Kirył Bułyczow - Inna Polana.txt

(24 KB) Pobierz
Autor: KIR BU�YCZOW
Tytul: Inna polana

(Drugaja polana)

Z "NF" 6/98

   Maurycy Iwanowicz Dolinin jest m�odszym pracownikiem 
naukowym katedry, na kt�rej czele mam zaszczyt sta�.
   Maurycy jest mi�ym, m�odym cz�owiekiem, ma oko�o 35 lat i 
niedu�� nadwag� na skutek siedz�cego trybu �ycia. Ma rumiane 
policzki, b��kitne oczy i jest ulubie�cem naszych 
doktorantek i szatniarek. Do jego zalet nale�y m.in. 
bezgraniczne oddanie A. S. Puszkinowi. Jeszcze w szkole 
Maurycy postawi� sobie za cel nauczy� si� na pami�� 
wszystkiego, co napisa� ten wielki poeta i trzeba przyzna�, 
�e w tej dziedzinie odni�s� sukces, chocia� czasem myli mu 
si� porz�dek ust�p�w w "Historii Piotra Wielkiego". Tematem 
jego pracy doktorskiej, ju� gotowej do obrony, jest geneza 
"Male�kich tragedii". Mog�oby si� wydawa�, �e ju� dawno 
przestudiowa� je wzd�u� i wszerz, a jednak Maurycemu uda�o 
si� zrobi� kilka niewielkich odkry� i w spos�b absolutnie 
nowy powi�za� obraz sk�pego rycerza z �yj�cym w XV wieku 
w Augsburgu baronem Konradem zu Chidenem.
   Nale�y zaznaczy�, �e mimo sk�onno�ci do zakocha� Maurycy 
do tej pory si� nie o�eni�. Wed�ug mnie przyczyn� tego stanu 
rzeczy jest duchowy uraz, kt�rego dozna� na pierwszym roku 
studi�w, a kt�ry spowodowa�y urocze pazurki Inessy Redkinej 
tertio voto Wodowozowej. Sk�d tyle wiem o przesz�o�ci 
Maurycego? To proste, jako wyk�adowca by�em zorientowany w 
dramatach i tragikomediach �rodowiska studenckiego.
   Przez ostatnie siedem lat pracowali�my razem. Maurycy 
cz�sto mi si� zwierza�, dzieli� si� nie tylko planami 
naukowymi, ale i wydarzeniami z �ycia osobistego. I w�a�nie 
ta jego szczero�� wci�gn�a mnie w wydarzenia, o jakich 
nawet mi si� nie �ni�o.
   - Czy pan si� przypadkiem nie zakocha�? - zapyta�em 
Maurycego, gdy zauwa�y�em, �e przez trzy dni z rz�du 
przychodzi� do pracy w nowych, wyj�tkowo jaskrawych 
krawatach i l�ni�cych butach.
   - Ale� sk�d�e! Mnie si� to nie zdarza! - odpowiedzia� 
Maurycy ze �wi�tym oburzeniem. Zrozumia�em, �e mia�em racj�. 
By�em pewien, �e wkr�tce wyzna mi wszystko - w dramatycznej 
chwili sprzeczki albo przeciwnie, gdy przepe�ni go 
szcz�cie.
   Wydarzy�o si� to latem. Wybiera�em si� akurat na urlop; w 
katedrze odbywa�o si� zebranie, dotycz�ce jakich� ma�o 
istotnych spraw, a nale�a�oby raczej pojecha� nad rzek�. 
Poprosi�em Maurycego o naszkicowanie planu artyku�u, kt�ry 
mia� zamiar w��czy� do zbiorku. Maurycy d�ugo �lini� 
d�ugopis, patrzy� w sufit i w og�le nie my�la� o planie. W 
ko�cu wzi�� si� w gar�� i wypoci� kilka linijek. Po czym 
znowu zaton�� w s�odkich rozmy�laniach. Gdy dosta�em szkic 
planu, odkry�em na marginesach powtarzaj�ce si� kilka razy 
imi� Natasza oraz profil z zadartym noskiem wykonany 
niewprawn� r�k�.
   Po zebraniu nie wytrzyma�em i zapyta�em:
   - Zamierza pan zadedykowa� sw�j artyku� Nataszy? 
Napiszemy po prostu "Dedykuj� Nataszy" czy te� bardziej 
oficjalnie?
   - Nie rozumiem pana - oburzy� si� Maurycy, tak jakbym 
mia� zamiar ukra�� mu t� Natasz�. Pokaza�em mu nieszcz�sny 
plan. Maurycy by� na mnie obra�ony przez dwa dni.
   Jaki� czas potem w jego stosunkach z Natasz� nast�pi� 
kryzys. Maurycy straci� apetyt i przesta� czy�ci� buty. Bez 
w�tpienia jakie� b�ahe s�owo czy podejrzenie g��boko nim 
wstrz�sn�o.
   - Co� pana gryzie? - zapyta�em w ko�cu.
   - I tak pan nie zrozumie - powiedzia� Maurycy, jakby za 
moich czas�w w kontaktach z ukochanymi panowa� wy��cznie 
niezm�cony spok�j.
   - Rzecz jasna - zgodzi�em si�. - Ale mo�e jednak?
   - Rozstali�my si� - powiedzia�. - Na zawsze.
   W ko�cu wybuchn��.
   - Ja ju� tak d�u�ej nie mog� - powiedzia� tragicznym 
szeptem s�yszalnym w s�siednich korytarzach. - Nie wytrzymam 
tego.
   Za dok�adn� tre�� monologu nie r�cz�, ale sedno tkwi�o w 
tym, �e do serca mojego kolegi wkrad�o si� podejrzenie: jest 
kochany albo - o niezno�na alternatywo! - nie jest kochany. 
Podstaw� do podobnych podejrze� pos�u�y�a mu nami�tno�� 
Nataszy do zbierania pieczarek. Trzeba by�o s�ysze�, jak 
Maurycy wymawia s�owo "pieczarka". Brzmia�o ono niczym imi� 
nikczemnego wyrodka podupad�ego rodu francuskich hrabi�w. 
Wed�ug Natarszy pieczarki mo�na zbiera� w Moskwie niemal 
wsz�dzie, rosn� one bez przeszk�d na skwerach, w parkach i 
na bulwarach. Trzeba tylko zna� miejsca. Natasza mia�a sw�j 
ulubiony park gdzie� w pobli�u stacji metra Sok�. Dzieli�a 
si� tymi z�o�ami z kilkoma miejscowymi pijaczkami, kt�rzy 
wype�zali na bezcenny placyk skoro �wit, zbierali tyle, ile 
im by�o trzeba, po czym zanosili na rynek i sprzedawali. A 
potem przychodzi�a Natasza. Dla niej r�wnie� wystarcza�o 
grzyb�w, zw�aszcza je�eli sprzyja�a pogoda. Z jakiego� 
powodu Natasza nie zgadza�a si�, �eby Maurycy towarzyszy� 
jej w tych wyprawach, przez co wzbudzi�a w nim podejrzenie, 
�e ona tam bywa nie sama, a mo�e nawet w og�le nie chodzi na 
polan�, tylko kupuje koszyk pieczarek na rynku, po to, �eby 
wprowadzi� go w b��d. Gdy Maurycy powiedzia� Nataszy o 
swoich podejrzeniach, obrazi�a si�. A potem od s�owa do 
s�owa - i zerwanie.
   - Nie ma pan racji - powiedzia�em Maurycemu, gdy sko�czy� 
swoj� zawi�� spowied�.
   - Oczywi�cie. Ale mimo wszystko...
   - Musi pan p�j�� i przeprosi�.
   - To jasne. Niemniej...
   - A propos. Gdy ja na pocz�tku lat trzydziestych 
zaleca�em si� do Masze�ki, pewnego dnia zobaczy�em j� na 
ulicy z jakim� osi�kiem. Przez dwa tygodnie nie odzywali�my 
si� do siebie. A potem si� wyja�ni�o, �e ten osi�ek to jej 
kuzyn Kola, szalenie mi�y cz�owiek. Do dnia dzisiejszego 
nasze rodziny przyja�ni� si� ze sob�.
   Maurycy otworzy� usta, �eby mi odpowiedzie�: "Co ma do 
tego jaki� Kola", ale powstrzyma� si�, machn�� r�k� i 
wyszed�.
   By�em g��boko przekonany, �e ten konflikt minie po dw�ch 
dniach. Nic podobnego. Dni mija�y, a Maurycy by� 
przygn�biony i samotny. Rzecz jasna, g�upio niszczy� swoje 
szcz�cie z powodu koszyka pieczarek, ale w ko�cu ludzie 
gin�li z bardziej b�ahych powod�w.
   Po tygodniu, rankiem, o godzinie dziewi�tej, gdy po 
�niadaniu kierowa�em si� w stron� biurka, w gabinecie nagle 
zadzwoni� telefon. Co� mnie tkn�o - zdarza si�, �e 
najnormalniejszy dzwonek wyda si� wyj�tkowo niepokoj�cy...
   - S�ucham...
   - Dzie� dobry. To ja, Maurycy. Wydarzy�o si� co� 
nieprawdopodobnego. Musz� si� z panem natychmiast zobaczy�.
   - Gdzie pan jest?
   - W pobli�u metra Sok�. Mog� by� u pana za p� 
godziny...
   Maurycy m�wi� urywanym g�osem, tak jakby w�a�nie 
przebieg� trzy kilometry i nie zd��y� uspokoi� oddechu.
   - Czekam na pana.
   - Od�o�y�em s�uchawk� i od razu przypomnia�em sobie, �e z 
metrem Sok� s�siaduje ten feralny pieczarkowy skwer. 
Wyobrazi�em sobie, �e Maurycy, zdecydowawszy si� �ledzi� 
niewiern�, niefortunnie spotka� si� ze szcz�liwym 
konkurentem.
   Prawie zgad�em.
   Maurycy wpad� po dwudziestu minutach. By� rozczochrany, 
wzburzony, przygn�biony, ale na szcz�cie ca�y.
   Od razu zacz�� m�wi�, miotaj�c si� po pokoju i zagra�aj�c 
wszelkim mo�liwym przedmiotom.
   - Tak - grzmia�. - Jestem winny. Nie wytrzyma�em. 
�ledzi�em j�. Zdecydowa�em, �e raz na zawsze po�o�� kres 
wszelkim w�tpliwo�ciom.
   To znaczy, pomy�la�em, �e mam przed sob� domoros�ego 
detektywa. Maurycy patrzy� na mnie wyzywaj�co, oczekuj�c 
bezzw�ocznego pot�pienia. No c�, pomy�la�em, prosz� 
uprzejmie.
   - Nigdy nie uwierz� - powiedzia�em mentorskim tonem - �e 
m�g� si� pan zni�y� do tak pod�ej inwigilacji kobiety, kt�r� 
pan kocha i chocia�by dlatego powinien pan szanowa�.
   - Tak! - ucieszy� si� Maurycy. - Rozumiem pana. To samo 
m�wi�em sobie. Przeklina�em si�, ale wieczorami stercza�em 
przy jej domu, a rano czeka�em, a� wyjdzie z pustym 
koszykiem. Wstydz� si�, ale przecie� Otello te� si� 
wstydzi�, gdy podni�s� r�k� na Desdemon�.
   Por�wnanie by�o ryzykowne, ale Maurycy nie zauwa�y� 
mojego u�miechu. Zrobi� tragiczny gest, zrzuci� ze sto�u 
stert� papier�w i kontynuowa� monolog, kucaj�c i zbieraj�c 
kartki z pod�ogi.
   - Nie prosz� o lito�� i nie po to tu przyszed�em. Dzi� 
rano, dziesi�� minut po godzinie si�dmej, Natasza wysz�a z 
domu z koszykiem i posz�a na ten skwer. Na brzegu parku, za 
fontann�, jest polana. Prawie ods�oni�ta, tylko 
gdzieniegdzie drzewa. Zaczynaj� tam teraz jak�� budow�, 
wkopali s�upy, b�d� robi� ogrodzenie. Nie najlepsze miejsce 
dla grzyb�w. Rozumie mnie pan?
   - Jak na razie nie zd��y� pan powiedzie� nic 
niezrozumia�ego.
   - No i w�a�nie do tej polany j� odprowadzi�em. Ale nie 
zbli�a�em si�. Niech pan pomy�li, gdyby ona si� obejrza�a!
   - Nie daj Bo�e - przyzna�em.
   - No wi�c, wysz�a na polan� i zacz�a po niej brodzi�. 
Chodzi, schyla si�, co� tam zbiera, a ja stoj� za drzewem i 
czekam.
   - Na co? Najwy�sza pora, �eby wyj�� z ukrycia, podej�� do 
niej i powiedzie�, �e czuje si� pan winien, wyra�a skruch� i 
obiecuje popraw�.
   - Chcia�em tak zrobi�, ale powstrzyma� mnie wstyd i... 
podejrzenie.
   - Jakie znowu podejrzenie?
   - A je�li ona nazbiera grzyb�w i p�jdzie na spotkanie z 
nim? Albo on si� zaraz pojawi...
   - Przekona�o mnie to - powiedzia�em - �e mam przed sob� 
prawdziwego rycerza i d�entelmena.
   - Ach, niech pan przestanie - odpowiedzia� Maurycy. - 
Teraz to ju� niewa�ne. Wa�ne jest to, �e w tym czasie, gdy 
patrzy�em na Natasz�, ona znikn�a. Wyobra�a pan sobie! 
Dopiero co by�a na �rodku polany i nagle znikn�a. Nie 
wierzy�em w�asnym oczom. I co pan na to?
   - Jak na razie nic.
   - Obszed�em ca�� polan�, wyskoczy�em na ulic� - pusto. 
Wr�ci�em do parku, zagl�da�em za krzaki, niemal�e pod 
�awki. Nigdzie jej nie by�o. Wr�ci�em na polan� i stan��em 
mniej wi�cej w tym miejscu, gdzie ostatni raz widzia�em 
Natasz�. I nagle us�ysza�em jej g�os: "Maurycy, co ty tu 
robisz?" Ona stoi trzy kroki ode mnie, z koszykiem w r�ku.
   - A w koszyku grzyby?
   - Mn�stwo.
   - No i co dalej?
   - Powiedzia�em: "Czekam na ciebie". ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin