Szkolny Playboy
„Piękno jest tym, co czujesz wewnątrz i co odbija się w twoich oczach.”
— Sophia Loren (Sofia Scicolone)
Wraz z powrotem do domu wróciły moje wyrzuty sumienia. Zupełnie nie w moim stylu było odrzucanie wszystkich, którzy podchodzili do mnie z sercem na dłoni. I co z tego, że niejaki Mike Newton przypomina mi nieco Jamesa? Przecież on nie wyrządził mi żadnej krzywdy, nie był nim.
Ochota bycia “królową lodu” gwałtownie mnie opuściła, od początku podejrzewałam, że stanie się to prędzej czy później. Wolałam jednak później. Zemsta na wszystkich mężczyznach była głupim, chociaż kuszącym planem. Wiedziałam jednak, że powinnam zmienić swoje postępowanie. Źle się czułam, upodobniając się do Jessiki czy Lauren. To była czysta hipokryzja, bo kiedyś krytykowałam ostro takie zachowanie. Przeszło mi nawet przez myśl, że powinnam przeprosić blondyna.
Kiedy weszłam do domu, Elizabeth spała słodko w swoim łóżeczku, a babcia oglądała jakiś serial w telewizji. Poszłam więc cicho do swojego pokoju i chciałam wziąć portfel z gotówką, którą dostałam od mamy. Wiedziałam jednak, że muszę rozejrzeć się za pracą, bo pieniądze kiedyś się skończą, a nie chciałam żerować na gościnności babci. Czułabym się głupio w takim układzie, nawet jeśli w rzeczywistości są najbogatszymi ludźmi w tym mieście.
Zeszłam z powrotem po schodach, mając zamiar wybrać się na zakupy. Musiałam kupić kilka rzeczy dla mojego maleństwa. Nie chciałam zabierać ze sobą Lizzy, zatem babcia nie mogła ze mną jechać, a potrzebowałam czyjejś rady. Z przykrością musiałam stwierdzić, że pozostało mi wybrać się w pojedynkę.
Kiedy wsiadłam do samochodu, zatrzymał mnie Charlie, ojciec przeprosił za swoje absurdalne zachowanie i powiedział, że nie będzie się już czepiał. W końcu to moje życie, a wnuczkę postara się pokochać, tak jak powinien to zrobić.
- Gdzie się wybierasz? - zapytał rozbawiony, gdy atmosfera całkowicie się rozluźniła.
- Muszę kupić kilka rzeczy dla Lizzy – powiedziałam, uśmiechając się szeroko. - Zostało mi trochę gotówki z Phoenix, więc wybieram się na małe zakupy.
- A dokąd, jeśli można wiedzieć? - zapytał niezadowolony. - Masz zamiar jechać sama? Przecież nie znasz okolicy.
- Nie mam wyjścia, tato - powiedziałam z lekkim uśmiechem, po czym dodałam:
- Nikt nie chciał mi towarzyszyć.
- A ja? – zapytał niepewnie. – Chętnie pojadę z tobą na zakupy, moja droga Isabello, tylko daj mi chwilę.
- Przecież nienawidzisz zakupów – stwierdziłam, będąc pewna swoich racji.
Tata poszedł na kilka minut do swojego domu, skąd wziął dokumenty i jakieś pieniądze. Uśmiechnął się cwaniacko, gdy podszedł do siedzenia kierowcy. Zwyczajnie nie pozwolił mi prowadzić. Przez całą drogę do Port Angeles rozmawialiśmy o przeszłości, Phoenix i mojej maleńkiej córeczce. Nie potrafiłam jednak wyznać mu, że ojcem Elizabeth jest syn jego przyjaciela. Nie mogłam. Powiedziałam tylko, że był moją największą życiową pomyłką i nie chcę o tym rozmawiać.
Kiedy dotarliśmy do miasta, wybraliśmy się do wielkiej galerii handlowej, by obejrzeć rzeczy. Odwiedziliśmy niemal każdy sklep, rozglądając się pobieżnie. Najbardziej jednak interesowały nas artykuły dziecięce. Charlie oglądał je z szerokim uśmiechem na twarzy. Najpierw jednak kupiłam kilka potrzebnych rzeczy dla siebie, a później zaczęłam robić zakupy dla córeczki.
- Czego potrzebujesz, Bello? – zapytał, kiedy przeglądaliśmy dziecięce meble.
- W zasadzie wszystkiego – przyznałam szczerze. – Z Phoenix przywiozłam jedynie wózek, nosidełko i ubranka dla małej, oczywiście pieluszki i niezbędne kosmetyki, które wystarczą mi na jakiś czas, ale nic poza tym.
- Zatem – zaczął – łóżeczko, komódka z materacykiem do przebierania małej … - Tata wymienił kilkanaście przydatnych przedmiotów. Swoją drogą nie wiedziałam, że ma aż taką wiedzę na temat potrzeb niemowląt. – Mam jeszcze coś zupełnie wspaniałego – powiedział. – Twoją starą kołyskę.
Rozszerzyłam oczy, widząc jego zaangażowanie w sprawie mojej maleńkiej Elizabeth. Nie sądziłam, że Charlie może aż tak przejąć się wnuczką. Jeszcze kilka dni temu nie chciał o niej słyszeć.
Kiedy wracaliśmy obładowani zakupami, w oddali mignęła mi brązowo miedziana czupryna. Niezwykły kolor włosów przywołał w mojej pamięci Edwarda, który na nowo zaczął zaprzątać mi głowę. Nienawidziłam go za tę tajemniczość, która tak silne mnie przyciągała.
Gdy wróciliśmy do domu, Elizabeth wciągała butelkę, a Susan patrzyła na nas z wielkim uśmiechem. Charlie przyglądał się uważnie dziewczynce, wyglądał przy tym, jakby patrzyl co najmniej na dzieło sztuki. Tata i dziadek pomogli mi zrobić małe przemeblowanie w pokoju, tak aby zmieściły się wszystkie rzeczy Lizzy i moje. Wszystko ze sobą idealnie współgrało.
Na środku pokoju leżał, jak dawniej, puchaty, biały dywan. Moje łóżko zostało przesunięte pod ścianę, tuż obok okna, łóżeczko Lizzy stanęło bliżej drzwi, tak aby Susan mogła zająć się nią w nocy, gdy będę zbyt słaba, by wstać. Obok drzwi prowadzących z mojego pokoju do łazienki postawiliśmy komódkę z materacem do przewijania, zaś w lewym rogu stanęła drewniana kołyska przykryta białym baldachimem, obok moje biurko, głośniki i laptop.
Białego, wielkiego misia, którego kiedyś dostałam od Jamesa, położyłam w jej łóżeczku. Jedyna pamiątka, jaką zabrałam ze sobą z Phoenix miała należeć teraz do niej. Chciałam, by miała coś, co wiązało się z jej ojcem, resztę spaliłam przed przyjazdem do Forks.
William nie mógł oderwać oczu od dziewczynki, ciągle powtarzał, jaka jest do mnie podobna, jedyną różniącą nas cechą były blond włoski. Charlie późnym wieczorem doniósł moją starą, drewnianą kołyskę, którą dzień wcześniej odrestaurował. Stanęła w salonie.
Ojciec był zafascynowany wnuczką, nie mógł oderwać wzroku od śpiącej dziewczynki. Był ze mną, kiedy ją kąpałam, kilka razy przewinął, nie zważając na słowa mojego sprzeciwu. Niezbyt podobała mu się koncepcja słuchania muzyki klasycznej, kiedy dziewczynka zasypiała, ale jakoś pogodził się z tym. Był szczęśliwy, mogąc być przy wnuczce, kiedy jeszcze była maleńka. Przy mnie nie mógł być.
Kiedy zamieszanie się zakończyło, a Lizzy spała, dochodziła północ, więc sama postanowiłam wziąć kąpiel. Do łóżka położyłam się jakieś pół godziny po północy, szczęśliwa, że pierwszego dnia nauczycielom nie przyszło do głowy zadawanie pracy domowej.
Elizabeth standardowo obudziła się około trzeciej na jedzenie, nakarmiłam ją i przebrałam, a później znów grzecznie zasnęła. Rano obudziłam się niewyspana, właściwie spałam zaledwie cztery godziny tej nocy i z trudem zwlokłam się z łóżka. Elizabeth płakała, była głodna, po kilku minutach w drzwiach stanęła babcia z butelką w ręku. Susan obudziła się, słysząc płacz prawnuczki i zrobiła jej jedzenie. Było mi głupio.
- Przepraszam, babciu - powiedziałam cicho. - Nie chciałam, by was obudziła.
- Williama ciężko wyrwać ze snu - zachichotała babcia. - A dla mnie to sama przyjemność, o ile pozwolisz mi się nią zająć.
Widać było jak bardzo Susan pokochała swoją prawnuczkę, każdy z nas ją pokochał. Stała się oczkiem w głowie nie tylko moim, ale i pozostałych. Oddałam małą w ręce babci, a sama wzięłam szybki prysznic. Wybrałam pierwsze lepsze ciuchy z szafy. Tym razem była to biała bluzka z szerokim, luźnym golfem tworzącym sporych rozmiarów dekolt, który przysłonięty był lekko prześwitującym topem na cienkich ramiączkach, szaro-czarna, plisowana spódniczka w kratkę sięgająca do połowy uda oraz długie kozaki do kolan na płaskim obcasie. I oczywiście, obowiązkowo skórzana, czarna kurtka. Zrobiłam również lekki makijaż, przeciągając wodoodpornym tuszem rzęsy i usta bezbarwnym błyszczykiem. Tego dnia musiałam zakryć również moje oznaki niewyspania – czyli sińce pod oczami, do tego celu posłużył mi odpowiedni korektor kosmetyczny. Zaś włosy spięłam w wysoki kucyk. Pożegnałam się z babcią i dziadkiem, całując ich w policzki, a moją córkę musiałam chwilę ponosić, aby mieć siłę na przetrwanie kolejnego dnia w szkole.
Na parkingu czekała na mnie Alice wraz z całą ekipą. Był wśród nich również Edward, który niestety podchodził do mnie z nieskrywaną niechęcią. Dziewczyna nawijała jak oszalała na temat imprezy, którą mają zamiar urządzić w domu Emmetta i Edwarda w ten weekend. Właśnie tam miałam poznać najlepszego przyjaciela miedzianowłosego chłopaka, w pewnym sensie przyjaciela ich wszystkich.
- Alice, ale ja nie imprezuję - próbowałam jakoś wymigać się, nie mówiąc im o moich obowiązkach związanych z Lizzy.
- Z nami zaczniesz - zapiszczała uroczo dziewczyna. - Śmiało, chociaż na chwilę.
- Zobaczę, czy babcia się zgodzi - powiedziałam niechętnie.
- Mieszkasz z dziadkami? - zdziwiła się. - Nie z ojcem? - była niezdrowo zaciekawiona. Najbardziej zasłuchany jednak w tę rozmowę wydawał się Edward, który ponownie nie brał czynnego udziału w konwersacji.
- Tak - zaśmiałam się. - Tak było wygodniej i rozsądniej - powiedziałam spokojnie.
Zgrabnie starałam się wyminąć temat mojej córki, nie chciałam dawać kolejnego tematu do plotek w mieście. Przecież nikt jeszcze nie był świadomy tego, że nie przeniosłam się tutaj sama.
Lekcje mijały powoli, zdecydowanie zbyt wolno. Nauczyciel angielskiego dziwnie mi się przyglądał, widocznie nie zapomniał wczorajszej wpadki. Zapytał o kilka rzeczy związanych z omawianym tematem, ale dostrzegłszy, że nie należę do najgłupszych poddał się. Wszystkie odpowiedzi, które podawałam bez zająknięcia, były prawidłowe. Podczas przerwy między hiszpańskim, a biologią rozmawiałam z Mike’iem, którego przeprosiłam za poprzednie zachowanie. Chłopak wybaczył mi, obdarowując flirciarskim uśmiechem, którego – notabene - nie znosiłam.
- Może zjemy razem lunch? - zapytał, kiedy czekaliśmy na dzwonek.
- Umówiłam się już z Alice - powiedziałam z uśmiechem - Może… kiedyś.
Chłopak odszedł, nie do końca zadowolony, do swojej sali, a ja odetchnęłam z ulgą. Był nieco zbyt natarczywy, a ja nie lubię tego typu zachowania. W czasie lunchu zgodnie z obietnicą usiadłam z rozchichotaną Alice i resztą. Przez cały czas czułam wzrok Edwarda na swoim ciele. Wprawiało mnie to w przedziwny stan otępienia i zażenowania zarazem. Chłopak z jednej strony irytował mnie niesamowicie, a z drugiej intrygował, nie wiedziałam, które z uczuć było silniejsze. Czy bardziej działał mi na nerwy swoją obecnością, czy też przyciągał.
- Bello? - zawróciła się do mnie Rosalie, która zmieniła sposób podejścia do mojej osoby od kłótni z Jessik.ą - Gdzie wcześniej mieszkałaś? - zapytała nagle, a ja poczułam, że schodzimy na niebezpieczne tematy.
- W Phoenix – odpowiedziałam, wzruszając ramionami.
- I tak łatwo przestawiłaś się na tutejszy klimat? - zapytał Jazz.
- Lasy i zieleń wyglądają bajkowo - odpowiedziałam wymijająco.
- Nie wyglądasz jak typowa dziewczyna z Arizony - rzucił złośliwe Edward.
- Wiem – odparłam, całkowicie nie zważając na ton jego wypowiedzi. - Tak już mam w genach - dodałam.
Chłopak zgromił mnie wzrokiem, a ja odpowiedziałam na to przyjaznym uśmiechem. Złośliwy wyraz twarzy niemal natychmiast zmienił się w przyjazny, a zaciśnięte usta rozciągnęły się w uśmiechu. Pierwszy, jaki był skierowany bezpośrednio do mojej osoby. Wszyscy zachichotali, a my patrzyliśmy na siebie jak zahipnotyzowani, aż do momentu, w którym obok nas pojawiła się Jessica. Dziewczyna bez słowa zajęła miejsce na kolanach miedzianowłosego, jego zielone oczy poszerzyły się w szoku i chyba chciał coś powiedzieć, ale dziewczyna zamknęła mu usta soczystym pocałunkiem. Ten widok spowodował dziwne ukłucie zazdrości moim sercu, jednak szybko nałożyłam maskę cynicznego uśmiechu i swobodnie odkaszlnęłam, mówiąc:
- Takie rzeczy, to chyba robi się po szkole. - Dziewczyna gwałtownie oderwała się od Edwarda, rzucając mi zwycięskie spojrzenie. Kolejny raz spojrzałam na nią z litością.
- Mówiłam ci, że jest mój – powiedziała, wstając z jego kolan. Pozostali świadkowie zdarzenia wpatrywali się bez słów na toczącą się scenkę. - Taka ździra jak ty…
Dziewczyna nie zdążyła dokończyć swojej kwestii, bo gwałtownie jej przerwałam, podnosząc się z hukiem z krzesła. Spojrzałam na nią ze współczuciem.
- Taka zdzira jak ja nie ma z tobą szans. - Zaśmiałam się. - Powtarzasz się, Jessico. - Posłałam jej prowokujące spojrzenie. - W końcu to ty jesteś najłatwiejszą dziewczyną w tej szkole. - Cullen zachichotał lekko, podobnie jak reszta.
Jessica spojrzała na mnie ze łzami w oczach
- Jeszcze mnie popamiętasz! - wrzasnęła na odchodne.
- Z pewnością, Jess - wzruszyłam ramionami i usiadłam powrotem na swoim miejscu.
Kiedy chichoty umilkły, ja nadal patrzyłam na Edwarda z zażenowaniem i rzuciłam:
– Chyba odeszła mi ochota na jedzenie. – Chłopak popatrzył z cynicznym uśmiechem.
– Powiedz łaskawie swojej Jess, że nie każda laska na ciebie leci i nie musi tak ostentacyjnie okazywać ci uczuć, abym się nie zbliżała. – Edward spojrzał na mnie zdziwiony.
- Ooo, brachu - rzucił kpiąco Emmett i poklepał Edwarda po ramieniu. - Pierwsza, która ci się oprze - zachichotał.
Edward tylko uśmiechnął się i spojrzał w lewą stronę, wiedziałam, że coś ukrywa. Miałam przeczucie, że owe coś może mi się bardzo nie spodobać. Kiedy wyszłam ze stołówki otoczona nowymi znajomymi, podszedł do mnie Mike. Nie miałam jednak ochoty z nim rozmawiać, ale musiałam być miła.
- Cześć, Bells - powiedział podchodząc bliżej. - Cześć - powiedział z niechęcią do pozostałych.
Wszyscy przywitali się z nim z niepewnymi wyrazami twarzy, chłopak był zwyczajną przykulą, której nikt w zasadzie specjalnie nie lubił. Trzymał się z ciemnowłosym chłopakiem o imieniu Eric i kumplował się z moimi wrogami.
- Możemy pogadać? - zapytał, a ja zrobiłam zaciekawioną minę, ukradkiem spoglądając na Edwarda. Wyglądał na dość rozdrażnionego, więc postanowiłam pograć mu na nerwach.
- Pewnie – powiedziałam, uśmiechając się najładniej jak umiałam i wszyscy przystanęli.
- Na osobności? - zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż stwierdzenie, ale i tak nie miałam na to ochoty.
- Na osobności, to… - powiedziałam, w ostatniej chwili gryząc się w język i dodając w myślach: się dzieci robi, głośno jednak powiedziałam jedynie – Nie ważne, mów przy wszystkich.
- Zastanawiałem się, czy nie wybrałabyś się ze mną do kina w sobotę – wyrecytował, patrzący w swoje buty.
- Nie - powiedziałam nieco zbyt ostro, ale uśmiechnęłam się, po chwili dodając - Jestem już umówiona z moimi nowymi przyjaciółmi. - Spojrzałam znacząco na otaczające mnie osoby, a ci uśmiechnęli się szeroko. Szczególnie Alice.
- To może w piątek? - Chłopak najwyraźniej szukał ostatniej deski ratunku, a mnie to irytowało. Wszyscy czekali z niecierpliwością, aż odpowiem.
Edward stał nonszalancko oparty o ścianę, w jego oczach mogłam wyczytać nutkę złośliwości przemieszaną z zazdrością i czymś jeszcze, czego nie potrafiłam zdefiniować.
- Mike - zaczęłam nieco zbyt głośno, wszyscy zachichotali, domyślając się mojej odpowiedzi. - Nie umawiam się na randki – powiedziałam, zalotnie kładąc dłoń na jego ramieniu. Kątem oka obserwowałam wściekłego za ten dotyk Edwarda. Jego twarz odbijała się w szklanej szybie pomieszczenia znajdującego się naprzeciwko nas.
Mike posmutniał, ale po chwili wpadł na inny pomysł.
- A jeśli byłoby to spotkanie czysto przyjacielskie? - zapytał.
- Ech – westchnęłam, wciskając szczyptę niepewności w dalszy przebieg mojej wypowiedzi. – Jeśli poszłaby z nami większa ekipa, to w porządku, o ile nie będę w tym czasie zajęta.
Zwróciłam się do nowych znajomych:
...
white_pigeon