Cathy Maxwell - Myszka.pdf

(1256 KB) Pobierz
Cathy Maxwell - Myszka
CATHY MAXWELL
MYSZKA
1
Wioska Sproule, Northumberland,
Anglia, 1806 r.
Uporczywy łomot zbudził Samantę Northrup z głębokiego snu.
LeŜąc w łóŜku pocieszała się, Ŝe to tylko obluzowana okiennica, kołysana północnym
wiatrem, uderza o ścianę wikarówki. Gość w środku nocy oznaczał złe wieści.
- Hej tam, obudźcie się! - zawołał męski głos. - Potrzebuję pomocy!
Te słowa, a takŜe długoletni nawyk usługiwania parafianom, pobudziły Samantę do
działania. Narzuciła gruby wełniany szal na flanelową nocną koszulę, wsunęła stopy w cięŜkie
stare buty i szurając nogami przeszła z sypialni do kuchni.
Niewielki domek przylegał do kościoła Świętego Gabriela, kamiennej normandzkiej
budowli, która wytrzymała niejedną zimę, choć obecna zapowiadała się mroźniej niŜ poprzednie.
Samanta zadrŜała, kiedy lodowaty podmuch owiał jej kolana.
Gość znów zaczął się dobijać i siła uderzeń zatrzęsła cięŜkimi cedrowymi drzwiami.
- JuŜ idę, idę - powiedziała zniecierpliwiona. Przy kaŜdym słowie z jej ust ulatywały
obłoczki pary. Piec był wygaszony; „w nocy starała się oszczędzać opał, toteŜ sypiała pod górą
kocy.
Zapaliła świecę i zerknęła na zegar ścienny. Było tuŜ po północy.
Samanta zwykle sprawdzała, kto jest na zewnątrz, wyglądając przez boczne okienko przy
drzwiach. Tej nocy jednak panowały tak głębokie ciemności, Ŝe dostrzegła jedynie wysoką
męską sylwetkę. Mógł to być któryś z mieszkańców wioski.
Właśnie znów zaczynał się dobijać, gdy odsunęła zasuwę, otwarła drzwi. .. i stanęła oko
w oko z wysokim, ciemnowłosym nieznajomym.
Chciała natychmiast zastrzasnąć drzwi z powrotem, ale przybysz. widocznie przewidział
jej ruch, bo wsunął nogę w drzwi uniemoŜliwiając ich zamknięcie. Był wysoki, barczysty, miał
gęste ciemne włosy i błyszczące gniewem oczy. Nie wiedziała, jak mogła go wziąć za jednego ze
swych znajomych lub sąsiadów.
Nie próbował się wedrzeć do środka, ale teŜ nie cofnął stopy. - Czego pan chce? - spytała
przez szparę w drzwiach.
- Kluczy do grobowca Ayleborough.
Omal nie roześmiała mu się w twarz.
- Oszalał pan? Te klucze dostępne są tylko dla rodziny. Poza tym, jest środek nocy.
- Potrzebuję tych kluczy. - W jego glosie pojawiła się nuta determinacji. W
przeciwieństwie do Samanty, mówiącej z wyraźnym północnym akcentem, nieznajomy
wysławiał się czystą angielszczyzną, znamionującą dobre pochodzenie.
Samanta najeŜyła się wewnętrznie, zraŜona jego wyniosłością.
- Nie moŜe ich pan dostać bez zgody księcia Ayleborough odpowiedziała stanowczo; w
ten sposób przez lata dyrygowała dorosłymi męŜczyznami i zmuszała uczniów do połykania
tranu. Spróbowała zamknąć drzwi, ale nieznajomy naparł na nie ramieniem, odpychając ją na
bok.
Był tak wysoki, Ŝe musiał się pochylić w progu, by nie uderzyć głową o niskie sklepienie.
Zdawał się wypełniać sobą całe pomieszczenie.
- Chcę dostać te klucze - powtórzył.
Inna kobieta zapewne zadrŜałaby ze strachu, a i Samancie, prawdę powiedziawszy, trochę
trzęsły się kolana, ale w końcu miała dwadzieścia sześć lat i ponosiła pełną odpowiedzialność za
swoje czyny. Plebania kościoła św. Gabriela odpowiadała za grobowiec rodziny Ayleborough od
prawie dwustu lat. Było to uświęcone przymierze między pastorem i ową szlachecką rodziną,
płacącą na potrzeby parafii, a Samanta nie zamierzała go łamać.
Wycofała się za stół, pragnąc odgrodzić się jakoś od intruza.
Wątłe światło świecy rzucało na ścianę wyolbrzymiony cień jego postaci.
- Nie moŜe ich pan dostać.
Przybysz zmruŜył oczy i przyjrzał jej się bacznie.
- Chyba źle panią usłyszałem - powiedział niskim, nienaturalnie miękkim głosem i
złowieszczo rozprostował, a potem zacisnął palce.
Samancie zaschło w gardle. W razie potrzeby była gotowa poświęcić Ŝycie w obronie
kluczy. Jej ojciec zmarł przed rokiem i parafianie coraz bardziej otwarcie dawali do zrozumienia,
Ŝe najwyŜszy czas, by opuściła wikarówkę. Teraz miała okazję wykazać swą przydatność.
- Nie moŜe ich pan dostać - powtórzyła z uporem.
W oczach nieznajomego pojawił się błysk gniewu. Najwyraźniej nie przywykł, by mu
odmawiano. CóŜ, ona takŜe nie była do tego przyzwyczajona, nie mogła się jednak wyzbyć lęku
przed jego brutalną siłą.
Nagle cofnął się o krok, co przyjęła z niekłamaną ulgą.
Odgarnął z czoła gęste, cięŜkie włosy. Miał wyrazistą twarz z prostym nosem i mocno
zarysowaną szczęką• Kiedy spróbował się uśmiechnąć, odniosła wraŜenie, Ŝe przychodzi mu to z
wyjątkowym trudem.
- Przepraszam - powiedział szorstko i rozejrzał się po niewielkiej kuchni - - Domyślam
się, Ŝe moje zachowanie wydaje się pani nieuprzejme. Wdarłem się tu znienacka w środku nocy.
- Jego ton bynajmniej nie wyraŜał skruchy.
- Kim pan jest? - odwaŜyła się zapytać.
Zignorował to pytanie. Obojętnym wzrokiem obrzucił jej na wpół odzianą postać.
- Gdzie jest wikary? Muszę z nim pomówić.
- Nie ma go - oznajmiła krótko, modląc się w duchu, by intruz nie zorientował się, Ŝe
mieszka sama. Nie powinna była otwierać drzwi. IleŜ to razy ludzie ze wsi ostrzegali ją, by była
bardziej ostroŜna?
SkrzyŜowała ramiona na piersi, uświadamiając sobie nagle swą kobiecą bezbronność.
- Ale ja muszę się z nim zobaczyć - nalegał przybysz.
- Nie moŜe pan.
- A kim pani jest?
Samanta wzięła głęboki oddech.
- Jestem jego córką. Ponoszę odpowiedzialność za grobowiec rodziny Ayleborough.
- CóŜ, panno ... - Urwał wyczekująco.
- Northrup - dokończyła, po raz pierwszy odczuwając skrępowanie z powodu swego
panieńskiego stanu.
- CóŜ, panno Northrup, przebyłem długą drogę. I chcę dostać klucze do tego grobowca.
Samanta czuła rosnącą irytację. AleŜ ten człowiek był uparty.
- Jakie pan ma do nich prawo?
Widziała, jak zacisnął zęby.
- To wyłącznie moja sprawa.
- No to mamy problem, sir - rzuciła sucho. - Marnuje pan czas i odbiera mi cenny sen.
Jestem odpowiedzialna za te klucze i nie dam ich panu bez zezwolenia samego księcia.
Ktokolwiek doradził panu przyjazd tutaj w środku nocy, wyprowadził pana w pole. Lepiej by pan
zrobił udając się najpierw wprost do księcia Ayleborough.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin