Tytuł oryginału HEARTSTRINGS
Copyright © 1994 by Cloverdale Press, Inc.
Ali rights reserved. Published by arrangement
with Bantam Doubleday Books for Young Readers,
a division of Bantam Doubleday Dell Publishing Group, Inc.
New York, New York, U.S.A.
Projekt okładki Robert Maciej
Ilustracja na okładce Zbigniew Reszka
-Q Ł
For the Polish translation Copyright © 1996 by Wydawnictwo Da Gapo
For the Polish edition Copyright © 1996 by Wydawnictwo Da Capo
Wydanie I ISBN 83-7157-076-7
Printed in Germany by ELSNERDRUCK-BERLIN
Rozdział l
Pamiętam, jak pomyślałam, że ten dzień zbliża się do ideału. Wszystko układało się wspaniale. A przynajmniej tak mi się zdawało, dopóki nie okazało się, że rodzice postanowili zrujnować mi życie.
Już słyszę, co powiedziałaby mama: „Nie przesadzasz przypadkiem, Tess?" I to mówi autorka romansów, które po prostu nurzają się w melodramacie! Jeśli mam skłonności do przesady - a pewnie tak jest - to musiałam je po kimś odziedziczyć, prawda?
Ale wróćmy do mojego idealnego dnia. Był środek maja; dzikie jabłonie w całym mieście stały w obłokach różowych i białych kwiatów. Rok szkolny w liceum Glena Foresta dobiegał końca i wszędzie panował ten uroczysty nastrój oczekiwania na wakaqe. Już teraz planowaliśmy wraz z przyjaciółmi nasze letnie wyprawy - pływanie w jeziorze Michigan, buszowanie
Barbara Wilson
w sklepach, obejrzenie wszystkich dobrych filmów i wysłuchanie koncertów rockowych. Miało być wspaniale, wspaniale, wspaniale!
W dodatku miałam fantastyczne stopnie. Z historii dostałam szóstkę z plusem, a pani Potter - nauczycielka angielskiego - powiedziała, że zgłosiła jedno z moich opowiadań na stanowy konkurs literacki. Naturalnie byłam nieprzytomna z podniecenia.
Ale najwspanialsze wydarzenie tego dnia miało miejsce na próbie chóru. Muzyka zawsze była najważniejszą rzeczą w moim życiu. Rodzice pochwalali te ambicje. Posyłali mnie na lekcje śpiewu, fortepianu, a kiedy skończyłam jedenaście lat i postanowiłam zostać gwiazdą rocka - także gitary.
Oczywiście szkolny chór niewiele miał wspólnego z występami Madonny, ale zawsze należał do moich ulubionych zajęć. Kiedy tego dnia zjawiłam się na próbie, wokół tablicy ogłoszeniowej kłębił się tłum uczniów. Moja przyjaciółka Melissa podbiegła do mnie, strasznie przejęta.
- Tess, dostałaś się do Melo-fanów!
Byłam tak szczęśliwa, że miałam ochotę śpiewać, całkiem jak na tych starych sentymentalnych filmach. Melo-fani, reprezentacja całego chóru, występowała na wszystkich uroczystościach. A ponieważ do tego zespołu dostawali się tylko najlepsi, był to dla mnie ogromny zaszczyt. Ten rok zapowiadał się na najwspanialszy w moim życiu!
A kiedy pomyślałam, że nie może mnie już spotkać nic lepszego, na horyzoncie pojawił się Michael Wright i powiedział:
- Cześć, Tess. Jesteś wśród nas. Witaj w klubie!Zdołałam wykrztusić tylko „Dzięki, Michael". Muszę
wyjaśnić, że Michael Wright jest najprzystojniejszym chłopakiem w całej szkole, a poza tym ma wspaniały
Nie do pobicia
głos. Teraz, kiedy znalazłam się wśród Melo-fanów, Michael będzie musiał mnie poznać. I niewykluczone, że zakocha się we mnie bez pamięci.
Ta cudowna wizja stała mi przed oczami przez cały dzień, a także w drodze do domu. Siedząc w autobusie szkolnym, sunącym przez znajome podmiejskie ulice, doszłam do wniosku, że istnieje jednak sprawiedliwość, a świat zmierza we właściwym kierunku. Teraz do szczęścia brakowało mi tylko własnego samochodu i byłam pewna, że wkrótce uda mi się przekonać rodziców, żeby mi go kupili. W końcu prawo jazdy dostałam już miesiąc temu!
Zbliżając się do domu, ze zdziwieniem zauważyłam samochód taty. Było to dość niezwykłe zjawisko, ponieważ do tej pory tato chyba nigdy nie uotarł do domu przed siódmą wieczorem. Mój ojciec jest prawdziwym, zżeranym przez ambicję yuppie. W wieku zaledwie trzydziestu siedmiu lat został wicedyrektorem firmy Słodkie Okruszki. Pewnie słyszeliście już o Słodkich Okruszkach. Choć na rynku są nowi, przez kilka ostatnich lat dali niezły wycisk konkurencji. Być może nie mam racji, ale wydaje mi się, że tato miał z tym coś wspólnego.
Ruszyłam w stronę domu. Byłam ciekawa/ co sprowadziło tatę tak wcześnie do domu. Nagle pomyślałam z przerażeniem, że tylko jakieś nieszczęście mogło wygonić go z firmy o tej porze. Zaczęłam wyobrażać sobie różne straszne rzeczy. Wpadłam na ganek; boczne drzwi był)' zwykle otwarte. Potem zobaczyłam rodziców i stanęłam jak wryta. Uśmiechnięty od ucha do ucha tato leżał wygodnie w fotelu z kieliszkiem wina w dłoni. Poczułam ogromną ulgę.
- A oto i nasza Tess! - powiedział, jakby mój widok niezwykle go ucieszył. - Wreszcie w domu po ciężkim dniu pracy!
Barbara Wi/son
Rzuciłam książki na stół, usiadłam i uśmiechnęłam
się.
- Owszem, było ciężko. Co ci się stało, tato? Corobisz w domu? Chyba cię nie wyrzucili, co?
Żartowałam, ale rodzice szybko wymienili między sobą spojrzenia i naglę poczułam nerwowy dreszcz. Popatrzyłam najpierw na jedno, potern na drugie.
- Dajcie spokój, co jest?Mama uśmiechnęła się do mnie.
- Tato ma dla nas dobrą nowinę, Tess.
- No właśnie - powiedział tato, nieco zbyt serdecznie. - Naprawdę dobrą nowinę. Ale, widzisz... Jest teżdruga strona medalu.
Czasami rodzice potrafią doprowadzić człowieka do szaleństwa! Pokręciłam głową.
- Co to za dobra nowina?Tato pociągnął łyk wina.
- Słodkie Okruszki otwierają nową filię na południui zostałem mianowany jej dyrektorem.
Mieliście kiedyś wrażenie, że niebo wali się wam na głowę? Ja właśnie tak się poczułam.
- Wiem, że to dla ciebie wstrząs... - ciągnął tato.
- Wstrząs? - powtórzyłam za nim jak echo. - Będziesz dyrektorem filii na południu? Na południu czego? Tinley Park?
Tato stłumił chichot.
- Wybacz, kochanie. Nie mówię o południowej stronie miasta. Chodzi mi o południe kraju. O Kentucky
- Kentucky? - spytałam z niedowierzaniem. - Czyto znaczy, że mamy się przeprowadzić?
- Niestety tak. Bardzo mi przykro, że musisz zostawić przyjaciół i szkołę...
- To czemu mnie do tego zmuszasz? - zawołałam
żałośnie.
- Przepraszam, dziecinko, ale nie mamy wyboru. Ta
S
wspaniała okazja po prostu spadła nam z nieba. W Kentucky wystawiono na sprzedaż nową fabrykę, idealną dla naszego przedsiębiorstwa. Będziemy mogli rozpocząć produkcję już jesienią.
Jesienią! Wszystko nagle straciło sens. Mój cudowny dzień, pełen tylu obietnic na przyszłość, uleciał jak złoty sen.
- Kiedy zamierzacie się przeprowadzić? - spytałamponuro, jak skazaniec dowiadujący się o datę własnejegzekucji.
- No cóż, wystawiamy dom na sprzedaż od razu -rzekł tato.
Zrobiło mi się słabo. Chciał sprzedać jedyny dom, jaki miałam!
Mama podeszła do mnie i położyła mi rękę na ramieniu.
- Wiem, że trudno będzie ci stąd wyjechać. Ja teżkocham ten dom.
Nie mogłam spojrzeć jej w oczy, bo bałam się, że wybuchnę płaczem.
- Więc gdzie to ma być? - mruknęłam naburmuszona.
- To małe miasteczko. Nazywa się Blossom Creek -wyjaśnił tato.
- Blossom Cręek? - powtórzyłam z niedowierzaniem. - Pewnie jakaś zapyziała prowincja. Mam chodzićdo liceum dla wieśniaków?
Tato stracił cierpliwość.
- Przestań tak zadzierać nosa, dziecino. To miłemiasteczko, a ludzie są tam naprawdę życzliwi. Wiem,że przywykłaś do czego innego, ale to tylko godzinadrogi do Louisville. Nadal będziemy mieszkać w pobliżu miasta.
- Tato chciał, żebyśmy kupili parę akrów ziemi, Tess.- Mama wyraźnie przeszła na stronę miłośników Blossom Creek.
- Jak mogliście mi to zrobić? - krzyknęłam; mojeoszołomienie przerodziło się w nagły gniew. - Jak mogliście zabrać mi szkołę, przyjaciół... Wszystko!
- Kochanie... Wiem, że się zdenerwowałaś, ale naprawdę nie będzie aż tak źle - uspokajała mnie mama.Trochę tak, jak pielęgniarka, która obiecuje, że nic niepoczujesz, a potem dźga cię wielką igłą.
- Nie będzie? - wrzasnęłam. - To miał być mój najlepszy rok, a wy każecie mi się przenieść do jakiejśohydnej dziury w Kentucky! Moje życie legło w gruzach!
Wypadłam z ganku jak strzała; jednym skokiem znalazłam się na schodach. Wiedziałam, że rodzice zostawią mnie na jakiś czas w spokoju. I dobrze, pomyślałam. Mam nadzieję, że czują się teraz winni jak nie wiem co. Tylko że to nie miało już żadnego znaczenia. Przeprowadzaliśmy się do Kentucky, i nic nie mogło tego zmienić.
Wpadłam do swojego pokoju, rzuciłam się na łóżko i wybuchnęłam płaczem.
Moje ostatnie dwa tygodnie w liceum Glena Foresta dobiegły końca. Zamiast wariować ze szczęścia na myśl o oczekującym mnie lecie, pogrążyłam się w głębokiej depresji. Oczywiście przyjaciele starali się podtrzymać mnie na duchu. Byli zrozpaczeni, że się przeprowadzam. Obiecali, że będą pisać i dzwonić, i kazali mi odwiedzić ich, jak tylko zdołam się wyrwać. To poprawiło mi humor na jakieś pięć minut.
W domu także obnosiłam się z ponurą miną. Godzinami przesiadywałam w swoim pokoju i przeklinałam los zsyłający mnie na bezludzie, a ściśle mówiąc - do Blossom Creek. Kiedy rodzice pytali mnie o szkołę czy kolegów, odpowiadałam monosylabami. Musiałam zachowywać się nieznośnie, ale tylko użalanie się nad ...
Zzbuntowana