rozdziały 1-5.pdf

(133 KB) Pobierz
229599433 UNPDF
ROZDZIAŁ 1
- Wiecie co? Mamy nową – oświadczyła Shaunee, wślizgując się na siedzisko w ławkach
ustawionych przy stole, który zwyczajowo uznałyśmy za nasz w stołówce, czy raczej w
pierwszorzędnej, szkolnej kafeterii.
- Porażka, Bliźniaczko, totalna porażka – zawtórowała jej Erin dokładnie takim samym
tonem. Łączył je z Shaunee pewien rodzaj duchowego powinowactwa, które sprawiało, że
w jakis sposób były do siebie podobne, przez co nazywałyśmi je Bliźniaczkami, mimo że
Shaunee, Amerykanka jamajskiego pochodzenia, o cerze koloru kawy z mlekiem,
mieszkająca w Connecticut, zewnętrznie w niczym nie przypominała jasnowłosej,
niebieskookiej, białej mieszkanki Oklahomy.
- Na szczęście dzieli pokój z Sarą Freebird. - Damien ruchem głowy wskazał drobną
dziewczynę ze zdecydowanie czarnymi włosami, która oprowadzała po jadalni inną
nastolatkę sprawiajacą wrażenie zagunionej. Obrzucił obydwie jednym spojrzeniem, które
wystarczyło, by ocenił ich wygląd od stóp do głów, od bucików po kolczyki w uszach. -
Ponad wszelką wątpliwość, nowa ma lepsze wyczucie mody niż Sara, czego nie zatraciła
pomimo stresu, jaki musi przechodzić w związku ze zmianą szkoły i Naznaczeniem. Może
uda jej się wpłynąc na Sarę, by porzuciła swoje niefortunne preferencje dla brzydniego
obuwia.
- Damien – odezwała się Shaunee – cholernie działasz mi...
- ...na nerwy tym swoim nadętym słownictwem – dokończyła Erin za przyjaciółkę.
Damiem pociągnął nosem, przybierając obrażoną i nieco wyniosłą minę, z czym
wyglądał jeszcze bardziej gejowsko niż zwykle (a przecież był gejem).
- Gdyby twoje słownictwo nie było takie trywialne, nie potrzebowałabyś leksykonów, by się
ze mną porozumieć.
Bliźniaczki przymrużyły oczy, gotowe zaatakować go serią obelg, ale moja
współmieszkanka do tego nie dopuściła.
- Niefortunne preferencje – zły gust. Trywialne – prostackie – wyjaśniła zwięźle, jakby
tłumaczyła, co autor miał na myśli. - A teraz przestańcie się spierać i posłuchajcie przez
chwilę. Wiecie, że zaraz nastąpi pora odwiedzin, więc nie powinniśmy się zachowywać jak
półgłówki w obecności naszych staruszków.
- O psiakostka – wyrwało mi się. - Zupełnie wyleciało mi z głowy, że to dzień rodzicielskich
odwiedzin.
Damien jęknął i zaczął tłuc głową o blat stołu, i to wcale nie tak znowu delikatnie.
- Ja też na śmierć zapomniałem.
Cała nasza czwórka posłała mu współczujące spojrzenia. Rodzice Damiena
niespecjalnie przemowali się jego Znakie, przeprowadzką do Domu Nocy i rozpoczęciem
procesu Przemiany, która albi przeobrazi go w wampira, albo zabije, jeśli organizm ją
odrzuci. Jedyne z czym się nie mogli pogodzić to z jego gejostwem.
W końcu stanowiło to jakąś pociechę, że chociaż pod tym względem nie było im
wszystko jedno. Bo moja mama i jej obecy mąż, czyli mój ojciach, nienawidzili
wszystkiego, co się ze mną wiązało.
- A moi wcale nie przyjdą. Pojawili się w zeszłym miesiącu, więc w tym nie znaleźli już
czasu na odwiedziny.
- Bliźniaczko, to jeszcze jeden dowód na naszą identyczność – dodała Erin. - Bo moi
starzy właśnie przysłali mi maila. Z okazji zbliżającego się Święta Dziękczynienia
postanowili wybrać się w rejs na Alaskę wraz z moją ciocią Alane i wujem lujen Loydem.
Zresztą co tam. - Wzruszyła ramionami najwyraźniej niezbyt przejęta nieobecnością
swoich rodziców.
- Nie martw się Damien, może twoja mama i tata też się nie pojawią. - powiedziała Steve
Rae pocieszającym tonem.
- Pojawią się – Damien ciężko westchnął. - W tym miesiącu przypadają moje urodziny.
Przyjada z prezentami.
- To nie najgorsza nowina – zauważyłam. - Mówiłeś, że przydałby ci się nowy blok
rysunkowy.
- Nie dadzą mi bloku – odrzekł. - W zeszłym roku prosiłem o sztalugi, a dostałem sprzęt
na wyprawy kempingowe i prenumeratę Sport Illustrated.
- Cos takiego! - zgorszyły się jednocześnie Erin i Shaunee, a ja i Steve Rae wydałysmy
okrzyki współczucia.
Damien najwyraźniej chcąc zmienić temat, zwrócił się do mnie:
- Dla twoich rodziców to pierwsza wizyta. Jak twoim zdaniem będzie wyglądała?
- Koszmarnie – prorokowałam. - Beznadziejnie.
- Zoey? Pomyślałam sobie, ze powinnam przedstawić ci swoją nową współmieszkankę.
Diano poznaj Zoey Redbird, nową przewodniczącą Cór Ciemności.
Zadowolona, że nie muszę dalej rozprawiać o swoich beznadziejnych rodziacach,
uśmiechnęłam się, słysząc stremowany głos Sary.
- Ojej, to prawda? - zawołała nowa, zanim zdążyłam powiedzieć jej „cześć”. I, do czego
zdążyłam się już przyzwyczaić, czerwona jak burak, zaczęła się gapić na mój Znak.
- No, przepraszam, nie chciałam być nieuprzejma, ani nic w tym rodzaju...- tłumaczyła się
z nieszczęśliwą miną.
- Nie ma sprawy. Tak to prawda. A mój Znak jest wypełniony kolorem i ma więcej
elementów. - Nadal się uśmiechałam, chcąc jej poprawić samopoczucie, chociaż nie
znoszę, kiedy jestem główną atrakcją na pokaznie dziwolągów.
Na szczęście Steve Rae włączyła się do rozmowy, nie pozwalając Dianie, zeby
gapiła się na mnie zbyt długo i nieznośnie przedłużała krępujące milczenie.
- Ten spiralny tatuaż pojawił się u Z, kiedy uratowała swojego byłego chłopaka przed
krwiożerczymi duchami wampirów – powiedziała lekko.
- Tak mi mówiła Sara – przyznała Diana ostrożnie – ale brzmiało to tak
nieprawdopodobnie, że ...wiecie...
- Że nie wierzyłaś w to – podopowiedział usłużnie Damien.
- Tak, przepraszam – powtórzyła Diana, wyłamując sobie palce.
- Nie szkodzi – uśmiechnęłam się w miarę szczerze.
- Czasami mnie samej trudno uwierzyć, że tam byłam.
- I że dałaś im kopa w dupę – dodała Steve Rae.
Zgromiłam ją spojrzeniem, ale ona nic sobie z tego nie zrobiła. Cóż, może i jestem
predestynowana na starszą kapłankę, jednakże przyjaciele jeszcze nie bardzo mnie
słuchają.
- W kazdym razie to miejsce na początku wydaje się dość dziwne, ale potem to mija –
pocieszyłam nową.
- To dobrze – odpowiedziała z ulgą.
- Chyba już pójdziemy – uznała Sara – bo muszę jeszcze pokazać Dianie, gdzie odbywa
się jej piąta lekcja.
- Po czym złożyła formalny ukłon, przykładając do serca zwiniętą dłoń i skłaniając głowę
w pełnym szacunku geście., czym kompletnie mnie zaskoczyła a nawet wprawiła w
zakłopotanie.
- Naprawdę nie znoszę jak to robią – mruknęłam, wbijając widelec w sałatkę.
- Moim zdaniem to miłe – zaoponowała Steve Rae.
- Zasługujesz na to, by okazywać ci szacunek – dodał Damien mentorskim tonem. -
Przechodzisz dopiero trzecie formatowanie, a już zostałaś przewodniczącą Cór
Ciemności, a w dodoatki jesteś jedyną adeptką w historii, która kontaktuje się ze
wszystkimi pięcioma żywiołami,
- Musisz przyznać ... - rezonowała Shaunee, zmagając się ze swoją porcją sałatki i
mierząc we mnie widelcem.
- ...że jesteś wyjątkowa – dokonczyła za nią Erin (jak zwykle)
Trzecie formatowanie w Domu Nocy to tyle co pierwszy rok w college`u czy na
studiach, czwarte odpowiada drugiemu rokowi i tak dalej. Zgadza się, jestem jedyną
słuchaczką trzeciego formatowania, która przewodzi Córom Ciemności. Mam szczęście.
- Skoro mówimy o Córach Ciemności – włączyła się znów Shaunee – czy zdecydowałaś
już, jakie wymagania należy spełnić, by się zakwalifikować do ich grona?
Ledwie się pohamowałam, żeby nie wrzasnąć: Nie, jeszcze nie wiem, bo ciągle nie
mogę uwierzyc, że pełnię tę funkcję! Potrząsnęłam głową i wpadłam na genialny pomysł:
przerzucę na nich część inicjatywy.
- Nie wiem, jakie wymagania trzeba postawić. Właściwie miałam nadzieję, że mi w tym
pomożecie. Macie może już jakiś pomysł?
Tak jak myślałam, cała czwórka zamilkła. Zanim zdążyłam im podziękować za to
milczenie, w interkomie rozległ się głos starszej kapłanki. Przez krótką chwilę byłam
zadowolona, że niewygodny temat został zarzucony, ale zaraz dotarła do mnie treść
komunikatu i ścisnęło mnie w żołądku.
- Uczniowie i nauczyciele proszeni są o przejście do holu przyjęć. Rozpoczął się czas
comiesięcznych odwiedzin waszych rodziców.
Holender, nie ma rady.
- Steve Rae! Steve Rae! Ojejku, jak ja się za tobą stęskniłam!
- Mama! - zawołała Steve Rae i rzuciła się w ramiona kobiety, która wyglądała tak samo
jak jej córka, tylko starsza o jakieś dwadzieścia lat i grubsza o dwadzieścia kilo.
Damien i ja staliśmy niezdecydowanie w holu, który zaczynał się zapełniać gośćmi
wglądającymi na ludzkich rodziców, czasem na ludzkie rodzeństwo, mieszającymi się z
adeptami i grupkami naszych nauczycieli.
- No cóż, widzę tam swoich rodziców – powiedział Damien z cięzkim westchnieniem. -
Niech mam to już za sobą. Cześć.
- Cześć – mruknęłam, patrząc, jak podchodzi do dwojga całkiem zwyczajnie
wyglądających ludzi z paczuszkami prezentów w rękach. Mama uściskała go raczej
powściągliwie, a ojciec potrząsnął jego ręką przesadnie męskim gestem. Damien
poddawał się temu z pobladłą twarzą, wyraźnie zestresowany.
Podeszłam do stołu zajmującego całą długość ściany, nakrytego obrusem. Pełno na
nim było wyszukanych serów, mięs, deserów, a ponadto kawa, herbata, wino. Mieszkałam
w Domu Nocy już przeszło miesiąc, a jeszcze szokowało mnie, że tak często serwuje się
tu wino. Dało się to częściowo wytłumaczyć tym , że nasz Dom Nocy prowadzony był na
wzór europejskich Domów Nocy. Widocznie tam wino podaje się równie często jak u nas
coca-colę czy herbatę do posiłków. Następny argument za podawaniem wina to ten, że
wampir praktycznie nie może się upić, adept najwyżej dostaje lekkiego kopa, przynajmniej
jeśli chodzi o alkohol, bo co do krwi to całkiem inna sprawa. Tak więc wino nie przedstawia
tu żadnego problemu, ale byłam ciekawa, jak rodzice z Oklahomy zareagują na widok
wina podawanego w szkole.
- Mamo, poznaj moją współmieszkankę. Pamiętasz, jak ci o niej opowiadałam? To Zoey
Redbird. Zoey, to moja mama.
- Dzień dobry, pani Johnson. Miło mi panią poznać – przywitałam się grzecznie..
- To mnie jest miło poznać ciebie Zoey. Ojejku, Stevie Rae wcale nie przesadziła, mówiąc,
że masz taki ładny znak.
- Zaskoczyła mnie tym swoim maminym uściskiem, jak też wyszeptanym wyznaniem: -
Tak się cieszę, że troszczysz się o moją Steve Rae. Ja się o nią martwię.
Też ją uścisnęłam i odpwoiedziałam szeptem:
- Nie ma sprawy, pani Johnson. Stevie Rae jest moją najlepszą przyjaciółką. - Nagle
zapragnęłam, co było zupełnie nierealne, żeby moja mama martwiła się o mnie tak, jak
pani Johnson martwi się o swoją córkę.
- Mamo, przyniosłaś mi czekoladowe chrupki? - zapytała Stevie Rae.
- Tak dziecino, przyniosłam, ale zostawiłam w samochodzie. - Mam Stevie Rae mówiła z
tak samo silnym oklahomskim akcentem jak jej córka. - Chodź ze mną do samochodu, to
je razem przyniesiemy. Wzięłam trochę więcej, zebyś poczęstowała przyjaciółki. -
Uśmiechnęła się do mnie miło. - Chodź z nami Zoey, będzie nam przyjemniej.
- Zoey!
Usłyszałam własny głos niczym zmrożone echo ciepłej tonacji pani Johnson, gdy za
jej plecami zobaczyłam, jak moja mama wchodzi do holu wraz z Johnem. Serce uciekło mi
do pięt. Musiała go przyprowadzić. Nie mogła raz dla odmiany zostawić go w domu i
przyjść sama, tak byśmy zostały tylko we dwie? Oczywiście znałam odpowiedź. On by się
nigdy na to nie zgodził. A skoro on by nie pozwolił, to ona mu się nie sprzeciwi. I tyle.
Koniec tematu. Od kiedy wyszła za Johna, nie musiała martwić się o pieniądze.
Zamieszkała w przeogromnym domu na przedmieściach w spokojnej okolicy. Zgłosiła się
na ochotnika do PTA ( Parents – Teachers Association – organizacja skupiająca rodziców,
którzy działają na rzecz szkoły). Zaczęła się udzielać w kościele. Od czasu swojego ślubu
przed trzema laty przestała być sobą. Zatraciła wszystkie swoje dotychczasowe cechy.
- Przepraszam pani Johnson, ale widzę, ze nadchodzą moi rodzice, więc lepiej już sobie
pójdę.
- Ależ kochanie, z przyjemnością poznam twoją mamę i tatę. - I tak jakby to się działo w
jakiejś innej, zwykłej szkole, zwróciła się z uśmiechem do moich rodziców.
Wymieniłyśmy ze Stevie Rae porozumiewawcze spojrzenia. Przepraszam ,
bezgłośnie wyartykułowałam w jej kierunku. Niby nie miałam całkowitej pewności, że
wydarzy się coś złego, ale widząc jak ojciach, niczym generał dowodzący szwadronem
śmierci, pilnuje, by zachować odpowiedni dystans pomiedzy nami, uświadomiłam sobie,
że spory pasują do tej koszmarnej nocy.
Ale naraz poczułam się znacznie lepiej, gdy zobaczyłam jak zza pleców ojciacha,
wyłania się najmilsza osoba pod słońcem i w powitalnym geście wyciąga do mnie ramiona.
- Babcia!
Zamknęła mnie w mocnym uścisku swoich ramiona, poczułam zapach lawendy,
który zawsze jej towarzyszył, jakby zabierała ze sobą w drogę kawałek swojej lawendowej
farmy.
- Zoey, ptaszyno! Bardzo się za tobą stęskniłam, u-we-tsi a-ge-hu-tsa.
Uśmiechnęłam się do niej przez łzy, słysząc to czirokeskie słowo „córka”, które dla
mnie oznaczało miłość, poczucie bezpieczeństwa i bezwarunkową akceptację, czego od
trzech lat nie zaznałam we własym domu, a co przed przybyciem do Domu Nocy mogłam
znaleźć jedynie na farmie Babci.
- Ja też tęskniłam za tobą Babciu. Tak się cieszę, ze przyjechałaś.
- Pani na pewno jest babcią Zoey – powiedziała pani Johnson, gdy tylko oderwałyśmy się
od siebie.- Miło mi panią poznać. Ma pani świetną dziweczynkę.
Babcia uśmiechnęła się do niej ciepło, gotowa coś odpowiedzieć, ale John przerwał
jej tym swoim nieznoszącym sprzeciwu tonem:
- Właściwie dziewczynka, którą pani tak komplementuje jest nasza.
Mama niczym podręcznikowa żona, odzyskała głos.
- Tak to my jesteśmy rodzicami Zoey. Nazywam się Linda Heffer. A to mój mąż, John i
moja matka, Sylvia Red.....
- Urwała w pół słowa swoje eleganckie przedstawianie, kiedy wreszcie raczyła zaszczycić
mnie spojrzeniem.
Zmusiłam się do uśmiechu, ale policzki mnie piekły i bolały, jakbym siedziała na
słońcu, mając na twarzy twardniejącą maseczkę, która popęka i rozpadnie się na kawałki,
jeśli nie będę dość ostrożna.
- Cześc, Mamo.
- Na litość boską, coś ty zrobiła z tym Znakiem? - To ostanie słowo Mama wymówiła, jakby
miała powiedzieć „pedofil” albo „rak”.
- Uratowała życie pewnemu chłopcu i wykazała zdolności kontaktowania się z żywiołami,
co właściwe jest jedynie boginii. Za to Nyks wyróżniła ją Znakami, jakich nie mają adepci. -
wyjaśniła Neferet swym melodyjnym glosem, dołączając do grona niedobranych osób i
wyciągając dłoń w stronę ojciacha. Neferet prezentowała się jak większość doroałych
wampirów – chodząca doskonałość. Wysoka, z masą falujących złotych włosów, z wielkimi
oczami o wykroju migdałów w orginalnym kolorze zielonego mchu. Poruszała się pewnie i
z gracją boginii, cała jej sylwetka jaśniała nieziemskim blaskiem, jakby była rozświetlana
od wewnątrz. Miała na sobie szafirowy kostium ze lśniącego jedwabiu, w uszach srebrne
kolczyki w kształcie spirali (co miało oznaczać podążanie ścieżką boginii, z czego chyba
większość rodziców nie zdawała sobie sprawy). Nad jej lewą piersią widniała wyhaftowana
srebrną nitką sylwetka boginii ze wzniesionymi ramionami, ten sam symbol nosiły także
pozostałe wykładowczynie. Zapraezentowała olśniewający uśmiech, gdy zwróciła się do
ojciacha – Panie Heffer, jestem Neferet, starsza kapłanka w Domu Nocy, choć może
łatwiej będzie panu przyjąć, ze jestem dyrektorką zwyczajnej szkoły średniej. Dziękuję, że
przyszli państwo na nasz comiesięczny wieczór spotkań rodzicielskich.
Machinalnie uścisnął jej rękę. Jestem przekonana, że nie zrobiły by tego, gdyby nie
wzięła go przez zaskoczenie. Potrząsneła energicznie jego dłonią i zwróciła się do mojej
Mamy.
- Pani Heffer, miło mi poznać matkę Zoey. Bardzo się cieszymy, ze przybyła do naszego
Domu Nocy.
- A tak, dziękuję – bąkała Mama rozbrojona urokiem i urodą Neferet.
Witając się z moją babcią, Neferet uśmiechnęła się szeroko i widać było, że to nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin