Smoluch - Paweł Tichomirow.txt

(44 KB) Pobierz
Smoluch - Pawe� Tichomirow 


 Przezwisko "Smoluch" otrzyma� Pawe�, maj�c lat osiem, w osobliwych warunkach, o kt�rych mowa b�dzie p�niej. Prawdziwe jego nazwisko brzmi Tichomirow; jest on synem w�o�cianina jednej z najubo�szych wiosek guberni Mohylowskiej. Rodzina Tichomirowych sk�ada si� z ojca, matki i dwojga ma�oletnich dzieci: dziesi�cioletniej Szury (zdrobniale od Aleksandry) i o�mioletniego Paszy (zdrobniale od Paw�a). Rodzina �y�a zgodnie i religijnie wed�ug obrz�dku prawos�awnego; cieszy�a si� nie tylko powa�aniem mieszka�c�w swojej wsi, ale tak�e okolicznego duchowie�stwa. W �wi�ta bywa� u niej nawet miejscowy pop i grywa� w karty z gospodarzem. Grano nie o pieni�dze, ale dla zabicia czasu, to w "durnia" to w "nosy", przy czym ten, kto przegra�, dostawa� kartami po nosie. Kiedy kto� z graj�cych posiada� pieni�dze, posy�ano po w�dk�; wszyscy w�wczas wpadali w weso�y nastr�j, a "batiuszka" mawia�: "pi� w miar� nie jest grzechem; sam Pan lubi� weso�o�� i przemieni� wod� w wino na weselu w Kanie Galilejskiej". Dzieci ciekawie obserwowa�y przy tym, jak nos duchownego purpurowia� czy to od w�dki, czy od uderze� kartami, zadawanych zr�cznie r�k� wygrywaj�cego zazwyczaj ojca. Poczciwy pop jeno chrz�ka� przygaduj�c: "Kto wytrwa a� do ko�ca, ten zbawion b�dzie; przyjdzie �wi�to i dla mnie, a wtedy trzymaj si� bratku, albowiem napisano: nikomu nic winni nie b�d�cie", oraz "jak� miar� mierzycie, tak� wam odmierzone b�dzie". 

Ale oto nasta� kres weso�ego �ycia. Szereg nast�puj�cych po sobie nieurodzaj�w zmusi� w�o�cian wsi Sosn�wki do pomy�lenia o emigracji na Syberi�. Radzono nad tym na zgromadzeniach i postanowiono wreszcie wys�a� poszukiwaczy, celem odnalezienia odpowiedniego szmatu ziemi w jednej z guberni sybirskich. Pomi�dzy poszukuj�cymi by� te� Tichomirow, jako cz�owiek praktyczny i roztropny. Po trzech miesi�cach wys�a�cy powr�cili. Ziemi� znaleziono w gubernii Tomskiej. Sprzedawszy ca�y dobytek, emigranci ruszyli w drog�. Mieszka�cy Sosn�wki zaj�li kilka wagon�w d�ugiego poci�gu, jednego z tych, kt�re przeznaczono dla kolonist�w. Rzecz dzia�a si� w roku 1897-mym. Poruszaj�ce si� z wolna poci�gi zatrzymywa�y si� d�ugo na stacjach w�z�owych, gdzie przesiadali si� pasa�erowie - w Samarze, Czelabi�sku, Omsku. Emigrantom wypad�o oczekiwa� na swoje poci�gi tygodniami, i oto, poniewieraj�c si� byle jak na pod�ogach, sp�dzali dnie i noce w ciasnych budynkach stacyjnych. Przegotowanej wody brak�o dla nich w kocio�kach; pokarm gor�cy w butelkach by� niedost�pny dla biedak�w; g�odni ludzie rzucali si� na tanie �ledzie i w�dzone p�otki i zapijali je niegotowan� wod� - w rezultacie pojawi�y si� naprz�d schorzenia �o��dkowe, a potem cholera. Zapadali na ni� przewa�nie doro�li. Nie dojechawszy do Tomska, zachorowa� tak�e Tichomirow. Wszystkie objawy �wiadczy�y o cholerze. Ku przera�eniu jego �ony i dzieci, wyniesiono chorego na jednej ze stacji z wagonu i skierowano do baraku dla chorych zaka�nie. Oczywi�cie �ona i dzieci opu�ci�y r�wnie� poci�g i znalaz�y przytu�ek nie opodal od baraku, za zestawionymi, ochraniaj�cymi od �nie�ycy deskami na drodze kolejowej, aby st�d po kilka razy dziennie dowiadywa� si� o zdrowie m�a i ojca. Wie�ci by�y coraz smutniejsze. Przesz�y trzy dni, i zgn�biona Tichomirowa o�wiadczy�a dzieciom, �e i ona zachorowa�a. By�a to rozdzieraj�ca serce scena, kiedy pos�ugacze zabierali p�acz�cym dzieciom matk�. Traci�y one wraz z ni� ostanie oparcie. Ona te� nie wypuszcza�a ich d�ugo z obj��, czuj�c, �e rozstaje si� z nimi na zawsze. Ale okropniejsz� ni�li �mier�, by�a dla niej my�l o tym, �e jej drogie dzieci pozostan� jako sieroty, bez opieki na obczy�nie. 

Oto poniesiono matk� do baraku. Zrozpaczone dzieci z p�aczem bieg�y za lud�mi, unosz�cymi matk�, ale ci�kie wrota baraku zawar�y si� przed nimi. Jak�e nieszcz�snymi i samotnymi czuli si� teraz Szura i Pasza. Dzieci jak szalone biega�y doko�a baraku, przywo�uj�c to ojca, to matk�.... Ale odpowiedzi� by�y tylko szorstkie wyzwiska dozorc�w i gro�by pobicia, o ile nie odejd�. Jednak�e dzieci nie przestawa�y krzycze� i prosi� o wpuszczenie ich do baraku, aby umrze� mog�y wraz z rodzicami, bez kt�rych - jak powiada�y - nie chc�, i nie mog� �y�. Tak biega�y biedactwa do p�nej nocy i dopiero ch��d nocy zmusi� je do pomy�lenia o odzie�y, kt�r� wraz z innymi rzeczami pozostawi�y gdzie indziej. Przybywszy na miejsce, gdzie siedzia�y wprz�d z matk� przed jej zas�abni�ciem, nie znalaz�y ani �ladu swego baga�u: kto� wida� z�akomi� si� na n�dzny dobytek emigrant�w. Wcisn�wszy si� pomi�dzy deski, dzieci mocno przytuli�y si� do siebie, aby si� cokolwiek ogrza�. Szura jako starsza, troszczy�a si� bardzo o swojego braciszka, a� do �witu nie zmru�y�a oczu i noc ta wydawa�a si� jej wieczno�ci�. Zaledwie Pasza si� obudzi�, pobiegli oboje do baraku. Pierwszy dozorca, jakiego napotkali, powiedzia� im: 

"Nie przychod�cie wi�cej; rankiem wynie�li�my trupa waszego ojca, a matka tak�e pewno dzisiaj umrze". 

Trudno by�o przekona� dzieci, aby nie zbli�a�y si� do baraku. Zagl�da�y wci�� przez okna i przywo�ywa�y mam�. Czyli� naprawd� zamilknie dla nich s�odki g�os; czy w istocie i ona na wiecz�r b�dzie zimnym trupem? Tak, wieczorem dowiedzia�y si�, �e matka umar�a. Obj�wszy si�, siedzia�y przy �cianie i gorzko p�aka�y. Tej nocy Pasza nie spa� ani chwili, ci�gle p�aka� i t�skni�. Wsparty o �cian�, spogl�da� na uchodz�cy w dal szlak �elaznej drogi i prze�ywa� dzieci�c� wyobra�ni� okrutne zdarzenia ostatnich dni. Wreszcie zauwa�ywszy nadchodz�cy poci�g rzek�: "Szura, nie chc� �y� bez taty i mamy; p�jd�my, po��my si� na szynach; niechaj lokomotywa nas zgniecie na �mier�. Po co mamy �y�? Dok�d p�jdziemy teraz? Komu jeste�my potrzebni?" Z tymi s�owy Pasza poci�gn�� siostr� za r�k� i j�� wlec j� ku szynom. Szur� zdj�o przera�enie, obj�a braciszka i �kaj�c m�wi�a: "Nie, za nic nie rzuc� si� pod poci�g i ciebie nie puszcz�... boj� si�... to okropne". "Pu�� mnie, ja sam pobiegn�" - krzycza� malec. 

Kiedy tak spierali si� oboje, poci�g przelecia�. Pasza przypad� twarz� do ziemi i za�ka�: "Dlaczego� mnie wstrzyma�a? Ja nie chc� d�u�ej �y�". Starsza siostrzyczka, m�dra i czu�a j�a przekonywa� brata aby porzuci� czarne my�li. D�ugo wypad�o jej namawia� go, zanim uspokoi� si� i przyrzek� jej nie my�le� o �mierci i nie pozostawia� Szury samej na �wiecie. 

Znowu dzieci siad�y przy �cianie, tul�c si� nawzajem do siebie i oczekuj�c �witu. Postanowi�y p�j�� rankiem na mogi�y rodzic�w. Mro�na noc ci�gn�a si� niesko�czenie d�ugo dla zzi�b�ych, g�odnych dzieci. Ale oto i poranek. Dzieci pobieg�y na cmentarz, gdzie na wyznaczonym miejscu grzebano zmar�ych na choroby zaka�ne. U wr�t cmentarza dzieci poprosi�y dozorc�, aby wpu�ci� je i wskaza� im, gdzie pochowani s� ich rodzice. Ale �w odpar� im szorstko: "Czyli� ma�o przyw��czono ich tej nocy; czyli� musz� wiedzie�, kogo tutaj grzebi�? Przy tym wal� ich po dziesi�� cia� do jednego do�u, a nieraz i po dwadzie�cia". 

Nie dowiedziawszy si� niczego wi�cej, dzieci zapatrzy�y si� jeno zap�akanymi oczkami przez szczeliny parkanu na nieporz�dne szeregi pag�rk�w z wilgotnej gliny. D�ugo sta�y tak, patrzy�y i p�aka�y, dop�ki str� ich nie odp�dzi�. Przygn�bione smutkiem, milcz�ce dzieci, trzymaj�c si� za r�ce, powraca�y ku ogrodzeniom kolejowym, ochronnym �wiadkom ich ci�kich prze�y� w ci�gu pi�ciu ostatnich dni i roz��ki z matk�. Miejsce to sta�o si� dla osieroconych dzieci czym� bliskim, niby dom rodzinny. Pod ochron� �cian, j�y naradza� si� nad tym, co czyni� dalej. Niezbyt chcia�o im si� dosta� do baraku dla osieroconych dzieci, ale rozumia�y dobrze, �e by�oby to dla nich ocaleniem od g�odu, kt�ry coraz mocniej dawa� im si� we znaki. Ich niewielkie zapasy �ywno�ci przepad�y wraz z baga�em, w kt�rym znajdowa�y si� pieni�dze. 

Strach przejmowa� samotne dzieci; dokucza� im g��d i ch��d. Skowronki wiosenne weso�o kr��y�y nad nimi, �piewaj�c swoje skromne piosenki. Jaskrawe s�oneczko z�oci�o wszystko doko�a - a w sercach sierot by�a mroczna noc. Smutek i wsp�lna niedola osobliwie zbli�y�y teraz siostr� i brata. Szura sta�a si� dla Paszy jakby drug� matk�; pie�ci�a go, pociesza�a jak mog�a i m�wi�a: "Nie rozpaczajmy kochanie, B�g nas nie opu�ci". 

Ju� postanowili p�j�� do najbli�szej wsi i �ebra� o chleb, kiedy naraz us�ysza�y nad sob� szorstki okrzyk: "Co tu robicie, kim jeste�cie?" Przed nimi sta� nieznajomy cz�owiek i przypatrywa� si� im. Dzieci zmiesza�y si� i nie od razu odpar�y, �e s� emigrantami i �e ojciec i matka ich dopiero co zmarli. Nieznajomy kaza� im i�� za sob� i odprowadzi� ich do urz�du, gdzie przeznaczono im na mieszkanie barak dla osieroconych, do kt�rego tak bardzo uda� si� nie chcia�y w obawie przed gro��c� im roz��k�; barak dla dziewcz�t znajdowa� si� o kilka stacji dalej. Ale nie bacz�c na b�agania i �zy dzieci, Pasz� odprowadzono o trzy wiorsty od stacji do baraku dla ch�opc�w, a Szur� wys�ano najbli�szym poci�giem do stacji, gdzie znajdowa� si� barak dla dziewcz�t. 

�atwo sobie wyobrazi� cierpienia roz��czonych dzieci; ka�de z nich traci�o w drugim wszystko, co by�o mu drogie w �yciu. Pasz� wprowadzono do baraku, gdzie znajdowa�o si� ju� 300 ch�opc�w. Wielu przebywa�o tam ju� dosy� d�ugo; oswojeni z nowymi warunkami, zabawiali si� figlami. Przywitali oni nowicjusza drwinami i pot�nymi razami w bok i plecy - dla pierwszego zaznajomienia si�. Po tygodniu Pasza postanowi� uciec z baraku: warunki bytu, oboj�tno�� na potrzeby dzieci, grubia�stwo wielu ch�opc�w, bijatyki, ha�as i wstr�tna wodnista zupa - wszystko to sta�o si� dla� niezno�ne. J�� tedy wypatrywa� dogodnej chwili do ucieczki. Dzieciom nie pozwalano oddala� si� z baraku, ale nie mog�c zwleka� d�u�ej, pewnej ciemnej nocy Pasza wyszed� na podw�rze, przeskoczy� drewniany parkan w dogodnym miejscu i pu�ci� si� cwa�em w stron� przeciwn� kolei. Co� o pi�� wiorst od niej, zaczyna� si� wielki las. Znalaz�szy si� w g�szczu, Pasza poczu� si� spokojniejszy. Nie bieg� ju� teraz, ale szed�, staraj�c si� nie straci� z oczu skraju lasu, �eby nie za...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin