01 - Godzina czarownic t.4.pdf

(766 KB) Pobierz
255863957 UNPDF
ANNE RICE
GODZINA CZAROWNIC
04
Czarownice z rodu Mayfair
CZĘŚĆ PIERWSZA
1
W czasie kolacji w „Dębowym Ustroniu” z Aaronem i Rowan Michael z grubsza
przemyślał, co powinno się kolejno zrobić przy remoncie domu. Mimo to w czwartkowy ranek
wszystkich ogarnęło istne szaleństwo.
Michael nie miał najmniejszej ochoty dłużej zaprzątać sobie głowy myślami i skojarzeniami
dotyczącymi grobowca i wszystkim, co kiedyś w związku z kryptą zapisał w notesie - drzwi, numer
trzynasty.
Cała wyprawa na cmentarz okazała się ponurym wydarzeniem. Ranek był piękny, choć
pochmurny, a Michaelowi sprawiało przyjemność spacerowanie z Aaronem, tym bardziej że Anglik
pokazał mu, jak blokować natłok wizji rodzących się na skutek dotykania przedmiotów dłońmi.
Próbował chodzić bez rękawiczek. Kładąc palce to tu, to tam, na ułamanych gałązkach dzikiej
lantany, słupkach bramy, starał się odpychać natrętne obrazy. Ku jego zdumieniu prawie udawało
mu się powstrzymać napływ przerażających, obsesyjnych wizji.
Ale ten cmentarz! Nienawidził go, nienawidził jego romantycznego uroku, piękna rozkładu,
nienawidził stosu więdnących kwiatów, który wciąż jeszcze, od pogrzebu Deirdre, otaczał
grobowiec. I na dodatek ten ziejący pustką otwór, gdzie niebawem miała spocząć na wieczność
Carlotta Mayfair.
Potem, akurat gdy uświadomił sobie nagle z oszałamiającym i przykrym uczuciem, że w
grobowcu było dwanaście krypt, zaś portali nad nimi trzynaście, nadszedł z grupką pobladłych
Mayfairów jego stary przyjaciel, Jerry Lonigan. Za niewielkim konduktem wieziono na wózku
cmentarnym trumnę, w której mogło spoczywać tylko ciało Carlotty, i która po bardzo krótkiej
modlitwie odmówionej przez księdza została wsunięta do wolnej niszy.
Dwanaście krypt, dziurka od klucza, a później ta trumna, wślizgująca się z głuchym
dźwiękiem! Oczy Michaela ponownie spoczęły na wrotach grobowca wyglądających zupełnie tak,
jak drzwi domu. Co to mogło oznaczać? Od rozmyślań oderwały go podziękowania krewnych
Carlotty, którzy myśleli, że zjawił się tu z Aaronem specjalnie, by uczestniczyć w ceremonii. Potem
wszyscy zaczęli się rozchodzić.
- Wpadnij do mnie kiedyś na piwo - zapraszał Jerry.
- Pozdrowienia dla Rity - odpowiedział Michael.
Kiedy uczestnicy pogrzebu odeszli, cmentarz spowiła oszałamiająca, wibrująca cisza. Nic,
co przydarzyło mu się od początku tej wyprawy, nawet wizje wynurzające się z chaosu nie
wzbudziły w nim takiego uczucia przerażenia jak widok grobowca.
- Portali jest trzynaście - powiedział do Aarona.
- Ale ciał pochowano tu więcej - wyjaśnił Anglik. - Przecież wiesz, że tak się zawsze robi.
- To znak - wymamrotał Michael na wpół świadomie, czując jak krew odpływa mu z twarzy.
- Spójrz, dwanaście krypt i wrota. To znak, mówię ci. Widziałem już tę liczbę i drzwi z nią
związane. Nie wiem tylko, co to znaczy.
Później po południu, czekając na Rowan, gdy w pokoju obok Aaron na komputerze
wystukiwał prawdopodobnie kolejny fragment dziejów Mayfairów, Michael naszkicował w
notatniku te wrota. Na samo wspomnienie o nich poczuł odrazę. Nienawidził tej pustej przestrzeni,
otwierającej się w płaskorzeźbach obramowań, czyniącej z nich nie drzwi, ale właśnie wrota do
jakiejś czeluści.
Przypominam sobie skądś tę bramę - napisał w notatniku. - Widziałem ją gdzieś w jakiejś
innej postaci, ale ciągle nie wiem gdzie.
Myśli o niej przerażały Michaela. Nawet zjawa tajemniczego mężczyzny nie napawała go
takim lękiem.
Ale potem, siedząc z Rowan przy kolacji, kiedy patio „Dębowego Ustronia” tonęło w
popielatym zmroku, a płomyki świec odbijały się migotliwie w szkle kieliszków, doszli do
wniosku, że szkoda czasu na łamanie sobie głowy rozwiązywaniem zagadek. Tyle przecież było do
zrobienia. Noc spędzili we frontowej części domu, w sypialni mile różniącej się od hotelowych
pokoi, w których spali ostatnio.
Następnego dnia, kiedy Michael, obudzony świecącym mu prosto w twarz słońcem, wstał o
szóstej rano, Rowan siedziała na balkonie nad drugim już kubkiem kawy i czekała na niego ze
śniadaniem.
Zaraz po przyjeździe do Nowego Orleanu, około dziewiątej, Michael zabrał się do pracy.
Od dawna nie czuł większej radości.
Wynajętym samochodem jeździł po mieście, zbierając adresy i nazwy firm budowlanych,
zatrudnianych przy odnawianiu najbardziej stylowych i eleganckich domów Dzielnicy Francuskiej.
Kolejno odwiedzał szefów przedsiębiorstw, rozmawiał z pracownikami. Czasem, gdy trafiał na
bardziej gadatliwych rozmówców, wchodził z nimi do remontowanych budynków, przyglądał się
prowadzonym pracom, dyskutował o szczegółach robót, wypytywał o nazwiska stolarzy i malarzy,
którzy poszukiwali zajęcia.
Wydzwaniał też do miejscowych biur architektonicznych, znanych z projektowania dużych
rezydencji, prosząc o polecenie mu dobrych fachowców. Zdziwiła go szczera serdeczność ludzi, z
którymi rozmawiał. Sama wzmianka o domu Mayfairów wzbudzała ich zainteresowanie, a jedyną
uciążliwość stanowiła nadmierna skłonność do udzielania dobrych rad.
W mieście było bardzo dużo bezrobotnych rzemieślników. Rozkwit przemysłu naftowego,
przypadający na lata siedemdziesiąte i częściowo osiemdziesiąte, spowodował, iż stało się modne
restaurowanie starych, zabytkowych budowli. Ale teraz, wobec kryzysu naftowego, interesy w tej
branży szły kiepsko. Sporo domów zajęto za długi, trudno było o kredyty. Nieruchomości
odsprzedawano za połowę ich rzeczywistej wartości.
Nie minęła jeszcze pierwsza, a Michael miał wynajęte trzy ekipy znakomitych malarzy i
grupę najlepszych tynkarzy w mieście, Murzynów, których przodkowie zostali uwolnieni na długo
przed wojną secesyjną. Od siedmiu czy ośmiu pokoleń uprawiali ten sam fach, pokrywając tynkiem
ściany i sufity domów w Nowym Orleanie.
Michael umówił się też z dwiema brygadami hydraulików, załatwił także świetnych
dekarzy. Wreszcie koło drugiej z najlepszym w mieście projektantem ogrodów obszedł w pół
godziny posiadłość, wskazując zaniedbane otoczenie domu, rosnące wokół gigantyczne kamelie,
azalie, wybujałe krzewy róż.
W tym czasie dwie sprzątaczki, wynajęte z rekomendacji Beatrice Mayfair, rozpoczęły
generalne porządki. Odkurzały meble, czyściły srebra, myły porcelanę, usuwając z niej wieloletnią
warstwę kurzu.
Na piątek rano zamówiona została specjalna ekipa, która miała osuszyć basen i zobaczyć, co
trzeba zrobić, by ponownie uruchomić stare urządzenia do jego napełniania. Na ten sam dzień
Michael wezwał również fachowca od urządzeń kuchennych i grupę inżynierów mających obejrzeć
szczegółowo fundamenty i werandę. Zatrudniono też Darta Henleya, znakomitego miejscowego
cieślę, cieszącego się sławą człowieka, który zna się na wszystkim. Pragnął on najwyraźniej zostać
prawą ręką Michaela w tym gigantycznym przedsięwzięciu remontowym.
O piątej, kiedy było jeszcze wystarczająco jasno, Michael wszedł pod ganek w masce
przeciwpyłowej i przez czterdzieści pięć minut czołgając się oglądał dokładnie wewnętrzną stronę
ścian domu. Stwierdził, że są suche i czyste, i że jest tam dostatecznie dużo miejsca, by umieścić
urządzenia, które zasilą system klimatyzacji i centralnego ogrzewania.
W tym samym czasie Ryan Mayfair krążył po domu, dokonując koniecznej przed
formalnym przejęciem spadku, dokładnej inwentaryzacji całego majątku Deirdre i Carlotty Mayfair.
Towarzyszyła mu grupa młodych prawników: Pierce, Franklin, Isaac i Wheatfield Mayfairowie,
oraz ekipa ekspertów od handlu antykami, klasyfikujących, szacujących wartość wyposażenia i
nalepiających kartki na każdy świecznik, obraz, lustro czy fotel.
Bezcenne francuskie antyki zostały zniesione ze strychu. Tylko kilka krzeseł wymagało
zmiany obić, stoły były w idealnym stanie. Światło dzienne ujrzały również należące do Stelli cacka
w stylu art deco, delikatne i świetnie zachowane.
Odkryto tuziny olejnych płócien, starych gobelinów zwiniętych w nasączone kamforą bele, i
świeczników z Riverbend. Wszystko to zostało opisane i zinwentaryzowane.
Ryan skończył obchód domu już po zmierzchu.
- Moi drodzy - powiedział - miło mi zakomunikować: nie ma już żadnych ukrytych ciał.
Jeszcze tego wieczoru Ryan zadzwonił do nich z wiadomością, że zrobiony przez niego spis
pokrywa się z listą sporządzoną po śmierci Anthy, Żaden ze sprzętów nie zmienił nawet swego
miejsca. „Wszystko, co mamy do zrobienia, to po prostu odhaczyć poszczególne pozycje na starej
liście”, powiedział. Nawet ilość złota i klejnotów zgadzała się. Oficjalny rejestr przedmiotów mógł
więc być gotowy natychmiast.
Po powrocie do hotelu Michael i Rowan uczcili pomyślne rozpoczęcie robót wykwintną
kolacją w Sali Karaibskiej. Potem przeglądali książki o architekturze, naznoszone przez Michaela z
okolicznych księgarń, zatrzymując się dłużej przy zdjęciach domów otaczających rezydencję
Rowan, i ciekawszych budynków w całej Dzielnicy Ogrodów.
Michael kupił też „domowy” notes w sklepie papierniczym na ulicy Luizjańskiej i teraz
wypełniali go wspólnie listą spraw do załatwienia. Należało między innymi wezwać glazurnika,
żeby zbadał dokładnie stan kafelków w łazienkach. Obojgu tak podobało się piękne stare
wyposażenie tych pomieszczeń, że nie chcieli, jeśli nie było to konieczne, niczego zmieniać.
Rowan przeglądała również dokumenty, otrzymane do podpisu. Po południu otworzyła w
Banku Whitneya konto, którym mógł dysponować również Michael. Zdeponowała tam trzysta
tysięcy dolarów na koszta związane z renowacją domu.
Wręczając Michaelowi książeczkę czekową, powiedziała:
- Żadna suma wydana na remont nie będzie za wysoka. Ten dom zasługuje na to, by nie
ograniczać wydatków.
Michael uśmiechnął się z zadowoleniem. Zawsze marzył o budżecie bez ograniczeń,
przywracaniu starej rezydencji dawnej świetności, niemal artystycznej kreacji, o możności
podejmowania decyzji bez pragmatycznych obciążeń i finansowych konieczności.
O ósmej Rowan zeszła do baru na umówione spotkanie z Beatrice i Sandrą Mayfair. Wróciła
po godzinie. Następnego dnia zamierzała porozmawiać z inną parą świeżo poznanych kuzynów.
Było to zajęcie miłe i nie męczące - opowiadali raczej oni, Rowan tylko z przyjemnością słuchała.
Zawsze lubiła, gdy ludzie mówili na tyle dużo, że sama nie musiała dźwigać ciężaru konwersacji.
- Wydaje mi się - powiedziała potem do Michaela w pokoju hotelowym - że moi kuzyni
wiedzą o różnych rzeczach, ale nie chcą o nich mówić. A przede wszystkim znają starszych, którzy
widzieli i słyszeli więcej. To z nimi muszę porozmawiać. Muszę zdobyć ich zaufanie.
* * *
W piątek od rana wokół domu uwijał się pracowicie rój robotników; tynkarze, hydraulicy,
malarze i dekarze wkroczyli ze swymi narzędziami, drabinami i wiadrami, a w ogrodzie z głośnym
świstem chodziła na pełnych obrotach maszyna osuszająca basen. Wyrwawszy się z całego tego
rozgardiaszu, Rowan pojechała do śródmieścia podpisać różne dokumenty. Michael zaś udał się z
kafelkarzem do łazienki we frontowej części domu. Zdecydowali, że doprowadzenie do porządku
wnętrza budynku zaczną właśnie od tej strony, żeby Rowan mogła się wprowadzić jak najszybciej.
Michael i sprowadzony fachowiec oglądali całą instalację. Niestety, należało skuć trochę glazury,
aby zainstalować kabinę prysznicową, ponieważ Rowan chciała mieć nowy prysznic bez
demontowania starej armatury.
- Zrobię to dla pana w trzy dni - obiecał Michaelowi rzemieślnik.
W sypialni obok sztukatorzy usuwali właśnie stare tapety i okazało się, że trzeba wezwać
elektryka, bo mosiężny żyrandol był podłączony jedynie prowizorycznie. Michael i Rowan
zaplanowali zamontowanie pod sufitem wentylatora, więc należało właściwie położyć nową
instalację. W „domowym” notatniku pojawiły się kolejne zapiski.
Gdzieś koło jedenastej Michael stał wpatrzony w częściowo odgrodzony starym parawanem
kąt salonu. W dużym pokoju za jego plecami ochoczo i hałaśliwie pracowały dwie sprzątaczki, a
dekorator wnętrz, polecony przez Beę, mierzył okna, by uszyć nowe zasłony. Zamyślony Michael
nie widział już parawanu, zrobił jakąś notatkę, po czym spojrzał na stary fotel bujany. Stał na tle
werandy starannie oczyszczony i wymyty. Gdzieś w głębi ogrodu pośród dzikiego wina brzęczały
pszczoły, a z lewej strony zza pnia potężnego bananowca co jakiś czas przebłyskiwało słońce, które
odbijało się od łopat robotników pracujących wokół basenu. Odrzucali ziemię z kamiennych płyt
patio, pokrywających większą, niż należało przypuszczać, powierzchnię.
Michael stał nieruchomo ze wzrokiem utkwionym w kępę mirtu na trawniku.
- Jak dotąd żadnych spadających drabin, prawda, Lasher? - wyszeptał, a jego cichy głos
wydawał się zamierać gdzieś w próżni.
Słychać było tylko brzęczenie pszczół i nakładające się na siebie odgłosy toczących się
wokół prac: szum włączonej właśnie kosiarki, niski dźwięk urządzenia czyszczącego ścieżki z liści.
Michael zerknął na zegarek. Specjalista od klimatyzacji powinien pojawić się lada chwila.
Zaprojektował system ośmiu pomp, które mogły tłoczyć i ciepłe, i zimne powietrze, ale na razie
główny problem stanowiło ulokowanie całej tej maszynerii. Strych był zawalony pudłami,
pakunkami, meblami i mnóstwem innych rupieci, wyglądało więc na to, że skończy się na
zainstalowaniu urządzeń na dachu.
No i pozostała jeszcze kwestia podłóg. Należało przemyśleć, jak doprowadzić je do
porządku i utrzymać w należytym stanie. Parkiet w salonie wyglądał wciąż bardzo dobrze, choć od
czasów Stelli zawsze tam tańczono. Jednak posadzki w innych pokojach były bardzo zniszczone,
zabrudzone i matowe. Oczywiście nie było mowy o tym, by brać się za ich odnawianie, zanim
malarze i tynkarze nie skończą prac w środku domu. Trzeba zobaczyć, jak radzą sobie na zewnątrz
malarze. Musieli czekać, aż dekarze umocnią wiązania dachu i szczyty ścian, ale i tak mieli
mnóstwo roboty z zeszlifowaniem starej farby i oczyszczeniem ram i okiennic. Co jeszcze? Ach,
instalacja telefoniczna, Rowan chce jakiegoś cacka technicznego, ale dom jest tak duży. I ten
pawilon w parku za domem, dawne pomieszczenie dla służby. Michael myślał, czy nie wynająć
małej, niezależnej ekipy i nie zacząć, mimo całego rozgardiaszu panującego w samej rezydencji,
całościowego remontu pawilonu. Na co właściwie czekać?
Nie chciał zwierzać się Rowan ze swojego wrażenia, ba, czasem nawet pewności, że jest
obserwowany. W samym domu było coś żywego, może jakieś tęskne wspomnienie zabłąkane
wśród starych sukien na strychu, coś, co żyło w tych ścianach od fundamentów po dach. Tak
naprawdę Michael nie wierzył w duchy. Jednak to miejsce wchłonęło jakąś cząstkę osobowości
Mayfairów, których kilka pokoleń wiodło egzystencję w tych murach. Zawsze czuje się coś takiego
w starych domach, i teraz ilekroć Michael odwracał się, wydawało mu się, że zobaczy kogoś lub
coś, czego tak naprawdę nie ma.
Co za niespodzianka, wkroczyć do salonu i zobaczyć tam tylko zalane słonecznym światłem
stylowe meble, gigantyczne lustra, stojące jakby na straży, i stare obrazy - martwe i pociemniałe w
swych ramach. Przez chwilę Michael wpatrywał się w miękki, pastelowy portret Stelli, kolorowaną
fotografię. Patrzył na jej uśmiech pełen słodyczy, połyskliwe, ciemne loki i w kącikach oczu,
spoglądających na niego z portretu, dostrzegał jakiś blask, którego nie przysłonił kurz i brud
pokrywający szkło fotografii.
- Czy potrzebuje pan czegoś? - Młoda sprzątaczka wynurzyła się z sąsiedniego pokoju.
Michael pokręcił przecząco głową.
Odwrócił się i spojrzał na pusty fotel bujany. Czyżby mebel się poruszył? Nie, to jakieś
bzdury, prowokowanie czegoś, co być może wcale się nie zdarzy. Zamknął notes i wrócił do
roboty.
Joseph, dekorator wnętrz, czekał na niego w jadalni. Była tam też Eugenia. Szukała pracy.
Oczywiście znajdzie się coś dla niej. Nikt nie zna rezydencji tak jak ona, zajmowała się
prowadzeniem domu przez pięć lat. Powiedziała dziś rano swojemu synowi, że wcale nie jest za
stara do roboty i może pracować aż do upadłego.
- Czy doktor Mayfair chce, aby zasłony były z jedwabiu? - pytał dekorator. - Czy jest tego
absolutnie pewna? - Mówił, że mógłby przynieść i pokazać próbki z adamaszku i welwetu -
kosztowałoby to o połowę mniej.
* * *
Uporawszy się z bieżącymi sprawami domowymi, Michael spotkał się z Rowan, by zjeść z
nią lunch. Dziewczyna siedziała ciągle w firmie Mayfair & Mayfair i podpisywała papiery. Michael
był zaskoczony życzliwością i ufnością, z jaką Ryan zaczął wyjaśniać mu, czym się zajmują.
- Do bardzo starego zwyczaju rodzinnego należało rozpisywanie spadku w takich
Zgłoś jeśli naruszono regulamin