391. Pershing Diane - Podróż przeznaczenia.pdf

(582 KB) Pobierz
First date: honeymoon
DIANE PERSHING
Podróż
przeznaczenia
Tytuł oryginału
First Date: Honeymoon
140950013.051.png 140950013.062.png 140950013.073.png 140950013.074.png 140950013.001.png 140950013.002.png 140950013.003.png 140950013.004.png 140950013.005.png 140950013.006.png 140950013.007.png 140950013.008.png 140950013.009.png 140950013.010.png 140950013.011.png 140950013.012.png 140950013.013.png 140950013.014.png 140950013.015.png 140950013.016.png 140950013.017.png 140950013.018.png 140950013.019.png 140950013.020.png 140950013.021.png 140950013.022.png 140950013.023.png 140950013.024.png 140950013.025.png 140950013.026.png 140950013.027.png 140950013.028.png 140950013.029.png 140950013.030.png 140950013.031.png 140950013.032.png 140950013.033.png 140950013.034.png 140950013.035.png 140950013.036.png 140950013.037.png 140950013.038.png 140950013.039.png 140950013.040.png 140950013.041.png 140950013.042.png 140950013.043.png 140950013.044.png 140950013.045.png 140950013.046.png 140950013.047.png 140950013.048.png 140950013.049.png 140950013.050.png 140950013.052.png 140950013.053.png 140950013.054.png 140950013.055.png 140950013.056.png 140950013.057.png 140950013.058.png 140950013.059.png 140950013.060.png 140950013.061.png 140950013.063.png 140950013.064.png 140950013.065.png 140950013.066.png 140950013.067.png 140950013.068.png 140950013.069.png 140950013.070.png 140950013.071.png 140950013.072.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Cześć, Carlo! Jak się masz - zawołała Mo do cie-
mnoskórej kobiety w okienku.
- Dzień dobry, Mo. Widzę, że bardzo się spieszysz. Co
za niespodzianka!
Mo uśmiechnęła się promiennie, nie zrażona ironią,
z jaką Carla wypowiedziała ostatnie zdanie, i popędziła
ku ścianie zapełnionej rzędem skrytek pocztowych. Za-
trzymała się obok drzwiczek oznaczonych numerem 747,
po czym zaczęła grzebać w ogromnej torbie, którą miała
na ramieniu.
- Gdzie ja wsadziłam te klucze? - mruknęła do siebie.
Przyklękła, stawiając torbę na marmurowej posadzce.
Przecież solennie postanowiła trzymać kluczyki zawsze
w jednym miejscu, aby uniknąć wiecznych kłopotów z ich
szukaniem. Dotrzymała nawet danej sobie obietnicy, tylko
całkiem wyleciało jej teraz z pamięci, jakie miejsce wy-
brała na schowek.
Z westchnieniem zaczęła wysypywać na podłogę za-
wartość torby. Czego tam nie było! Portmonetka, przeciw-
słoneczne okulary, pół obwarzanka, różowa baseballowa
czapeczka, mały notesik, paczka chrupków, wstążeczki
i elastyczne opaski na włosy. Dołączyła do nich książe-
czka czekowa, przypominając Mo o zatrważająco niskim
stanie jej konta, bawełniana spódnica, którą zamierzała
narzucić później na szorty, kiedy uda się na rozmowę
w sprawie pracy, pluszowy miś z oderwanym uchem, ra-
chunki za gaz, guma do żucia oraz puszka z pokarmem
dla kotów. Miała wybrzuszone wieczko, więc mama ka-
zała Mo zwrócić ją do sklepu. W końcu, na samym dnie
torby, w pudełku z pokruszonymi urodzinowymi świecz-
kami, znalazła okrągły złoty kluczyk.
Z okrzykiem triumfu wsunęła go na mały palec lewej
dłoni, pospiesznie wepchnęła resztę rzeczy do torby, wstała
i otworzyła skrytkę. Wyjęła z niej kilka zamówionych kata-
logów, które trafiły od razu do przepastnej torby. Mo zamie-
rzała przejrzeć je później. Teraz miała ważniejsze sprawy na
głowie. Oczekiwała pozytywnych odpowiedzi na rozesłane
do kilku firm oferty, od miesiąca bowiem była bezrobotna.
Z nadzieją zajrzała głębiej do schowka, lecz znalazła w nim
tylko jedną ogromną, grubą kopertę. Rozerwała ją gwałtow-
nym ruchem, wydobywając ze środka jej zawartość.
Na podłogę upadły jakieś podłużne kartoniki. Mo schy-
liła się, żeby je podnieść. Okazało się, że są to lotnicze
bilety pierwszej klasy do kilku europejskich miast.
Mo wyprostowała się, ściskając je w dłoni. Serce biło
jej w piersi jak oszalałe. Co za przypadek, pomyślała.
Odkąd pamięta, dniem i nocą marzyła o tym, aby pojechać
właśnie do Europy.
Szybko przejrzała resztę papierów. Zorientowała się, że
trzyma przed sobą coś w rodzaju planu podróży, która
miała rozpocząć się w najbliższą niedzielę wieczorem,
czyli już jutro, na lotnisku w San Francisco, i trwać całe
dwa tygodnie. Trasa wiodła przez pięć europejskich miast,
a jej koniec, nie do wiary, następował w Budapeszcie.
W dodatku osiemnastego czerwca!
Mo przycisnęła bilety do piersi i zamknęła oczy. Czy
to był znak? Nie, coś więcej: prawdziwy cud!
Rozsądek podpowiadał jej, że cuda się nie zdarzają,
i choć nie chciała słuchać jego głosu, był tak donośny, że
w końcu z niechęcią otworzyła oczy. Przeczytała nazwi-
sko widniejące na kopercie, którą trzymała w dłoni. Matt-
hew Vining. Na planie podróży i biletach było napisane
„państwo Viningowie".
Mo westchnęła głośno. Wszystko stało się jasne.
Matthew Vining, ekspert kulinarny, który opisywał
swoje wizyty w rozmaitych restauracjach i prowadził
w radiu znaną audycję „Biesiaduj z Mattem", wynajmo-
wał sąsiednią skrytkę pocztową. Mo już kilkakrotnie znaj-
dowała w swojej skrytce włożone tam przez pomyłkę
przesyłki do pana Vininga. Teraz zdarzyło się to samo.
Pomyłka, a nie żaden znak czy cud.
No i dobrze, pomyślała. Choć przez chwilę wierzyłam,
że spełniło się moje marzenie.
Włożyła bilety i plan podróży z powrotem do koperty
i już zamierzała oddać je któremuś z pracowników poczty,
kiedy nagle coś ją tknęło.
Przecież podróż miała zacząć się już jutro. Co bę-
dzie, jeśli Matthew Vining z jakichś powodów nie za-
jrzy dziś do urzędu pocztowego i nie zdąży otrzymać na
czas swoich biletów? Szkoda, żeby z powodu bałaganu na
poczcie przepadła taka niezwykła, fantastyczna wy-
cieczka.
Mo wiedziała, że studia stacji radiowej, z której Matt
nadawał swój program, mieszczą się zaledwie parę kroków
stąd. Postanowiła zrobić dobry uczynek i osobiście dostar-
czyć adresatowi jego przesyłkę. W końcu zachowała się
bezmyślnie, otwierając cudzą korespondencję, powinna
więc naprawić swój błąd.
Podjąwszy tę szlachetną decyzję, Mo wcisnęła kopertę
do torby, pomachała Carli na pożegnanie i szybko wybieg-
ła z budynku.
Matthew Vining stał w holu macierzystej stacji radiowej
i z udręką w oczach patrzył aa swoją narzeczoną. Dłonie
zaciskał w pięści, a czoło przecinała mu głęboka bruzda.
- Chyba nie bardzo cię rozumiem, Kay - powiedział
pełnym napięcia głosem.
- Przykro mi, Matt - odparła Kay - ale to najlepsze
rozwiązanie.
- Naprawdę chcesz zerwać nasze zaręczyny? Odwołać
ślub? Zrezygnować z miodowego miesiąca?
- Tak - potwierdziła spokojnie. - Nasze małżeństwo
nie byłoby udane. Przecież się nie kochamy.
- Ale jak możesz mi robić coś takiego? Już jutro mie-
liśmy.. . - W tym momencie w holu nie było nikogo poza
nimi dwojgiem, mimo to Matt mówił równie cichym i spo-
kojnym tonem jak Kay. Nigdy nie podnosili na siebie
głosu. - Co teraz będzie?
- Ponieważ to ja narobiłam kłopotów, biorę na siebie
załatwienie wszystkich spraw.
- No dobrze, ale... - Matt gorączkowo zastanawiał
się, jakich użyć argumentów, by odwrócić niepomyślny
bieg wydarzeń. - Tak świetnie do siebie pasujemy.
- Naprawdę?
- Oczywiście. Mamy tyle ze sobą wspólnego. Czyta-
my te same pisma, lubimy podobny rodzaj filmów... -
Kay jest poza tym doskonale zorganizowaną, zrównowa-
żoną osobą, pomyślał. Te dwie cechy sprawiły, że od pier-
wszej chwili mu się spodobała. - Dokładnie taką kobietę,
jak ty, pragnąłbym pojąć za żonę.
Kay patrzyła na niego uważnie, a na jej zazwyczaj po-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin