McClure Ken - Trauma.pdf

(1676 KB) Pobierz
152916665 UNPDF
KEN McCLURE
Trauma
„KB”
PROLOG
John Main wdrapał się na szczyt wzgórza i spojrzał na
rozciągające się pod nim miasto, aż do zatoki Firth of Forth i dalej
na wzgórza Fife. Podczas wspinaczki zadyszał się tak, że stracił
oddech, a ręce miał zabłocone od czepiania się błotnistej ziemi.
Znów zaczęło padać, ale nie miało to znaczenia. Nic nie miało
znaczenia. Nie był pewny, czego szukał tu w górze, ale było to
chyba związane z perspektywą. Wiedział tylko, że jej nie znalazł.
W głębi duszy czuł, że tak będzie, ale musiał zawierzyć
instynktom, które go tu sprowadziły. Znalazł głaz i usiadł na nim.
Był mokry i pokryty mchem, ale to również nie miało znaczenia.
Zatoka Forth i wzgórza znikały powoli z pola widzenia,
kiedy deszczowe chmury napłynęły z zachodu, zakrywając
horyzont i ograniczając widok. Kolory roztapiały się we
wszechogarniającej szarości, która spowijała miasto. Ze swego
miejsca mógł widzieć szpital, który odegrał tak wielką rolę w jego
tragedii. Tragedii? Czy to było odpowiednie słowo? Czy w ogóle
można było opisać słowami to, co czuł? Jeżeli tak, to on tego nie
potrafił. Słowa opisują wydarzenia poprzez porównanie z innymi
wydarzeniami. Ale jak opisać zupełną destrukcję jego życia,
rodziny i wszystkiego, co było dlań najdroższe na świecie? Ze
swego punktu obserwacyjnego nie mógł dojrzeć oddziału
intensywnej terapii - był zbyt daleko, po przeciwnej stronie
budynku - ale wiedział, że się tam znajduje i że jak zwykle panuje
w nim wielki ruch. Ambulanse wjeżdżająi wyjeżdżają, na
wózkach wwożą ludzi z połamanymi kończynami. Zszywanych i
152916665.002.png
opatrywanych pacjentów przed wścibskimi krewnymi zasłaniają
parawany. Dlaczego to wszystko nie zamarło w bezruchu po tej
okropnej nocy, gdy ambulans przywiózł ich troje z zimnej ’,
śliskiej autostrady? Piękne ciało Mary, tak strasznie połamane;
Simon w stanie głębokiej śpiączki, a on... tylko lekko poraniony i
potłuczony. Był kierowcą, a wyszedł prawie bez szwanku.
Podniósł twarz do nieba, kiedy przemknęła mu przez głowę
trudna do wytrzymania myśl: a jeśli to był złośliwy dowcip
jakiegoś niewidzialnego bóstwa? Wciąż widział twarz lekarza,
który oficjalnym tonem oświadczył mu, że Mary nie żyje. Ten
człowiek, nie wiedząc o tym, wydał również wyrok śmierci na
Johna. Skazał go na egzystencję żywego trupa w bezsensownym
piekle samotności, które rozciągało się przed nim jak
niezmierzona pustynia.
- A Simon? - zapytał wtedy.
- Jest w bardzo złym stanie. Minie kilka tygodni, zanim
będziemy mogli coś powiedzieć.
Minęło kilka tygodni i los zadrwił z niego ostatecznie,
prowadząc go nieuchronnie w kierunku własnej zagłady.
Mężczyzna w białym kitlu, inny tym razem, zawiadomił go
ponuro, że u Simona nie zaobserwowano żadnych funkcji mózgu.
Jego trzyletnie ciałko utrzymują w pozornym życiu
skomplikowane aparaty, ale faktycznie Simon jest martwy. Czy
mają odłączyć maszyny?
„Tak. To słowo brzmiało w głowie Maina jak oskarżenie.
Takie krótkie słówko. Usłyszał je od Mary, gdy zapytał czy za
niego wyjdzie. Było źródłem takiej radości dla obojga, gdy Mary
odpowiedziała na pytanie, czy jest w ciąży. Wypowiedział je
dyrektor banku, gdy chcieli się przenieść do większego domu; a
także siostra Johna, kiedy zgodziła się zająć przez kilka dni
Simonem, żeby John mógł zabrać Mary do Paryża w rocznicę ich
ślubu. Teraz to słowo zmieniało znaczenie; zabił nim własnego
syna.
Uwagę Johna przykuły dwa kruki, które sfrunęły na
ziemię jakieś trzydzieści stóp od niego. Zauważył, że siedzą nad
152916665.003.png
ciałem martwego królika. Main przypomniał sobie te kruki,
unosiły się nad wzgórzem, kiedy on wspinał się na szczyt.
Czekały pewnie, by dokończyć ucztę; widocznie zdecydowały, że
nawet w pobliżu siedzącego mężczyzny są bezpieczne. Dziobały
teraz zdobycz, rozpościerając skrzydła dla utrzymania
równowagi. Były pewne siebie, skoncentrowane na patroszeniu
królika. Dwa kolejne ptaki spadły na ziemię jak zepsute parasolki
i między ucztującymi wybuchła sprzeczka. Jakże różny był ten
obraz od scen z Disneya na tapecie w pokoju Simona.
Antropomorficzna tandeta, która tak podobała się im wszystkim,
nieświadomym tego, co miało się wydarzyć. Pewnie właśnie
dlatego życie tam, w dole, toczy się normalnie, pomyślał Main.
Oni nie wiedzą, jak naprawdę wygląda rzeczywistość. Jego wzrok
ponownie powędrował w stronę miasta, gdzie znajdował się
szpital. Wiedział, że sprawny personel zrobił wszystko, co było
możliwe. To absolutnie nie była ich wina. Nie rozumiał więc,
dlaczego nienawidził wszystkich i wszystkiego.
152916665.004.png
1
Edynburg, 14 lutego 1993
McKirrop czuł w żołądku gorącą zupę, niby wysepkę
ciepła wśród otaczającej go zimnej pustki. Zwlekał z ostatnim
kęsem chleba tak długo jak tylko mógł, aż wreszcie wstał, powoli i
sztywno. Niespiesznie zapiął płaszcz i skierował się w stronę
drzwi. Nadszedł czas, by ponownie zmierzyć się z zimnem. Znał
zasady: wychodziłeś, jak tylko skończyłeś jeść. Pomieszczenie
było zbyt małe, by prowadzić w nim życie towarzyskie, a kolejka
wydłużała się z każdym tygodniem. Miejsce nie było specjalnie
ciepłe i przytulne, ale dawało przynajmniej jakie takie schronienie
przed lodowatym wschodnim wiatrem, który smagał Edynburg.
McKirrop wymruczał słowa podziękowania do stojącej w
drzwiach dziewczyny z Armii Zbawienia.
- Uważaj na siebie - powiedziała, gdy ją mijał. - Do
zobaczenia w środę. McKirrop spojrzał na nią, a potem szybko
wbił wzrok w ziemię. Jak to się
dzieje, że one wszystkie noszą okulary o grubych szkłach?
- zastanawiał się.
Kiedy wyszedł na chodnik, wiatr uderzył go w lewy
policzek, więc odwrócił się prawą stroną. I tak nie miał dokąd
pójść. Usłyszał, że ktoś wykrzykuje jego imię, ale ignorował ten
fakt, dopóki okrzyk się nie powtórzył. Teraz usłyszał za sobą
kroki. To był Flynn. McKirrop zauważył go w stołówce, z tyłu
kolejki, ale udawał, że nic nie widzi.
- Gdzie do diabła byłeś? - zapytał Flynn. - Wszyscy o
ciebie pytają. Bella za tobą tęskni.
Flynn przerwał swą wypowiedź wybuchem chrypliwego
śmiechu. Był o całą głowę niższy od McKirropa. Rozczochrana
grzywa siwiejących włosów nadawała mu cygański wygląd.
Obydwaj mężczyźni mieli brody. Obydwaj też byli od dawna
zrujnowani.
- Po prostu wyjechałem - mruknął McKirrop.
- Ściągnąłeś jakąś kasę, co? - zapytał Flynn.
152916665.005.png
- Jasne. A do tej stołówki przychodzę tylko z
przyzwyczajenia - odrzekł kwaśno McKirrop.
152916665.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin