Jan Paweł II, Wstańcie, chodźmy.pdf

(470 KB) Pobierz
Wstęp
Książka jest refleksją o posłudze biskupiej opartej na
wydarzeniach, jakie miały miejsce w życiu biskupa Karola
Wojtyły, począwszy od 1958 r. Nie brak w niej także odniesień do
czasów po 1978 roku, w których Ojciec Święty nawiązuje do swojej
posługi apostolskiej. Niepowtarzalna atmosfera papieskich
opowiadań sprawia, że książka staje się bliska dla wszystkich.
POKÓJ JEGO DUSZY.
wydawnictwo: św. STANISŁAWA BM, Maj 2004
20533590.001.png
Wstęp
Kiedy ukazała się książka Dar i Tajemnica, zawierająca wspomnienia i refleksje
związane z początkami mojego kapłaństwa, dotarło do mnie wiele głosów,
szczególnie od ludzi młodych, o jej serdecznym odbiorze. Jak słyszę, dla wielu z
nich to bardziej osobiste dopowiedzenie do Adhortacji Pastores dabo vobis stało
się cenną pomocą we właściwym rozeznaniu własnego powołania. Cieszę się z
tego bardzo. Oby Chrystus nadal posługiwał się tamtymi rozważaniami, by wielu
młodych usłyszało Jego zaproszenie: „Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się
staniecie rybakami ludzi" (Mk 1, 17).
Proszono mnie, bym także z okazji czterdziestej piątej rocznicy mojej sakry
biskupiej i srebrnego jubileuszu posługi na Stolicy Piotrowej napisał ciąg dalszy
tamtych wspomnień, rozpoczynając od 1958 roku, w którym zostałem biskupem.
Uznałem, że trzeba przyjąć to zaproszenie, podobnie jak myśl o tamtej pierwszej
książce. Dodatkowym motywem do zebrania i uporządkowania tych wspomnień i
refleksji był proces powstawania dokumentu poświęconego posłudze biskupiej:
Adhortacji Pastores gregis, w której przedstawiłem syntezę myśli, jakie zrodziły
się podczas X Zwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów, które
miało miejsce podczas Wielkiego Jubileuszu Roku 2000. Gdy przysłuchiwałem
się ich wypowiedziom w auli, a potem sięgałem do tekstu propozycji, które mi
przedstawili, budziło się we mnie wiele wspomnień związanych zarówno z
latami, w których dane mi było służyć Kościołowi w Krakowie, jak i z nowymi
doświadczeniami, jakie przeżywałem w Rzymie jako następca Piotra. Podjąłem
próbę zapisania tych myśli, pragnąc podzielić się z innymi świadectwem o
miłości Chrystusa, który przez wieki powołuje kolejnych następców Apostołów i
za pomocą kruchych naczyń wlewa łaskę w serca braci. Temu wspominaniu
nieustannie towarzyszyły słowa św. Pawła skierowane do młodego biskupa
Tymoteusza: „On nas wybawił i wezwał świętym powołaniem nie na podstawie
naszych czynów, lecz stosownie do własnego postanowienia i łaski, która nam
dana została w Chrystusie Jezusie przed wiecznymi czasami" (2 Tm 1,9). Zapis
ten ofiarowuję Braciom w biskupstwie i całemu Ludowi Bożemu. Niech posłuży
wszystkim, którzy pragną poznać wielkość posługi biskupiej, trud z nią
związany, ale także radość, jaka codziennie towarzyszy jej wypełnianiu.
Zapraszam wszystkich do wznoszenia ze mną Te Deum uwielbienia i
dziękczynienia. Ze spojrzeniem utkwionym w Chrystusie, umocnieni nadzieją,
która zawieść nie może, kroczmy razem drogami nowego tysiąclecia: „Wstańcie,
chodźmy!" (por. Mk 14, 42).
2
Część I
Powołanie
„Nie wyście Mnie wybrali, ale ja was wybrałem" (J 15, 16)
Źródło powołania
Szukam źródła mego powołania. Ono pulsuje tam... w jerozolimskim
Wieczerniku. Dzięki składam Panu, że podczas Wielkiego Jubileuszu Roku 2000
dane mi było modlić się właśnie tam, w górnej izbie (por. Mk 14, 15), w której
odbyła się Ostatnia Wieczerza. Myślą przenoszę się do owego pamiętnego
Czwartku, gdy Chrystus, umiłowawszy swoich aż do końca (por. J 13, 1),
ustanowił Apostołów kapłanami Nowego Przymierza. Widzę Go schylającego się
przed każdym z nas, następców Apostołów, by obmywać nam nogi. Słyszę, jakby
mówił do mnie, do nas te słowa: „Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie
nazywacie «Nauczyciełem» i «Panem» i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli
więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wy powinniście sobie
nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili,
jak Ja wam uczyniłem" (J 13, 12-15).
Razem z Piotrem, Andrzejem, Jakubem, Janem... słuchamy dalej: „Jak Mnie
umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej! Jeśli
będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak
jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam
powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To
jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was
umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za
przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam
przykazuję" (J 15, 9-14).
Czyż w tych słowach nie jest zawarte mysteńum caritatis naszego powołania? Te
Chrystusowe słowa, wypowiedziane w godzinie, na którą przyszedł (por. J 12,
27), są korzeniem każdego powołania w Kościele. Z tych słów wypływają
ożywcze soki, które dają początek każdemu powołaniu: Apostołów i ich
następców, podobnie jak powołaniu każdego człowieka, bo Syn pragnie być
„przyjacielem" każdego: za wszystkich bowiem oddał swoje życie. To, co
najważniejsze, najcenniejsze i najświętsze, spotyka się w tych słowach: miłość
Ojca i miłość Chrystusa do nas, Jego i nasza radość, jak też nasza przyjaźń i
wierność, która wyraża się w wypełnieniu przykazań. W tych słowach zawiera
się także cel i sens naszego powołania: abyśmy szli i owoc przynosili, i aby owoc
nasz trwał... (por. J 15, 16).
3
Ostatecznie miłość jest spoiwem wszystkiego: w sposób substancjalny jednoczy
Osoby Boskie i jednoczy także, choć na inny sposób, ludzkie osoby i ich
różnorodne powołania. Powierzyliśmy nasze życie Chrystusowi, który pierwszy
nas umiłował i jako dobry Pasterz poświęcił swoje życie dla nas. Apostołowie
Chrystusa usłyszeli te słowa i odnieśli je do siebie jako osobiste wezwanie.
Podobnie i my, ich następcy, pasterze Kościoła Chrystusowego, nie możemy nie
odczuwać potrzeby zaangażowania, byśmy jako pierwsi odpowiadali na tę
miłość, w wierności, w wypełnianiu przykazań i w codziennym oddawaniu życia
dla przyjaciół naszego Pana.
„Dobry pasterz daje życie swoje za owce" (J 10, 11). W homilii, którą
wygłosiłem na Placu św. Piotra 16 października 2003 roku z okazji 25-lecia
pontyfikatu, powiedziałem: „Apostołowie, słysząc te słowa Chrystusa, nie
wiedzieli, że mówił o sobie. Nie wiedział nawet Jan, Jego umiłowany uczeń.
Zrozumiał to dopiero na Kalwarii, u stóp krzyża, widząc, jak w milczeniu oddaje
życie «za swoje owce». A gdy nadszedł dla niego oraz dla innych Apostołów
czas, by podjęli tę misję, przypomnieli sobie Jego słowa. Zdawali sobie sprawę,
że zadanie, które im powierzył, będą mogli wypełnić tylko dlatego, że On sam -
jak zapewnił - będzie w nich działał".
„Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to,
abyście szli i owoc przynosili, i by wasz owoc trwał" (J 15, 16). Nie wy, lecz Ja!
- mówi Chrystus. Oto fundament skuteczności pasterskiej misji biskupa.
Wezwanie
Jest rok 1958. Jestem w pociągu jadącym w stronę Olsztyna z grupą kajakową.
Zaczynamy program wakacyjny, który się przyjął od 1953 roku: część wakacji
spędzaliśmy w górach, najczęściej w Bieszczadach, a część na jeziorach
mazurskich. Naszym celem była rzeka Łyna. Dlatego właśnie - było to w lipcu
-jesteśmy w pociągu jadącym do Olsztyna. Mówię do tak zwanego „admirała" - o
ile pamiętam, był nim wówczas Zdzisław Hey-del: „Zdzisiu, będę musiał
wyłączyć się z kajaków, bo otrzymałem wezwanie od Księdza Prymasa (od
śmierci kardynała Augusta Hlonda w roku 1948 był nim kardynał Stefan
Wyszyński) i muszę się do niego zgłosić".
Na to „admirał": „Zrobi się".
Tak też, kiedy nadszedł wyznaczony dzień, odbiliśmy od grupy, aby dotrzeć do
najbliższej stacji kolejowej — do Olsztynka.
Wiedząc o konieczności stawienia się u Księdza Prymasa w czasie spływu na
Łynie, przezornie zostawiłem w Warszawie u znajomych odświętną sutannę.
Trudno było iść do Prymasa w tej, której używałem w czasie wypraw
kajakowych (na wycieczki zawsze woziłem ze sobą sutannę i komplet ornatów,
by odprawiać Mszę św).
4
Tak więc naprzód ruszyliśmy kajakiem po falach rzeki, a potem ciężarówką,
która wiozła wory z mąką, i tak dotarłem do Olsztynka. Pociąg do Warszawy
odchodził późno w nocy. Zabrałem więc ze sobą śpiwór, myśląc, że w
oczekiwaniu na pociąg trochę się zdrzemnę i poproszę kogoś, żeby mnie obudził.
Nie było jednak takiej potrzeby, bo wcale nie zasnąłem.
W Warszawie zgłosiłem się na ulicę Miodową na oznaczoną godzinę. Na miejscu
stwierdziłem, że razem ze mną byli wezwani trzej inni księża: Ślązak, ks.
Wilhelm Pluta, proboszcz z Bochni w diecezji tarnowskiej ks. Michał
Blecharczyk i ks. Józef Drzazga z Lublina. Z początku nie zwróciłem uwagi na
ten zbieg okoliczności. Później zrozumiałem, że oni zostali wezwani w tym
samym celu, co ja.
Kiedy wszedłem do gabinetu Ks. Prymasa, usłyszałem od niego, że Ojciec
Święty mianował mnie biskupem pomocniczym arcybiskupa Krakowa. W lutym
w tym samym roku (1958) zmarł ks. biskup Stanisław Rospond, który przez
wiele lat był biskupem pomocniczym w Krakowie w czasie ordynariatu księcia
metropolity kardynała Adama Stefana Sapiehy.
Słysząc słowa Ks. Prymasa zwiastujące mi decyzję Stolicy Apostolskiej,
powiedziałem: „Eminencjo, ja jestem za młody, mam dopiero 38 lat".
Ale Prymas na to: „To jest taka słabość, z której się szybko leczymy. Proszę się
nie sprzeciwiać woli Ojca Świętego".
Więc powiedziałem jedno słowo: „Przyjmuję". „No, to pójdziemy na obiad",
zakończył Prymas.
Zaprosił nas wszystkich czterech na obiad. Wówczas dowiedziałem się, że ks.
Wilhelm Pluta był mianowany biskupem z przeznaczeniem do Gorzowa
Wielkopolskiego. Była to wówczas największa w Polsce administracja
apostolska. Obejmowała Szczecin i Kołobrzeg, czyli jedną z najstarszych
polskich diecezji, gdyż Kołobrzeg był erygowany w roku 1000, równocześnie z
ustanowieniem metropolii gnieźnieńskiej, w skład której wchodziły biskupstwa:
Kołobrzeg, Kraków i Wrocław. Ksiądz Józef Drzazga został mianowany
biskupem pomocniczym w Lublinie (w późniejszych latach przeszedł do
Olsztyna), a ksiądz Michał Blecharczyk biskupem pomocniczym w Tarnowie.
Po zakończeniu tej tak ważnej w moim życiu audiencji zrozumiałem, że nie
mogę w tej chwili wracać do przyjaciół na kajaki; musiałem naprzód pojechać do
Krakowa i zawiadomić ks. arcybiskupa Eugeniusza Baziaka, mojego
ordynariusza. Oczekując na nocny pociąg do Krakowa, wiele godzin modliłem
się w kaplicy sióstr urszulanek w Warszawie przy ulicy Wiślanej.
Ks. arcybiskup Baziak, metropolita lwowski obrządku łacińskiego, podzielił los
wszystkich tzw. przesiedleńców: musiał opuścić Lwów. Zamieszkał w
Lubaczowie, w tym skrawku archidiecezji lwowskiej, który został w granicach
PRL po ustaleniach w Jałcie. Książę Sapieha, arcybiskup krakowski, w ostatnim
roku przed śmiercią prosił, żeby ks. arcybiskup Baziak, zmuszony przemocą
opuścić swoją diecezję, był jego koadiutorem. Tak więc chronologicznie moje
biskupstwo jest związane z tym tak doświadczanym hierarchą.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin