21 rozdział.pdf

(73 KB) Pobierz
284497861 UNPDF
Rozdział 21
BPOV
–A więc mamy plan? - zapytałam się Edka, mojego chłopaka, (tak mojego
chłopaka!) siedzącego koło mnie na kanapie i ściskającego moją dłoń.
Naokoło nas usadowieni byli wszyscy członkowie naszej patologicznej
rodzinki. No może nie aż tak bardzo różnej od innych, ale powiedzmy, że
wyróżniającej się.
–Tak kiciu. - powiedział i uścisnął mocniej moją dłoń. W zamian za nazwę,
którą mnie nazwał wbiłam mu z całej siły paznokcie w skórę.
–Aaaał!! - wykrzyknął, a wszyscy popatrzyli się znowu na niego. Ja
uśmiechnęłam się do nich niewinnie. - Bells!
–No co? Już nie kiciu? - zapytałam robiąc słodziutkie oczka.
–A co, wolisz tygryska? Albo małpeczkę? - zapytał drocząc się ze mną.
–A ty jełopka? - no cóż, nie mogłam pozostać mu dłużna. Wszyscy roześmiali
się jak na zawołanie, wraz ze mną i Edkiem, moim chłopakiem! Wciąż nie
mogłam w to uwierzyć. Westchnęłam. - Edward, dobra koniec żartów,
musimy zabrać się do roboty. - powiedziałam i spojrzałam na niego
oczekując, że powie coś sensownego. Nasz plan był dość trudny do
wykonania, między innymi dlatego, że ryzykowaliśmy przy nim życiem.
Samo zwabienie James'a do domu było trudne, a co dopiero...
–Dobra ludziki wynocha z chałupy! - powiedział głośno, a ci „inni” zaczęli
zbierać swoje tyłki z kanapy. Kiedy wreszcie wyszli Edward podszedł do
mnie z telefonem w ręku po czym mi go wręczył. Musiałam przycisnąć
tylko „wybierz numer” oraz „zadzwoń”, ale jakiś wewnętrzny lęk czy
przeczucie mówiły mi, że nasz plan nie pójdzie dobrze, i że będziemy go
żałować. - Gotowa? - zapytał z troską w głosie. Podszedł jeszcze bliżej i
mnie przytulił.
–Teraz tak. - powiedziałam i nacisnęłam „zadzwoń”. „Pik, pik, pik”
usłyszałam i zaczęłam wyczekiwać na jego głos. Szczerze mówiąc,
chciałam, aby ta rozmowa nie miała miejsca i żebym się jak najszybciej
wyłączyła, ale najpierw ja i Edward musimy wykonać robotę, która uratuje
mi życie.
–Halo? - odezwał się zaspanym głosem James. Było koło dziesiątej, więc nie
dziwiłam się. Bella, nie złam się, no dalej. Powtarzałam sobie te słowa przez
kilka sekund. - Halo?! - zabrzmiało już bardziej natarczywie.
–James? Tu Bella. - powiedziałam i wiedziałam, że od tej pory nie będzie już
odwrotu. Misja „Zniszczenie Jamse'a” oficjalnie się zaczęła.
***
Tylko ja i Edward pozostaliśmy w domu, czekając na niego . Reszta,
na wszelki wypadek była ukryta w pobliżu naszego „miejsca zbrodni”.
Siedziałam na kanapie i czekałam, tylko to mogłam zrobić. Spojrzałam na
Edwarda, był ukryty za schodami na górze, jakby coś mi się miało stać.
–Oby to „coś” nigdy nie nadeszło – wyszeptałam do siebie siedząc i
wyglądając na pozornie ustabilizowaną psychicznie. James miał się pojawić
za kilka minut.
***
Usłyszałam warkot silnika dobiegający zza drzwi. Byłam coraz bardziej
podenerwowana, więc wstałam i zaczęłam iść w ich stronę.
– Kamera gotowa?! - zawołałam do Edwarda na tyle głośno, aby tylko on
usłyszał.
– Kamera gotowa. A ty?
– Heh. Muszę. - odpowiedziałam już szeptem do samej siebie będąc przy
drzwiach trzymając za klamkę. - Weź się w garść! - powiedziałam do siebie i
otworzyłam drzwi z udawanym uśmiechem na twarzy. - James! - powiedziałam
i otworzyłam szerzej drzwi, zapraszając go do środka.
– Cześć Bello! - powiedział i zbliżył swoją twarz do mojej próbując
pocałować mnie w usta. Zrobiłam „unik” bardzo dobrze znany dziewczynom,
tak, że pocałował mnie tylko w policzek. - Wiesz, chciałem cię przeprosić za tą
sytuację w lodziarni. - powiedział. - W porządku?
– Tak, nic się nie stało. Usiądźmy. – poszłam szybko w stronę sofy, chcąc
być jak najdalej od niego. Zajęłam wygodnie miejsce na najdalszym brzegu i
poczekałam aż on usiądzie. Na moje nieszczęście usiadł jakieś półtora metra
koło mnie. - Zadzwoniłam po ciebie, gdyż chciałam porozmawiać. - zaczęłam.
– Zamieniam się w słuch. – odpowiedział, rozsiadł się wygodniej i przyjął
pozę „na luzie” uświadamiając mi, że zrozumiał. Jego włosy były jak zwykle
związane w kucyk, co mnie cholernie pociągało. Był ubrany jak zawsze, czarne
jeansy opadające z tyłka, jak to mówi Carlisle „opadaczodupy”. Do tego biała
koszulka z jakąś chińską nazwą.
– James, Edward powiedział mi wszystko. - nie dał po sobie nic poznać.
Zobaczyłam jedynie mocna zaciśniętą szczękę, dającą mi pojąć, że to jednak
prawda.
– Ale o co ci chodzi? - zapytał udając niewiniątko.
– O śmierć Isabelli. - nadal, kiedy jej imię wychodziło z ust, mroziło mnie
całą. Byłyśmy przecież do siebie takie podobne. Chociaż z wyglądu, bo z
charakteru drugiej takiej jak ja nikt nie znajdzie. Spojrzałam na Edka czy ma
włączoną kamerę i wszystko nagrywa. Jak na razie sprawa szła dobrze.
– Aha...
– I mimo tego chcę z tobą być. - przerwałam mu zdanie sprawiając, że na
jego twarzy wystąpił taki wyraz zaskoczenia jakiego jeszcze nie widziałam.
Właśnie to chciałam w nim zbudzić. - Tylko musisz mi powiedzieć całą prawdę
i się przyznać do tego co zrobiłeś.
– A co z Edwardem? - widziałam, że jakoś nie chciało mu się w to
uwierzyć, dlatego musiałam dalej kłamać.
– Jeśli będziesz chciał ze mną być to się wyprowadzę stąd jeszcze dziś,
stracę kontakt z bratem i zamieszkam z tobą. - tym to go już kompletnie
zaskoczyłam. Gdyby nie miesiące spędzane z mafijną rodzinką, nie byłabym
tak dobrym kłamcą i plan by nie wypalił.
– Wiesz, że nie jestem głupi? - zapytał i popatrzył na mnie lustrującym
wzrokiem.
– Zdaję sobie z tego sprawę. - Tak naprawdę pomyślałam co innego, ale to
szczegół.
– James chwilę się wahał i uważnie mi przyglądał, ale w końcu dał
się przekonać. Zaczął mówić o swojej przeszłości, a ja dyskretnie spojrzałam na
Edwarda. Widać było, że jest zadowolony, że wszystko idzie ok. James mówił
identycznie jak Edward z taką jedynie różnicą, że on nie kochał Isabelli. Chciał
ją tylko wykorzystać. Dziwiłam się, że coś takiego mi powiedział. Ja bym
wolała ukryć taki fakt, a nie rozpowiadać go. Przynajmniej był ze mną szczery.
Heh, a ja go w takie kłopoty wpakuję. No cóż, trzeba płacić za to co się zrobiło.
Szczególnie za coś takiego jak on.... Dość długą chwilę mówił mi to wszystko,
ja uważnie słuchałam. Gdy wreszcie skończył zapadła niezręczna cisza, której
nikt nie chciał przerwać. Usłyszałam tylko odgłos wyłączającej się kamery. On
chyba także, ponieważ spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
– Co to było? - zapytał.
– Nic – odpowiedziałam bardzo szybko... i to chyba mnie zdradziło. James
w jednej chwili wstał z łózka i zaczął mnie dusić. Nie mogłam złapać oddechu,
a on zaciskał swoje dłonie coraz mocniej wokół mojego gardła.
– Gdzie on jest?! - zapytał, a raczej wykrzyczał wściekle. Rozglądał się na
wszystkie boki, ale na szczęście nie zauważył Edwarda, który właśnie schodził
po schodach. Głupek! Poradziłabym sobie jakoś! A teraz on... Kurde! James
nadal nie dostrzegał Edka, który był już tuż za nim. Obraz zaczął powoli mi się
rozmazywać, a ja traciłam przytomność. James nagle popuścił uścisk. Już nic
nie widziałam. Usłyszałam odgłos uderzenia czymś ciężkim o coś, co było
prawdopodobnie czyjąś głową. Nie wiedziałam tylko czyją. Straciłam
przytomność.
***
Obudziły, a raczej z transu wybiły mnie jakieś odgłosy typu syren
policyjnych. Po kogo przyjechały gliny?! Czyżby James zabił Edwarda i teraz
po niego przyjechali? Albo Edek obezwładnił Jamse'a? Nie wiedziałam i
szczerze mówiąc nie chciałam wiedzieć...
Chciałam jak najszybciej wstać i ruszyć na ratunek Edwardowi,
jeśli jeszcze nie było za późno. Ale nie mogłam. Wydałam z siebie tylko długi
jęk. Nie miałam nawet siły otworzyć oczu. Nagle poczułam ciężar na klatce
piersiowej, jakby ktoś na mnie usiadł. Miała ta osoba wyczucie, naprawdę.
–Bella? - usłyszałam głos Rosalie, delikatnie mówiący moje imię.
–Tak, to ja. Ros, co z Edwardem? - zapytałam, ona wzięła mnie powoli pod
plecy i pomogła usiąść. Leżałam na podłodze, obok kanapy, na której James
mnie dusił. Pewnie musiałam spaść. Rozglądnęłam się i pokój nie był w
najgorszym stanie nie licząc roztłuczonej zastawy, wybitego okna i
kompletnego bałaganu. W przeciągu miesięcy jakie tu spędziłam
widywałam o wiele gorszy stan, po na przykład dzikiej imprezie z moim
braciszkiem Emmem.
–Aktualnie? - zapytała się mnie. Pokiwałam głową, że tak. - Pakuje
nieprzytomnego Jamse'a do wozu policyjnego. - czyli jednak mu się udało,
pomyślałam. Byłam przeszczęśliwa, że nam się udało. Ros musiała dostrzec
moją euforię. - Bardzo się o ciebie martwił... Och, Bells! Jaką wy piękną
tworzycie parę! - wykrzyczała, jak to ona.
–Pomóż mi wstać i nie podniecaj się tak, bo jeszcze orgazmu dostaniesz. -
powiedziałam i obie wybuchłyśmy śmiechem. Jak to my, oczywiście. Co z
tego, że byłam cała obolała, z Ros i z innymi przyjaciółmi nie czułam
niczego prócz szczęścia.
Podeszłam z Ros u boku, albo ona raczej ze mną do aut policyjnych (i nie
tylko) poustawianych na dworze.
– Najwidoczniej jesteśmy ciekawym obiektem do obserwowania –
wyszeptałam do Ros, ponieważ wszyscy obecni tam ludzi stali odwróceni w
naszą stronę, wpatrzeni w nas. Dostrzegłam w tym całym tłumie „rodzinkę”.
Emmett z Jasperem stali oparci o wóz, Alice siedziała na masce, Carlisle i Esme
byli trochę z boku, a Edward wraz z jakimś nie znanym mi policjantem
wpychali Jamse'a na tył samochodu, jak to stwierdziła Ros. Wypatrzyłam także
o dziwo Jacoba i resztę zgrai. Gdy mnie zobaczył, bez zastanowienia zaczął bić
brawo. Za chwilę dołączyli się do niego inni. Stałam tam pośrodku tego
wszystkiego, osłupiała, czując się jak jakiś zwycięzca po bitwie. Kiedy James
został zamknięty w samochodzie, Edward w jednej chwili do mnie przybiegł i
mocno przytulił.
– Kochanie, nic ci nie jest? - zapytał z takim uczuciem jakiego nigdy w
życiu nie słyszałam. Wzruszyłam się momentalnie, a on podniósł moją głowę
trzymając za podbródek. - Bella?
– Pocałuj mnie! - tylko tyle wystarczyło, aby on wtopił się namiętnie w
moje usta. Nic dla mnie nie istniało poza nim, poza Edkiem, Edwardochem,
Edziochem czy po prostu Edwardem. Był dla mnie całym światem i nie
chciałam, aby to kiedykolwiek się zmieniło. Nic nie stało już nam na
przeszkodzie do tworzenia wspaniałego związku, gdyż główny problem (oprócz
naszych tak podobnych charakterów) został właśnie wyeliminowany.
Prawdopodobnie już nigdy więcej nie zobaczymy Jamesa i byłam z tego
powodu bardzo zadowolona. - Nic ci nie jest?
– Oprócz kilku ran, to nic – odpowiedział znów mnie tuląc.
– Edward, kocham cię – powiedziałam i zrozumiałam, że nigdy przedtem
nie mówiłam tych dwóch słów żadnemu facetowi. Cieszyłam się, że to właśnie
był on.
– Ja ciebie też.
Jakieś małe stworzenie do nas podleciało i pisnęło. Alice. To było
całkowicie w jej stylu.
–Wiesz co Bello? Jesteś teraz bardzo uznawaną i pełno prawną członkinią
„rodziny” - chodziło jej o mafię. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek
usłyszę coś takiego z ust przyjaciółki, w ogóle z niczyich.
–Jak to?
–Chodzi o to, że zaryzykowałaś życie, dla naszej rodziny. - powiedział
całkiem zmienionym głosem.
–O co chodzi? - zapytałam się go, bo kompletnie nie rozumiałam.
–Nie chcę, abyś była członkiem mafii – powiedział, do mnie dotarło
wszystko. Nie chciał narażać mnie na niebezpieczeństwo. Był straszliwym
hipokrytą! Sam przecież zabierał mnie na wyścigu, w których byliśmy
mistrzami. Czy tam nie ryzykowałam życia na każdym zakręcie, każdej
prostej? Albo po prostu nie chciał dopuścić mnie do swojej „groźniejszej”
połówki. Do świata zabójstw i brudnej roboty?
–Pogadamy o tym później. - powiedziałam twardym i nie znoszącym
sprzeciwu głosem. Temat był dla mnie nie skończony i nie zamierzałam w
ogóle odpuścić. Zamierzałam byś członkinią tej mafii bez względu na
wszystko. Alice popatrzyła na nas i postanowiła rozładować atmosferę.
–Jak wszyscy już odjadą...
–To co? - zapytaliśmy oboje naraz chcąc nie przedłużać.
–To...
–Alice! - powiedziałam zdenerwowana.
–No co? Chcę zrobić odpowiednią aurę – uśmiechnęła się, a ja załamałam. -
Musimy spakować się na biwak! - wykrzyknęła i zaczęła obiegać nas
wokoło i tańczyć jakiś taniec w stylu „tańca deszczu”.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin