z zadowoleniem.

- Mądry ptak! – pochwalił Harry, podając kolejny kęs. Sowy pocztowe nie ociągały się i po kolejnej serii pohukiwań po kolei wyleciały przez otwarte okno. Snape sięgnął w stronę starej ramy okiennej, aby zamknąć okno, ale w tym samym momencie wleciała przez nie kolejna sowa, znacznie większa od pozostałych, lądując na parapecie z przywiązaną do nogi sporych rozmiarów przesyłką, owiniętą brązowym papierem.

Snape rozpiął miękki skórzany pasek, marszcząc brwi w zaciekawieniu. Jego zamówienia na eliksiry przychodziły regularnie, stąd zaznajomienie Harry’ego z sowią pocztą, ale to była dopiero druga paczka, którą otrzymał od kiedy tylko mógł sięgnąć pamięcią, więc z zaciekawieniem odczytywał adres nadawcy podczas gdy Harry skarmiał sowie całą garść przysmaków.

- Jesteś największą sową jaką kiedykolwiek widziałem – powiedział chłopiec z podziwem, gładząc nastroszone pióra ptaka. Sowa zahukała pyszałkowato i wyleciała z wieży, lecąc ponad ośnieżonym krajobrazem.

- Umyj ręce po odłożeniu przysmaków – przypomniał mu automatycznie Snape.

- Wiem – odparł zgodnie Harry, zsuwając się z okna i odbiegając.

Pan Harry Potter, widniało na liście.
Stara Wieża Mistrza Eliksirów.
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart

A na odwrocie:
Pani Molly Weasley,
Nora

- Czy to prezent dla ciebie, tatusiu? – zapytał zaciekawiony Harry, wspinając się na krzesło stojące przy zastawionym śniadaniem stole i biorąc zimnego tosta.

Przez moment Snape czul pokusę, aby powiedzieć, że to paczka dla niego, ale nie mógł znaleźć dla takiego postępowania żadnego uzasadnienia, poza podpowiedziami instynktu, mówiącego mu, że nie chce, żeby żona Artura Weasleya miała jakiekolwiek związki z Harrym. Nie żeby z Weasleyami było coś nie tak, oboje byli członkami Zakonu Feniksa i przyzwoitymi czarodziejami.

Tyle tylko, że Molly Weasley była zawsze taka… radosna. Pełna życia, ciepła i przyjazna, i pełna tych wszystkich rzeczy, które nieodmiennie odrzucały Snape’a. I też miała dzieci, przypomniał sobie. Całe tuziny, a wszystkie rude i głośne, pozbawione manier, a za to obdarzone przenikliwymi głosami.

Zbyt długo zwlekał z odpowiedzią i Harry wykręcił głowę z ciekawością, czytając równy napis na papierze.

- Harry Potter – odczytał w zdumieniu. – To ja! Ten prezent jest dla mnie!

- Tylko upewniam się, czy jest od tej osoby, która jest tu podana – powiedział pospiesznie Snape. Szybkie zaklęcie lokacyjne potwierdziło tożsamość nadawcy i nie mając już żadnej wymówki, podał dziecku paczkę.

Harry wpatrywał się w brązowo opakowany tobołek z nabożnym podziwem.
- Od kogo to jest?

- Molly Weasley – poinformował go ojciec, usuwając z drogi miskę z płatkami owsianymi.

Harry zerknął na niego ciekawie.
- Czy ona jest naszą przyjaciółką?

- Była przyjaciółką twojej matki – wyjawił Snape bez entuzjazmu. – Otwórz to.

Trzęsącymi się paluszkami Harry rozdarł papier, a Snape’owi, ku jego zakłopotaniu, przypomniała się Wigilia, kiedy chłopiec z nadzieją otwierał prezent od ciotki, tylko po to, aby spotkało go rozczarowanie. To wspomnienie wzbudziło w nim nieco cieplejsze uczucia do nieobecnej Molly Weasley. Harry nie otrzymał wystarczająco prezentów w swoim młodym życiu i ta niewielka niespodzianka była jak najbardziej wskazana, choćby tylko ze względu na rumieniec zadowolenia na policzkach dziecka.

- To sweter – stwierdził zaskoczony Harry, wyciągając robione na drutach ubranie w kolorze rubinowym. Koperta spadła na stół, kiedy chłopiec rozwinął sweter, ale Harry ledwo to zauważył. – Zobacz, tatusiu! – wykrzyknął podekscytowany. – Smok! Złoty smok na przedzie!

W gryfońskich kolorach, zauważył kwaśno Snape, podnosząc kopertę i przesuwając po niej wzrokiem.
- Ach, tajemnica rozwiązana – powiedział dziecku. – Pani Weasley jest matką Charliego. Twojego piegowatego przyjaciela ze skrzydła szpitalnego.

- Charliego, który lubi smoki! – uświadomił sobie Harry, z szacunkiem przesuwając palcami po złotym, wyplatanym smoku. – Co tam jest napisane?

Drogi Harry, przeczytał Snape.

Mój syn Charlie powiedział mi, że lubisz smoki, wiec zrobiłam dla ciebie ten sweter. Mam nadzieję, ze będzie pasował, jest takiego rozmiaru jak ten należący do mojego syna, Ronusia, a on jest w tym samym wieku co ty. Do koperty włożyłam jeszcze jedną niespodziankę, mam nadzieję, że ci się spodoba.

Molly Weasley

- Jeszcze jedną niespodziankę? – Harry wyciągnął rękę po pergamin, ale jego ojciec zdążył już go otworzyć i wyciągnął z niego małą kartkę. Tylko dzięki swoim wyćwiczonym palcom udało mu się nie upuścić jej w szoku, kiedy postać na obrazku uśmiechnęła się prosto do niego. Harry zszedł ze swojego krzesła w zniecierpliwieniu i podbiegł do ojca, zerkając mu przez ramię.

- Co to jest? – domagał się odpowiedzi. – Och, to zdjęcie. To pani Weasley? Jest bardzo piękna.

- Nie – odparł Snape w odrętwieniu. – To Lily. Twoja matka.

Oczy Harry’ego rozszerzyły się za okularami i wciągnął gwałtownie powietrze.
- Moja matka?

Snape podał mu zdjęcie, patrząc jak kobieta uśmiecha się i macha do aparatu. Lily nosiła mundurek szkolny i wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętał. Jej ciemnorude włosy były ściągnięte do tyłu przy pomocy drewnianych grzebieni, a roziskrzone, zielone oczy zmrużone i roześmiane. Wydawała się pozować niechętnie, raczej z wrodzonej uprzejmości, uśmiechając się na wpół świadomie, po chwili pokazując szczerą radość.

- Moja mama – Harry ostrożnie trzymał zdjęcie, uważnie się w nie wpatrując. – Witaj, mamo.

Snape z trudem przełknął ślinę.
- Harry – powiedział zduszonym głosem. – Fotografie nie są takie, jak portrety. Nie mogą mówić.

Chłopiec zmarszczył brwi, patrząc na niego z rozczarowaniem.
- Nie mogą?

- Nie. – Snape położył pocieszająco dłoń na ramieniu dziecka. – To tylko obrazek, synu. Wspomnienie z odległej przeszłości schwytane na kliszę i przeniesione na kawałek papieru.

- Och. – Wciąż wpatrując się w obrazek, Harry przeszedł na drugą stronę pokoju i usiadł na swoim małym foteliku. Jednym mały, długim palcem przesuwał po śliskiej powierzchni fotografii, podczas gdy jego ojciec patrzył na to bezradnie.

Dlaczego nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby zdobyć dla Harry’ego zdjęcie jego matki? Oczywistym było, że chłopiec nigdy wcześniej jej nie widział. Trudno było mu też uwierzyć, że taki burak jak Molly Weasley miał wystarczająco dużo taktu, aby wysłać zdjęcie samej Lily, a nie takie, na którym jest ona z Jamesem. Snape w duszy jej za to podziękował.

Nie był pewny czy jest gotowy na pytania o Jamesa.

To i tak było wystarczająco trudne.

Biorąc ostatni łyk herbaty dla kurażu, Snape przeszedł przez pokój i usiadł naprzeciwko Harry’ego, w swoim własnym fotelu, pochylając się do przodu i łącząc ręce między kolanami.

- Wszystko w porządku, Harry?

- Ona jest piękna, prawda?

- Tak – zgodził się Snape. Była piękna, nawet za czasów szkolnych.

- Czy była miła?

Snape zastanowił się przez chwilę.
- Była miła dla mnie – odpowiedział ostrożnie. Nie, żeby się często spotykali, ale nigdy nie wchodziła mu w drogę, próbując narobić mu kłopotów, a niektórzy tak robili.

- Kochałeś ją?

Auu.

- Twoja matka była żoną Jamesa Pottera, Harry – zaczął z ostrożnością. – Pamiętasz?

- Och, tak – Harry przewrócił zdjęcie na drugą stronę i z powrotem. – Czy masz jego zdjęcie, tatusiu?

- Ja… eee…mogę zdobyć je dla ciebie. Jeśli chcesz.

- Tatusiu? – Harry marszczył brwi i jego ojciec przygotował się wewnętrznie na nieuchronne pytania.

- Tak, Harry?

- Czy mogę zawiesić to nad łóżkiem?

- Uch – Snape otworzył i zamknął usta. – Jeśli chcesz – w końcu udało mu się wykrztusić.

- W ramce?

- Oczywiście.

Harry uśmiechnął się z satysfakcją.
- To dobrze. Tatusiu?

Oto nadchodzi.
- Tak?

- Czy możemy się pobawić dziś na śniegu?

- Na śniegu? – powtórzył głupio Snape.

- Madam Pomfy powiedziała, że potrzebuję ćwiczeń – chytrze przypomniał mu Harry. – I teraz już mam szalik i rękawiczki.

- Madam Pomfrey – poprawił automatycznie Snape. – Ja… eee… myślę, że tak. – W zmieszaniu patrzył jak Harry podskoczył i pobiegł do pokoju, zatrzymując się w progu tylko na krótką chwilę, wystarczającą na wydanie rozkazu.

– Ubieraj się, tatusiu!

- Tak – zgodził się Snape, czując się tak, jakby przed chwilą otrzymał ułaskawienie. Ubierając się ciepło napomniał sam siebie, że to tylko chwilowe. Harry jeszcze nie skończył z tym tematem. Snape zaczął uczyć się, jak pracuje umysł jego syna. Chłopiec miał tendencję do powolnego przetrawiania czegoś, opracowując pytania tak długo, aż sprostają jego oczekiwaniom i zadając je bez ostrzeżenia.

Wciąż jednak Snape nie mógł zdusić tego uczucia lekkości, kiedy wychodzili na świeże powietrze późnego lutego. Harry miał na razie pięć lat. W chwili obecnej zaakceptuje proste odpowiedzi na skomplikowane pytania, a Snape martwił się tylko o tu i teraz. Jutro i tak nadejdzie wystarczająco szybko i wtedy będzie się o nie martwił.

888

Harry uwielbiał śnieg i zazwyczaj podczas ich spacerów nad jezioro biegał w kółko wokół swojego ojca. Snape uświadomił sobie, że jest weekend, kiedy zauważył tłumy ciepło ubranych uczniów biegających po śniegu, rzucających się śnieżkami, z których niektóre były zaczarowane tak, aby lecieć zygzakiem i dopadać ofiary nawet jeśli się kryły.

Intensywnie wpatrując się na zabawy i gry Harry zachichotał, kiedy śnieżka poleciała prosto w jego stronę i zatrzymała się tuż przed jego twarzą, opadając mu do stóp.

- Przepraszam, sir – Podbiegł do nich chłopiec, który rzucił kulkę. – Prawie mi uciekła.

- To ty ją rzuciłeś? – zapytał zachwycony Harry. – Myślałem, że trafi mnie po prostu w twarz.

- Prosto w twarz – poprawił automatycznie Snape. Nadbiegło kolejnych dwóch chłopców.

- Witaj, młody Harry – powiedział wesoły rudzielec z uśmiechem.

- Charlie! - powitał go z zachwytem Harry, podbiegając do niego. Charlie poklepał go po głowie urękawicznioną dłonią. – Skóra ci odrosła!

- Taa, razem z piegami – odparł Charlie, robiąc minę męczennika.

Harry zachichotał.
- Lubię je – wyznał. – Wiesz co, Charlie? Twoja mama wysłała mi sweter!

Chłopak rzucił niepewne spojrzenie w stronę Snape’a, a przyszły Mistrz Eliksirów starał się zmusić swoją twarz do przybrania miłego wyrazu. Trudno było przełamać nawyki wypracowane w ciągu całego życia.

- Przepraszam, sir – wymamrotał Weasley, cały czerwony. – Moja mama, wie pan jaka ona jest, kiedy powiedziałem jej o młodym Harrym… Ona jest trochę uczuciowa, sir…

- To było jednak miłe – udało się powiedzieć Snape’owi i chłopak wyraźnie się zrelaksował.

- Można tak powiedzieć, sir. Czy Harry może pójść się z nami pobawić?

Harry zaklaskał w dłonie i spojrzał na ojca z błaganiem w oczach.
- Och! Mógłbym?

Snape spojrzał z nieufnością na dzikie szaleństwa na śniegu.

- Będziemy uważać, prawda, koledzy? – powiedział Charlie, a dwóch chłopców przytaknęło. Czarnowłosy chłopak pociągnął za frędzel na końcu małej, cieplej czapki Harry’ego.

- On jest mniej więcej w tym samym wieku co mój młodszy brat – powiedział nonszalancko. – Zaopiekujemy się nim.

- Będę mógł, tatusiu? – błagał Harry.

- Czy mogę – westchnął Snape. – Możesz. Ale będę cię obserwował! – dodał pospiesznie, podczas gdy Harry chwycił Charliego za rękę.

- Niech się pan nie martwi, sir! – zawołał ponad ramieniem Charlie. – Nic mu się nie stanie!

Snape ogrzał sobie kawałek kamienia i usiadł, owijając się peleryną. Harry wydawał się dobrze bawić, robiąc kulki ze śniegu i słuchając wykładów Weasleya na temat tego, jak je rzucać. Jego pierwsza śnieżka upadła kilka stóp przed nim, ale zaraz z zapałem zabrał się za robienie kolejnej.

Dzięki talentom pedagogicznym chłopca Harry szybko stał się ekspertem i Snape obserwował z czymś, co niemal można by nazwać dumą, jak śnieżki niemal ożywają w rękach jego syna, lecąc najpierw prosto, a potem zakręcając w ostatniej chwili, trafiając niczego niespodziewającą się ofiarę w bok głowy.

Harry roześmiał się triumfalnie i wyrzucił ręce wysoko w powietrze, kiedy udała mu się ta niewielka magiczna sztuczka. Chwilę potem biegł już w stronę ojca, przebierając szybko małymi nóżkami.

- Widziałeś to, tatusiu? – piał z zachwytu. – Zaczarowałem ją i poleciała tam, gdzie chciałem! Charlie mnie naumiał!

- Nauczył cię – poprawił Snape, zawiązując dziecku ciaśniej szalik. – Musisz przykładać wagę do poprawności mówienia, Harry, nawet, kiedy jesteś podekscytowany, - Wyciągnął różdżkę i szybko wysuszył mokre ubrania i ogrzał Harry’ego.

- Ooo, to było przyjemne – powiedział Harry z zadowoleniem. – Dziękuję.

Pobiegł bawić się dalej, a Snape wymruczał kolejne zaklęcie ogrzewające dla siebie, wdychając przy tym haust lodowatego powietrza. Madame Pomfrey nalegała na te spacery, a on bohatersko stosował się do jej zaleceń widząc, jak z każdym dniem poprawia się koloryt i zachowanie Harry’sgo dzięki tym ćwiczeniom. Poważny minus stanowił fakt, że w wyniku jego wysiłków, aby nadążyć za synem bolały go wszystkie mięśnie, o których istnieniu nie miał dotychczas pojęcia. Dzisiejsze siedzenie i obserwowanie stanowiło milą odmianę.

Im szybciej przybędzie młody Longbottom, tym lepiej pomyślał Snape, podczas gdy Harry uciekał przed śnieżką i zręcznie się przed nią uchylał. Taki styl życia był bardzo samotny dla małego dziecka, a Snape nie łudził się, że starsze dzieci będą chciały spędzać z pięciolatkiem więcej czasu poza okazjonalną zabawą. Nie żeby takie rozwiązanie było odpowiednie. Harry potrzebował przyjaciela w swoim wieku. Przez głowę przemknęła mu myśl o tym, jak Dumbledore radzi sobie z szukaniem guwernera dla chłopców.

888

Kiedy dotarli do zamku Harry ledwo powłóczył nogami i Snape schylił się, biorąc go w ramiona, czując, iż właściciel maleńkiego ciałka niemal natychmiast zapada w sen. Pomimo swojego nadzwyczaj dobrego apetytu chłopiec wciąż był lekki jak piórko i Severus wniosił go po schodach bez trudu, ignorując natarczywe spojrzenia i komentarze uczniów, którzy mijali ich idąc do Wielkiej Sali na lunch.

- Kto to?

- Następny Mistrz Eliksirów, zastąpi starą Dolly.

Usta Snape’a zacisnęły się w wąską linię na ten objaw braku szacunku. Może i osobiście nie lubił Dolly, ale nie było żadnego powodu, aby te zasmarkane, małe bachory śmiały się ze starej nietoperzycy.

- Co to za dzieciak?

- Charlie Weasley mówi, że to Harry Potter, ale pytam się, co by tutaj robił Harry Potter?

- Z tym oślizgłym draniem?

- Harry Potter.

- Harry Potter!

Ulgę stanowiło dotarcie do sanktuarium, jakim była ich wieża. Snape zaniósł Harry’ego do łóżka i delikatnie go położył, zdejmując mu rękawiczki i buty przed przykryciem go kołdrą. Usiadł obok syna na brzegu łóżka, co robił każdej nocy przed pójściem spać, wygładzając przykrycie i wpatrując się w małego chłopczyka w poszukiwaniu zmian zachodzących w nim z dnia na dzień.

I każdej nocy coś znajdował, lekkie wypełnienie się chudziutkiej buzi, wydłużenie się miękkich włosów, jedną zmarszczkę niepokoju pomiędzy małymi brewkami mniej. Dzisiaj, w jasnym świetle słońca wpadającym przez zakratowane okna, Snape przyjrzał się uważniej, zauważając, że Lily Evans pojawiła się na starej fotografii, z błyskiem w zielonych oczach. Czy Harry będzie wyglądał jak ona, kiedy będzie starszy? Harry odziedziczył włosy Potterów, ale nie było powszechnie wiadomo, że Severus także dzielił ze swoim kuzynem tę cechę i z tego powodu starał się je jakoś przygładzić.

Nie było jednak żadnej wątpliwości w tym, że Harry odziedziczył skośne, zielone oczy Lily. Ku jego zaskoczeniu. Nie ulegało wątpliwości, że będzie o tym wysłuchiwać od przyjaciół i znajomych Lily aż do końca życia.

Snape westchnął i wstał w znużeniu z łóżka. Na zakrytej tacy czekał na nich lunch. Severus wstał i zaczął otwierać poranną pocztę, jednocześnie bezmyślnie rozgrzebując gulasz. Dzięki zaklęciu ogrzewającemu danie Harry’ego będzie nadawało się do jedzenia, kiedy chłopiec się obudzi.

Ciesząc się ciszą i spokojem zapewniającym warunki do pracy, Snape zrobił listę eliksirów do zrobienia na ten tydzień wraz z spisem składników, jakie musiał dokupić. Przebywanie tak daleko od sklepów na Ulicy Pokątnej było pewnego rodzaju niedogodnością, ale posiadanie doświadczonych skrzatów domowych na każde zawołanie bardzo pomagało. Ledwo zdążył skończyć pisać, gdy Pikiel pojawił się przy nim, nadzorując pół tuzina innych skrzatów przy zbieraniu talerzy i resztek.

- Młody pan będzie jadł później? – zapytał zaniepokojony Pikiel.

- Tak. Czy możesz zadbać o to, żeby to zamówienie dotarło do Apteki Albiona na Ulicy Pokątnej?

Pikiel skłonił się głęboko.
- To dla mnie zaszczyt, sir. Czy sir chciałby, żeby, kiedy Pikiel już tam będzie, odebrał resztę ubrań Harry’ego Pottera od krawca?

Pragnąc mieć trochę więcej w portfelu, Snape przytaknął, powierzając portmonetkę skrzatowi.

- Pikiel znalazł stary zestaw toaletowy dla Harry’ego Pottera, jak sir prosił – powiedział z zadowoleniem Pikiel. – I, jeśli można, Pikiel chciałby powiedzieć w imieniu całego skrzaciego personelu jak bardzo jesteśmy szczęśliwi i zaszczyceni, że możemy służyć Harremu Potterowi. I jego godnemu szacunku ojcu, sir.

Snape na dłużej skierował uwagę na starego, posiwiałego skrzata, a w głowie powstał mu pewien pomysł.
- Zastanawiam się, Piklu, czy mógłbyś wykonać dla Harry’ego Pottera pewne zadanie.

Pikiel uśmiechnął się w zachwycie i nisko się ukłonił.
- Cokolwiek, sir!
888
Harry pokręcił się i ziewnął, wyplątując się z peleryny i zastanawiając się, czemu leży w łóżku w ubraniu zamiast w piżamie. I czemu przez okno sączy się jasne światło dnia. Kiedy tylko zorientował się, co się stało wściekły wygramolił się z łóżka i pobiegł do okrągłego pokoju w wieży, gdzie na fotelu, z grubym notesem na kolanach siedział jego ojciec.

- Położyłeś mnie do łóżka! – oskarżył go.

- Zasnąłeś – odpowiedział spokojnie jego ojciec, nieprzerwanie notując.

Harry oparł ręce na biodrach i rzucił mu groźne, oskarżycielskie spojrzenie.
- Jestem za duży na drzemki!

- W takim razie nie zasypiaj w dzień – powiedział rozsądnie jego ojciec, w końcu odrywając się od pisania. – I co ci powiedziałem na temat chodzenia boso? Masz kapcie, chłopcze. Wiem o tym, bo sam za nie płaciłem. Używaj ich.

Harry poczuł, że jego dolna warga zaczyna się wydymać w nadąsaniu.
- Ale to była drzemka! – wykrzyknął, dziko gestykulując. – Straciłem cały dzień!

- Spałeś godzinę – poinformował go ojciec. – I niczego nie przegapiłeś. A teraz, jeśli założysz kapcie możesz zjeść lunch. Jest potrawka z kurczaka z kluskami.

Harry poczuł, że burczy mu w brzuchu i jego złość trochę opada.
- Okay – poddał się. – Tylko pamiętaj, że nie jestem przedszkolakiem. Nie drzemię w ciągu dnia.

- Zrozumiałem.

Harry porzucił dąsy i potruchtał do sypialni po swoje ciepłe, zielone kapcie. Kiedy usiadł na pupie i je zakładał przemknęło mu przez głowę, że jego tata musi bardzo lubić zieleń. Dziecko zmarszczyło brwi spoglądając na łóżko i zauważając różnicę. Wciąż wciskając palce w miękkie kapcie, wstał, wyciągnął rękę i pogładził grube, szmaragdowe zasłony wiszące wokół jego łóżka.

- Podobają ci się?

Harry gwałtownie się obrócił i zobaczył swojego tatusia, opartego o futrynę. Przytaknął milcząco.

- Mają je starsze dzieci w dormitoriach – kontynuował jego ojciec, wchodząc w głąb pokoju i bez trudu zaciągając gruby, ciemny materiał wokół łóżka. – Pomyślałem, że dzięki nim będzie ci wygodniej w tym wielkim pokoju.

Harry wdrapał się z powrotem do łóżka, zaciągnął resztę kotar i został otoczony przez ich ciepłą, dającą poczucie bezpieczeństwa ciemność.
– Zupełnie jak w szafie - wyszeptał.

- Jeśli tak uważasz – powiedział jego ojciec, a jego głos słabł w mirę oddalania się. – Lunch czeka.

Chłopiec siedział jeszcze chwilę w przytulnym mroku, czując jak rośnie w nim miłość do ojca. Kolejny prezent do dodania do listy, pomyślał, podnosząc lalkę i tuląc ją z radością. Razem z tym od mamy Charliego będzie ich cztery. Ten był na drugim miejscu po Merlinie, ponieważ pochodził od jego własnego ojca. Harry zeskoczył z łóżka, pobiegł do okrągłego pokoju w wieży i złapał tatę w pasie ściskając go pod wpływem impulsu.

Jego tata stał sztywno podczas uścisku, a potem Harry poczuł na głowie delikatną dłoń.

Dłonie jego taty zawsze były delikatne.

- Zjedz swój lunch, Harry – powiedział jego ojciec, a Harry przytaknął.

Jego tata także lubił się upewniać, że Harry zjadł wszystko.

To też było jak coś w rodzaju prezentu.

 

Rozdział drugi




- Harry, co ty robisz?

Snape wyczuł zapach krwi jeszcze zanim chłopiec się odwrócił i na chwilę stanęło mu serce w piersi. Podszedł, chwycił spiczasty podbródek Harry'ego i uniósł mu głowę.

- Co się stało? Kto ci to zrobił? - zapytał ostro.

Harry zlizał kroplę krwi z dolnej wargi i skrzywił się. Miał szeroko rozwarte i lśniące oczy, ale jego twarz była sucha.

- Upadłem - przyznał się ze wstydem. - Wspinałem się po zasłonie wokół łóżka. Nie zepsułem jej! - dodał pospiesznie.

- Mogłeś skręcić sobie kark - wymruczał Snape, delikatnie odciągając kciukiem dolną wargę Harry'ego. - Wybiłeś sobie ząb.

Harry przytaknął i wyciągnął przed siebie rękę. Mały, wyszczerbiony ząb leżał w kropli krwi na brudnej dłoni.

- I tak był luźny - przyznał.

- Na szczęście i tak idziemy do Madam Pomfrey. Ona natychmiast uśmierzy ból.

Harry skinął potakująco na znak zgody i zaczął schodzić na dół z toaletki stojącej przed dużym, łazienkowym lustrem, ale ojciec zatrzymał go, dotykając jego ramienia.

- Dlaczego mnie nie zawołałeś, Harry?

Harry zmarszczył brwi.

- Nie zrobiłem bałaganu - oznajmił. - Żadnej krwi na podłodze, czy coś.

Snape starł mały zaciek krwi z brody Harry'ego.

- Nie mówię o sypialni, Harry. Stała ci się krzywda, powinieneś przyjść do mnie.

Harry zamrugał, a na jego twarzy odmalowało się szczere zmieszanie.

- Dlaczego?

Mistrz Eliksirów na chwilę zaniemówił.

- Bo możesz - w końcu udało mu się powiedzieć. - Jeśli czegokolwiek potrzebujesz, możesz do mnie przyjść. Po to są ojcowie. - A przynajmniej tak przypuszczał, sam nigdy wcześniej nim nie był, a jego własny nie nadawał się na wzór.

Harry przez chwilę to sobie przyswajał, a jego skośnie, zielone oczy miały wyraz zamyślenia.

- Czy pocałujesz, żeby się zagoiło? - zapytał z zaciekawieniem.

- Czy ja zrobię co? - Teraz to on był tym zmieszanym. Jego pierwszym skojarzeniem było jakieś lecznicze zaklęcie, ale przecież Harry kilka tygodni temu nawet nie wiedział co to jest zaklęcie.

Wzruszając ramionami, Harry zszedł z krzesła.

- Nic - powiedział rzeczowo. - Czasami się przewracam. Nie ma o co robić zamieszania.

- To nie jest nic, Harry - nalegał jego ojciec, wychodząc za nim z łazienki. W tym zdaniu słyszał echo tych okrutnych Mugoli. - Mogłeś zrobić sobie poważną krzywdę. Musisz nauczyć się przychodzić do mnie, jeśli masz jakiś problem. - Delikatnie dotknął kruczoczarnych włosów chłopca, a Harry przystanął i spojrzał na niego z dołu, lekko zmartwionymi oczami. Snape napotkał te oczy, zastanawiając się, dlaczego robi o to tyle szumu. Na pewno lepiej dla niego byłoby gdyby Harry był samowystarczalny? Byłby pierwszy do narzekania, gdyby chłopiec biegał do niego z każdym małym skaleczeniem i otarciem.

Ale jednak... Harry był takim małym chłopcem. Samowystarczalność to jedno, ale brak zrozumienia, że szukanie pocieszenia w bólu jest czymś dopuszczalnym... Pomyślał o nocach, podczas których Harry wykradał się z łóżka do szafy. Czy to dlatego nie szukał swojego ojca w drugim pokoju? Nie uświadamiał sobie, że może?

Snape przyklęknął i chwycił wąskie, małe ramionka.

- Harry. To w porządku, wiesz? Jeśli zrobisz sobie krzywdę albo się boisz. Albo po prostu chcesz się za mną zobaczyć. Przyjście z tym do mnie jest w porządku.

- To jest... To jest robienie kłopotu - powiedział niepewnie Harry, unosząc ręce i łapiąc przedramiona ojca smukłymi, małymi paluszkami.

Słowa nadeszły bez zastanowienia, ale brzmiały w uszach Snape'a właściwie, kiedy je wypowiadał.

- Nigdy nie mógłbyś być kłopotem. – Napotkał oczy syna, w zacienionym korytarzu szmaragd ściemniał do jadeitu. Odpowiedziały mu spojrzeniem, tkwił w nich dawny strach, niemal większy niż to, z czym chciałby mieć do czynienia. Niemal większy niż to, z czym czuł, że sobie poradzi. Jak zwykle słowa nie wydawały się odpowiednie do dotarcia do tego dziecka.

Lekko wzmocnił uścisk i Harry ścisnął jego ramiona. Ich oczy wciąż były wpatrzone w siebie, a jadeitowa zieleń po upływie chwili trochę się rozjaśniła.

- Okay – zgodził się ostatecznie Harry, a Snape poczuł jak ucisk w jego piersi odrobinę zelżał.

- Powinniśmy iść z tobą do Madam Pomfrey – powiedział, ściskając delikatnie jeszcze raz i wstając. Wciąż trzymał rękę na ramieniu Harry’ego i chłopiec otoczył przez chwilę jego nadgarstek swoimi długimi, miękkimi i chłodnymi paluszkami. Wtedy dziecko spojrzało w górę na niego i przytaknęło, uśmiechając się i pokazując szczerbę w dolnej szczęce z przodu. – Pamiętasz, że masz z nią zostać, kiedy ja pójdę na spotkanie z Profesorem Dumbledore?

- Czy mogę pójść z tobą zobaczyć się z Perfesorem? – spytal szybko Harry. – Będę cicho.

- Nie dzisiaj – odpowiedział z roztargnieniem Snape. – Chodź już Harry, bo się spóźnimy.

888

Snape zmusił się do jednego głębokiego oddechu, a potem do następnego.

- Chyba nie mówisz poważnie?

- Severusie – zganił go łagodnie Dumbledore. – Czy żartowałbym w takiej sprawie?

Tym razem zmusił się do policzenia do dziesięciu, ale dotarł tylko do czterech, zanim nie poniósł go temperament.

- W żadnym wypadku – wysyczał przez zęby – nie pozwolę, żeby ten wilkołak znalazł się w pobliżu mojego syna!

- Jeśli tylko zastanowisz się nad tym przez chwilę – zaczął rozsądnie Dumbledore.

- Nie – warknął Snape, zrywając się na równe nogi. – Nie będę się nad tym zastanawiał! Ustępowałem ci na każdym kroku, ale w tym wypadku nie ulegnę! – Nerwowo spacerował po pokoju, wściekle ignorując szepty portretów.

- Nie powiedziałbym, że mi ulegałeś – zaprzeczył rozsądnie dyrektor. – Ostatecznie, czyż wszystko nie ułożyło się jak najlepiej?

- Najlepiej? – Snape gwałtownie się zatrzymał, a szaty zawirowały mu wokół kostek. – Najlepiej? – powtórzył zszokowany. – Poświęciłem moje życie i mój dom, żeby tu przyjechać! Uczę się do zawodu, do którego wykonywania nie mam chęci ani powołania i mieszkam w miejscu, które ledwo toleruję, otoczony ludźmi, którzy patrząc na mnie ciągle widzą zasmarkanego pierwszorocznego! Niby gdzie jest to najlepiej?

Dumbledore zabębnił palcami i wydawał się być zamyślony. Snape przygotował się na jakiś łzawy monolog o Harrym, ale stary czarodziej tylko skinął głową.

- Doceniam to, że praca z czarodziejami i czarownicami, którzy kiedyś cię uczyli musi być dla ciebie trudna – zgodził się.

- Trudna? – wywarczał wściekle Snape. – McGonagall kiedyś nazwała mnie durniem bez szóstej klepki! Przed całą klasą Gryfonów!

- To było niemiłe z jej strony – wymruczał w brodę dyrektor.

- A Binns kiedyś podpalił mój esej. Podpalił! Tylko dlatego, że pomyliłem pisownię kilku imion goblinów.

- Bagnock Odważny, prawda? – przypomniał cicho Dumbledore, prezentując swoją irytującą pamięć do szczegółów. – Albo Bigptak Odważny, jak ty go nazwałeś.

- Właściwie to Śmiały – poprawił Snape z ironicznym uśmieszkiem. Zapomniał o dowcipie, który doprowadził do tego upokorzenia ze strony Binnsa. I tak właściwie jak teraz o tym myślał, to McGonagall nazwała go durniem tylko dlatego, że transfigurował jej ulubioną broszkę z ostem w ropuchę, która wyskoczyła przez okno.

Skrzyżował ramiona w obronnym geście.

- To wszystko nie dotyczy tej sprawy – oznajmił głośno.

- A tą sprawą jest Profesor Lupin.

- Profesor? – rzucił sarkastycznie Snape. – Kto o zdrowych zmysłach zatrudniłby wilkołaka, żeby uczył jego dzieci?

- Rodzice dziecka zainfekowanego przez wilkołaka? – powiedział cicho Dumbledore. – Takie dzieci nie zawsze są mile widziane w szkołach i na nieszczęście uprzedzenia dotyczące dotkniętych tym osób mogą nawet występować u członków rodziny. I niestety zbyt często tak się zdarza, że ludzie w takiej sytuacji mają zbyt mało pieniędzy, aby przez dłuższy czas pozwolić sobie na prywatnego nauczyciela.

Snape przypomniał sobie zdesperowanego młodego klienta i skrzywił się. Dlaczego ludzie nieustannie próbują odwoływać się do czułych strun w jego sercu, których akurat on nie posiada?

- A więc jako kandydata na nauczyciela dla mojego syna proponujesz czarodzieja, który jest odrzucony przez większość społeczeństwa i uznany za praktycznie nienadającego się do zatrudnienia przez przyzwoitych ludzi? – Snape powiedział szyderczo jedwabiście miękkim głosem.- Wiem, że zaoferowałeś, że będziesz płacił mu pensję, ale czy nie sądzisz, że możemy mierzyć trochę wyżej?

- Otóż sądzę, że Remus jest idealny na to stanowisko – odparł pewnie Dumbledore. – Będzie świetnym guwernerem dla chłopców.

- A co z jego „infekcją”? – spytał sarkastycznie Snape. – On jest skażony, dyrektorze! Nie zamierzam ryzykować zakażenia mojego syna.

- Nie bądź niemądry, Severusie – powiedział z wyrzutem Dumbledore. – Kiedy Lupin będzie mógł zarażać, będzie głęboko uśpiony, dzięki twojemu cudownemu eliksirowi. – Przerwał na chwilę. – Czy wspomniałem o tym, że w kontrakcie jest zapewnione, że będziesz mu co miesiąc dostarczał eliksiru nasennego?

Snape otworzył usta, oniemiały z wściekłości, ale Dumbledore pospiesznie mówił dalej, nie dając mu szansy wyładowania się.

- Myślałem też, że spodoba ci się pomysł bliskiej obecności wilkołaka, na którym możesz eksperymentować, oczywiście w kontrolowany sposób. Dolly Bright powiedziała mi, że pracujesz nad bardziej skomplikowanym eliksirem dla zarażonych?

Snape zacisnął zęby.

- Dolly Bright...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin