Królowa Lata.doc

(1266 KB) Pobierz
James Patterson

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



 

 

 

PROLOG

 

 

 

 

 

   Król Lata ukląkł przed nią.

  - Czy dokonujesz wyboru świadoma ryzyka chłodu zimy?

   Patrzyła na chłopaka, którego pokochała. Nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, że może nie być człowiekiem. Teraz zaś jego skóra promieniała, jakby migotały pod nią płomienie. Wydawała się taka niezwykła i piękna, że nie mogła oderwać oczu.

  - Tak.

  - Czy rozumiesz, że jeśli nie jesteś tą jedyną, będziesz musiała nosić brzemię chłodu Królowej Zimy, nim kolejna śmiertelniczka nie odejmie próby? I ostrzeżesz tą śmiertelniczkę, by mi nie ufała? – Zamilkł, spoglądając na nią ze smutkiem.

   Skinęła głową.

  - Jeśli mi odmówi, będziesz przekazywać ostrzeżenie kolejnym dziewczętom. I nie ustaniesz, dopóki któraś się nie zgodzi. Ty zaś zostaniesz uwolniona od chłodu.

  - Rozumiem. – Uśmiechnęła się uspokajająco, po czym podeszła do krzewu głodu. Liście musnęły jej ramiona, gdy pochylała się, by sięgnąć pod gałęzie.

   Oplotła palce wokół kostura Królowej Zimy. Kij był zwyczajny, wytarty, jakby niezliczone dłonie dotykały niegdyś drewna. Ale o tych rękach, innych dziewczynach, które znalazły się tu przed nią, nie chciała myśleć.

   Czekała przepełniona nadzieją i strachem.

   Przesunął się za jej plecami. Szelest drzew stał się niemal ogłuszający. Blask bijący od jego skóry i włosów przybrał na intensywności. Na ziemi ścielił się jej własny cień.

   Szepnął:

  - Błagam, niech to będzie ona…

   Trzymała kostur Królowej Zimy pełna nadziei. Przez chwilę wierzyła, że się udało, ale potem przeszył ją chłód, jakby okruchy lodu zaczęły krążyć nagle w jej żyłach.

  - Keenan! – krzyknęła.

   Ruszyła chwiejnie w stronę Króla Lata, ale on odszedł. Jego skóra już nie promieniała.

   Została sama, za towarzysza mając jedynie wilka. Mogła tylko czekać, żeby powiedzieć kolejnej dziewczynie, jakim szaleństwem jest zakochać się w Keenanie i mu zaufać.



ROZDZIAŁ 1

 

 

 

Widzący, innymi słowy ludzie z darem Wzroku… przeżywają bardzo zatrważające spotkania z [WRÓŻKAMI, które nazywają Sleagh Maith albo dobrym ludem].

-Sekretne królestwo (The Secret Commonwealth),

Robert Kirk  i Andrew Lang (1893)

 

  - Czwórka do bocznej łuzy. – Aislinn wykonała zdecydowane, szybkie pchnięcie kijem; bila wpadła do otworu z miłym dla uszu stukotem.

   Jej przeciwnik, Denny, wyznaczył trudniejszy cel w narożniku. Aislinn przewróciła oczami.

  - Co? Śpieszy ci się?

   Wskazał kijem w wybranym wcześniej kierunku.

  - Jasne – rzuciła i dodała w myślach: „Skupienie i kontrola, tylko o to w tym chodzi”.

   Wbiła dwójkę.

   Denny skinął głową, z jego strony to prawie była pochwała.

   Aislinn okrążyła stół, zatrzymała się, potarła kij kredą. Dobiegające zewsząd  trzaski zderzających się bil, przytłumione śmiechy, a nawet potok country i bluesa, nieprzerwanie płynący z szafy grającej, pomagały jej się skupić na rzeczywistym świecie – tym należącym do ludzi, bezpiecznym. Niestety, nie był to jedyny świat. Czasem jednak, w chwilach takich jak ta, Aislinn udawało się zapomnieć o istnieniu drugiego świata – tego potwornego.

  - Trójka w róg. – Spojrzała na kij. To będzie dobry strzał.

   „ Skupienie. Kontrola.”

   I wtedy po jej ciele rozeszło się ciepło. Wróż, którego zbyt gorący oddech poczuła na karku, wąchał jej włosy. Wbijał jej w skórę ostro zakończony podbródek. Zainteresowanie Szpiczastej Twarzy zdecydowanie nie sprzyjało skupieniu.

   Uderzyła, ale trafiła tylko białą bilę.

   Denny wziął kulę do ręki.

  - Co to było?

  - Strzał do chrzanu?

   Zmusiła się do uśmiechu, patrząc na towarzysza, na stół, wszędzie, tylko nie w kierunku hordy istot wchodzących przez drzwi. Ale co z tego, że Aislinn odwróciła wzrok, skoro i tak je słyszała: śmiechy i piski, zgrzytanie zębów i trzepot skrzydeł, kakofonię, przed którą nie mogła uciec. O tej porze wróżki tłumnie wylegały na ulice – z jakiegoś powodu czuły się swobodniej po zmierzchu. Naruszały jej przestrzeń, odbierając szansę na spokój, którego tak pragnęła.

   Denny nie przyglądał się jej badawczo, nie zadawał niewygodnych pytań. Po prostu zasygnalizował gestem, żeby odsunęła się od stołu, i zawołał:

  - Grace, skarbie, puść coś dla Ash.

   Przy szafie grającej Grace wybrała jeden z niewielu utworów nieutrzymanych  w stylistyce country i bluesa, Break Staff Limp Bizkit.

   Kiedy popłynęły dziwnie kojące słowa, wyśpiewywane grobowym głosem wyrażającym wściekłość, która aż ściskała żołądek, Aislinn uśmiechnęła się.  „ Gdybym tylko mogła sobie ulżyć, wyładować na wróżkach lata złości…” Przesunęła ręką po gładkim, drewnianym kiju, obserwując, jak Szpiczasta Twarz wiruje przy Grace. „Zaczęłabym od niego. Tutaj. Teraz.” Przygryzła wargi. Oczywiście wszyscy by pomyśleli, że ześwirowana, gdyby zaczęła znienacka wymachiwać kijem. Wszyscy poza wróżkami.

   Nim piosenka dobiegła końca, Denny wbił pozostałe bile.

  - Nieźle. – Aislinn podeszła do stojaka i odłożyła kij na wolne miejsce. Z tyłu Szpiczasta Twarz zachichotał, wysoko i przenikliwie, i wyrwał jej kilka włosów.

  - Jeszcze jedna partyjka? – Ton głosu Denny’ego zdradzał, że zna odpowiedź. Miał dobrą intuicję.

   Szpiczasta Twarz otarł się o jej włosy. Aislinn chrząknęła.

  - Może innym razem?

  - Jasne. – Denny zaczął rozkręcać swój kij. Stali bywalcy nigdy nie komentowali jej huśtawek nastroju ani dziwacznych nawyków.

   Odeszła od stołu, mrucząc pod nosem słowa pożegnania, umyślnie nie patrząc na wróżki. Przestawiały bile, wpadały na ludzi – robiły wszystko, żeby sprawić kłopoty – ale nie wchodziły jej w drogę tego wieczoru, jeszcze nie. Zatrzymała się przy stole najbliżej drzwi.

  - Spadam.

   Jeden z chłopaków wyprostował się po wykonaniu niezłego kombinowanego strzału. Pogładził swoją kozią bródkę.

  - Czas na kopciuszka?

  - Wiesz, jak to jest. Trzeba dotrzeć do domu, zanim zgubi się pantofelek. – Uniosła stopę w podniszczonej tenisówce. – Nie ma sensu kusić księcia.

   Prychnął i odwrócił się w stronę stołu.

   Wróżka o sarnim spojrzeniu przemknęła przez klub – chuda jak szczapa, była jednocześnie wulgarna i zachwycająca. Duże oczy nadawały jej twarzy zdumiony wyraz. Sprawiały, że wydawała się słaba, niewinna. Ale wcale taka nie była.

   „Żadna z nich nie jest”.

   Kobieta przy stole obok strzepnęła popiół do przepełnionej popielniczki.

  - Do zobaczenia za tydzień.

   Aislinn skinęła głową, zbyt spięta, żeby odpowiedzieć.

   Wykonując tak szybki ruch, że śmiertelnik ujrzałby tylko rozmazaną plamę, Sarnie Oczy wysunęła gwałtownie cienki, niebieski język w kierunku wróża z kopytami. Cofnął się, ale strużka krwi i tak spłynęła po jego zapadniętych policzkach. Winowajczyni zachichotała.

 

   Aislinn mocno przygryzła wargi i uniosła rękę, żeby pomachać Denny’emu po raz ostatni. „Skup się”. Usilnie starała się iść spokojnie i zachować zimną krew, chociaż przepełniające ją emocje bardzo to utrudniały.

   Wyszła na zewnątrz, mocno zaciskając zęby, by nie palnąć czegoś głupiego. Chciała się odezwać, powiedzieć wróżkom, żeby się wynosiły. Wtedy sama nie musiałaby odchodzić. Ale nie mogła. „Nigdy”. Gdyby to zrobiła, poznałyby jej sekret, odkryłyby, że je widzi.

   Nie miała innego wyjścia, musiała dochować tajemnicy. Babcia wpoiła jej tę zasadę, nim Aislinn nauczyła się pisać własne imię. „ Nie podnoś głowy i trzymaj buzię na kłódkę”. Strategia polegająca na ukrywaniu się wcale jej się nie odpowiadała, ale gdyby zdradziła się choć słowem, że miewa tak buntownicze myśli, babcia zamknęła by ją na cztery spusty i zmusiła do nauki w domu. A to oznacza zero bilardu, zero imprez, zero wolności i zero spotkań z Sethem. W gimnazjum wystarczająco długo musiała znosić takie ograniczenia.

   „Nigdy więcej”.

   Dlatego, Hamując wściekłość, Aislinn ruszyła do centrum, szukając względnego bezpieczeństwa, jakie zapewniały żelazne pręty i stalowe drzwi. Czy to w czystej postaci, czy jako stop, żelazo szkodziło wróżkom, a zatem cudownie poprawiało jej nastrój. Pomimo niechęci do niewidzialnych istot przemierzając ulice uważała Huntsdale za swój dom. Wybrała się kiedyś do Pittsburgha, włóczyła po Waszyngtonie, zwiedziła Atlantę. Wszystkie te miejsca były dość sympatyczne, ale także zbyt dobrze prosperujące, zbyt żywe, wypełnione nazbyt dużą ilością parków i drzew. Huntsdale nie prosperowało dobrze. I to od wielu lat. Dzięki temu wróżkom nie wiodło się tutaj najlepiej.

   Odgłosy ich hulanek dochodziły z większości uliczek, które mijała. Nie było to najmilsze, ale i tak bardziej znośne od tłumu wróżek szalejących w centrum handlowym w Waszyngtonie czy ogrodach botanicznych w Pittsburghu. Próbowała pocieszyć się tą myślą. W Huntsdale było mniej wróżek i mniej ludzi.

   „A mniej znaczy lepiej”.

   Ulice nie świeciły pustkami, ludzie załatwiali swoje sprawy, robili zakupy, śmiali się. Im było łatwiej, nie dostrzegali niebieskiej wróżki, która przyparła do muru kilka skrzydlatych stworzeń; nigdy nie widzieli istot o lwich grzywach uganiających się po liniach wysokiego napięcia, potykających się o siebie, spadających na dziwaczne wysokie kobiety z zakrzywionymi zębami.

   „Chciałabym być ślepa jak inni ludzie…” To życzenie Aislinn trzymała w tajemnicy przez całe życie. Lecz rzeczywistość pozostawała niezmienna. Nawet gdyby jakimś cudem przestała widzieć wróżki, nie zdołałaby o nich zapomnieć.

   Wsunęła ręce do kieszeni i ruszyła dalej, mijając matkę z osowiałymi dziećmi; wystawy sklepowe, które pokrywał szron; zmrożone w szarą skorupę błoto ciągnące się wzdłuż ulic. Zadrżała. Zima, która zdawała się nie mieć końca, już się zaczęła.

   Minęła skrzyżowanie Harper i Trzeciej z myślą, że już blisko, gdy z uliczki wyszły te same dwie wróżki, które śledziły ją prawie codziennie od dwóch tygodni. Długie, białe włosy dziewczyny unosiły się niczym smużki dymu. Miała trupio-sine usta. Była ubrana w wytartą, brązową spódnicę ze skóry, obszytą szerokimi taśmami. To opierała się o ogromnego, białego wilka, to na nim jechała.  Skóra dziewczyny parowała pod wpływem dotyku towarzysza. Krzyczała na wróżka, odpychała go i okładała pięściami, ale on tylko się uśmiechał.

   Ten uśmiech był zniewalający. Od wróża bił delikatny blask przypominający żarzące się węgle. Sięgające ramion włosy połyskiwały niczym cienkie struny miedzi, które mogłyby przeciąć skórę, gdyby Aislinn wsunęłaby w nie palce – szczęśliwie nie miała takiego zamiaru. Nawet gdyby był człowiekiem, nie wpadłby jej w oko. Opalony i zbyt ostentacyjnie przystojny, paradował dumnie, dając do zrozumienia, że jest świadomy swojej atrakcyjności. Poruszał się tak, jakby kontrolował wszystkich i wszystko, przez co wydawał się wyższy. A przecież nie był równie postawny jak kościste dziewczyny przy rzece albo ci dziwni, korowoskórzy ludzie przemierzający ulice miasta. Właściwie niewiele ponad przeciętną – mierzył zaledwie głowę więcej niż Aislinn.

   Czuła od wróżka zapach polnych kwiatów, w jego bliskości słyszała szum wierzbowych gałęzi, jakby siedziała nad stawem podczas jednego z rzadkich letnich dni. Złudzenie pełni lata tuż przed chłodną jesienią. Chciała zachować t wrażenie, upajać się nim, aż ciepło przeniknie skórę. Czuła też nieodparte pragnienie. Które ją przerażało – by zbliżyć się do wróża, do jakiejkolwiek wróżki. Ale przede wszystkim to on ją przerażał.

   Aislinn trochę przyśpieszyła, ale nie nadmiernie. „Nie biegnij”. Jeśli rzuci się do ucieczki, zaczną ją gonić. Wróżki zawsze tak postępowały.

   Zanurkowała do Komixowych Konexji. Czuła się bezpieczna między rzędami nie polerowanych, drewnianych skrzyń, które wypełniały sklep. „Moje miejsce”. Każdego wieczoru wymykała się wróżkom, ukrywała się, czekała, aż przejdą, znikną jej z oczu. Czasami musiała podejmować kilka prób przechytrzenia ich, ale jak na razie taktyka się sprawdzała.

   Schroniła się w Konexjach z nadzieją, że jej nie zauważyli.

   I wtedy wszedł on, ukrywający nienaturalny blask pod ludzką powłoką, widoczną dla wszystkich.

   „To coś nowego”. A „nowe” nie oznaczało nic dobrego, nie wtedy, kiedy w grę wchodziły wróżki. Zwykle pozostawały niewidzialne i niesłyszalne, chyba że ujawniały się z własnej woli. Naprawdę silne, te, które mogły się zapuszczać dalej w miasto, potrafiły przywdziewać powłoki – zafałszować rzeczywistość – ukrywać się w realnym świecie, udając ludzi. Przerażały ją bardziej od pozostałych.

   Ten wróż był nawet gorszy. Stworzył powłokę, jakby nie sprawiało mu to żadnego problemu. Zatrzymał się przy ladzie i zaczął rozmawiać z Eddym, pochylając się w jego stronę, żeby przebić się przez muzykę ryczącą z głośników ustawionych w rogach.

   Eddy zerknął na nią, po czym ponownie spojrzał na wróża. Wymówił jej imię. Wyczytała to z ruchu warg chłopaka.

   „Nie”.

   Wróż ruszył w jej stronę rozpromieniony, wyglądał zupełnie jak jeden z zamożniejszych ludzi z jej klasy. Odwróciła się do niego plecami i podniosła stare wydanie Koszmarów i baśni *. Ścisnęła je z nadzieją, że nie trzęsą jej się ręce.

  - Aislinn, zgadza się? – Wróż podszedł, ocierając się o nią ramieniem. Zerknął na komiks z cierpkim uśmiechem. – Dobre?

   Cofnęła się i spojrzała badawczo. Jeśli zamierzał udawać człowieka, z którym chciałaby porozmawiać, poniósł porażkę. Od nogawek wytartych dżinsów po ciężki wełniany płaszcz prezentował się zbyt szykownie. Co prawda miedzianą barwę włosów zastąpił piaskowy odcień blond, a dziwna aura lata zniknęła, jednak chłopak wydawał się zbyt ładny, aby być prawdziwy.

  - Nie jestem zainteresowana. – Odłożyła komiks na miejsce i ruszyła do kolejnego przejścia między skrzyniami, starając się panować nad strachem. Bezskutecznie.

   Ruszył za nią, w zbyt bliskiej odległości.

   Nie sądziła, że ją skrzywdzi, a przynajmniej nie tutaj, nie na oczach świadków. Pomimo wszelkich wad wróżki zachowywały się lepiej, kiedy przybierały ludzką postać. Może ze strachu przed stalowymi kratami w więzieniu. Powód naprawdę nie miał znaczenia. Liczyło się tylko to, że tej zasady najwyraźniej się trzymały.

   Ale kiedy Aislinn zerknęła na wróża, chciała rzucić się do ucieczki. Przypominał jednego z tych dużych kotów w zoo – czyhających na ofiarę zza fosy.

   Truposza czekała przed sklepem, niewidzialna, siedząc na grzbiecie wilka. Miała melancholijny wyraz twarzy, jej ciemne oczy połyskiwały niczym opale.

   „Nie patrz na niewidzialne wróżki, zasada nr 3”. Aislinn spokojnie odwróciła wzrok i wbiła go w skrzynię tuż przed sobą, jakby rozglądała się po sklepie.

  - Umówiłem się na kawę ze znajomymi. – Wróż się przybliżył. – Chcesz dołączyć?

  - Nie. – Odsunęła się, zwiększając dzielącą ich odległość. Przełknęła ślinę, ale nadal miała sucho w gardle. Tak bardzo ją przerażał, a zarazem pociągał.

   Ruszył za nią.

  - Może innym razem.

   To nie było pytanie, nie tak naprawdę. Aislinn potrząsnęła głową.

  - Zdecydowanie nie.

  - Wygląda na to, że jest odporna na twoje uroki, Keenan! – zawołała Truposza. Miała melodyjny głos, ale jej słowa brzmiały szorstko. – Mądra dziewczynka.

Aislinn się nie odezwała. Truposza była niewidzialna. „Nie odpowiadaj na pytania niewidzialnych wróżek, zasada nr 2”.

*Nightmares and Fairy Tales, amerykańska seria komiksowa wydawana w latach 2002-2005.

Wróż też nie zareagował na słowa towarzyszki ani nawet na nią nie spojrzał.

  - Mogę odezwać się do ciebie przez jakiś komunikator? Albo wysłać ci maila?

  - Nie – odparła ostro. Przełknęła ślinę. Język przywarł jej do podniebienia, dlatego wydawała cichy mlaszczący dźwięk, gdy dodała: - Nie jestem zainteresowana.

   Ale była. Nienawidziła siebie za to, ale im bliżej podchodził, tym bardziej pragnęła powiedzieć „Tak, tak, proszę, tak” na każde jego życzenie. Nie mogła tego zrobić.

   Wyjął świstek papieru z kieszeni i coś na nim naskrobał.

  - To mój adres. Na wypadek gdybyś zmieniła zdanie…

  - Nie zmienię. Wzięła od niego karteluszek, nie pozwalając, by nieznajomy musnął palcami jej dłoń. Bała się, że kontakt fizyczny pogorszył by sprawę. „Bierny opór” – to właśnie doradziła by babcia. ”Po prostu przez to przebrnij i bierz nogi za pas”.

   Schowała papierek do kieszeni. Eddy ją obserwował; Truposza ją obserwowała. Chłopak wróż przysunął się i szepnął:

  - Naprawdę chciałbym cię poznać… - Obwąchał ją, jakby była jakimś zwierzęciem, jakby nie różnił się od swoich mniej ludzkich pobratymców. – Naprawdę.

   „ I to była zasada nr 1: nigdy nie przyciągaj uwagi wróżek”. Aislinn omal nie straciła równowagi, próbując odsunąć się od wróża i tłumiąc niewyjaśnione pragnienie, żeby się poddać jego urokowi. Potknęła się w drzwiach, gdy trupeczka szepnęła:

  - Uciekaj, póki możesz.

   Keenan obserwował, jak Aislinn odchodzi. Nie  biegła, chociaż chciała. Wyczuwał strach dziewczyny tak, jakby słyszał dudniące serce spłoszonego zwierzęcia. Ludzie zwykle przed nim nie uciekali, zwłaszcza dziewczęta. Przez wszystkie lata prowadzenia tej gry tylko jedna śmiertelniczka tak się zachowywała.

   Ta jednak się go bała. Zbladła, gdy podszedł, co sprawiło, że jej twarz wydawała się obliczem zjawy okolonym prostymi, czarno-niebieskimi włosami. „Delikatna”. Można było odnieść wrażenie, że jest bardziej bezbronna,, że łatwiej się do niej zbliżyć. Pewnie dlatego, że była taka drobna. Wyobraził sobie, że mógłby wsunąć głowę dziewczyny pod brodę i otulić całe jej ciało połą płaszcza. „Doskonała”. Potrzebowała kilku wskazówek w kwestii ubioru i biżuterii – ale to było nieuniknione w tych czasach. Na szczęście miała długie włosy.

   A ta dziwna kontrola nad emocjami sugerowała, że dziewczyna może się okazać niebanalnym wyzwaniem. Większość kobiet, które wybierał, była impulsywna, wybuchowa. Dawniej uznawał to za dobry omen – Królowa Lata i płomienna namiętność. To miało sens.

   Donia wyrwała go z zamyślenia.

  - Ona cię chyba nie lubi.

  - I co z tego?

   Wydęła sine usta – były jedyną plamą koloru na zimnej białej twarzy.

   Włosy, niegdyś blond, teraz miały barwę śnieżnej nawałnicy, blada cera uwypuklała sine usta, ale Donia nadal była równie piękna jak tamtego dnia, kiedy została Zimową Panną. „Piękna, ale już nie należy do mnie, nie tak jak Aislinn”.

  - Keenan – warknęła, a obłoczek lodowatego powietrza wydobył się z jej ust. –Ona cię nie lubi.

  - Polubi. – Wyszedł ze sklepu i strząsnął ludzką powłokę. Potem wymówił słowa, które zmieniły los tylu dziewcząt:

  - Śniłem o niej. To ona.

   W tym momencie los Aislinn jako śmiertelniczki został przypieczętowany. Jeśli tylko nie przeistoczy się w Zimową Pannę, będzie należała do niego – na dobre i na złe.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



ROZDZIAŁ 2

 

 

[Sleagh Maith, czyli dobry lud] nic ziemskiego nie zatrważa tak jak zimne żelazo.

- Sekretne Królestwo (The Secret Commonweath),

Robert Kirk i Andrew Lang (1893)

 

   Chociaż wróż wytrącił ją z równowagi, Aislinn nie mogła wrócić do domu. Kiedy panował pozorny spokój, babcia nie traktowała jej zbyt rygorystycznie, ale gdyby wywęszyła kłopoty, przestałaby być taka wyrozumiała. Aislinn nie chciała ryzykować, nie, jeśli miała wybór, i dlatego musiała się opanować.

   Ogarniała ją taka panika, jakiej nie czuła od lat – do tego stopnia, że w biegu minęła parę przecznic, przyciągając uwagę wróżek. Na początku kilka z nich rzuciło się w pościg, aż jedna z wilczych istot warknęła na pozostałe i odpuściły. Tylko ona pędziła teraz za dziewczyną. Sadziła wielkie susy, podążając Trzecią Aleją. Jej połyskujące futro wydawało niezwykłe dźwięki, układające się w czarowną melodię, która mogła wzbudzić zaufanie każdego słuchacza.

   Aislinn zwolniła, mając nadzieję, że zniechęci prześladowczynię, i czekała, aż niepokojąca melodia ucichnie. Bez skutku.

   Skoncentrowała się na odgłosach własnych kroków, samochodów, które przejeżdżały obok – wszystko to brzmiało jak stereo ze zbyt mocno podkręconymi basami – żeby tylko nie słuchać dziwacznych dźwięków. Kiedy skręciła za róg w Crofter, czerwony neon Gniazda Wron odbił się w futrze wróżki, podkreślając czerwień jej oczu. Budynek, w którym mieścił się obskurny klub, podobnie jak inne w centrum Huntsdale , świadczył o tym, jak bardzo miasto podupadło. Na atrakcyjnych niegdyś fasadach czas wyraźnie odcisnął już swoje piętno. Skarłowaciałe chwasty porastały popękane chodniki i opustoszałe parkingi. Przed klubem, niedaleko nieczynnego torowiska, kręcili się amatorzy używek – szukając czegokolwiek, by przytępić umysł. W jej wypadku nic podobnego nie wchodziło w grę, ale nie zazdrościła im chemicznego azylu.

   Kilka znajomych dziewczyn pomachało, ale nie zatrzymywały jej. Aislinn kiwnęła im głową na powitanie i zwolniła do normalnej, marszowej prędkości.

   „Prawie na miejscu”.

   Wtedy jeden z kumpli Setha, Glenn, stanął jej na drodze. Miał tyle kolczyków na twarzy, że musiałaby ich dotknąć, aby je policzyć.

   Tuż za nią dziewczyna wilk zwolniła, zaczęła zataczać wokół  niej koła, coraz bardziej się zbliżając, aż ostry zapach jej futra stał się dla Aislinn duszący.

  - Przekaż Setowi, że przyszły jego głośniki – zaczął Glenn. Wilcza wróżka trąciła Aislinn głową. Dziewczyna potknęła się i chwyciła Glenna za ramię, żeby nie stracić równowagi. Przytrzymał ją, gdy próbowała się cofnąć.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin