Cartland Barbara - Dumna księżniczka.pdf

(761 KB) Pobierz
Microsoft Word - Cartland Barbara - Dumna księżniczka.doc
CARTLAND BARBARA
Dumna księżniczka
ROZDZIAŁ 1
Rok 1872
Jadąca galopem Ilona zerknęła przez ramię. Drzewa rosły coraz
rzadziej, aż krajobraz zmienił się w otwarty szeroki step z
jaskrawozieloną trawą usianą obficie kwiatami. Niezwykle piękny
widok rozciągał się po niezmierzony horyzont, gdzie zalesione zbocza
wznosiły się coraz wyżej, by spotkać się z ośnieżonymi szczytami gór.
Uświadomiła sobie, że teraz, na otwartej przestrzeni, znalazła się
w polu widzenia tych, którzy za nią podążają. Okropne było to
przymusowe towarzystwo dwóch starszych wojskowych i dwóch
stajennych, którzy nie odstępowali jej od stopni pałacu. Z niechęcią
patrzyła na swoją eskortę jadącą w ponurym milczeniu. Wiedziała, że
długo nie wytrzyma towarzystwa tego pompatycznego orszaku.
Wolałaby odbyć tę przejażdżkę sama.
Miała zaledwie dziesięć lat, gdy opuściła Dabrozkę, ale nigdy nie
zapomniała podniecających galopad przez trawiaste stepy ani
nieporównywalnej z niczym wspaniałości ognistych rumaków jej
kraju. Hodowane na terenach podobnych do wielkiej puszty
Hortobagy, najbardziej znanej i największej na Węgrzech, konie
dabrozkańskie wychowywane były w warunkach niczym nie
skrępowanej wolności i dorównywały światowej sławy źrebakom
węgierskim. Miały też więcej węgierskiej krwi niż wszystkie konie z
krajów bałkańskich.
Podobnie było z ludźmi. Mieszkańcy Dabrozki byli
spadkobiercami tradycji madziarskich, rzymskich, węgierskich i
greckich, z którymi łączyły ich więzy krwi oraz wielowiekowa
historia. Ilona najchętniej wspominała swe greckie i węgierskie
dziedzictwo. Ono najbardziej odpowiadało jej poglądom,
charakterowi i osobowości.
Właśnie ta węgierska część duszy kazała jej teraz uciec, by mogła
cieszyć się wiatrem smagającym policzki oraz czarownym pięknem
otoczenia. Prowadziła konia między drzewami, mając po lewej rzekę,
która niczym srebrna wstążka przecinała dolinę. Wiedziona impulsem
ściągnęła wodze i ruszyła spadzistym brzegiem w dół. Jechała zbyt
szybko. Zdawała sobie sprawę, że to niebezpieczne, miała jednak
zaufanie do umiejętności szlachetnego zwierzęcia i wiedziała, że jej
nie zrzuci.
Dojechała do brzegu i obejrzała się. Nie dostrzegła
towarzyszących jej opiekunów. O tej porze roku poziom wody był
niski i wkrótce rzeka miała się zmienić w wąski strumień. Przejrzysta
woda toczyła się migotliwym srebrem przez kamieniste koryto.
Ilona lekko dotknęła konia biczem, wprowadzając go w nurt
rzeki. Stwierdziła, że właściwie oceniła głębokość, gdyż woda nie
sięgała nawet strzemion. Wyjechała na drugi brzeg i zagłębiła się w
sosnowy las pewna, że nikt jej nie widzi. Pochyliła się i poklepała
koński kark.
— Udało się — powiedziała miękkim głosem. — Teraz możemy
cieszyć się swobodą.
Po raz pierwszy nie czuła strachu, choć nie mogła pozbyć się
myśli, że ojciec nie byłby z niej zadowolony. Zrugałby ją, gdyby
dowiedział się, że pilnujący jej mężczyźni nie dopełnili swoich
obowiązków. Wiedziała jednak, że jeśli tylko uda się im doprowadzić
ją z powrotem do pałacu, nie będą stwarzali dodatkowych kłopotów.
W ciepłym słońcu sosny wydzielały cudowny aromat. Ilona
jechała niespiesznie, rozglądając się w poszukiwaniu dzikich zwierząt,
które tak ją fascynowały w dzieciństwie. Mieli przecież na swoich
terenach kozice, niedźwiedzie, wilki, rysie, jelenie i dziki. Na zawsze
zapadły jej w pamięć maleńkie niedźwiadki, które dostała pod opiekę
jako mała dziewczynka.
Potem oswoili je Cyganie i zabrali ze sobą w objazdy jarmarków.
Dowiedziała się wtedy, że nie można oswoić ani wytresować starego
niedźwiedzia, ale jeśli odpowiednio wcześnie zabierze się od matki
małe, są one posłuszne i rzadko bywają agresywne.
Nie dostrzegła żadnego śladu niedźwiedzia, jedynie ptaki
pierzchały z krzykiem, protestując przeciwko wtargnięciu na ich teren.
Zdawało się, że prześwitujące przez gałęzie promienie słońca torują
drogę niezapomnianej dla dziewczyny magii. Wszystko, co ją tu
otaczało, było częścią legend i cudownych opowieści z dzieciństwa.
Wspominała wierzenia w żyjące w głębiach sosnowego boru
smoki, w chochliki kryjące się pod wzgórzami oraz w tajemnicze
zwiewne istoty przypominające greckie bożki, mieszkające na
pokrytych śniegiem szczytach.
Jechała nucąc cicho motyw z wiejskiej piosnki, gdy
nieoczekiwanie dobiegły ją ludzkie glosy. Nasłuchując, instynktownie
ściągnęła cugle. Wydało jej się dziwne, że o tej porze dnia w pustym
zazwyczaj lesie słychać tylu ludzi. Zapewne to drwale. Usiłowała
przypomnieć sobie, czy o tej porze roku ścina się drzewa i spławia
rzeką wielkie bale, lecz po chwili zrozumiała, że rzeka jest zbyt
płytka, a głosów w lesie zbyt dużo.
Zaciekawiona ruszyła w ich stronę. Na miękkim mchu i piasku
między drzewami koń poruszał się prawie bezgłośnie. Po chwili
wyłoniła się przed nią duża przecinka i zobaczyła grupę
kilkudziesięciu mężczyzn.
Przyglądała im się z zainteresowaniem. Ubrani byli w białe luźne
spodnie, a przez ramiona mieli przewieszone wyszywane opończe.
Głowy osłaniali czarnymi pilśniowymi kapeluszami, z których każdy
zwieńczony był wielkim piórem, nadającym im tak charakterystyczny
dla Dabrozkan dziarski wygląd. Rozejrzała się szukając kobiet, lecz
byli tam tylko mężczyźni. Nie wyglądali na zabiedzonych
wieśniaków, których mogła się spodziewać w lesie.
Ten zaskakujący widok zajął ją tak bardzo, że nie zauważyła,
kiedy koń ruszył, stawiając ją niespodziewanie przed zgromadzonymi
mężczyznami. Pochłonięci rozmową, gestykulowali wzburzeni. Z tego
co mogła pojąć, wywnioskowała, że zdecydowanie wypowiadali się
przeciw czemuś lub komuś.
Słuchała uświadamiając sobie, jak bardzo lata oddalenia
utrudniają jej zrozumienie języka wieśniaków, który przed
Zgłoś jeśli naruszono regulamin