Imortalis Mentio.doc

(140 KB) Pobierz
Imortalis Mentio

Imortalis Mentio

Autor: Val Gadzina

Siedział przy kuchennym stole w wielkim, starym domu przy Grimmauld Place. Rozmyślał.

Całkowicie przestał go obchodzić pergamin, na którym wcześniej, przed rozmową z Harrym,

skupiał swoją całkowitą uwagę...

W jego myślach nachalnie krążyły wspomnienia związane ze szkołą. Ze wszystkimi chwilami

gdy bezczynnie przyglądał się jak James i Syriusz męczą Snape`a.

Severusa Snape`a.

Westchnął cicho. Powróciły do niego strzępki bezsilności, jaką wtedy czuł. Chwile,

gdy wypełniały go najróżniejsze sprzeczne uczucia. Żal... Współczucie... Gniew na

najbliższych przyjaciół... Odraza do samego siebie, że nie ma zbyt wiele temperamentu,

by się temu przeciwstawić i by choć raz powiedzieć głośno „nie”...

Do czasu.

Ponownie westchnął.

Szczególnie pamiętał jedno ze wspomnień, które w pewien sposób było początkiem...

czegoś.

Był to piąty rok szkoły. Mroźny, lecz całkiem ładny, zimowy dzień.

* * *

Remus Lupin kroczył korytarzami Hogwartu szybkim lecz, jak zawsze, niezbyt pewnym

krokiem. To nie było to samo, co pokazywanie się w otoczeniu Jamesa i Syriusza. Nie

było tłumu wielbicieli, zaciekawionych spojrzeń, krytych lub nie westchnień podziwu...

Był spokój... Cisza...

Coś, czego tak bardzo mu brakowało, gdy przebywał z resztą Huncwotów...

Skierował się w stronę biblioteki, niosąc naręcze książek do oddania i mając nadzieje

na znalezienie czegoś ciekawego na zbliżającą się bożonarodzeniową przerwę.

Wcale się nie zdziwił, gdy po wejściu do biblioteki okazało się, że świeci ona pustkami.

Odłożył książki do oddania na ladę bibliotecznego kontuaru i zagłębił się w regałach,

szukając czegoś interesującego.

Nawet nie zauważył jak szybko minął mu czas. Tak było zawsze, gdy tu przychodził,

a ostatnio zdarzało się to dość często.

Syriusz i James w wolnych chwilach pomiędzy lekcjami, quidditchem a popisywaniem

się i męczeniem Snape`a robili wszystko, byle tylko w jak najkrótszym czasie złamać

jak najwięcej szkolnych reguł. Peter zaś zawsze kroczył u ich boku.

On taki nie był.

Gdyby nie to, że pięć lat temu usiadł obok Syriusza na uczcie rozpoczynającej naukę,

byłby równie anonimowy jak większość uczniów.

Kto wie - może to nad nim, a nie nad Snape`m znęcałby się Syriusz i James?

Kto wie czy...?

Nigdy nie miał skończyć tej myśli. Tuż za regałem przy którym stał, ktoś upuścił

książkę, która z głośnym łoskotem upadła na podłogę. Remus odchylił się nieznacznie

za regał i ujrzał opasłe tomisko Zaklęć Obronnych W Praktyce Ornusa Atora.

Blondwłosy, nie czekając długo, podszedł do księgi i podniósł ją z zamiarem oddania

jej właścicielowi. Gdy tylko się pochylił, do jego uszu doszło pełne niepewności

i zaskoczenia westchnienie.

Remus chwycił dzieło Ornusa, a gdy podniósł wzrok, by dowiedzieć się kto ją upuścił,

jego miodowe oczy rozszerzyły się w zdziwieniu. Tuż przed nim, o niespełna metr,

stał Severus Snape mierząc go spojrzeniem pełnym obawy, niepewności i niekrytego

gniewu, a jego prawa ręka, ukryta w pole szaty, była na czymś kurczowo zaciśnięta.

Blondyn nie musiał nawet zgadywać, co to jest. Wolno i ostrożnie wyprostował się,

po czym podał mu tom.

-Proszę... - zdał sobie sprawę, że szepcze. Jego głos zawisł w ciężkim od napięcia

powietrzu.

Snape nie ruszył się z miejsca. Czarne, lekko przetłuszczone włosy opadły mu na blade

policzki, a oczy lśniły złowrogo.

Remusowi przez chwilę zdało się, że widzi w nich strach.

Westchnął.

-Weź ją... - ponownie zwrócił się do chłopaka. Tym razem w oczach Snape`a błysnęło

zaskoczenie.

Remus westchnął raz jeszcze.

Jednym krokiem przemierzył dzielącą ich odległość i, zanim czarnowłosy zareagował,

wepchnął mu książkę w ręce.

Nie miał zamiaru sterczeć tu nie wiadomo ile i wytrzymywać oskarżycielskie spojrzenie

tych czarnych niczym kir oczu. Nie chciał widzieć w nich gniewu i rozpaczy oraz strachu

i desperacji. Nie chciał czuć się winnym za kogoś.

Nie oglądając się ruszył tam, gdzie jeszcze przed chwilą stał w nienaruszonym spokoju.

Usłyszał cichy szept, a jego ręka zamarła, gdy sięgnął po księgę, która już wcześniej

go zainteresowała.

Nieczęsto słyszało się słowo „dziękuję” z ust Severusa Snape`a.

Ciche kroki za regałem świadczyły o tym, że czarnowłosy odszedł.

Remus uśmiechnął się delikatnie.

Nie wiedział, czemu w jego sercu jednocześnie rozkwita uczucie ciepła, wielki wyrzut

sumienia i lekka pogarda dla trójki jego przyjaciół.

Stłumił wszystkie te uczucia otwierając Magiczne Przemiany Morfusa Mela i zatapiając

się w lekturze.

* * *

Zapatrzył się w blask kominka. Ogień tańczył tajemniczy, odwieczny taniec na polanach

niedbale wrzuconych w krąg tego mistycznego zjawiska. Remus uśmiechnął się do siebie.

Wspomnienia zaczęły go zalewać ciepła falą. Rzeczy, które miały wtedy tak wiele sensu,

a w ciągu ostatnich kilkunastu lat zblakły i zostały niemal zapomniane, teraz odżyły

i rozkwitły na policzkach wilkołaka delikatnym rumieńcem.

* * *

Zima powoli ustępowała miejsca młodej, radosnej wiośnie, szalonej gwizdami powracających

ptaków i pijanej kolorami rozkwitających kwiatów.

Dwa dni temu była pełnia. Czuł się zmęczony i w jakiś dziwny, niecodzienny sposób

potrzebował samotności. Samotności z dala od cały czas żartujących i wymyślających

wciąż nowe kawały Jamesa i Syriusza. Po prostu chciał odpocząć od wszystkiego i wszystkich.

Jego ostatnia przemiana była bardzo bolesna. I przeważnie po takich zmianach nachodziło

go powalające uczucie bezsilności. Czy tak miało być do końca życia? Każdej pełni

miał cierpieć?

Za co? Za kogo?

Wolnym krokiem, z przypadkowo wybraną książką z biblioteki, zmierzał nad jezioro.

Miał dwugodzinną przerwę miedzy zajęciami, więc postanowił ją jak najlepiej wykorzystać,

poświęcając wolny czas na czytanie.

James i Syriusz grali w pokoju wspólnym w eksplodującego durnia. Peter przyglądał

się rozgrywkom i cały czas kibicował Potterowi, a on chciał po prostu być sam.

Niebo było usiane puchatymi, białymi chmurami. Lekki wiatr marszczył taflę jeziora.

Remus przysiadł w cieniu rozłożystej wierzby płaczącej, tuż nad samym jego brzegiem,

wsłuchując się w szum trzcin.

- Nie możesz znaleźć sobie innego miejsca? - z zamyślenia wyrwał go chłodny, opanowany,

znajomy głos. Dochodził gdzieś z góry.

Remus podniósł głowę, szukając właściciela głosu pomiędzy konarami wierzby. Bez problemu

wypatrzył czarno odziany kształt niecałe dwa metry nad sobą.

Severus Snape półleżał na jednym z konarów i czytał książkę. Był to dość niewielki

tomik w czarnej oprawie. Remus nie widział na nim żadnego tytułu.

Przez jego głowę momentalnie przeleciało sto tysięcy słów, które mógłby w tej sytuacji

wypowiedzieć. Znów czuł tę dziwną złość ukierunkowaną na swoich najlepszych przyjaciół

oraz wielki żal do siebie.

- Przepraszam... - wyszeptał, spuszczając wzrok i wbijając go w uspokajająco falujące

trzciny. - ... Nie zauważyłem, że tu jesteś - westchnął i podparł się ręką, aby unieść

się z trawy. Poczuł delikatną pieszczotę źdźbeł na nadgarstku.

- W gruncie rzeczy... - Snape zaczął pewnym głosem, choć przez chwilę Remus miał

wrażenie, że się waha. - ... możesz zostać. Jeśli będziesz cicho - dodał szybko.

Lupin uśmiechnął się i otworzył książkę. Nie mógł zrozumieć tego dziwnego ciepła,

które rozlało się w jego wnętrzu i ugasiło, choć na chwilę, wszystkie ciemne, wrzące

emocje. Oparł się o pień drzewa i zaczął czytać.

Trzciny szumiały cichą pieśń przeplataną lekkim chlupotem fal, szemraniem liści na

wietrze i głosem szeleszczących, przewracanych kartek.

* * *

Remus Lupin odetchnął cicho i spokojnie. Wstał od stołu, wrzucił parę polan do dogasającego

w kominku ognia, aby ten mógł kontynuować swój taniec.

Wolnym krokiem, lekko rozmarzony i nie do końca obecny, wszedł na schody i skierował

się

do sypialni, którą przyszło mu dzielić z panem domu. Powoli uchylił jej drzwi, nie

chcąc obudzić Syriusza, który miarowo pochrapywał. Przez chwilę, w drodze do drugiego

łóżka umieszczonego w sypialni, przyjrzał się Blackowi. Tyle lat minęło od czasu,

który wspominał. Czasem zdawało mu się, że były to niemal wieki. Wszyscy jego znajomi

ze szkolnych lat albo już nie żyli albo znacznie się postarzeli. Tak jak on.

Westchnął kładąc się na łóżku. Jakimś dziwnym trafem był niemal pewny, że jeszcze

długo nie zaśnie.

Nie mylił się.

* * *

- Fysne... - Syriusz z ustami pełnymi ciasta truskawkowego wyraził swoje zadowolenie.

- Bylhem ghlodnyy ak filk...

James spojrzał na niego z pobłażliwym uśmiechem, po czym zerknął na Remusa. Nie był

pewien czy takie insynuacje, nawet nieświadome, nie urażą miodowookiego, ale Lupin

odwzajemnił jego spojrzenie z uśmiechem.

Jednak mimo wszystko ten uśmiech nie wyrażał pełni szczęścia. Był dziwnie przygaszony.

Potter pomyślał przez chwilę. Za niecałe dwa tygodnie miała być pełnia.

Syriusz po chwili zrozumiał, co powiedział i jak to zabrzmiało.

- Przepraszam Remi... - wyszczerzył się przepraszająco.

- Ależ nic nie szkodzi, Syriuszu - Lupin grzebał niechętnie w swoim kawałku ciasta.

Jakoś przeszła mu ochota na jedzenie. Ze swoimi problemami wolał sobie radzić sam.

Nie chciał obarczać nimi swoich przyjaciół. A może po prostu nie chciał się dzielić

tym właśnie z nimi... Tyle rzeczy się zmieniło od pewnego czasu...

Spojrzał ukradkiem na stół Slytherinu. Nie widział twarzy, którą chciał zobaczyć.

Była ukryta za zasłoną czarnych włosów. Severus pochylał się nad talerzem. W pewnym

momencie chłopak nieśmiało podniósł głowę i ich spojrzenia spotkały się na jedną

setną sekundy, choć może była to cała wieczność? Remus nie do końca potrafił ocenić,

ile czasu minęło. W milczeniu powrócił do swojego kawałka ciasta, a po chwili z zamyślenia

wyrwał go konspiracyjny szept Petera.

- Smarkerus cały czas się gapi w naszą stronę - zaczął. - Mogę się założyć, że coś

knuje...

Syriusz mało nie udławił się pochłanianym właśnie kolejnym kawałkiem smakołyku.

- Smark coś knuje?! - prychnął pogardliwie. - Chyba żartujesz! Po prostu się gapi

bo chciałby być taki jak my - Syriusz uniósł się lekko na swoim miejscu. - Po prostu

nam zazdrości. A co do knucia... - obejrzał się dyskretnie za siebie. Snape był obecnie

pochłonięty delikatnym szturchaniem swojego jedzenia widelcem.- ... trzeba je w jak

najpewniejszy sposób zniweczyć! - zaśmiał się swoim charakterystycznym, podobnym

do szczekania śmiechem. - Czyli zaatakować jako pierwszy...

Remus czuł jakby w jego gardle urosła nagle jakaś włochata kulka, której połknięcie

jest po prostu niemożliwe. Odchrząknął.

Nie pomogło.

Myśli wirowały mu w głowie niczym suche liście na wierze w najbardziej jesienny dzień..

Uczta dobiegała końca, a on mógłby w tej chwili poświęcić niemal wszystko, by trwała

wiecznie.

- Remi...- Syriusz pomachał my przed oczami dłonią. - ...idziemy.

Oto nadeszła chwila wyboru. Wilkołak uniósł się z ławki mając wrażenie, że na jego

barki ktoś położył co najmniej stukilowy ciężar.

Widział, jak James i Syriusz ruszają pewnie przodem, a za nimi człapie wiernie Peter.

Kątem oka dostrzegł także, jak ku wejściu kieruje się dość duża grupka uczniów z

innych domów, a wśród nich samotny i zamyślony Severus, z książką w ramionach.

Wiedział, że pewnych rzeczy nie można uniknąć. I nagle ta pewność uderzyła w jego

świadomość niczym taran. Dostrzegł dokładnie, że wszystko co się dzieje, każde wypowiedziane

słowo, tak jak i każde niewypowiedziane mają swój skutek. Każdy jest odpowiedzialny

za to, co zrobił, ale także za to, czego z głupoty lub tchórzostwa nie potrafił zrobić.

I właśnie w tym momencie zrozumiał to klarownie. Tak jak nigdy

Tak klarownie jak widział Jamesa popychającego Snape'a na ścianę tuż za wyjściem

z wielkiej sali. Książka, którą trzymał chłopak, upadła na ziemię. Dźwięk upadku

został stłumiony odgłosem śmiechu kilku osób i ogólnego tupotu nóg osób kierujących

się do swoich dormitoriów. W następnym momencie Syriusz szybkim zaklęciem rozbroił

czarnowłosego i zabrał mu różdżkę. Remus widział iskry nienawiści krzesane przez

spojrzenie bezbronnego. I strach... gdzieś daleko pod osłoną tej nienawiści.

Swoją decyzje podjął już podczas obiadu.

Odepchnął chichoczącego Petera i dwoma krokami pokonał dystans, który dzielił go

od Syriusza. Wyrwał mu różdżkę Snape’a z dłoni. Potem odwrócił się do Jamesa i delikatnie

odepchnął go od Severusa.

- Przestańcie... - nie musiał tego mówić. Przyjaciele stali jak zahipnotyzowani.

Remus usłyszał, jak chłopak za nim szybko poprawił swoje szaty i odszedł jak najszybciej.

Bez słowa.

Jego umysł pracował na pełnych obrotach, jednak decyzja, którą podjął lekko go przerosła.

Nie była pełną decyzją. Nie była ostatecznym wyborem.

- Nie tutaj! – wykrztusił. - Chcecie pozbawić nasz dom punktów? I tak nie mamy ich

za wiele... - uśmiechnął się krzywo. Miał nadziej, że uwierzą. Że zrozumieją.

Nadzieja to wspaniała rzecz.

- Oj Remi, Remi... - Syriusz uśmiechnął się i poklepał go po ramieniu. - Jak zawsze

prefekt w każdym calu. - jego przypominający szczekanie śmiech rozniósł się echem

po korytarzu i skutecznie rozładował atmosferę. Po chwili dołączył do niego cichszy

śmiech Petera. James tylko się uśmiechnął. Wiedział co znaczyło spojrzenie, jakie

miał Remus gdy rzucił się na ratunek Ślizgonowi i widział z jakim namaszczeniem wilkołak

schował jego różdżkę między fałdami szkolnej szaty, gdy myślał, że nikt go nie widzi.

* * *

Przekręcił się na bok na łóżku, nadal z lekkim, rozmarzonym uśmiechem.

Teraz już w całości widział i rozumiał przyczynowość zdarzeń. Wiedział, że to, z

czego sobie zdał wtedy sprawę, teraz jest w jego życiu całkowicie obecne i bardzo

ważne.

Wszystko ma zawsze swoje konsekwencje.

Popatrzył przez okno na gwiazdy. Wspomnienia powróciły, a on przyjął je chętnie.

* * *

Czasem, kiedy nie mógł spać, lubił obserwować mapę, którą we czwórkę stworzyli na

początku szóstego roku. Mapę Huncwotów. Dzięki temu znał niektóre nocne zwyczaje

mieszkańców zamku. Wiedział, że dozorca Lyonel zawsze przed nocnym obchodem odwiedza

skrzydło szpitalne. Remus nie do końca potrafił sobie wyobrazić tego tyczkowatego

mruka pijącego herbatkę i dyskutującego o czymkolwiek z niemal zawsze uśmiechniętą

panią Pills... A jednak. Wiedział, że Ślizgonka, którą kojarzył z widzenia, krewna

Syriusza, spotyka się potajemnie z jakimś Krukonem, którego nie znał osobiście. Wiedział

też, że Severus Snape lubił spędzać noce na Wieży Astronomicznej.

Westchnął cicho, ściskając w dłoni jego różdżkę. Drewno było lekko zniszczone i miało

kilka widocznych zadrapań i wgnieceń. Najprawdopodobniej była zrobiona z wierzbiny,

Lupin nie był pewien. Trzymając ją w rękach, czuł delikatne pulsowanie magii, tak

jakby przedmiot wyczuwał, że to nie on jest jego właścicielem. Tak jakby tęsknił...

Wilkołak przez chwilę nasłuchiwał. Oddechy wszystkich jego przyjaciół w pokoju były

równe. Syriusz lekko chrapał.

Bezgłośnie rozsunął zasłony swojego łóżka i wstał. Postacie na obrazach w pokoju

wspólnym pogrążone były we śnie. Gdy przechodził pod portretem Grubej Damy, ta także

drzemała. W gruncie rzeczy i tak byli do tego przyzwyczajeni. Często po przemianie,

po pełni, wracał do dormitorium w środku nocy. Zmęczony, blady, wyczerpany. Wiedzieli

dlaczego, więc nic nie mówili, o nic nie pytali. Litowali się.

Remus nienawidził tego rodzaju litości.

Wdrapał się bezszelestnie po schodach prowadzących do wieży. Nie zdziwił się, że

Snape go nie usłyszał. Leżał na środku tarasu ze zwiniętą szatą pod głową, na jego

piersi leżała otwarta książka unosząca się regularnie wraz z każdym jego oddechem,

a on sam patrzył na gwiazdy spod półprzymkniętych powiek.

Lupin nie chciał przerywać intymności tej chwili. Podejrzewał, jaką reakcję może

wywołać, ale musiał zaryzykować dla dobra swojego sumienia.

Odchrząknął cicho.

Severus w popłochu usiadł na podłodze. Książka zsunęła się na posadzkę, uderzyła

w nią i zamknęła się. Przez chwilę chłopak szukał różdżki w połach szaty. Remus widział,

jak w pewnym momencie nieruchomieje, a na jego ustach pojawia się dziwny, pełen rezygnacji

uśmiech. Nie patrząc na wilkołaka położył się znów na podłodze. Tym razem jego oczy

były zamknięte.

- Czego chcesz?- zapytał zimno. Tym razem na jego usta wypełzł ironiczny uśmiech.

- Podziękowań i pokłonów? Niedo...

- Nie - Lupin przerwał mu. Nie chciał słyszeć tych słów. Nie były przecież prawdziwe,

były tylko zasłoną, przykrywką dla prawdziwych uczuć. - Nie po to tu przyszedłem.

- powoli podszedł do chłopaka i usiadł na posadzce. Była przyjemnie zimna w zaduchu

letniej nocy.

Severus drgnął, ale pozostał na swoim miejscu, otworzył tylko lekko oczy, ponownie

spoglądając w gwiazdy.

Remus wyciągnął z szaty jego różdżkę i podał mu ją.

- Chciałem ci to oddać - powiedział po prostu. Czuł, że zaczyna mu brakować słów.

Chciał powiedzieć coś, co zmyje winy innych ludzi, którymi i on był przypadkiem naznaczony.

Chciał, żeby wyglądało to zupełnie inaczej.

Severus spojrzał na swoją własność i ostrożnym ruchem, jakby cały czas obawiając

się czegoś sięgnął po nią. Przyglądał się różdżce jeszcze przez chwilę w świetle

gwiazd, po czym schował ją do szaty.

Obaj patrzyli w milczeniu na niebo. W końcu odezwał się Severus, jego głos był cichy,

niemal bezbarwny, ale Lupin wyczuł gdzieś na jego obrzeżach nutkę prawdziwej ciekawości.

I nadziei.

- Dlaczego...?

Remus dokładnie wiedział, o co pytał chłopak, jeszcze w drodze tutaj miał gotową

odpowiedź, która nagle wydała się całkowicie pozbawiona sensu. Ogólnie słowa wydawały

się niczym trociny, suche i bezwartościowe. Strzępki czegoś co było kiedyś potężne

i wielkie, lecz znikło po kilku pociągnięciach heblem.

Osunął się na podłogę obok czarnowłosego i podłożył sobie ręce pod głowę.

- Nienawidzę czuć się winny za innych ludzi - wypowiedział kwintesencję tego, co

zostało z jego wszystkich myśli. Wypowiedział coś, co było bardzo bliskie prawdy,

a jak na razie prawda była dla niego nieuchwytna błądząc w zakamarkach świadomości

niczym widziany kątem oka cień.

Severus zaśmiał się sucho.

- Wyrzuty sumienia...?

Tym razem Lupin się zaśmiał. Szczerze.

- Coś w tym stylu - teraz on zamknął oczy. Czuł, że coś łączy go z tym dziwnym, samotnym

chłopakiem obok niego.

I wiedział czym było to coś. Było samotnością, uczuciem odrzucenia, tym wszystkim

czego nie lubią zwykli uczniowie tej szkoły. Po prostu inność. Obaj byli wyrzutkami.

Tylko tyle, że Remus miał po prostu trochę więcej szczęścia.

Leżeli na podłodze, a ciszę zakłócał jedynie równy rytm ich oddechów.

Remus otworzył oczy i spojrzał na Severusa. Czarnowłosy patrzył na niego zagadkowym

spojrzeniem. Czymś pomiędzy zainteresowaniem, obawą i niedowierzaniem, spojrzeniem

jakie jest zarezerwowane dla sklątki tylnowybuchowej, która nagle oświadcza, że zostaje

jednorożcem.

Wilkołak nie mógł powstrzymać cichego śmiechu.

- I co ci tak wesoło, Lupin? - miodowooki mógłby przysiąc, że przez chwilę widział

uśmiech błąkający się na tych zawsze zaciśniętych w wąską linię wargach.

- Tak tylko... - Remus uśmiechnął się szeroko powracając do kontemplowania gwiazd.

Czuł jak ciążące na nim winy innych znika niczym plamy z kremowego piwa potraktowane

zaklęciem czyszczącym.

* * *

To było obiecujące. Tak to wtedy czuł, gdy nad ranem, przy pierwszych krwistoczerwonych

promieniach wschodzącego słońca wracał do dormitorium. Severus wrócił do lochów około

północy, ale on chciał rozkoszować się jeszcze tą samotnością. Chciał poukładać myśli.

Raz jeszcze zmienił pozycje na łóżku. Już wiedział, że na pewno nie zaśnie.

Wspomnienia rozkwitły pod powiekami nową różnokolorową paletą.

* * *

Ściskał w dłoniach dyplom zakończenia szkoły. Symbolizował on koniec rozdziału i

początek czegoś zupełnie nowego. Nowej drogi, nowych wyborów.

Nowych problemów ze swoim wilkołactwem.

Myślał o zostaniu w szkole jako nauczyciel. Tutaj czuł się bezpiecznie, tutaj miał

swój mały azyl, tu wszystko było znajome.

Ale nie było to możliwe.

Był za młody na nauczyciela. Dyrektor powiedział mu, że może wrócić za trzy, cztery

lata... niech popracuje gdzieś indziej, nabierze doświadczenia w normalnym świecie.

Gdyby to było takie łatwe!

Siedział pod rozłożystą wierzbą płacząca, daleko od tej strony jeziora, gdzie zbierali

się wszyscy uczniowie aby świętować zakończenie roku szkolnego a także i szkoły.

Udało mu się wymknąć niepostrzeżenie od reszty przyjaciół. Syriusz planował swoją

aurorską karierę i rozsiewał niesamowicie kolorową wizję swojej popularności. James

był zajęty planowaniem dalszego życia z Lily Evans, która była spokojną, pracowitą

dziewczyna, skutecznie gaszącą czasem nieprzewidywalny temperament Pottera. Peter

znikł gdzieś zaraz po ceremonii zakończenia, lecz nikt nie wydawał się tym przejmować.

A on sam potrzebował teraz spokoju i samotności. Musiał podjąć jakąś decyzję.

Usłyszał ciche kroki.

- Och... - Severus westchnął cicho, gdy niemal wpadł na siedzącego pod drzewem Lupina.

- Mogłem się tego spodziewać - westchnął cicho, po czym po kilkusekundowym rozważeniu

wszystkich sposobów reakcji, zajął miejsce obok wilkołaka w bezpiec...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin