Łysiak, Waldemar - Kolebka.pdf

(782 KB) Pobierz
Microsoft Word - Lysiak Waldemar - Kolebka
Waldemar Łysiak
Kolebka
Dominik - Mi ħ dzy ojcem a bratem
Koła bryczki grz ħ zły w rozpaskudzonej wczorajszym deszczem drodze i wówczas milkł
piskliwy rytm Ņ le naoliwionej o Ļ ki. Dominik siedział tyłem do kierunku jazdy, podskakuj Ģ c na
obitej skór Ģ ławeczce, która raz za razem tłukła mu siedzenie, wyrzucana w gór ħ i w dół, gdy
szeroka, sze Ļ cioosobowa bryka zataczała si ħ jak pijana w wodnistych koleinach. Przy bardziej
gwałtownych przechyłach ukradkiem wysuwał nog ħ , próbuj Ģ c si ħ gn Ģę trzewikiem kleistego błocka
na poboczu, lecz po chwili pojazd odzyskiwał równowag ħ i szarpni ħ ty w przód toczył si ħ dalej.
Nie widz Ģ c koni, a tylko g ħ st Ģ Ļ cian ħ lasu, chłopiec miał uczucie, Ň e bryczka porusza si ħ
sama, pchana sił Ģ wiatru, który niósł ze sob Ģ zimny, wczesnowiosenny zapach okolicy. Kiedy
podnosił wzrok ku górze, zdawało mu si ħ , Ň e stoj Ģ w miejscu i Ň e to korony drzew poruszaj Ģ si ħ do
tyłu, w ukłonach, do których zmuszał je powiew. Przymykał oczy Ļ ni Ģ c o w ħ druj Ģ cej armii
konarów i dopiero skrzekliwy głos siedz Ģ cego na ko Ņ le Marcina, który z rzadka pobudzał konie do
wysiłku, wyrywał go z tych roje ı . Wówczas powoli, z oci Ģ ganiem rozklejał oczy i znowu
wpatrywał si ħ t ħ po w kolana siedz Ģ cego naprzeciw ojca lub w mijane rzeki kału Ň .
Gdy wyjechali na piaszczyst Ģ równin ħ , w kału Ň ach nagle zamigotało czerwone, jaskrawo
Ļ wiec Ģ ce jabłko - zachodz Ģ ce sło ı ce. Dominik obserwował, jak szkarłatny kr ĢŇ ek drga, ta ı czy i
zmienia kształty, w czym sam mu pomagał, lekko uderzaj Ģ c butem w lustro wody.
Krajobraz umykał coraz Ň wawiej i stawał si ħ blady w zapadaj Ģ cym zmroku. Janek jest ju Ň
na pewno w domu - pomy Ļ lał Dominik. Poczuł Ň al, Ň e nie mo Ň e jak brat odbiec na koniu przed tym
zmierzchem, który przynosił mu wspomnienie matki i jej bezradny, skrywany przed ojcem płacz.
Kiedy Ļ ojciec i jemu podaruje jak ĢĻ szkap ħ , ale cho ę by była naj Ļ ciglejsza, matki nie dogoni.
Gwałtowny klaps w udo i gniewny głos ojca wyrwał go z zadumy. Lew Ģ nog ħ powy Ň ej
kostki miał mokr Ģ i utaplan Ģ w br Ģ zowej mazi. Ze spuszczon Ģ głow Ģ wysłuchał reprymendy i
przyjaznego rechotu kompanów ojca, czuj Ģ c jak zamoczon Ģ stop ħ opływa wilgotne, lepkie ciepło.
I znowu drzewa rozpocz ħ ły ruch do tyłu, a tamci powrócili do swoich słów, wyciszonych
teraz ciemno Ļ ci Ģ , dalekich i nierealnych. Czasami gło Ļ niejsze przekle ı stwo którego Ļ z m ħŇ czyzn
przerywało na moment szmer rozmowy i zaraz wszystko wracało do normy, oddalało si ħ ,
rozpływało, gin ħ ło w szumie drzew. Czerwony nos landrata skrył si ħ w mroku i chłopiec zamiast
twarzy dostrzegał ognik ojcowskiej fajki i błysk srebrnych guzików rozpartego obok urz ħ dnika.
Zaj ħ ty swoimi my Ļ lami i senny, z rzadka tylko przysłuchiwał si ħ wymianie zda ı . Warszawa,
Ko Ļ ciuszko, D Ģ browski, król Fryderyk, koloni Ļ ci, rzeczy dalekie i bliskie. Rzeczy złe.
Taki D Ģ browski. Dominik jako Ļ nie potrafił znienawidzi ę tego Sasa, który sprzedał si ħ
Polakom i o Ļ mielił si ħ podnie Ļę r ħ k ħ na najja Ļ niejszego pana, a którego nazwisko przyprawiało
ojca o napady furii. Jeszcze za Ň ycia matki ten obcy, troch ħ nierzeczywisty bandyta Ļ nił mu si ħ
czasami po nocach. Miał dług Ģ , rud Ģ brod ħ i olbrzymie przekrwione Ļ lepia, pas skórzany z gołym
no Ň em i... i w ogóle był podobny do jakobinów-królobójców, o których nieraz opowiadał ksi Ģ dz
Lomazzo i którymi straszyła go słu ŇĢ ca Anna. Tym D Ģ browskim, który jak posta ę z bajki o
upiorach wzbudzał tylko obrzydzenie swoj Ģ malownicz Ģ brzydot Ģ , nie mo Ň na ju Ň było Dominika
nastraszy ę . Cieszył si ħ , Ň e jest na to za dorosły.
Raz jednak zdarzyła si ħ rzecz dziwna. Dominik pami ħ tał, Ň e gdy kiedy Ļ przed snem Anna
krzykn ħ ła na ı , gro ŇĢ c, i Ň zabierze go “der Hascher Dombrowsky”, matka stoj Ģ ca w drzwiach
sypialni zbeształa dziewczyn ħ i kazała jej zamilkn Ģę . Niemka wyszła z krzywym u Ļ miechem, a
matka poło Ň yła mu dło ı na głowie i długo głaskała, nic nie mówi Ģ c. Tego samego wieczoru
Dominik słyszał gniewny głos ojca dobiegaj Ģ cy z salonu i czuł raczej, ni Ň rozumiał, Ň e to przez
niego matka pokornie odbierała łajanie. Potem ju Ň zawsze, gdy padło nazwisko D Ģ browskiego,
Dominik miast nienawi Ļ ci, czuł jedynie ciepł Ģ dło ı matki na swoich włosach i pami ħ tał jej smutne
oczy. Nie widział ich wtedy, stoj Ģ c ze spuszczon Ģ głow Ģ , zawstydzony, ale poprzez t ħ dło ı
wychwytywał cały smutek, wilgo ę rz ħ s i co Ļ jeszcze, czego nie potrafił bli Ň ej okre Ļ li ę .
Z zamy Ļ lenia wyrwał go d Ņ wi ħ k nazwiska, nazwiska jego i ojca. To landrat perorował
gło Ļ no, czyszcz Ģ c nos wyszywan Ģ chust Ģ , któr Ģ zło Ň ył po chwili starannie i wsun Ģ ł do kieszeni
surduta. Mówił o Hansie.
- Nie ja b ħ d ħ pana uczył, Herr Rezler, jak nale Ň y wychowywa ę syna! Ksi ħŇ ulek... ach tak,
niech b ħ dzie, Ň e pasierba, to nie zmienia postaci rzeczy. A wi ħ c powtarzam. Ksi ħŇ ulek Lomazzi
czy Lamozzo, jak Ň e mu tam, bardzo to pi ħ knie. Ci francuscy emigranci potrafi Ģ uczenie gada ę o
porcelanie, rymach i wojnach Hannibala, ale to dobre dla panienek. Pa ı ski pasierb lepiej jak
słyszałem szwargoce po francusku ni Ň po niemiecku!
- Ja, ja, das ist nicht gut! - przytakn Ģ ł skwapliwie siedz Ģ cy obok Dominika opasły oficer,
który spychał chłopca swym cielskiem na skraj ławki.
- No, nie przesadzajmy. Kto z nas w młodo Ļ ci nie miał swych fanaberii, które, o Ļ miel ħ si ħ
zauwa Ň y ę , musz Ģ rzecz prosta z wiekiem wyparowa ę z łepetyny - odezwał si ħ wesoło pan
Bronikowski, który razem z landratem i wojskowym przyjechał z Poznania. - Taki ju Ň bieg spraw!
A francuski, o Ļ miel ħ si ħ zauwa Ň y ę , przydatny jest nad wyraz i to nie tylko w salonie. Jakobinów
król jegomo Ļę nieraz jeszcze bi ę b ħ dzie zdrowo, a jak mówi Ģ : ucz si ħ j ħ zyka wroga twego, bo
bardziej przydatny od j ħ zyka, jakim przyjaciel gada!
Prusak burkn Ģ ł co Ļ niezrozumiale i wzruszył ramionami. Zapadła m ħ cz Ģ ca cisza,
przerywana sapaniem ojca. Dominik nie podnosz Ģ c oczu czuł, jak ojciec sinieje, jak mu Ň yły
wyst ħ puj Ģ na skroniach i jak zaciska pi ħĻ ci.
- To wina matki, panie Scholz. Rozpie Ļ ciła szczeniaka, ale ja! ja!... ja go... - głos ojca
brzmiał chrapliwie, krztusił si ħ , napotykał w krtani tam ħ nie do przebycia. - Zreszt Ģ taki on syn...
cudzy miot, cho ę prawda, z mojej kobiety!
- Ja pana znam, Herr Rezler, mnie nie trzeba przekonywa ę . Pan jeste Ļ dobry poddany króla
jegomo Ļ ci. Ale bab Ģ si ħ pan nie zastawiaj! Kijów w pa ı skim maj Ģ tku ro Ļ nie do Ļę , a chłopi pa ı scy
nieraz ich kosztuj Ģ . Na mnie ojciec połamał tyle, Ň e cał Ģ t ħ przekl ħ t Ģ drog ħ mo Ň na by wymo Ļ ci ę . I
opłaciło si ħ ... Polki s Ģ niezłe w łó Ň ku, to prawda. Ale ja panu nie kazałem Ň eni ę si ħ z Frau
Karsnycky, Bóg z ni Ģ , o umarłych Ņ le nie mówmy... Mnie si ħ ten smarkacz nie musi kłania ę ,
gwi Ň d Ňħ na to! Tylko co pan powie, kiedy pułkownik Vorstermann zapyta, gdzie Ň to synalek lub
jak pan woli - pasierb, gdzie Ň bawił, kiedy Dombrowsky psuł nam krew pod Bydgoszcz Ģ ?
- Młody, dwudziesty rok mu idzie, jucha gor Ģ ca, dziewki go ci Ģ gn Ģ . Nieraz na tydzie ı i na
wi ħ cej z domu umykał, ale teraz...
- Teraz ju Ň po wszystkim, Herr Rezler! Ja pana nie indaguj ħ , jak si ħ to stało, Ň e chłopysia
podobnego do synalka jak dwie krople wody widziano we Włocławku, gdy kasztelan Mniewsky
barki nasze na Wi Ļ le topił. Cały transport pod wod ħ poszedł! Zdziwiłby si ħ verfluchten kasztelan,
gdyby Ļ go pan w spódnic ħ przyodział. Taka z niego dziewka, jak ze mnie linoskoczek, Herr Rezler!
- landrat za Ļ miał si ħ gło Ļ no, oficer zawtórował i tylko ojciec milczał ponuro.
- Ech, jaki Ļ podobny z lica hultaj, mało Ň to razy si ħ zdarza, o Ļ miel ħ si ħ zauwa Ň y ę . Mnie raz
pono widziano w Gnie Ņ nie, gdym ja tymczasem w Berlinie za interesami bawił, zwyczajna rzecz -
przerwał cisz ħ Bronikowski, lecz jako Ļ l ħ kliwie i ostro Ň niej ni Ň uprzednio. Landrat zdawał si ħ nie
słysze ę jego słów.
- Pan si ħ nie turbuj, Rezler. To si ħ da uładzi ę . Szczeniaka trzeba krótko, najlepiej o Ň eni ę z
jak ĢĻ s Ģ siedzk Ģ córk Ģ albo na przykład z córk Ģ kapitana! R ħ cz ħ panu, Ň e i Niemki s Ģ ciepłe, a jak
gotuj Ģ ! Co, Ertli - zwrócił si ħ do oficera - dałby Ļ mu dziewczyn ħ , Ha? No, do Ļę ! bo, tego... no...
sprawa jest taka. Tych trzydziestu nowych kolonistów...
- Kolonistów? Znowu?! - głos ojca zachrypiał gwałtownie i stłamsił si ħ w napadzie kaszlu.
- Tych trzyna Ļ cie, czy dwana Ļ cie rodzin z Wirtembergii posadzi pan nad stawem, Rezler.
Wykarczuj Ģ las, a... a i drzewo gorzelni si ħ przyda i...
- Aber, Herr Scholz, ich bin...
- Panie Rezler, pan zawsze był wiernym poddanym króla, pan rozumiał znaczenie akcji
kolonizacyjnej, pan wie, Ň e dla pana tych kilkana Ļ cie rodzin to drobiazg. Pan si ħ podporz Ģ dkuje!
- Przecie Ň ci przekl ħ ci olendrzy, jak ich tu zw Ģ , pan wie... Do czynszu płacenia ostatni s Ģ ,
do m ħ drkowania za Ļ pierwsi, a i o ziemi ħ nie dbaj Ģ , jak nale Ň y.
- Herr Rezler! Przecie Ň nie na pa ı skiej ziemi si ħ d Ģ , tylko na królewskiej. Pana rzecz pomóc
i dopilnowa ę . Troch ħ to wysiłku kosztuje, wiem, ale te Ň i mnie kosztuje sporo, by z powodu
synalka nie ci Ģ gano pana po kreisgerichtach i regencjach. Tak! Niech pan popracuje nad Hansem i
dba o pruskich poddanych na tej ziemi, a ja... - przerwał wpatruj Ģ c si ħ przez chwil ħ w ciemno Ļę . -
Ot i ju Ň doje Ň d Ň amy. Zbud Ņ si ħ , Ertli! - szarpn Ģ ł siedz Ģ cego przy Dominiku oficera. - He, he, jak
ten czas galopuje.
Dominikowi wydawało si ħ , Ň e ojciec jeszcze co Ļ powie, ale zapadła cisza tak gł ħ boka, Ň e
a Ň d Ņ wi ħ czało w uszach. Po raz pierwszy Dominik dostrzegł, jak gło Ļ ne mo Ň e by ę milczenie.
Nigdy dot Ģ d nie słyszał, by kto Ļ przemawiał do ojca takim tonem i by ojciec tak si ħ kurczył, malał,
tak gubił swoj Ģ sił ħ . Dominik nie rozumiał, dlaczego landrat, który go Ļ cił u nich ju Ň od tygodnia,
dlaczego ten siny nochal odzywa si ħ do ojca tak, jak ojciec zwykł mówi ę do ksi ħ dza Lomazzo czy
do Grety. Poczuł, jak narasta w nim zło Ļę przeciwko temu człowiekowi i przez chwil ħ zastanawiał
si ħ , czy nie warto go kopn Ģę w kolano, tak by w ciemno Ļ ci nie dostrzegł, kto to uczynił.
Przestraszył si ħ jednak własnej zuchwało Ļ ci i jeszcze bardziej podkurczył nogi, z których jedna
zamarzała w namoczonym buciku.
- Dominik, Ļ pisz? - usłyszał pytanie starego, ale nic nie odrzekł. Wiedział, Ň e lepiej jest
udawa ę sen, lepiej dla ojca.
***
Obudził si ħ nagle.
Sło ı ce wpadało przez szyb ħ i malowało przeciwległ Ģ Ļ cian ħ w złociste pasy, w snopach
Ļ wiatła kł ħ biły si ħ burze pyłków, wiruj Ģ cych wokół siebie w przedziwnych splotach.
Ņ no - pomy Ļ lał, zje Ň d Ň aj Ģ c z łó Ň ka w mi ħ kkie pantofle, stoj Ģ ce obok skrzyni z ubraniami.
Dwa kroki w kierunku drzwi i zatrzymała go panuj Ģ ca w domu cisza. Ojciec ju Ň pewnie nie Ļ pi, a
Ļ niadanie, a Greta? St Ģ pał powoli w kierunku salonu, nasłuchuj Ģ c co chwila, ale w domu nic nie
drgn ħ ło, dwór cały milczał, martwy jaki Ļ , zimny...
Tik-tak! Tik-tak! Tik-tak!... W jadalni kryło si ħ male ı kie tykaj Ģ ce Ň ycie, lecz zamiast
szarpa ę cisz ħ , bardziej j Ģ jeszcze pogł ħ biało swoj Ģ rytmiczn Ģ w ħ drówk Ģ . Stary zegar z Amorkiem
siedz Ģ cym okrakiem na globusie, w otoczeniu ki Ļ ci winogron, powiedział mu wszystko. Nie było
jeszcze pi Ģ tej, co w tej samej chwili potwierdziła dolatuj Ģ ca z zewn Ģ trz pobudka koguta i znowu
zapanowała cisza odmierzana tykaniem zegara. Dom spał.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin