McAllister Anne, Gordon Lucy - Nieoczekiwana zamiana miejsc.doc

(526 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

Anne McAllister

Lucy Gordon

 

Nieoczekiwana zamiana miejsc


 

 

 

 

 

 

 

W najciemniejszym Devonie.

 

GABE


PROLOG

Gdy samolot lądował w Anglii, Gabe McBride nie miał pojęcia, że wkrótce czeka go spotkanie z Przeznaczeniem.

Jego kuzyn, lord Randall Stanton, który czekał w holu za salą odpraw, nie wyglądał na Przeznaczenie. Wyglądał tak jak zawsze - jak angielska wersja Gabe'a: był równie wysoki, miał takie same szerokie ramiona, ciemne oczy i włosy oraz pociągłą, przystojną twarz o podobnych, zdradzających rodzinne więzy rysach. Dzielące ich różnice były subtelne i kryły się choćby w sposobie bycia. Randall nosił się jak dumny angielski panicz. Roztacza się wokół niego lordowska woń, pomyślał Gabe z ironią. „Wonie" otaczające Gabe'a sugerowały coś zupełnie innego. Był to zapach koni, niewyprawionej skóry, kalafonii do nacierania postronków i wielu innych substancji, o których nie rozmawia się w kulturalnym towarzystwie. Teraz postarał się, by usunąć te zapachy. Nie należy wchodzić do salonu, gdy cuchnie się oborą.

Salon! Niezbyt często używał tego słowa. Być może ostatnio wypowiedział je, gdy gościł w Anglii piętnaście lat temu. Uśmiechnął się na samo wspomnienie. Salon był czymś tak odległym od zamieszkiwanego przez niego rancza w Montanie, które nazywał domem, gdy był w domu. Zazwyczaj go tam nie było.

Spędzał czas w drodze, przenosząc się z jednego rodeo na drugie, i w tej chwili robiłby to samo, gdyby nie zrzucił go ten mały, rozwścieczony byk na zawodach finałowych w Vegas, które odbyły się w zeszłym miesiącu.

Wyskoczył mu obojczyk - już po raz piąty. Nawet teraz wolał o tym nie myśleć. Nie myśleć o operacji, która okazała się nieunikniona, wielu miesiącach rehabilitacji, które miał przed sobą, o wymuszonej bezczynności. Facet łatwo wpada w kłopoty, kiedy nie ma żadnego zajęcia i na przykład spotyka taką dziewczynę jak Tracy...

Uśmiechnął się mimowolnie na samo jej wspomnienie. Uwielbiał takie kapryśne, kipiące kobiecością babki. Zaciągnęła go do łóżka, choć trzeba przyznać, że specjalnie się nie opierał, i wydał na nią kupę forsy, co też było w porządku. Niestety, jej uzbrojony w pistolet braciszek - nerwus już nie był w porządku. Gabe'owi nie podobała się też gwałtowna rozmowa z nim, w której niepokojąco często przewijały się słowa „małżeństwo", „uczciwa kobieta" i „cześć kobieca".

Gabe, uczony od dziecka, że o kobietach nie mówi się źle, nie sugerował, że określenia „uczciwa" i „cześć kobieca" nie całkiem przystają do Tracy. Wyłaził natomiast ze skóry, by zapewnić braciszka rewolwerowca, że Tracy nie chciałaby związać się z ujeżdżaczem byków, i to pozbawionym zasad moralnych. Obiecał też, że wyniesie się z kraju, by mogła znaleźć sobie „porządnego" faceta.

Tak więc Gabe, życząc wszystkim porządnym facetom w Stanach dużo szczęścia, udał się w odwiedziny do swego kuzyna mieszkającego za oceanem.

Uznał, że zaoszczędzi mu to kłopotów związanych z Tracy, a przy okazji jego matka, która dochodziła do siebie po ciężkiej grypie, i siostra, która bawiła w Brazylii, będą zadowolone, że przynajmniej on pojawi się na rodzinnym zjeździe. Właściwie Gabe cieszył się na krótkie wakacje w Anglii i spotkanie z krewnymi, a zwłaszcza z ojcem swej matki, hrabią Stantonem. Rodzina miała uczcić fakt, że jak się wyraził Randall: „ktoś pozwolił dożyć staremu draniowi do osiemdziesiątki".

Gdy jest się młodym, zdrowym i w świetnej formie, gdy pełno jest młodych kobiet, spragnionych męskiego towarzystwa, a forsy masz dość, by zaspokajać swe zachcianki, sam rządzisz swym przeznaczeniem. Tak właśnie myślał Gabe. Nie wiedział, jak bardzo się myli...

Lord Randall Stanton rozjaśnił się w uśmiechu na widok swego kuzyna, który wychodził z sali odpraw, i wydał dziki okrzyk, nie licujący z jego eleganckim strojem. Odpowiedział mu równie spontaniczny okrzyk Gabe'a i przez chwilę młodzi mężczyźni szturchali się jak uczniaki.

- Miło cię widzieć - powiedział Randall. - Choć potrzeba było skandalu, żebyś się zjawił.

- Nie wiem, o czym mówisz - oświadczył niewinnym tonem Gabe. - Przecież to osiemdziesiąte urodziny dziadka, więc spełniam jedynie rodzinny obowiązek.

- Twoja matka dzwoniła do dziadka tuż przed moim wyjściem, więc twoje sekrety już nie są sekretami - powiedział z uśmiechem Randall.

- Nie mogą utrzymać języka za zębami, co? - warknął Gabe.

- Jestem pewien, że ciocia Elaine jest wzorem dyskrecji. Zazwyczaj. Jak wsiądziemy do samochodu, wszystko mi opowiesz.

Jeszcze czego, pomyślał Gabe. Mogli opowiadać sobie wszystko, gdy byli chłopcami, ale nie teraz, zwłaszcza że chodziło o kobiety. Poszedł z Randallem na parking i aż gwizdnął na widok srebrnego rolls - royce'a.

- To dzięki dochodom z rodzinnych włości czy Stanton Publishing?

- Stanton Publishing. A włości pożerają pieniądze firmy - powiedział Randall, sadowiąc się za kierownicą. - No, gadaj. Wiem tylko tyle, że chodziło o jakąś Tracy.

- Czyżbym wyczuwał nutkę zazdrości w twym głosie, kuzynie?

- Ależ skąd - żachnął się Randall, wkładając klucz do stacyjki.

- To nie zbrodnia. Każdy mężczyzna z temperamentem powinien spotkać jedną czy dwie Tracy.

- A jeszcze lepiej z tuzin albo dwa - skomentował sucho Randall. - A może miałeś ich więcej?

- Chciałbyś wiedzieć - uśmiechnął się Gabe, opierając się wygodnie o kryty skórą fotel. - Trzeba zaliczyć parę panienek, stajesz się wtedy lepszym człowiekiem.

- Niby takim jak ty? - parsknął Randall.

- Nie można zajmować się wyłącznie pracą - wzruszył ramionami Gabe.

- Ani tylko zabawą - rzucił ostro Randall.

- Coś taki rozdrażniony? - spytał Gabe.

- Też byś był, gdyby hrabia codziennie ci suszył głowę - odparł Randall, manewrując samochodem na wąskim wyjeździe.

Zwracali się do Cedrica Stantona per „dziadku", w obecności znajomych nazywali go „panem hrabią", ale między sobą mówili na niego „hrabia", od czasu gdy pewnego lata w Montanie, gdy byli chłopcami, tak się do niego zwrócił pewien stary kucharz; myślał, że to imię.

- To tylko hrabia - uśmiechnął się Gabe. - Powiedz, żeby się od ciebie odczepił.

- Równie dobrze mógłbym powiedzieć pitbullowi, że ma być grzecznym pieskiem - zaśmiał się Randall.

- Więc sam się odczep. Nie widzę, żebyś miał jakiś łańcuch na szyi. Niewidzialna smycz?

Randall nieświadomie rozluźnił krawat.

- Czasem tak się czuję - przyznał. Potem zamilkł, koncentrując się na jezdni. Poranny ruch wokół Heathrow był dobrą wymówką, żeby nie kontynuować rozmowy. Musiał przyznać w duchu, że Gabe trafił w czuły punkt.

Po śmierci rodziców, którzy zginęli w wypadku, gdy Randall miał osiem lat, chłopiec odziedziczył cały majątek. Teraz miał do niego wszelkie prawa i ciążyły na nim wszystkie obowiązki, a surowy dziadek pilnował, by równowaga pomiędzy nimi była zachowana. Randall nauczył się zarządzać rodzinnymi dobrami i lubił się tym zajmować, ale stary majątek nie był dochodowy, a w każdym razie dochód z niego nie wystarczał na pokrycie wszystkich potrzeb. Randall zarządzał też imperium wydawniczym, które przynosiło spore zyski. To zajęcie również lubił, ale praca pochłaniała mu większość życia. Cierpliwie to znosił, ale czasami jakiś głos szeptał mu do ucha, że życie ma do zaoferowania też inne rzeczy, i Randall miał ochotę rzucić wszystko i choć na chwilę zapomnieć o obowiązkach. Kiedy zaś znalazł się w towarzystwie swego czarującego, beztroskiego, gwiżdżącego na wszelkie przymusy kuzyna, szept zamienił się w ryk.

Gdy zacisnął mocniej ręce na kierownicy, Gabe natychmiast to zauważył.

- To kiedy zaręczyny? - zapytał.

- Jakie zaręczyny? - Randall gwałtownie obrócił głowę w stronę pytającego.

- Z lady Honorią, lady Sereną albo lady Melanie Wicks - Havering, czy inną. Czas, byś spełnił powinność wobec rodu Stantonów, młodzieńcze.

- Przestań, gadasz jak hrabia - powiedział ponuro Randall.

Gabe roześmiał się.

- A więc na razie udało się zbiec przed sforą? Lecz jak długo lis może uciekać? - spytał Gabe i wydał z siebie myśliwski okrzyk.

- Gdybym miał wolne ręce, chętnie bym ci przyłożył - burknął Randall. - Wszyscy mają prawo skakać z kwiatka na kwiatek i nie myśleć o przyszłości. Idź do diabła, McBride!

- Nie omieszkam - oświadczył wesoło Gabe, zadowolony z nawiązania stosunków międzynarodowych.

Hrabia bardzo się postarzał. Gabe widział go ostatnio przed trzema laty, gdy starszy pan przyjechał do Montany z miesięczną wizytą. Wtedy wydawał się dziarski i nie wyglądał na swoje lata. Gęsta czupryna siwych włosów wieńczyła twarz prawie pozbawioną zmarszczek, a bystre, niebieskie oczy zapalały się z entuzjazmu, gdy omawiał kolejne plany - głównie mające na celu obarczenie Randalla kolejnymi zadaniami.

Teraz Gabe dostrzegł zmarszczki na twarzy starszego pana, zauważył, że drży mu ręka, gdy na przyjęciu urodzinowym wnuk wzniósł toast za „kolejne osiemdziesiąt lat pełne przygód". Uświadomił sobie, że hrabia wkrótce odejdzie. Ale zdał sobie również sprawę z tego, że Randall może umrzeć pierwszy, jeśli będzie dalej się tak przepracowywał.

Gabe był w Anglii już dwa dni i choć wiele czasu spędzał z hrabią, prawie nie widywał Randalla od chwili, gdy kuzyn przywiózł go z lotniska do Stanton House przy Belgravia.

- Spieszę się na spotkanie w Glasgow - wyjaśnił na pożegnanie. - Zobaczymy się później.

Ale wcale tak się nie stało. Od przyjazdu Gabe'a Randall zdążył odwiedzić Londyn, Glasgow, Manchester, Cardiff i Penzance. Czasem dzwonił i przepraszał za brak czasu. Ledwie zdążył na przyjęcie urodzinowe hrabiego.

Zadzwonił, by uprzedzić, że się trochę spóźni, wpadł jak po ogień, zjadł kawałek tortu i wzniósł toast, po czym wyszedł, tłumacząc, że musi zadzwonić do paru osób w sprawie wykupywania akcji.

Gabe natomiast bawił się świetnie. Dyskutował o koniach z przyjaciółmi dziadka, najadł się smakołyków. Tańczył z wszystkimi pięknymi paniami, których było mnóstwo na przyjęciu, i flirtował z najładniejszą z nich - oszałamiającą blondynką, która miała na imię Natasha. Spojrzała na niego w pewnej chwili wielkimi niebieskimi oczami i oświadczyła:

- Wcale nie jesteś podobny do kuzyna.

- Nie - przyznał wesoło Gabe. - Dzięki Bogu.

Randall nie zjawił się do końca przyjęcia. Zapewne zajmował się pomnażaniem dochodów Stanton Publishing albo zapobieganiem stratom, jakie przynosiły rodzinne włości.

Gabe zerknął na zegarek.

- Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, żeby dać mu wolny dzień?

Siedzieli właśnie z hrabią w bibliotece, zagłębieni w wygodnych skórzanych fotelach, sącząc wybornego scotcha, więc Gabe uznał, że można zacząć rozmowę na temat kuzyna.

- Dzień wolny? - parsknął z oburzeniem starszy pan. - Czy ktoś kiedykolwiek dał m n i e dzień wolny? Hrabiowie nie mają dni wolnych.

Gabe uśmiechnął się pod nosem. Biedny Randall.

- Pozostaje mi więc się cieszyć, że jestem zwykłym szaraczkiem - zażartował, wznosząc szklankę w toaście. - Za pospólstwo. Za próżnowanie.

Hrabia chrząknął z niezadowoleniem.

- Nie masz czym się chlubić, młodzieńcze. Większość mężczyzn w twoim wieku ma już pewne osiągnięcia, którymi może się pochwalić.

- Na przykład ty? - spytał Gabe, dobrze wiedząc, że dziadek w młodości był lekkoduchem. Potrzeba było twardej ręki lady Cornelii Abercrombie - Jones, by Cedric David Phillip Stanton wydusił z siebie oświadczyny i skończył z hulaszczym życiem.

- Nie mówimy o mnie - uciął hrabia.

- Ty nie mówisz, bo wiesz, że wytrąciłoby ci to argumenty z ręki. Nie obchodzi mnie, że byłeś hulaką, wiesz, że podzielam te upodobania. - Gabe uśmiechnął się szeroko. - Myślę tylko, że powinieneś pozwolić Randallowi czasem zaszaleć, zanim odejdziesz.

- Myślisz, że wkrótce odłożę łyżkę?

- To znaczy, umrzesz? Nie, ale kiedyś to nastąpi. Kto wie, co zrobi wtedy Randall, który nigdy nie używał życia? Może machnie ręką na całe to dziedzictwo Stantonów, te wszystkie „powinności" i „ciężary", które wciąż na niego zwalasz?

Twarz hrabiego gwałtownie poczerwieniała.

- Randall nigdy by tego nie zrobił!

- Skąd wiesz? Czy kiedykolwiek zwolniłeś go po dziesiątej, żeby wyszedł sobie gdzieś prywatnie?

Gabe nie usłyszał odpowiedzi na to pytanie, bo drzwi otworzyły się gwałtownie i stanął w nich rozpromieniony Randall.

- Udało się. Przejęliśmy akcje „Gazette".

- Kolejna „Gazette"? - jęknął Gabe. - De jest tych wszystkich „Gazettes", „Echoes", „Advertisers", „Recorders"?

Stanton Publishing specjalizowało się w lokalnej prasie i miało już osiemdziesiąt tytułów w całym kraju.

- Ale to jest „Buckworthy Gazette"! - oświadczył triumfalnie Randall. - Od lat staraliśmy się o ten tytuł.

- Aha. - Gabe ze zrozumieniem pokiwał głową. Rodzinne dobra mieściły się w pobliżu miasteczka Buckworthy, w południowej części Devonu. Stantonom zawsze doskwierał fakt, że nie kontrolują lokalnej gazety. I wreszcie Randallowi się udało.

Hrabia oczywiście promieniał. Zerwał się z krzesła, klepnął wnuka w plecy i zawołał:

- Nareszcie! Jeszcze kilka miesięcy i byłoby po niej. Teraz czeka ją rozkwit! - Zerknął na zegarek. - Jeśli wyjedziesz z samego rana, w południe będziesz na miejscu. To czwartkowa gazeta. Zdążysz jeszcze wpłynąć na wydanie z tego tygodnia. Trzeba działać szybko. Sprzedaż nie była wystarczająco wysoka. Od razu możesz zacząć kampanię reklamową. I wprowadzić jakiś cotygodniowy konkurs. Ten, który zrobiłeś w „Trush - by - the - Marsh", był znakomity. Czyli trzeba iść w tę stronę! - Hrabia z zadowoleniem zacierał ręce.

Gabe zauważył, że zadowolenie znika z twarzy Randalla, który wyglądał, jakby się zaczął dławić - kolejnymi obowiązkami zrzuconymi na jego barki.

- Chwileczkę, poczekaj, zadusisz go! - ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin