Romans na niby- Rozdział 2.docx

(25 KB) Pobierz

„Romans na niby”

ROZDZIAŁ DRUGI

 

Bella nie mogła trafić kluczem do dziurki zamka. Zza drzwi dochodziły przeraźliwe wrzaski jej syjamskiego kota.

– Bandyto, poczekaj chwilę, już wchodzę, okay? Strasznie mi przykro, że się spóźniłam, ale to naprawdę nie moja wina, kochanie. To wszystko przez ten obrzydliwy deszcz.

W momencie kiedy weszła do środka, wrzask zamienił się w żałosne zawodzenie. Było ciemno i Bella potrzebowała chwili na zlokalizowanie miejsca, skąd dochodziło, bo jeden rozwścieczony syjamczyk wył jak stado innych kotów. Kiedy jej wzrok przyzwyczaił się do mroku, dostrzegła kulę płowego futra na kanapie. Obrażony kocur siedział dumnie i patrzył na nią oskarżycielsko. Łaskawie jednak pozwolił podrapać się w szyję.

– Jeśli jesteś głodny, to tylko twoja wina, Bandyto – powiedziała, przesuwając dłonią po jego jedwabistym futrze. – Twoją miskę zostawiłam rano pełną.

Kot uniósł do góry głowę, jakby chciał powiedzieć, że sucha karma nie zasługuje na miano jedzenia. Jednak kiedy jego pani ruszyła w stronę kuchni, porzucił wyniosłą pozę i zgrabnie zeskoczył z kanapy.

Nie musiała nawet zapalać lampy, bo jaskrawe światło ulicznej latarni bez trudu przebijało przez firanki. Z szafki wyjęła puszkę jedzenia dla kotów i wyłożyła jej zawartość do miski Bandyty. Sobie nalała szklankę soku grejpfrutowego i oparta o lodówkę zaczęła rozmyślać o historii, w jaką się właśnie władowała. Też sobie znalazłam sposób na rozwiązanie problemu, pokręciła głową. Bello Swan, jesteś idiotką. Dopiero teraz napytałaś sobie biedy. Jak w ogóle coś takiego mogło jej przyjść do głowy? Związać się z facetem, którego nawet nie zna. Musiała ulec chwilowemu zaćmieniu umysłu. Tak, to wyjaśnia całą sprawę. A teraz zadzwoni do niego i wszystko wyjaśni... O rany! Przecież nawet nie pamięta jego imienia!

Nie polepszyło jej humoru przypuszczenie, że on też może zapomnieć, jak ona się nazywa. Ale jeśli nawet tak się stanie, to i tak wie o niej sporo. Dotarcie do reszty informacji nie będzie dla niego trudne. Jej natomiast niezręcznie byłoby wypytywać pracownice z biura o tego przystojnego pilota i ignorować ich spojrzenia, kiedy parę dni później zobaczyłyby ich razem.

Może się pocieszyć, że koleżanki nie zarzucą jej złego gustu, jeśli spotkają ją w towarzystwie młodego pilota. Nie da się ukryć, że jest niesamowicie przystojny, ma rozbrajający uśmiech, spojrzenie pełne wyrazu i przy tym błyskotliwy umysł.

No i co z tego? Przywołała się do porządku. Nawet jeśli zdecyduje się ciągnąć tę farsę, jego przystojna twarz nie gra tu żadnej roli. Można się z nim pokazać, reszta się nie liczy.

Złapała się na tym, że zastanawia się, co zaplanował na sobotę. Ciekawe, jakie rozrywki lubi? Kino, koncert, a może mecz bokserski? Ciarki ją przeszły na samą myśl o boksie. Nagle przypomniała sobie o kolacji u Alice Brandon. Zupełnie wyleciało jej to z głowy, zresztą razem ze zdrowym rozsądkiem, pomyślała ze złością. Cóż, powie po prostu swojemu nowemu przyjacielowi, że musi pójść na przyjęcie. Dzięki temu łatwiej jej będzie odkręcić całą sprawę. Chyba że weźmie go ze sobą... Nie, to śmieszne.

Ale z drugiej strony, dlaczego nie? Alice zachęcała ją, żeby przyszła w towarzystwie, a skoro ten pilot widywał się często z rektorem i zarządem Olympic, to chyba nauczył się cywilizowanego zachowania. Nadarza się jej wspaniała okazja, żeby uciąć plotki i domysły. Przecież w końcu chodzi jej o to, żeby wszyscy uwierzyli, że się z kimś spotyka.

Oparła się łokciami o blat stołu i ukryła głowę w dłoniach. Żeby zaprosić gdziekolwiek tego mężczyznę, musi najpierw dowiedzieć się, kto to jest.

Następnego dnia rano Bella nie weszła jeszcze do biura, a już czuła na sobie zainteresowane spojrzenia współpracowników. A może tylko tak się jej wydawało?

To tylko moja bujna wyobraźnia, przekonywała samą siebie. Nikt z nich nie może przecież wiedzieć, co wydarzyło się ubiegłego wieczoru.

– Pozwoliłam mu to zostawić na biurku, Bella. – Jej sekretarka powitała ją z uśmiechem mówiącym „wiem wszystko, kochanie”. – Ale nie martw się, pilnowałam, żeby niczego nie ruszył.

Bella ze zgrozą przymknęła oczy. Nic dziwnego, że tak na nią patrzyli. I co on tu przyniósł? Na dodatek nie mogła przecież po prostu spytać sekretarkę, od kogo to pochodzi!

– Dziękuję, Amy – wykrztusiła z siebie i z determinacją otworzyła drzwi do swojego biura.

Na biurku leżała długa, żółta róża i nowa składana parasolka. Bella odetchnęła z ulgą. Dostrzegła kremową karteczkę, która wyglądała na wizytówkę. Chwyciła ją natychmiast.

Jednak, ku jej rozczarowaniu, był to jeden z jej własnych biletów wizytowych, najwyraźniej wyciągnięty z pudełka obok. A miał niczego nie ruszać. Była wściekła. Na odwrocie znalazła wiadomość, napisaną drobnym, ale czytelnym charakterem pisma:

 

Najdroższa Bello, mam nadzieję, że nie pogniewasz się, jeśli zachowam tę drugą parasolkę jako wspomnienie pewnego wyjątkowego wieczoru. Zresztą, różowy kolor do ciebie nie pasuje.

 

Przeklęła. Zupełnie zapomniała o parasolce; musiała zostawić ją w samochodzie. Ale czy naprawdę uważał, że obchodziły ją takie stare rupiecie?

Liścik kończył niesamowity bazgroł, który w zamyśle autora miał służyć jako podpis. Bella wyobraziła sobie, z jaką złośliwą satysfakcją go składał. Obracała kartkę we wszystkich kierunkach, jednak nie była w stanie odcyfrować imienia czy też inicjałów pilota. Hmm... To wygląda jak E i C.

Emmett Collins, przyszło jej do głowy. Jednak to nazwisko nic jej nie mówiło. Eric Coleraft. Embry Camryn  . Pamiętała, że podczas lotu Aro Volturii wymienił nazwisko pilota, ale nie było ono wtedy dla niej takie ważne, żeby je zapamiętała.

Podniosła słuchawkę i wykręciła numer rektora. Po chwili sekretarka Volturii odebrała telefon i spytała, w czym może jej pomóc.

– Chciałabym skontaktować się z naszym pilotem z Olympic.

– Nie mamy stałego pilota. Zawsze korzystamy z usług Forks Aviation. Podać pani ich numer?

– To znaczy wynajmujemy od nich samolot? Tak. Kiedyś mieliśmy własny i zatrudnialiśmy pilota, ale okazało się, że tak jest wygodniej. Proszę po prostu zadzwonić na lotnisko, a oni przekażą pilotowi, żeby się z panią skontaktował.

– Chwileczkę – przerwała jej Bella. – Ten człowiek, który leciał z Arem Volturii do Minneapolis w zeszłym tygodniu, jak on się nazywa?

– Nie pamiętam, ale to chyba był Edward. On jest właścicielem i pan Volturii lubi latać z nim, jeśli jest akurat wolny.

Bella sięgnęła po wizytówkę. Jeśli to jest duże C, to ja jestem królewną z bajki, pomyślała.

– A jak brzmi jego nazwisko?

Cullen. Jednak jeśli potrzebuje pani właśnie jego, to obawiam się, że ma pani pecha. Dzisiaj rano wyleciał z rektorem do Chicago.

A więc Edward Cullen. Można przyjąć, że bazgroł na wizytówce oznacza właśnie jego inicjały. Jednak w dalszym ciągu to nazwisko nic jej nie mówiło.

– Pani Swan, czy to już wszystko?

– Tak, tak... Dziękuję, bardzo mi pani pomogła.

Następnie Bella zadzwoniła do Forks Aviation i zostawiła wiadomość dla Edwarda Cullena, żeby zadzwonił do niej do biura. Na razie nic więcej nie mogła zrobić.

A co będzie, jeśli okaże się, że to nie o tego pilota chodzi? Wtedy będzie musiała zmyślić jakąś historyjkę o pomyleniu go z kimś o podobnym nazwisku i zacząć poszukiwania od nowa. Czuła, jak głowa pęka jej z bólu.

Po pracy spotkała Angela Weber. Spędziły godzinę myszkując w butikach naprzeciwko Uniwersytetu.

– Podwiozę cię do domu – zaproponowała Angela, kiedy wyszły z ostatniego sklepu. – Jestem ciekawa, gdzie chcesz zawiesić te półki.

Kiedy podjechały pod dom Bella na ulicę Waukegan, zobaczyły stojący na podjeździe samochód. Srebrne Volvo, które Bella miała okazję już poznać. Czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Przecież miał być w Chicago, pomyślała. Prosiła o telefon, ale nie oddzwonił. Wolał tu przyjechać, czy też Edward Cullen był kimś innym?

– Czy pogniewasz się na mnie, jeśli cię nie zaproszę do środka? Przepraszam, ale to chyba nie jest najlepsza chwila.

– Wydaje mi się, że masz coś ciekawszego na oku. – Angela popatrzyła na stojące auto i dodała z lekką ironią. – Albo raczej kogoś.

– Nie jest tak, jak myślisz, naprawdę.

W tym momencie usłyszała stukanie w boczną szybę. Odkręciła ją i ujrzała twarz o zielonych oczach.

– Cześć – powiedział i pochylając się do środka samochodu delikatnie musnął ustami jej wargi.

Bella zawirowało w głowie. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i spojrzał na Angela.

– Cześć. Miło cię poznać.

– Ty jesteś Katastrofalny Edward. – Oczy Angela przypominały wielkością spodki.

– Tak, nazywano mnie tak. – Skrzywił się lekko.

– Ale wolę, gdy ludzie zwracają się do mnie tylko Edward. A ty jesteś Angela... Weber, prawda? – Otworzył drzwi i podał Bella rękę. – Dziękuję, że ją odwiozłaś.

Bella już miała gwałtownie zaprotestować, ale ścisnął jej nadgarstek tak mocno, że nieomal krzyknęła.

– Drobiazg – odpowiedziała Angela. – Do jutra, Bella.

No ładnie, czeka mnie opowiedzenie jej tej całej historii, jęknęła w duchu Bella. Dobrze, że ma chociaż czas, żeby wszystko przemyśleć. Winna jest Edwardowi podziękowania. Mimo to on robi z tego za wielkie ceregiele.

– Czy wykupiłaś cały towar z tutejszych sklepów? – spytał, biorąc od niej torby. – Ważą chyba z tonę.

– A co ciebie obchodzi, co kupuję? – Sięgnęła do torebki po klucz. – Właśnie myślałam o zaletach twojej nieobecności w mieście, kiedy się zjawiłeś – powiedziała chłodno.

– Dzwoniłem, ale wyszłaś już z biura – uśmiechnął się z przekąsem. – Nie myślałem, że skontaktowanie się ze mną zajmie ci aż tyle czasu. W centrali powiedzieli, że zadzwoniłaś dopiero po dziesiątej.

– Mogłeś mi powiedzieć, że prowadzisz własny interes. Nawet kiedy podano mi nazwisko pilota Aro, nie byłam pewna, czy to ty. – Bella otworzyła drzwi. Bandyta był dzisiaj w lepszym nastroju, bo zostawiła mu włączony telewizor. Podniósł się z jej ulubionego bujanego fotela, ziewnął, przeciągnął się i spojrzał na gościa.

– To by zepsuło całą zabawę, nie sądzisz?

Bella powiesiła ich płaszcze w małej szafie w przedpokoju. Kiedy wróciła, Edward stał na środku pokoju i rozglądał się.

Dom był naprawdę mały, ale w sam raz na jej potrzeby. Składał się z salonu, sypialni, kuchni i łazienki. W tym pokoju meble rozmieszczone były w rogach, aby sprawić wrażenie, że wszystko koncentruje się wokół kominka. Na ścianach wisiało kilka obrazów. Nowe półki, wyszlifowane, stały z boku przygotowane do zawieszenia. Kiedy już się z tym upora, rozpakuje kartony z książkami i ukochanymi figurkami i to miejsce stanie się prawdziwym domem.

Edward odwrócił się. W jego ramionach leżał kot. Niebieskie oczy Bandyty były przymknięte, a mordka wyrażała pełne zadowolenie. Wyglądał na w pełni szczęśliwe stworzenie. Bella była zdumiona tym widokiem. Nigdy dotychczas jej kot nie zaakceptował tak szybko obcej osoby. Co takiego było w tym mężczyźnie, że wszyscy natychmiast ulegali jego urokowi?

– Myślę, że powinniśmy porozmawiać – odezwała się. – Napijesz się kawy?

Edward poszedł za nią do kuchni. Bandyta ulokował się na blacie szafki i zaczął się domagać kolacji. Bella napełniła mu miskę i zestawiła kota na podłogę. Włączyła ekspres do kawy i usiadła przy stole. Edward milczał. Zdenerwowało ją to trochę.

– Czy Aro Volturii wie o twoim przezwisku? – spytała.

– Wątpię. I żeby od razu rozwiać twoje przypuszczenia – nigdy nie spowodowałem żadnego wypadku.

– Więc skąd to określenie? – Spojrzała na niego z niedowierzaniem. – I kto ci je nadał?

– To z powodu mojego pierwszego lądowania.

– Chwileczkę, powiedziałeś, że to nie ma nic wspólnego z samolotem.

– To prawda – zaczął wyjaśniać. – Nie leciałem wtedy. Prowadziłem samochód rodziców i wyobrażałem sobie idealne lądowanie. Słyszałaś na pewno o tym, że kiedy wyobrażasz sobie, że robisz coś bardzo dobrze, to twoje faktyczne umiejętności się polepszają, prawda?

– Tak – przytaknęła mu. – Tylko nie jestem pewna, czy chcę usłyszeć, co stało się dalej.

– W momencie kiedy podchodziłem do lądowania, zrobiłem dokładnie to, co powinienem. Różnica polegała na tym, że trzymałem w rękach kierownicę, a nie drążek sterowniczy. I uderzyłem w drzewo.

– Ile miałeś wtedy lat?

– Siedemnaście.

– I twoi rodzice pozwolili ci po czymś takim latać? – Popatrzyła na niego zdumiona.

– Oczywiście. Zabronili mi tylko prowadzić. Moi bracia nazywali mnie Katastrofalnym Edwardem tak długo, dopóki nie zastosowałem silniejszych argumentów. – Oparł łokcie o stół i zaproponował ciepłym głosem: – Wiesz, Bello, to dobry pomysł, żeby się lepiej poznać. Teraz ty opowiedz mi o sobie. Czy masz równie interesujące przezwisko?

– Wcale nie chodziło mi o poznanie się. – Potrząsnęła głową.

– A więc o co?

Edward, przestało mi się to wszystko podobać. Zapomnijmy o tym, dobrze?

W tym momencie ekspres głośnym sykiem oznajmił, że kawa gotowa.

– Gdzie masz kubki? – spytał Edward podnosząc się.

– U góry w szafce.

Po chwili podał jej parujący kubek.

– A co z twoją przyjaciółką, panią Weber? Chyba podziałało to na nią.

– Jeśli będę mieć szczęście, pomyśli, że się jej przywidziało – westchnęła Bella.

– Ależ to przecież genialny plan. Żadna kobieta przy zdrowych zmysłach nie potrafiłaby obmyślić takiego planu.

– Dzięki.

– Nie mówię o tobie. – Uśmiechnął się. – Słuchaj, jadłaś coś? Porozmawiajmy o tym przy kolacji. Co powiesz na tę małą chińską knajpkę przy Uniwersytecie?

– Myślę, że nie powinniśmy pokazywać się razem. Ludzie zaczną snuć domysły podobnie jak Angela, a skoro mamy zrezygnować...

– Okay, widzę, że nie należysz do wytrwałych. Ale to naprawdę ma sens. Poza tym musiał być jakiś powód, dla którego to wymyśliłaś. Gdyby wszystko było w porządku, nic takiego nie przyszłoby ci do głowy.

Bella chciała zignorować tę uwagę, ale Edward patrzył na nią wyczekująco. W końcu złamała się.

– Święto Jesieni. Znajomi uparli się, że muszę mieć z kim pójść, niezależnie ile wysiłku będzie ich kosztowało przekonanie mnie do tego.

– No więc teraz jest już po sprawie. Co masz do stracenia? Sama powiedziałaś, że wyglądam na porządnego faceta. A poza tym jesteś mi coś winna.

– Co? – Nie miała pojęcia, o czym mówi.

– Przekonanie pewnej osoby, że i ja nie potrzebuję pomocy. Załatwiłem sprawę z Angela, więc teraz twoja kolej.

– Masz na myśli swoją bratową?

– Bingo! W ten sposób wyrównamy rachunki.

– Ale z nią nie pójdzie tak łatwo.

– Niestety. Dlatego uważam, że powinniśmy trzymać się pierwotnego planu.

– Domyślam się, że jeśli się nie zgodzę, to opowiesz Angela całą prawdę? – Napiła się kawy. – Wcale nie chciałam, żeby pomyślała, że łączy nas coś więcej...

– Nie, tego bym nie zrobił. Porządni faceci nie uciekają się do szantażu. Ale czego się boisz, Bello? Przecież to był w końcu twój pomysł, pamiętasz? Jeśli zrezygnujesz, wciąż będą zawracać ci głowę umawiając na randki.

Miał rację, dlaczego więc była zdenerwowana? Przecież nie wiąże się z nim na poważnie. I reakcja Angela... To będzie takie proste, bo kto spodziewałby się po nich takiego oszustwa?

– Zgadzam się z tobą – odpowiedziała.

– Nie wiem tylko, czemu to cię tak dziwi. Umowa stoi? – Wyciągnął do niej dłoń.

– Do zakończenia Święta Jesieni. – Uścisnęła mu rękę.

– To już za dwa tygodnie. Obawiam się, że moja bratowa potrzebuje więcej czasu, żeby uwierzyć.

– Czyli? – spytała podejrzliwie Bella.

– Co myślisz o Święcie Dziękczynienia?

– To całe sześć tygodni!

– Spokojnie, to przecież nie wyrok dożywocia. A właściwie, lepiej byłoby pociągnąć to aż do Bożego Narodzenia.

– Chyba sobie żartujesz!

– Nie? Cóż, może uda mi się wyjaśnić, że pojechałaś odwiedzić rodzinę, lub coś w tym rodzaju.

– Dobrze – oświadczyła po chwili namysłu. – Do Święta Dziękczynienia.

– Okay. Jeśli wszystko się powiedzie, będę miał spokój co najmniej do wiosny. – Wydawał się bardzo zadowolony z siebie. – Teraz chodźmy coś zjeść. A w sobotę wieczorem...

– W sobotę wieczorem idziesz ze mną na przyjęcie. Zauważyła, że się skrzywił.

– A co planowałeś? Przepraszam, ale zapomniałam, że przyjęłam to zaproszenie. Może to faktycznie nie jest rozrywka dla ciebie – zreflektowała się. – Wydaje je jeden z bogatych sponsorów Olympic. Edward, jeśli naprawdę nie masz ochoty iść...

– Pójdę – westchnął ciężko. – I tak odrzuciłem już świetną propozycję na sobotę z powodu randki z tobą, a więc czemu nie przyjęcie. Kto wie? – Uśmiechnął się jak mały chłopiec. – Niektóre z tych wykrochmalonych koszul okazują się całkiem zabawne, jeśli wiesz, jak je podejść.

Nie, pomyślała ze zgrozą Bella, nie ośmieliłby się.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin