Piękne Istoty Kami Garcia, Margaret Stohl całość.doc

(3155 KB) Pobierz
Piękne Istoty

Piękne Istoty

Kami Garcia & Margaret Stohl

Kroniki

Obd^rzonych 1

Tłumaczenie: I. Chodorowska

Wyd. Łyński Kamień

by Hazaja

www.chomikuj.pl/Hazaja

Przedtem

W samym środku zwyczajności

W naszym miasteczku mieszkały tylko dwa typy ludzi: przykuci i zakuci. Kiedyś ojciec

tak czule sklasyfikował sąsiadów, dzieląc ich na tych, którzy musieli tu zostać, oraz na tych,

którzy byli zbyt głupi, żeby odejść. Pozostali już dawno się stąd wynieśli.

Nigdy się nie mówiło, do której z tych grup należał on sam. A ja nie miałem odwagi go o to

spytać. Ojciec był pisarzem. Mieszkaliśmy w Gatlin, w Karolinie Południowej. Wate'owie

żyli tu od zawsze - w domu zwanym Wate's Landing - a przynajmniej od czasów wojny

secesyjnej, kiedy to mój prapraprapradziad Ellis Wate walczył i zginął po drugiej stronie rzeki

Santee.

Wojna secesyjna. Tylko tutejsi nie używali tej nazwy. Co gorsza, każdy poniżej

sześćdziesiątego roku życia nazywał ją Wojną miedzy Stanami. A każdy powyżej Napaścią

Północy na Południe, jakby Północ zaatakowała Południe z powodu jakiejś głupiej beli

bawełny. To znaczy każdy, z wyjątkiem mojej rodziny. Dla nas od zawsze była to wojna

secesyjna.

Istniał jeszcze jeden powód, dla którego za wszelką cenę chciałem się stąd wyrwać. Gatlin nie

było miasteczkiem, jakie widuje się w filmach. Chyba że mówimy o takich sprzed

pięćdziesięciu lat. Znajdowaliśmy się zbyt daleko od Charleston, żeby mieć Starbucksa czy

McDonalda. Był za to miejscowy bar Daree Keen. Nazywał się tak, bo Gentry'owie byli zbyt

skąpi, żeby wymienić wszystkie litery w szyldzie, gdy kupili Diary Kinga. W bibliotece nadal

korzystano z tradycyjnego katalogu, w szkołach wisiały tablice, po których pisało się kredą.'

A jezioro Moultrie z ciepłą, brązową wodą udawało miejski basen. Nowości w kinie puszczali

w tym samym czasie, kiedy wychodziły na DVD. A i wtedy trzeba było złapać okazję do

Summerville, w okolice uniwersytetu, bo tam było najbliższe kino. Sklepy znajdowały się na

Main Street, a eleganckie rezydencje na River Street. Wszyscy pozostali mieszkali na

południe od drogi numer 9 z rozwalającą się nawierzchnią, która nie bardzo nadawała się do

chodzenia. Za to kawałkami betonu można było rzucać w oposy, najbardziej złośliwe z

żyjących zwierząt.

Takiego miejsca nie da się zobaczyć w żadnym filmie.

Gatlin nie było jakimś skomplikowanym miasteczkiem. To było... po prostu Gatlin. Sąsiedzi

wysiadywali tu na werandach, przyglądając się wszystkiemu i pocąc się w potwornym upale.

Kompletnie bez sensu. Nic się tu nie zmieniało.

Następnego dnia miałem iść do szkoły. Zaczynałem drugi rok nauki w liceum Stonewall

Jackson. Wiedziałem, gdzie będę siedział i z kim rozmawiał. Wiedziałem, że znów usłyszę te

same nudne dowcipy, spotkam te same dziewczyny, a kumple zaparkują swoje samochody na

tych samych co zwykle miejscach.

Hrabstwo Gatlin nie wyróżniało się niczym szczególnym. Znajdowaliśmy się w samym

środku... niczego.

Tak mi się przynajmniej wydawało, gdy zamknąłem podniszczony egzemplarz Rzeźni numer

pięć. Wyłączyłem iPoda i zgasiłem światło. To była ostatnia noc lata.

Jakże się myliłem.

Była klątwa.

Była dziewczyna.

A na końcu był grób.

Nie miałem pojęcia, że to wszystko już na mnie czeka.

Drugi września

Sen

Spadam. Lecę bezwładnie, koziołkuję w powietrzu...

— Ethanie!

Woła mnie, a jej głos sprawia, że serce zaczyna mi walić.

— Poż mi!

Ona też spada. Wyciągam rękę i próbuję ją złapać. Chwytam jedynie powietrze. Nie czuję

gruntu pod nogami, ale wydaje mi się, że brodzę w błocie. Dotykamy się czubkami palców i

nagle w ciemnościach widzę zielone iskierki.

Potem mi się wymyka i wiem, że ją straciłem.

Cytryny i rozmaryn. Czuję jej zapach, nawet teraz.

Ale nie mogę jej pochwycić.

I nie mogę bez niej żyć.

***

Zerwałem się, próbując złapać oddech.

- Ethanie Wate! Wstawaj! Nie pozwolę, żebyś się spóźnił pierwszego dnia- Usłyszałem z dołu

głos Ammy.

Spojrzałem na plamę światła na podłodze. Jak z oddali słyszałem bębnienie deszczu o stare

okiennice w stylu kolonialnym. Chyba pada. To już rano? I jestem w swoim pokoju...

Było duszno i wilgotno od deszczu. Dlaczego zostawiłem otwarte okno?

Głowa mi pękała. Opadłem z powrotem na łóżko i sen zaczął się zabierać w mojej pamięci.

Byłem bezpieczny. We własnym pokoju, w naszym starym domu, na tym samym

skrzypiącym mahoniowym łóżku, na którym przede mną spało sześć pokoleń Wate'ów. Nikt

nigdy nie spadał Z niego przez czarne dziury pełne błota.

Gapiłem się na otynkowany sufit, błękitny jak niebo - ten kolor miał odstraszać pewien

gatunek pszczół przed zagnieżdżeniem się w drewnie.

Coś było ze mną nie tak.

Ten sen śnił mi się od miesięcy. Nie pamiętałem go w całości, ale jeden fragment zawsze był

taki sam. Spadamy - ja i dziewczyna. Chcę ją przytrzymać, ale nie mogę. A jeśli ją puszczę,

przytrafi jej się coś strasznego. I w tym właśnie problem. Nie mogę pozwolić jej odejść. Nie

mogę jej stracić. Czuję się tak, jakbym był w niej zakochany, a nawet jej nie znam. Czy

można kogoś pokochać, zanim się go zobaczy?

Istne szaleństwo. To tylko dziewczyna ze snu. Nawet nie wiedziałem, jak wygląda. Śniła mi

się niemal co noc, ale nigdy nie widziałem jej twarzy. Nie mogłem jej zapamiętać. Mimo to

za każdym razem ogarniał mnie strach. Bałem się, że ją utraciłem. Wymykała mi się, a

żądek podchodził mi do gardła. Zupełnie jak na kolejce górskiej, która gwałtownie opada w

dół.

Motyle w brzuchu. Metafora do bani. Prędzej wściekłe pszczoły. Dobra, przeszło mi. Muszę

wreszcie wsta...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin