STEFAN WIECHECKI.
WIECH NA 102!
SPIS TREŚCI
Przedmowa- Henryk Korotyński.
1936-1939
1. Bić świadków.
2. Pomniki Warszawy
3. Parasol w śmietanie
4. Ondulowana władza
5. Wysoka Eksmisjo!
6. Groźny fant
7. Rozmowa z zegarem
8. Następca Kusego.
9. Leda z łabędziem
10. „Mlimiuś”.
11. Małżeństwo gwiazdy .
12. Kopelman szaleje.
13. Złośliwa wiewiórka.
14. Stój, cipuchna
15. Gary Coopersztein
16. Krytyka literacka
17. Jak Kiliński uszył buty Moskalom
18. W dzielnicy dyplomatycznej
19. Frak Bogusławskiego
20. Pomyłka wyroczni
21. Umączona władza
22. Maj w komisariacie.
23. Martena i patelnia.
24. System prof. Pigalini
25. Szczyt roztargnienia
26. Sardynki tańsze.
27. Rozmowa prywatna
28. Zawodowy świadek.
29. Dwie kasjerki
30. Hipopotam czy boża krówka?
31. Niech żyją zasady.
32. Pan Boczkowski
33. Starozakonny gajowy
Powrót Wiecha
1945-1946
34. Zezowaty baranek
35. Dziecinny podatek
36. Wielbiciel policji
37. 140 baniek
38. Małżeństwo koleżeńskie
39. Wiadomo-Stolica!
40. Na własną rękę
41. Okazyjna jazda
42. Powitanie Kiercelaka
43. Książę w prześcieradle
44. Spacerkiem przez Poniatoszczaka
45. Kto mnie bije
46. To pan-nie Hitler.
47. Pych na wodę!
48. Goering i banany
49. Opera w kuchni.
50. Wigilia tułaczy
1948-1955
51. Mąż oczka łapie.
52. Gaf a św. Mikołaja.
53. Diabeł pod gazem
54. Trzy Ewy
55. Tego nie lubię.
56. Dlaczego metro?
57. Popiel miał gorzej
58. Motocykliści, uwaga!
59. Fatalne spotkanie
60. Koza w kagańcu
61. Nowa numeracja
62. Najwięcej literatów.
63. Z dwoma uszami
64. Zaskórniak
65. Sztorcowanie.
66. PGR Śródmieście.
67. My się nakryć nie damy!
68. Ogólne chrzciny
69. Za ciasna korona
70. Leszek popraw koronę
71. Rudy biber pod Grunwaldem
72. Jagiellonka trzepie arrasy
73. Jak Sobieski „przerobił” cesarza
74. Sejm w karafce
1957-1959
75. Nie ma takiej kobiety
76. Kudy mu do Kiercelaka!
77. Putrament czy Chatisow?
78. Oczkiem wyżej
79. Znajomy słoń
80. Przy jajeczku
1962-1967
81. Przerabiamy Warszawę.
82. Trrr...wrrr...prrrr.
83. Jak za Dąbrówki.
84. Duchowy liść
85. Byłem na „Krzyżakach”. . .
86. Zaduma nad Matejką
87. Żona mu podobnież pomaga
88. Tajemnica rodzinna.
89. Teściowa mnie odgania.
90. Na plaży
91. Szpagatowa inteligencja.
92. Żelazne ciuchy
93. Ameryka przez szybę
94. Nasz mamuciak
95. Windą na Halkę
96. Carmen i kołdra puchowa.
97. Hotello
98. Fanfan „Dryblas”
99. Plotki królowej Bony
100. Na grypę - Medea
101. Bez szwagra leżem.
102. A może by tak manto?
PRZEDMOWA
Zapewne nie tylko starsi wiekiem czytelnicy, ale i ci z młodszego pokolenia znają takie oto powiedzonka: znakiem tego - śmiej się pan z tego - przypuszczam, że wątpię - skoro jeżeli - a to ci polka - niech ja skonam - w ząbek czesany itd. itd. Mówimy tak czasem dla żartu, nieraz słowa te niepostrzeżenie rzucamy w toku rozmowy, kiedy indziej słyszymy je na bazarach i targowiskach, a to wszystko Wiech albo przeniósł z warszawskiej gwary do swoich felietonów, albo sam te słowa stworzył.
Najwybitniejszy znawca tego kręgu problemów, prof. Bronisław Wieczorkiewicz, pisał o Wiechu[1]: „Stał się on twórcą pisanej gwary stołecznej, potrafił z mowy mówionej uczynić mowę pisaną”. Sam Wiech skromnie siebie oceniając, orzekł, że twórca to za duże słowo, bo on tylko „starał się wiernie ją (tę gwarę - przyp. HK) odtworzyć” czasem, ale bardzo rzadko, „na kanwie istniejących zwrotów wyprodukować coś nowego”. Zazwyczaj ograniczał się do szlifowania warszawskiej gwary. Kto wie, czy nie największym świadectwem popularności Wiecha w najszerszych kręgach naszego społeczeństwa, „od dorożkarza do ministra”, przed wojną i po wojnie, było to właśnie, iż niejedno z powiedzonek, stworzonych przez felietonistę, trafiło do języka, który się potem słyszało na Targówku i na Woli, w Hali Mirowskiej i na Polnej.
Skąd tak wyjątkowa znajomość i tak znakomite wyczucie gwary warszawskiej u dziennikarza-felietonisty? Urodził się na Woli, w tej to dzielnicy przy ul. Wolskiej założył i prowadził w latach 1924-1926 Teatr Popularny, przez długi okres mieszkał w pobliżu Kercelaka na rogu Chłodnej i Przyokopowej, a właśnie na Kercelaku (sam o tym wspomina) nasłuchał się warszawskiej gwary i tam podpatrzył przeróżne typy, z których zrodzili się potem pan Piecyk i Walery Wątróbka z żoną Gienią.
Drugim chronologicznie, ale chyba najbogatszym, źródłem były dla Wiecha przedwojenne sądy grodzkie, a on właśnie po krótkim stażu reporterskim w „Kurierze Warszawskim” i „Kurierze Czerwonym” został tej gazety sprawozdawcą sądowym. Ponieważ w sądach grodzkich klientelą był najczęściej zwykły ludek warszawski, przeważały zaś pyskówki, tu Wiech znalazł i sytuacje życiowe, i słownictwo najbardziej smakowite. A że na szczęście redakcja nie żądała od Stefana Wiecheckiego zwyczajnych kronikarskich sprawozdań sądowych, pisał więc w stylu humoreski, a czasem, „żeby było zabawniej” (to są słowa Wiecha), zmieniał co nieco faktyczny przebieg procesu...
Wiech wiernie notował, że jego bohaterowie mówili „musiem”, „zamiaruje”, „u nasz”, „Żalibosz” i tym podobnie, ale już dla pysznej zabawy czytelników sam określał ZUS słowami „Chora Ubezpieczalnia”, o Urzędzie Stanu Cywilnego Wątróbka i Piecyk mówili „magistracki kościół”, posterunkowego nazywali „postronkowym”, fata morgana przerabiali na „fatamrugana”, a przepity głos któregoś z ich kolegów był „sznaps-barytonem”. Język Wiecha to skarbiec obyczajowy i ozdoba jego pisarstwa, ale, rzecz jasna, nie tylko to stanowi o trwałej wartości i niepowtarzalnej swoistości dorobku literackiego Stefana Wiecheckiego.
Był bystrym obserwatorem codziennego życia warszawskiego ludu, znał świetnie jego obyczaje i nawyki, widział i wiedział, jak pracują handel i gastronomia, jak działa komunikacja miejska, znał warszawskie kamienice i mieszkania, obracał się swobodnie wśród różnych profesji - głównie tych na niższych szczeblach drabiny społecznej. Czasami prowadził Walerego z Gienią do kina lub teatru, nawet zaglądał z nimi na kiermasz książek czy Warszawską Jesień, jedynie polityka nie interesowała Wiecha-felietonistę i odnajdujemy u niego rzadkie tylko jej echa. Można więc rzec, iż był on kronikarzem spraw zwykłych, codziennych, na które patrzył z pogodnym uśmiechem lub przymrużeniem oka. Takim spojrzeniem obejmował także Żydów warszawskich. Stanowili w przedwojennej stolicy jedną czwartą ludności, mieli swoje obyczaje, mówili sobie właściwą polszczyzną, a ich utrwalenie w felietonach Wiecha stanowi dziś dokument przeszłości. Nie mam tu, oczywiście, na myśli tysięcy Polaków pochodzenia żydowskiego, dawno całkowicie zasymilowanych.
Że niezwykłe musiało być (i jest po dziś dzień) pisarstwo Wiecha, niech zaświadczy i to, że zarówno w latach przedwojennych, jak i w naszych już czasach, wybitni twórcy literatury polskiej pisali o nim z zachwytem. Juliusz Kaden-Bandrowski, recenzując w „Gazecie Polskiej” (z dn. 6.111.1938 r.) nowy wówczas zbiór felietonów Wiecha „Ja panu pokażę”, tak rzekł: „Może zadrżą w posadach nasi znawcy greki i łaciny, gdy powiem, gdy „orzeknę”, że „ten cały” Wiech to po prostu Plaut[2] naszej współczesnej Warszawy. Tom Wiecha „Syrena w sztywniaku” kandydował do nagrody „Wiadomości Literackich” na najlepszą książkę polską roku 1938. Chociaż zwyciężyli Jerzy Andrzejewski i Maria Czapska, to przecież opinię jednego z członków jury, wybitnej poetki Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej, warto tu przytoczyć: „Obstaję przy Wiechu. Jest to gentleman szalenie dowcipny, nigdy jadowity, często wzruszający. Jego felietony stanowią pociechę w smutnych chwilach...” A Julian Tuwim w tworzonych podczas wojny na obczyźnie „Kwiatach polskich”, wspominając tęsknie daleką Warszawę, o Wiechu te słowa nakreślił:
Potem to ślicznie Wiech uwieczniał, z daleka więc do pana Wiecha pełen wdzięczności się uśmiecham... I cóż pan teraz uskutecznia?
Również zza Atlantyku w kilka lat później pisał z wielkim podziwem o Wiechu inny znakomity skamandryta, Jan Lechoń, w swoich prowadzonych w Nowym Jorku „Dziennikach”.
Tu przerwę cytowanie tych dawnych opinii i odnotuję, że w naszej epoce wysoko cenili pisarstwo Wiecha Paweł Hertz i Melchior Wańkowicz, Stefan Kisielewski i Jan Koprowski, a jakże trafnie Ryszard Kosiński na łamach „Świata” nazwał felietony wiechowskie „dokumentem artystycznym, utrwalającym wiecznie Warszawę niczym obrazy Canaletta czy rysunki Kostrzewskiego”.
Oczywiście, Wiech miał także swoich - i to ostrych - krytyków. W pierwszych latach pięćdziesiątych młodzi wówczas poloniści, Jan Błoński i Zygmunt Lichniak, potępiali wprowadzenie do mowy polskiej wiechowskiej gwary z warszawskich przedmieść, a w 1959 roku na łamach „Życia Warszawy” Jacek Bocheński pisał, że Wiech „od lat systematycznie paskudzi język polski”. Z kompetentną obroną Wiecha wystąpił wtedy wspomniany tu już prof. Bronisław Wieczorkiewicz, natomiast dowcipna i cięta odpowiedź samego autora „Znakiem tego” ukazała się w „Expressie Wieczornym”. W „Szpilkach” całą stronę zajął rysunek Jerzego Zaruby, na którym Wiech trzyma w ręku esej Bocheńskiego, a stojący obok Walery Wątróbka wskazuje ten esej palcem ze słowami: „Śmiej się pan z tego!”
Pora na kilka słów o niniejszym tomiku felietonów Wiecha. W wyborze tym zmieścić się mogła zaledwie mała cząstka jego dorobku pisarskiego, wybór był więc niełatwy. Przeczytałem na nowo osiemnaście tomów felietonów, wydanych za życia Wiecha - sześć, które ukazały się przed wojną, i dwanaście spośród ogłoszonych już w Polsce Ludowej. Z blisko dwóch tysięcy felietonów wybierałem te, które nie tylko w moim przekonaniu czyta się i dzisiaj smakowicie, z uśmiechem, ale i z łezką, starałem się też, aby tematyka stu dwóch wybranych felietonów była różnorodna. W przedwojennych przeważają obrazki satyryczne, które zrodziły się z przysłuchiwania się rozprawom w sądach grodzkich, w powojennych rozmaitość jest bogatsza, tematem są tu liczne sprawy życia codziennego, a także budowa metra, ślub księcia Monaco czy przyjazd Kiepury do Warszawy...
Nawet w tak szczupłym wyborze niepodobna było pominąć teatralnych felietonów Wiecha, zawartych w tomie „Ksiuty z Melpomeną”, ani nie znaleźć miejsca dla kilku choćby fragmentów „Heleny w stroju niedbałem”, to jest opowieści pana Piecyka o królach polskich, poczynając od „Mietka Piastuszczaka”, który „przygruchał sobie jedną Czeszkie, niejaką Dąbrowszczankę”.
Mam nadzieję, że mimo szybkiego upływu czasu niejeden z czytelników uśmiechnie się do ducha pana Wiecha, pełen dlań wdzięczności, jak czynił to Tuwim przed 40 z górą laty.
HENRYK KOROTYŃSKI
BIĆ ŚWIADKÓW
W małym kinie na Woli, Pradze czy Ochocie publiczność nie składa się ze znudzonych malkontentów, którzy wszystko już widzieli, których nic nie może rozruszać. ...
wp-pl