Hermann Multhaupt Strach diab�a Mistyczny krymina� ISBN: 978-83-60703-16-8 wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2007 Co duch trzyma� chce w skryto�ci, Po obliczu pozna� nie da; Czy to smutki czy rado�ci, Wszystko to sen i u�uda. I Wiosna oszala�a. Na d�ugo przed czasem, kt�ry jej wyznacza kalendarz, zaatakowa�a cienkie pow�oki �nie�ne "Drasch os Montes" na p�nocy Portugalii jak rozw�cieczony byk czerwon� p�acht�. Igra�a ze s�o�cem, jakby by�o lekkie niczym lotka do gry w badmintona, a czerwone wi�zki dr��cego gor�ca grza�y ziemi� i wypala�y delikatn� ziele�, kt�ra w�a�nie kie�kowa�a z ciemnego �ona. Budzi�a soki nawet w starych drzewach, w m�czyznach i kobietach, kt�rzy rozci�gali zesztywnia�e od artretyzmu �ci�gna, w pomarszczonych d�bach korkowych, w kruchym eukaliptusie, roztaczaj�cym sw�j zapach nad krajobrazem. Wiosna nie zna�a umiaru. Wznieci�a �ar, kt�ry przypomina� ogie� piekielny, wyprzedzi�a lato, zmiot�a je z oblicza ziemi, zrywa�a gar�ciami kartki z kalendarza i wymazywa�a miesi�ce. Rzeki czerpa�y resztki w�d roztopowych ponad chmurami, a gdy osi�ga�y r�wnin�, p�ka�y kamienie w korycie, ostatnie krople wyparowywa�y na d�ugo przed osi�gni�ciem uj�cia, morze odst�pi�o od starego przyzwyczajenia mieszania w jego miejscu s�odyczy i soli. Strumienie zmienia�y si� w stru�ki jak symfonie w przebrzmia�e etiudy. Wiosna by�a spragniona. Przenosi�a swoj� potrzeb� rozkwitu jak zaka�n� chorob�. Zwi�kszy� si� popyt na alkohole i wod� mineraln�; r�s� dalej, gdy d�wi�k dzwon�w przeszed� w falset, a kasa "Caf� de Paris" ju� tylko ochryple brz�cza�a. Pod starymi platanami nie by�o ju� wolnych miejsc. Cie� lito�ciwie oferowa� schronienie dla trzydziestu os�b; kto chcia� zaj�� miejsce siedz�ce, musia� zadowoli� si� miejscem przy kt�rym� z dw�ch sto��w stoj�cych w pe�nym s�o�cu. Nawet ostatnie wolne chwiejne krzes�o przy samym kraw�niku zosta�o zaj�te przez chc�cego ugasi� pragnienie m�czyzn�. Mia� oko�o dwudziestu o�miu lat. Nosi� jasny lniany garnitur i, mimo upa�u, krawat. Marynarka spoczywa�a teraz lu�no na jego barkach. Podwini�te r�kawy bia�ej koszuli ods�ania�y przedramiona; by�y muskularne i lekko opalone. Jego twarz kry�a si� w uko�nym cieniu s�omkowego kapelusza, takiego samego, jaki upodoba� sobie Renoir. - Przepraszam pani�, czy to miejsce jest jeszcze wolne? - zapyta� m�czyzna. - Przecie� ju� pan usiad� - u�miechn�a si� kobieta. Opu�ci�a gazet�, sponad kt�rej zlustrowa�a nowego go�cia, i po�o�y�a j� posk�adan� na okr�g�ym stoliku. Fili�anka cafezinho by�a prawie pusta. - Nie chc� pani sprawia� przykro�ci - powiedzia� m�czyzna, udaj�c dotkni�tego. - Naprawd� nie ma ju� innego wolnego miejsca poza tym chybotliwym krzes�em przy kraw�niku. - A gdyby nawet najbardziej zacienione miejsce w "Caf� de Paris" by�o wolne i tak by pan tu usiad� - zauwa�y�a kobieta. Da�a m�czy�nie troch� czasu, aby m�g� pokona� swoje zdumienie i znale�� w odpowiedzi odpowiednie s�owa. - Jak mam to rozumie�? - Tak jak to powiedzia�am, dok�adnie tak. By�a typem kobiety w nieokre�lonym wieku. Mog�a mie� dwadzie�cia, ale tak�e czterdzie�ci lat. Jej uroda by�a ponadczasowa. Mia�a na sobie lekk�, jasn� sukienk� z jedwabiu, zako�czon� falbankami. Jej kr�cone blond w�osy z przedzia�kiem zalane s�o�cem opada�y na ramiona. Spod d�ugich rz�s obserwowa�o go dwoje p�on�cych w ciemno�ci oczu. Usta lepiej opisa�by Mir� dwoma �mia�ymi kreskami ni� on s�owami. Jej z�by po�yskiwa�y biel� jak sze�cienne domki nad morzem. Dlaczego w�a�ciwie pr�buje si� rozezna� w wieku kobiet? Kobiety s� jak roczniki wina. M�ode - pieni�ce si�, orze�wiaj�ce, musuj�ce, cierpkie, �atwo uderzaj�ce do g�owy, lub dojrza�e - aromatyczne, o wyra�nym kwiecie, ci�kie, tre�ciwe... - Dzi�kuj� za komplement - kobieta skin�a g�ow�. Muska�a swoje pi�kne d�onie d�ugimi pomalowanymi na czerwono paznokciami. - Jaki komplement? - zirytowany, odchyli� si� do ty�u. - Przecie� wcale z pani� nie rozmawia�em. - Widzia�am pana my�li. - Widzia�a pani? Czy jest pani kim� w rodzaju jasnowidza? Kobieta nie odpowiedzia�a. Wypi�a ostatni �yk cafezinho. - Czy mog� zaproponowa� pani co� do picia? Mo�e campari z sod�? Przy tym upale wci�� chce si� pi�, prawda? - Wcale tak nie uwa�am. Jestem przyzwyczajona do upa�u. Tam gdzie mieszkam... Poza tym z do�wiadczenia wiem, �e w upalne dni najlepiej gasi� pragnienie czym� gor�cym. Na przyk�ad kaw� albo cafezinho. - A wi�c jeszcze jedno cafezinho? - i nie czekaj�c na odpowied�, zawo�a�: - Panie starszy, prosz� jeszcze jedno cafezinho! M�czyzna w s�omkowym kapeluszu mia� teraz pretekst, aby by� niedyskretnym. Przysun�� swoje krzes�o dziesi�� centymetr�w bli�ej sto�u, a tym samym bli�ej kobiety, i gwa�townie si� zachwia�, poniewa� jedna noga krzes�a na sekund� nalaz�a si� bez oparcia nad kraw�nikiem. Opanowa� jednak sytuacj� w mgnieniu oka i spyta� r�wnie szybko: - Chcia�bym, je�li pani pozwoli, powr�ci� do mojego pytania. Sk�d pani wiedzia�a, co my�l�, przyjmuj�c oczywi�cie, �e w og�le my�la�em? Kobieta wyd�a czerwone wargi. - Obawiam si�, �e jest pan �artownisiem. Nie ma nawet jednej sekundy, w kt�rej ludzki m�zg nie by�by aktywny. Tym samym w ka�dej chwili si� czym� zajmuje. W tym przypadku - mn�. M�czyzna zn�w odchyli� si� do ty�u. - A wi�c m�j komplement dla pani to czysto teoretyczne za�o�enie. Jest pani psycholo�k�, czy� nie? A mo�e tak�e psychoterapeutk�? - Nie chc� na razie m�wi� na ten temat. - Czy przyczyna tkwi w tym, �e jeszcze si� nie przedstawi�em i jeste�my sobie w�a�ciwie obcy? Nazywam si� Florentinho, jak portugalski malarz, Antonio Florentinho. - Wiem - kobieta skin�a g�ow�. - Wiem w�a�ciwie wszystko o panu. Znam pa�ski wiek, pa�ski zaw�d, pa�skie oceny szkolne, pa�ski rozmiar kapelusza. Wiem te�, �e mimo upa�u wybra� si� pan w sobotni poranek do �r�dmie�cia, aby pozna� jak�� m�od� dziewczyn�. Jest pan samotny, rozumiem, i nie ma pan szcz�cia do kobiet, poniewa� jest pan nie�mia�y. Zanim pan przyszed� do mojego stolika, upatrzy� pan sobie t� dziewczyn� z kasztanowymi w�osami, kt�ra w�a�nie opu�ci�a drugi stolik na lewo od pana. B�d�my szczerzy, nie mia� pan odwagi. Ale to nie szkodzi. Ona ju� ma wielbiciela. Wyobra�a� pan sobie, �e ma u mnie nieco wi�ksze szanse. Kobieta prawie czterdziestoletnia, tak pan my�la�, jest mo�e mniej wybredna. Wyrafinowane, m�j kochany! Ale jakich�e forteli nie rodzi samotno��? Florentinho zerwa� si� na r�wne nogi, krzes�o z �oskotem przewr�ci�o si� na bruk. - Przepraszam pana, moja wypowied� musia�a na pana zadzia�a� jak zimny prysznic. Kobieta wsta�a i zrobi�a taki ruch, jakby chcia�a si� oddali�. - Chwileczk�! Chwileczk�! - Antonio Florentinho podni�s� krzes�o, dotkn�� mokrego od potu czo�a. - Jest mi pani winna wyja�nienie, prosz� pani! Nie mo�e pani tak po prostu wnika� w moje my�li! Kim pani jest? Co pani wyprawia? Co pani ma zamiar ze mn� zrobi�? - zawo�a�, �ci�gaj�c na siebie uwag� go�ci. Niepostrze�enie podszed� kelner z napojami: - Dobrze si� pan czuje, senhor? Mo�e zechcia�by pan usi��� w cieniu... Za moment b�d� tam dwa wolne miejsca. - Zostan� - wymamrota� Florentinho. Kobieta tak�e zaj�a swoje miejsce. - Przepraszam, to s�o�ce, ale zaraz sobie z tym poradzimy- u�miechn�a si� i da�a kelnerowi znak, by si� oddali�. Antonio Florentinho uspokoi� si�, mimo �e upa� i ciekawo�� niemal wypala�y dziury w jego kapeluszu. - Nie chc� si� z panem bynajmniej zanadto spoufala�. Poprzesta�my na tym, �e troch� o panu wiem, nic wi�cej, poniewa� nie op�aca si� wiedzie� wi�cej. Jest pan naiwniakiem. Nie jest pan gangsterem, nie nale�y pan do mafi i, nie jest pan wpl�tany w �aden skandal polityczny, nie przyjmowa� pan �ap�wek. Jest pan przeci�tnym cz�owiekiem z wyg�rowanymi wymaganiami. Z oczekiwaniami, kt�re nie mog� si� spe�ni�. W ka�dym razie nie bez czyjego� udzia�u. Sam... - kobieta przerwa�a, aby zapali� papierosa, kt�rego wetkn�a do szklanej lufki - ... sam nie ma pan odwagi i umiej�tno�ci, aby przerwa� b��dne ko�o, w kt�rym pan si� znalaz�. Florentinho zatrz�s� si�. Kostki jego prawej d�oni �ci�ni�tej w pi�� zabarwi�y si� na bia�o. - Sprawia pani wra�enie, jakby mnie chcia�a sprowokowa�, a w miar� mo�liwo�ci nam�wi� do czego� nielegalnego - sykn��. - Kto pani� przys�a�? Kim w�a�ciwie pani jest? - To dwa pytania naraz - u�miechn�a si� kobieta. - Co do pierwszego: nikt nie chce pana do niczego nam�wi�, czego nie zrobi�by pan z w�asnej woli. - Co to ma znaczy�? - Niech pan poczeka. Lepiej mnie pan zrozumie, gdy odpowiem na pa�skie drugie pytanie. - Jestem bardzo ciekawy. - Jestem diab�em w jego �e�skiej postaci. Wok� stoj�cych na stole fi li�anek kr��y�a osa. Jej g�o�ne bzyczenie nagle wyda�o si� Florentinho podobne do d�wi�ku pi�y tarczowej. Zamachn�� si� na ni� otwart� d�oni�, nie trafi � jednak, spr�bowa� jeszcze raz, ale chybi� o kilka centymetr�w. - Ale z pana ryzykant - powiedzia�a senhora. - Nie boi si� pan, �e pana u��dli? - Czym�e jest u��dlenie osy w por�wnaniu z konwersacj� z diab�em? - Aha, nie wierzy mi pan. - Ot� to. Od d�u�szego czasu mam wra�enie, �e wodzi mnie pani za nos. Ale nie ze mn� takie numery, senhora czy te� pani diablico! - To ju� brzmi lepiej - energicznie dmuchn�a mu w twarz dymem z papierosa, opuszczaj�c r�wnocze�nie powieki. - Niech pan o czym� pomy�li - powiedzia�a. - Dobrze. My�la� o kobiecie z kasztanowymi w�osami, kt�ra wzbudzi�a jego zainteresowanie i sta�a si� obiektem marze�. Znikn�a jednak, gdy tylko przypomnia� sobie, �e ona ma ju� wielbiciela. - Nie musi tak by� - u�miechn�a si� kobieta i podnios�a powieki. - Jak? - Tak, �e zostanie ze swoim wielbicielem. Wyeliminuj� go i dam panu okazj� do poznania dziewczyny z kasztanowymi w�osami. - Pani jest z piek�a rodem! - rozz�o�ci� si� Florentinho. - Dok�adnie, przecie� panu powiedzia�am. Jestem diab�em w jego kobiecej postaci, co - mam nadziej� - mo�e pan sam z �atwo�ci� stwierdzi�. - Ale... - Florentinho popatrzy� n...
UWOLNIENIE_OD_ZLYCH_DUCHOW