Romans na niby- Rozdział 3.docx

(24 KB) Pobierz

Romans na niby”

ROZDZIAŁ TRZECI

 

Kiedy po raz piąty tego dnia zadzwonił dzwonek do drzwi, Bella była w środku roboty. W jednej ręce trzymała wiertarkę, w drugiej metalowy pręt, który miał być podpórką pod półki. Postanowiła nie reagować. Poprzednio trzy razy dzwoniły dzieci z sąsiedztwa, które sprzedając cukierki zbierały pieniądze dla „ swojej szkoły. Czwartym gościem była Angela ciekawa nowej sytuacji. Ktokolwiek tam jest, niech sobie dzwoni, pomyślała wymierzając miejsce na następny otwór dla śruby.

Jednak komuś najwyraźniej bardzo zależało, żeby otworzyła.

Bella spojrzała w stronę okna w przedpokoju. Sylwetka natręta nie przypominała znajomych przedsiębiorczych maluchów. Ani Angela, ani inna z jej koleżanek nie miała też tak szerokich ramion. Wiedziała już, kto to jest. Odłożyła narzędzia i podeszła, żeby mu otworzyć.

– Jest sobotnie południe, jak byś nie wiedział. Przyjęcie zacznie się dopiero za jakieś sześć godzin. Na razie...

– Zaczęłaś się już przygotowywać? – spytał Edward. – Twój nowy kolor włosów jest naprawdę ciekawy, ale wolę, jak są brązowe.

Odruchowo sięgnęła ręką i zorientowała się, że głowę ma grubo posypaną białym pyłem. Musi wyglądać jak siwiejąca babcia. 

– Przepraszam. Właściwie, to wpadłem, bo nie powiedziałaś mi, o której godzinie i gdzie jest to przyjęcie, i w co mam się ubrać.

– O siódmej, Pemberton Lane dwanaście. Obowiązuje strój wieczorowy, którego, jak się domyślam, nie posiadasz. – Westchnęła. – Cóż, musisz jednak skądś go wziąć, bo powiedziałam już gospodyni, że przyjdę w towarzystwie, więc nie możesz się teraz wycofać – wyrzuciła z siebie jednym tchem i wróciła do swoich narzędzi.

– Miło, że poświęcasz mi tyle uwagi.

– Czy ja muszę myśleć o wszystkim? – spytała. Wiedziała, że jego uwaga była prawdziwa, więc powstrzymywała zdenerwowanie.

– Najwyraźniej tak. – Podszedł do niej i zaznaczył na ścianie miejsce, w którym chciała wywiercić otwór na uchwyt.

– Dzięki. – Odłożyła poziomicę i wzięła do ręki wiertarkę. – Wypożycz smoking na mój koszt.

– To miło z twojej strony. Pomóc ci?

– Poradzę sobie. Pierwszy uchwyt dobrze zamocowałam, prawda?

Nie odpowiedział. Zerknęła na niego. Wydawało się jej, iż Edward ma co do tego wątpliwości. Może uważał, że powiesi półki nie upewniając się, czy będą się mocno trzymały?

– Poczęstuj się czekoladowym batonem – zaproponowała. – A jeśli masz ochotę na kawę, to wiesz, gdzie co jest.

Nie wyszedł jednak do kuchni. Wziął batonik i usiadł okrakiem na krześle. Oparł jedną rękę na oparciu i przyglądał się jej jedząc. Kiedy zamocowała uchwyt, zmiął pusty papierek i wrzucił do stojącego obok kosza.

– Kto nauczył cię robić takie rzeczy?

– Kiedy czegoś potrzebujesz, a obok nie ma nikogo, po prostu się uczysz. – Wzruszyła ramionami. Otrzepała dłonie, wzięła jedną z półek i wsunęła ją na swoje miejsce. – Angela była tu dziś. Miała mnóstwo pytań. Jedna z jej asystentek widziała nas w restauracji i nie omieszkała jej powiedzieć, że wyglądaliśmy wprost słodko.

– Słodko?

– Powtarzam ci tylko słowa Angela. Nie mam pojęcia, skąd to spostrzeżenie.

– Świadkowie są zawsze tam, gdzie się ich najmniej spodziewasz.

– Całe szczęście, że to ty zapłaciłeś rachunek. Nie mogę zrozumieć, dlaczego społeczeństwo nie lubi kobiet, które same za siebie płacą? Przecież to zupełnie normalne.

Edward nie skomentował tej uwagi. Spojrzał tylko na nią zamyślony. Odezwał się dopiero po chwili.

– Bella, co ty masz przeciwko mężczyznom? – Nic, ja tylko... – Nie spodziewała się takiego pytania.

– A może chodzi o jakiegoś konkretnego faceta? Zachowujesz się jak osoba, którą ktoś głęboko zranił. Nie wiem tylko, w jaki sposób.

– Nie wiem, o czym mówisz – odparła, dalej zajęta półkami.

– Wiesz, wiesz, tylko uciekasz od tego tematu. Co on ci takiego zrobił? Zmusił do zjedzenia chińskiej potrawy?

– Coś w tym rodzaju – roześmiała się Bella.

– No, zrobiliśmy w końcu mały kroczek. – Edward był najzupełniej poważny. – Przynajmniej przyznałaś, że był jakiś mężczyzna.

Bella zadrżała. Kiedy się jej to wyrwało?

– Mówiłaś, jak to jest nie mieć nikogo obok siebie. Co przez to rozumiesz?

– Edward, proszę, daj mi spokój. To nieważne – próbowała go przekonać, ale on czekał na odpowiedź. Westchnęła. – Chodzi o to, że nie mam rodziny. Rodzice rozwiedli się, gdy byłam mała, a matka zmarła parę lat temu. Możesz narzekać, że rodzina wtrąca się w twoje sprawy, ale ja uważam, iż to wspaniale mieć braci.

Przez chwilę milczał, a ona czekała na następne pytanie. Kiedy się w końcu odezwał, uspokoiła się widząc, że zmienił temat.

– Szybko zmienisz zdanie, kiedy przekonasz się, jak to jest naprawdę. O właśnie, przypomniałem sobie. Jutro spotykamy się u mnie na rodzinnym obiedzie.

– Będzie cała twoja rodzina? – O mało co nie wypuściła z ręki deski.

– Nie, tylko ci, którzy mieszkają w Forks. To taka nasza niedzielna tradycja.

– Edward, czy to naprawdę konieczne? Wiesz, że nie musimy wszędzie chodzić razem. Nie mam nic przeciwko bywaniu u ciebie, taka przecież była umowa, ale myślałam, że jedno spotkanie w tygodniu wystarczy.

– Naprawdę? Ja uważam, że na początku powinniśmy się często pokazywać razem. Rozumiesz, wiadomość się szybko rozejdzie i równie szybko przestanie być sensacją. wtedy przystopujemy.

Bella zamyśliła się. To, co mówił, miało sens.

– Jutro o dwunastej – ciągnął dalej. – A byłoby jeszcze lepiej, gdybyśmy przedtem poszli razem do kościoła.

– Chyba żartujesz!

– Jesteś niewierząca?

– Nie o to chodzi. Ale używać kościoła do rozpowszechniania takich wiadomości... Nie mieści mi się to w głowie. To jak kłamanie pod przysięgą.

– Dobrze, zapomnijmy więc o mszy. Na obiad jednak przyjdziesz?

– A czy nie byłoby lepiej, gdybyś jutro powiedział im o wszystkim? Wtedy nie zdziwiliby się tak bardzo moim przybyciem. – Bella miała wątpliwości. – Do Święta Dziękczynienia mamy jeszcze mnóstwo czasu.

– Po pierwsze, nie będzie to dla nich niespodzianką. Nie zapominaj, że Emmett widział cię w cukierni. Po drugie, jeśli mi nie obiecasz, że przyjdziesz, to mogę się jeszcze rozmyślić co do dzisiejszego wieczoru. Moi kumple będą czekać w kręgielni.

– Kręgle? Więc taka była ta nęcąca propozycja na dziś wieczór, którą odrzuciłeś.

– I tak lepsze to niż siedzenie w domu. I bez porównania ciekawsze od nudnego przyjęcia. Więc jeśli nie czujesz się na siłach odegrać jutro swoją rolę...

– Powiedziałeś, że nie uznajesz szantażu – przypomniała mu.

– To było, zanim cię lepiej poznałem, kochanie – uśmiechnął się. – Mam więc szukać smokingu czy nie?

– Niedzielny obiadek z rodziną – odpowiedziała z udaną łagodnością. – Cóż za wspaniały pomysł. Jak to miło, że pomyślałeś o mnie. Czuję się zaszczycona.

– Nie zagalopuj się, moja droga – ostrzegł ją, dotykając delikatnie koniuszka jej nosa. – Chyba że chcesz mieć nos jak Pinokio. A wtedy nawet moja matka zacznie coś podejrzewać.

 

Resztę popołudnia Bella spędziła na rozpakowywaniu kartonów z książkami. Ale i tak była gotowa do wyjścia o pół godziny za wcześnie. Nie mogła usiedzieć w miejscu, więc spacerowała po pokoju, słuchając stukania swoich obcasów. Była bardzo zdenerwowana.

O Boże! Czuła się jak przed pierwszą prawdziwą randką. Złościła ją ta reakcja. Usiadła na kanapie i wzięła do ręki magazyn. Miała jednak powód do zdenerwowania. Edward mógł nie zdobyć smokingu w tak krótkim czasie. A co wtedy...

Gdy rozległ się dzwonek u drzwi, natychmiast i pobiegła je otworzyć. Odetchnęła z ulgą, widząc Edwarda w pięknym smokingu. Zauważyła też, że kiedy spojrzał na nią, uśmiech zamarł mu na ustach. Poczuła ciarki na plecach.

– Coś nie w porządku? – Dotknęła złotego naszyjnika i wygładziła czarną aksamitną koktajlową sukienkę. Uwielbiała czuć ten delikatny meszek pod palcami. Do czego mógł mieć zastrzeżenia? Z pewnością była ubrana odpowiednio jak na taką okazję. Sukienka nie miała za dużego dekoltu, a jedyną jej ozdobą był rząd perłowych guzików. Dobrze się w niej czuła, wiedziała, że wygląda elegancko, a jednocześnie niezbyt wytwornie.

Wzrok Edwarda powędrował wzdłuż jej sylwetki. Pilot miał minę, jakby nie wierzył własnym oczom.

– Czy uważasz, że jest zbyt krótka? – spytała zdenerwowana.

– Kiedy się ma takie nogi, nic nie jest za krótkie – wykrztusił. – Gdzie masz płaszcz?

Zdjęła z oparcia krzesła futerko i podała mu je. Kiedy odwróciła się do niego plecami, usłyszała mruknięcie zachwytu.

– Co za dekolt!

– Żaden dekolt. To po prostu koronka.

– Czarna koronka bez podszewki. Czy masz na sobie biustonosz?

– Edward, co to za pytanie?

– Głupie. Przecież nie masz. W ten sposób odwrócisz uwagę od długości twojej sukienki.

– Pomóż mi po prostu włożyć futro.

– Tak jest, proszę pani – odparł wcale nie służalczym tonem. Pogładził lekko miękkie futerko. – Ładne. Jakie zwierzątko przedtem je nosiło?

– Oddały na nie życie tysiące biednych poliesterków. – Jest sztuczne? – Wtulił nos w kołnierz. Bella odchyliła głowę. – O rany! Fantastyczne. Wiesz co, pięknie pachniesz. Co to za perfumy?

Zapadłaby się chyba pod ziemię, gdyby musiała mu powiedzieć, że to Nocna Namiętność. Dlaczego firmy kosmetyczne nadają tak sugestywne nazwy swoim wyrobom? Odsunęła się od niego i wzięła do ręki torebkę.

– Pomyślałam sobie, że pojedziemy dziś moim samochodem – powiedziała niepewnie.

– A to dlaczego? Uważasz, że mój nie pasuje do wyniosłej elegancji Pemberton? Przekonam cię, że to wspaniały samochód. Wiele osób miało już na niego ochotę.

Bella udała, że mu wierzy. Jednak kiedy znaleźli się w garażu, pomyślała, że Edward nie pasuje do jej samochodu. Tak dziwnie patrzył na mały niebieski kabriolet. Wsiadł do niego i poprawił fotel.

– Kabriolet w Forks? Dobrze to przemyślałaś? Ten daszek nie wytrzyma naporu śniegu.

Bella postawiła kołnierz futra. Szkoda, że nie wystawiła samochodu na słońce. Teraz skórzane siedzenia były lodowato zimne.

– Przyznaję, że dziwnie tu wygląda, ale w Arizonie był jak znalazł.

– A więc to stamtąd pochodzisz? Kraina udarów słonecznych? Rozumiem. Dla ciebie to auto to nie symbol statusu finansowego, ale sposób na eliminowanie zbyt wysokich pasażerów, tak?

– Edward, czy mówiłam ci już, że staję się niebezpieczna słysząc żarty o niskich ludziach?

– Ależ, Bella, słoneczko – zdumiał się. – Nie mówiłem o tobie. Jakże coś takiego mogłoby przyjść mi do głowy? Przecież ty jesteś idealna!

– Trzeba przyznać, że potrafisz prawić komplementy.

– I teraz nie będziesz już wierzyła w nic, co powiem, prawda? – spytał smutno, ale Bella nie wzięła tego na poważnie.

Zbliżali się już do bramy Pemberton. Cała dzielnica była jedną z najdroższych i najelegantszych w Forks. Nawet ulice były tu prywatne. Bella nie zdziwiłaby się, gdyby ustawiono tu rogatki, żeby nie wpuszczać nieproszonych gości.

Edward zatrzymał samochód przed rezydencją zbudowaną z cegły i rzeźbionego kamienia. Przez duże okna światło ze środka padało na frontowe schody.

– Nie jest to największe z przyjęć Alice – zauważył Edward, pomagając Belli wysiąść z samochodu. – Nie ma nawet człowieka od parkowania samochodów.

– Znasz Alice? – zdziwiła się.

– Tak, to moja siostra. Nieźle się ustawiła w życiu, wychodząc za mąż za naszą gazetę.

– Do diabła, nie mogłeś mi powiedzieć, że jesteście rodzeństwem? – wybuchnęła Bella.

– Myślałem, że o tym wiesz. Skoro powiedziałaś, iż przyprowadzisz kogoś ze sobą...

– Zostawiłam jej tylko wiadomość, nie podałam nawet twojego imienia.

– W takim razie, będzie niezła zabawa – odparł Edward, naciskając dzwonek do drzwi.

– Dobry wieczór, pani Swan, Witam, panie Cullen. – Służący wpuścił ich do środka. Nie było już czasu na kłótnie.

Olbrzymie foyer zrobiło na Belli duże wrażenie. Posadzkę pokrywał wspaniały perski dywan, a na ścianach, wyłożonych orzechową boazerią, wisiało kilka pięknych olejnych obrazów. Zauważyła, że Edward nie zwracał na to uwagi, ale pomyślała, że zdążył się już do tego domu przyzwyczaić.

– Świetnie, Demetrii – zwrócił się do siwowłosego służącego, podając mu futro Bella. – Nawet nie zdziwiłeś się na mój widok. Czy myślisz, że moja siostra będzie zadowolona widząc mnie tu?

– Będzie raczej zaszokowana. – Demetrii uśmiechnął się lekko. – Pan i pani Brandon są w salonie.

– Wskazał im ręką drogę.

Jakby słysząc te słowa, z salonu wyszła Alice.

– Bella, proszę, chodź – zaprosiła ją do środka.

– Chciałabym, żebyś poznała mojego męża. A to musi być twój... towarzysz – wykrztusiła zaskoczona.

– Cześć, Edward.

– Witaj, Alice. – Podszedł do niej i pocałował ją w policzek.

Przez chwilę Alice nie wiedziała, co powiedzieć. Potem roześmiała się na cały głos.

– Jesteś niemożliwy, braciszku. A teraz chodźcie, zanim reszta gości – ciekawa, co tu się dzieje – przyjdzie tutaj.

Nazwiska zgromadzonych tu osób nie były dla Belli obce, chociaż mało kogo znała osobiście. Witając się z niską kobietą o przenikliwym spojrzeniu, którą Alice przedstawiła jej jako Charlotte Volturii, przypomniała sobie ostrzeżenia co do charakteru żony rektora. Pewnie i ona szuka już dla niej odpowiedniej partii.

W pewnej chwili zjawił się Aro Volturii. Przywitał się z Bella i Edwardem i razem podeszli do mężczyzny, który stał przed kominkiem.

– Peter, przedstawiam ci Bellę Swan, naszą nową cudowną pracownicę, o której już ci opowiadałem. Jest u nas dopiero cztery miesiące, ale zdążyła już znaleźć nowych darczyńców dla Olympic. Bella, poznaj Petera Brandona. Peter zasiada w naszym zarządzie.

Wyciągnęła do niego dłoń. Peter Brandon był postawnym mężczyzną, wciąż przystojnym, ale nawet przemiły uśmiech nie był w stanie wygładzić sieci zmarszczek na jego twarzy. Bella oceniła, że musi być dwa razy starszy od Alice. Cóż... kilka minut temu Edward powiedział, że Alice nieźle się urządziła, wychodząc za właściciela „Kroniki”. Wygląda na to, że mówił brutalną prawdę. Ale nie oceniaj jej pochopnie, skarciła się, to nie twoja sprawa. Może Alice naprawdę go kocha.

– Dziękuję za zaproszenie, panie Brandon. Ma pan wspaniały dom.

– Już nie jest mój – roześmiał się. – Cieszę się, że Alice i Jasper przyjęli go w prezencie ślubnym. Proszę im tylko nie mówić, że z radością złożyłem na ich barki ciężar prowadzenia tego domu, dobrze? – Mrugnął do kogoś, kto stał za plecami Bella.

– Wszystko słyszałam – odezwała się Alice. – I nie wierzę w ani jedno twoje słowo. Byłeś dla nas naprawdę wspaniałomyślny. Bella, poznaj mojego męża, Jaspera.

Teraz sytuacja wygląda zupełnie inaczej, pomyślała Bella. Jasper Brandon miał około czterdziestki, był wysoki i szczupły. Jego włosy miały kolor miodu. Uśmiechał się w identycznie zniewalający sposób jak jego ojciec.

– Zawsze miło mi poznawać osoby tak oddane swojej pracy, pani Swan. Jest pani prawdziwym skarbem dla Olympic, jak mówi Aro. To interesujące, czyżby pojawiła się wśród nas dobra wróżka? Proszę nam o tym opowiedzieć.

– Och, to nic takiego...

– Ona jest za skromna – wtrącił się Aro. – Pozwól, że ja ci to wyjaśnię, Jasper. Bella zajęła się studentami, którzy nie spełniają wszystkich warunków, aby otrzymać stypendia, ale bez nich musieliby opuścić Uniwersytet. W jakiś cudowny sposób znalazła dla nich sponsorów, tak więc mogą kontynuować naukę.

– Przecież to właśnie należy do twoich obowiązków, prawda? – zdziwił się Edward.

– Tak – odparła. – To nie są jednak stypendia fundowane. Po prostu pieniądze od ludzi, którzy chcą pomóc młodzieży. Nie jest to wyłącznie moja zasługa.

– Widzicie? – odezwał się znów Aro. – Bagatelizuje całą sprawę. Ale zapomniała wspomnieć, że mamy już dziesięcioro takich studentów. Koszty ich nauki pokrywane są z zupełnie nowych funduszy, do których nie mielibyśmy dostępu, gdyby nie kontakty Belli. Dzięki niej ci młodzi ludzie mogą dalej kontynuować naukę. Pieniądze pochodzą od Fundacji Carlton. I właśnie dlatego uważam Bellę za nasz prawdziwy skarb – dokończył, patrząc na speszoną dziewczynę.

– To poważna sprawa. – Jasper Brandon aż gwizdnął z uznania. – Jak dotarła pani do tej Fundacji?

– Każda osoba, pracująca na takim stanowisku jak ja, wie, do kogo się zwrócić w przypadkach, kiedy wszystko inne zawodzi.

– To nie jest odpowiedź – powiedział cicho Edward.

– To nie miała być odpowiedź. – Spojrzała na niego. – Jeśli zdradziłabym, jak skontaktowałam się z Carlton, inne uniwersytety nie dałyby im spokoju, a to by im się nie spodobało. Wydaje mi się, że rozumiecie, dlaczego chciałabym zakończyć rozmowę na ten temat.

– Słuchajcie, słuchajcie – przyklasnęła jej Charlotte Volturii. – Starczy już tych rozmów o pracy. Aro, obiecałeś mi przecież, że na parę godzin postarasz się zapomnieć o Olympic. Bella, usiądź przy mnie. – Wskazała jej miejsce obok siebie.

Dzięki Bogu, że przyszłam z Edwardem, pomyślała Bella. Powinno ją to zniechęcić do szukania mi partnera.

– Proszę, opowiedz mi o tym przepięknym naszyjniku, którym wciąż się bawisz. Jest niezwykły. – Żona rektora uśmiechnęła się do niej.

Dopiero teraz Bella zorientowała się, że cały czas trzyma palce zaciśnięte na łańcuszku. Chyba jednak nikt nie wziął tego za oznakę jej zmieszania.

– Pewnie owoc poszukiwań złota w Arizonie – odezwał się Edward. Wciąż stał obok niej.

– Muszę cię rozczarować. Jest jedyny w swoim rodzaju, ale wyjaśnienie jest całkiem prozaiczne. Jest zrobiony ze starych pierścionków i niepotrzebnych resztek rodzinnej biżuterii. Zostały stopione, a następnie złotnik pozwolił, żeby zastygły w formie takiej nieregularnej bryłki, stąd wygląda jak samorodek. Potem dodał do tego kamienie, które stanowiły oczka pierścionków.

– Wspaniały pomysł. – Alice pochyliła się, żeby przyjrzeć się naszyjnikowi. – Ktokolwiek z mojej rodziny ma jakąś biżuterię, wciąż nosi ją w tradycyjnej formie.

A jest co nosić. Bella zauważyła pierścionek z brylantem na palcu Alice i podwójny sznur pereł na jej szyi.

– Te rzeczy nie nadawały się już do niczego – powiedziała, jakby usprawiedliwiając się. – Nigdy nie oddałabym na przetopienie biżuterii w dobrym stanie. Ale myślę, że teraz wygląda to ciekawie.

– Jest śliczny – potwierdziła Charlotte. – To o wiele bardziej praktyczne, niż chowanie starych pierścionków do szkatułki. Najwyraźniej jesteś młodą kobietą, która ma bardzo sensowne podejście do życia.

– Prawda? – zgodziła się z nią Alice. – A teraz już chodźmy. Demetrii mówi, że kolacja gotowa.

Przy stole Bella posadzono pomiędzy Peterem Brandonem a Arem Volturii, który zaczął ją serdecznie przepraszać, że wywołał taką sensację wokół jej pracy. Przyznał się też, że żona robi mu z tego powodu wyrzuty.

– Naprawdę? – zdziwiła się. – Kiedy? Do kolacji była zajęta rozmową ze mną.

– Proszę mi wierzyć, że po trzydziestu latach małżeństwa ludzie rozumieją się już bez słów. Wiem, że Fundacja Carlton nie chce rozgłosu i postąpiłem nierozważnie mówiąc o niej głośno. To się już więcej nie powtórzy.

– Doceniam to i dziękuję – odpowiedziała mu Bella.

– Jak to się stało, że zajęła się pani pomocą finansową? – zainteresował się Peter Brandon.

– Tak, nie o takiej karierze marzą nastolatki. Także i w moim przypadku raczej okoliczności mnie do tego zmusiły. Sama potrzebowałam tego rodzaju wsparcia podczas nauki w college. Zaczęłam pracować w biurze jeszcze jako studentka i poznałam wszystkie tajniki tej pracy. Kiedy skończyłam naukę, otrzymałam posadę i odtąd mozolnie pnę się w górę.

– Mieszkała pani na stałe w Arizonie? Taka zmiana klimatu musiała się dać pani nieźle we znaki.

– Nie – odpowiedziała z przymusem. – Wychowałam się w Michigan. W Arizonie byłam tylko przez kilka lat.

– Alice wspominała, że ma pani dyplom z księgowości.

– Tak. I kiedy tylko się tu lepiej zadomowię, zamierzam zrobić doktorat z zarządzania.

– Ona ma chyba ochotę na moje stanowisko – odezwał się Aro z udaną troską w głosie.

– Proszę się nie martwić. To potrwa parę lat. Pozna pan już uroki życia emeryta, zanim będę gotowa.

– Dzięki Bogu! To znaczy, że na razie mogę dalej prowadzić Olympic. Edward, czy moja sekretarka skontaktowała się już z tobą? W przyszłą niedzielę trzeba odebrać kogoś z Chicago.

– Nic o tym nie wiem. – Edward pokręcił głową. – Jeśli masz już jakieś plany, poleci inny pilot.

Bardzo bym nie chciał prosić cię o poświęcenie sobotniego wieczoru...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin